[śląskie przedsiębiorstwa] Strajki, protesty, konflikty
Emenefix - Czw Lut 21, 2008 10:31 am
Polecam ten fragment:
Rzecznikowi Tesco zadaliśmy pytanie, czy zdaje sobie sprawę z tego, ile wynosi obecnie przeciętna płaca w sieci sklepów, którą reprezentuje: - To nie jest pytanie do mnie – usłyszeliśmy. Kolejne nasze pytanie brzmiało: - Gdyby sytuacja życiowa zmusiła Pana do pracy za 1200 złotych brutto, czy pracowałby Pan za te pieniądze? - Jak zaczynałem karierę, to pracowałem ciężej i za jeszcze mniejsze pieniądze – usłyszeliśmy w słuchawce.
Co o Tym sądzicie? Bo ja mam mieszane uczucia. Trochę w tych wyrachowania ale trochę i racji...
[press=mms]781[/press]
salutuj - Czw Lut 21, 2008 12:14 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko
MarcoPolo - Czw Lut 21, 2008 3:33 pm
Chyba oglupl- praca np na kasie w supermarkecie- stres, pot i lzy, czasem krew, odpowiadasz za wszystkie usterki towarow, za niekompetencje innych, poganiaja cie batem i za to 800 zl do reki? Na barykady.
Emenefix - Wto Lut 26, 2008 2:04 pm
[press=mms]873[/press]
MarcoPolo - Wto Lut 26, 2008 4:35 pm
Ja sie pytam po co ich utrzymywac? Moze mi ktos odpowie po co utrzymujemy tak rozpasane mieszkalnictwo komunalne?
Wit - Wto Lut 26, 2008 5:05 pm
Zorganizować się jako działalność gospodarcza. Można świadczyć usługi dla UM czy innych podmiotów. W okresie przejściowym zaproponować kontrakt na dotychczasowe prace powiedzmy na rok.
absinth - Wto Lut 26, 2008 5:34 pm
"żądamy pracy!"
a ja igrzysk i chleba
Safin - Wto Lut 26, 2008 5:51 pm
a ja estetycznego miasta!
Kazdy niech żada!
co takiego robi KZGM? i dlaczego 600 osób to robi az. Pewnie dokopujemy sie do sedna problemu-gdzie w naszym miescie gina pieniadze.
przeludnione wydziały->nicnierobiacych ludzi[->glosujacych na Forum?]
pewnie znacznie upraszczam.
Ciekawe na ile Panu Prezydentowi Uszokowi starczy odwagi, konsekwencji i umiejetnosci[bo moga byc problemy prawne zawsze!] by zoptymalizowac ten KZGM.
Wit - Czw Mar 06, 2008 5:07 pm
Czy będzie strajk w Radiu Katowice?
dziś
Związki zawodowe Radia Katowice podjęły wczoraj decyzję o wejściu w spór zbiorowy z zarządem rozgłośni. To pierwszy krok na drodze do ogłoszenia strajku. Dziennikarze nie wykluczają, że w najbliższym czasie zaprzestaną pracy. Byłby to pierwszy taki przypadek w mediach województwa śląskiego.
Działające w Radiu Katowice związki od kilkunastu miesięcy nie mają żadnego wpływu na sytuację w rozgłośni. Spór między Radą Nadzorczą a zarządem, który kompromituje dobre imię stacji z 80-letnią tradycją zdaje się nie mieć końca. W ostatnich dniach oliwy do ognia dodał fakt, że na członka zarządu powołano przedstawiciela... Samoobrony Antoniego Sobocika. - Mamy tego już dość - twierdzą związkowcy. - Żądamy podwyżek, regulacji płac za godziny nadliczbowe i podwyższenia budżetu honoracyjnego dla wszystkich dziennikarzy do 200 tys. zł miesięcznie.
Sytuacja w Radiu Katowice od kilku lat jest fatalna. Kolejnymi prezesami rozgłośni zostawali komisarze polityczni, ludzie z nadania rządzących partii. Dbali głównie o dostęp na antenę dla swoich mocodawców. Za czasów rządów lewicy na falach radia głównie słuchać można było polityków SLD, ostatnio lokalnych działaczy PiS. Efekt tych działań jest taki, że słuchalność rozgłośni jest śladowa, mniejsza niż prowincjonalnego Radia Piekary. Tymczasem możliwości jedynego publicznego radia w naszym regionie są ogromne; ma ogromy zespół, kilka oddziałów w regionie i silny sygnał, odbierany nawet w Zakopanem czy Kielcach. Poza tym jest właścicielem praw autorskich do organizacji ogólnopolskiego Dyktanda, imprezy która w sensie marketingowym odbija się echem w całym kraju.
Witold Pustułka - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Śro Mar 26, 2008 7:01 pm
Siewierz: Koniec mitu o taniej sile roboczej w Polsce
dziś
Przedstawiciele szwedzkiej firmy Elektrolux, której pracownicy żądają podwyżek zasugerowali im, że jeśli będą podtrzymywać postulaty płacowe, to firma może wyprowadzić się z Siewierza.
- Próbowano szantażować reprezentację związkowców przeniesieniem produkcji do Rumunii - poinformował Wojciech Gumułka, rzecznik prasowy Zarządu Śląsko-Dąbrowskiego Regionu "Solidarności".
Ostatnie rozmowy przedstawicieli związków zawodowych siewierskiego oddziału firmy Elektrolux z pracodawcą, nie przyniosła oczekiwanych efektów. Dlatego jutro przedstawiciele związków zawodowych będą rozmawiać z pracownikami w sprawie pisma do dyrekcji, informującego o tym, że załoga wchodzi w spór zbiorowy z pracodawcą. Kolejnym krokiem może być strajk.
Rozmowy między pracownikami a szefostwem oddziału Elektroluxu w Siewierzu toczą się od kilku miesięcy. Negocjatorzy Electroluxa zaproponowali podniesienie stawek o złotówkę na godzinę, co oznacza miesięczny wzrost wynagrodzeń o około 170 złotych brutto.
Dyrekcja Electrolux Polska podniosła ostatecznie płace o 13 procent, czyli około 150 zł netto, co zdaniem pracowników, trudno uznać za satysfakcjonujące.
- Ta kwota jest po prostu śmieszna. Jak za takie pensje można utrzymać rodzinę? Nie zgadzamy się na takie warunki - powiedział Dariusz Bednarz, przewodniczący "Solidarności" Electrolux Polska.
Związkowcy do negocjacji przystąpili z postulatem wzrostu pensji o 60 procent, czyli o 500-600 złotych miesięcznie.
Agnieszka Wróblewska, reprezentująca dyrekcję, najpierw zaprzeczała, aby pracodawca nosił się z zamiarem przeniesienia produkcji w inne miejsce.
- Nie po to firma powstała w Polsce, gdzie warunki biznesowe były dobre, żeby ją zamykać. Takich decyzji nie podejmuje się przecież w jeden dzień%07- mówiła. Jednocześnie dodała, że trzeba mieć też świadomość, że jeśli koszty produkcji poważnie wzrosną m.in. przez to, że pracownicy będą żądać absurdalnie wysokich podwyżek sytuacja może być różna. - Jeśli produkcja przestanie się opłacać, to trzeba będzie pomyśleć o przeprowadzce firmy - przyznała Wróblewska.
Małgorzata Benc szefowa Biura Terenowego Śląsko-Dąbrowskiej "Solidarności" w Zawierciu jest oburzona wywieraniem tego typu presji na pracowników. - Firmie na pewno opłaca się produkcja w Polsce. A co do Rumunii, to słyszałam, że mieli tam otwierać zakład, ale do takiego posunięcia ostatecznie nie doszło. Wysuwanie więc takich argumentów nie jest w porządku%07- powiedziała.
Próby wywierania presji na pracowników argumentem, że firma zostanie zlikwidowana nie są czymś nowym. W ubiegłym roku, jesienią zarząd Opla w Gliwicach zagroził domagającym się podwyżek związkowcom z "Solidarności" przeniesieniem produkcji do Rosji lub na Ukrainę. Do takich decyzji jednak nie doszło. Nie jest to bowiem takie proste. Samo przeniesienie linii montażowej trwa około sześciu miesięcy. W dodatku pracownikom należą się odprawy.
Magdalena Nowacka - POLSKA Dziennik Zachodni
..................................
Poważnie mówią o przenosinach...ma zostać zamiast produkcji centrum logistyczne firmy. Może i nawet lepiej, bo praca przy produkcji suszarek to imo jedno wielkie nieporozumienie...tak ludzie na wiosce opowiadają.
Wit - Czw Paź 16, 2008 12:26 pm
Urzędnicy wygrali wojnę o wyższe płace
dziś
Do tej pory na Śląsku o wyższe pensje upominali się górnicy, kolejarze i pracownicy służby zdrowia. Natomiast w Rybniku o wyższe zarobki upomnieli się urzędnicy.
Prezydent miasta mając przed oczami widmo sporu zbiorowego, ugiął się pod żądaniami przedstawicieli aż dziewięciu związków zawodowych i przyznał wszystkim pracownikom jednostek miejskich podwyżkę w wysokości 150 złotych na etat. Negocjacje płacowe trwały trzy dni.
- Każdy z 750 pracowników dostanie podwyżkę. Początkowo prezydent proponował nam dodatek w wysokości zaledwie 70 złotych, co stanowiłoby podwyżkę rzędu niecałych czterech procent, a my wywalczyliśmy 12 procent - cieszy się Andrzej Kopka, szef związku Magistrat, działającego w urzędzie miejskim. - Myślę, że szalę zwycięstwa na naszą stronę przeważył fakt, że po raz pierwszy wszystkie organizacje związkowe mówiły jednym głosem - dodaje.
Oprócz 150 zł, wszyscy dostaną też dwie nagrody: z okazji dnia pracownika socjalnego 150 złotych i tyle samo premii świątecznej. Nie oznacza to jednak, że wszyscy pracownicy w styczniu dostaną wypłatę wyższą o równe 150 złotych. Kryteria i sposób podziału podwyżki będzie ustalany dopiero pod koniec roku. - Pieniądze będą rozdzielane według tego, na ile dana osoba jest przydatna dla zakładu i jak angażuje się w pracę. Chciałbym, żeby więcej dostali na przykład operatorzy ciężkiego sprzętu zatrudnieni w ZGM, bo na odpływ takich pracowników nie możemy sobie pozwolić - tłumaczy prezydent. O tym, kto ile dostanie, zdecydują kierownicy poszczególnych jednostek. Podwyżka dla pracowników wszystkich rybnic-%07kich jednostek miejskich będzie kosztować władze miasta około 15 milionów złotych.
Czy brak akceptacji podwyżek ze strony władz miasta oznaczałby strajk? Nie, bo zgodnie z ustawą o pracownikach służby cywilnej urzędnicy podobnie jak policjanci i strażacy strajkować nie mogą. Gdyby jednak chcieli, to potrafiliby skutecznie sparaliżować pracę urzędu, wprowadzając tak zwany strajk włoski. Pomysłów na zmuszenie władz do podniesienia pensji polskim urzędnikom do tej pory nie brakowało. W maju tego roku pracownicy łódzkiej administracji w ramach protestu chcieli przychodzić do pracy w swetrach, zamiast w garniturach i garsonkach.
Dla prezydenta Fudalego kwestia podwyżek to wyjątkowo gorzka pigułka do przełknięcia. Jeszcze w czerwcu zapowiadał, że o podwyżce nie ma mowy, bo średnia pensja pracownika UM wynosi około 2700 złotych. Ze statystycznych danych wynika, że na tle pracowników innych urzędów, Rybnik nie wypada wcale tak blado. Mniej więcej tyle samo zarabiają w Jastrzębiu Zdroju i Sosnowcu. Na 300 złotych więcej może liczyć referent zatrudniony w Urzędzie Miasta w Bielsku-Białej.
- Średnia pensja na stanowisku referenta wynosi 2090 złotych brutto. W tym roku w urzędzie nie było podwyżek wynagrodzeń. O każdej podwyżce u nas decyduje prezydent miasta - mówi Dorota Fąferko, z biura prasowego bielskiego magistratu. Prawie 3200 złotych brutto dostaje natomiast bielski inspektor.
O 10 procent wzrosły w tym roku wynagrodzenia katowickich pracowników jednostek miejskich. - Pierwszą podwyżkę dostaliśmy w styczniu i wyniosła 2,3 procenta, druga była w maju i kształtowała się na poziomie 7,7 proc. Obecnie referent w naszym urzędzie zarabia średnio 1755 złotych, a inspektor 3019 zł - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego magistratu.
Ostatnią podwyżkę jastrzębscy urzędnicy otrzymali w lipcu tego roku i wynosiła średnio 150 zł brutto. Średnia zasadnicza płaca brutto bez wysługi lat na stanowisku referenta wynosi 1642 złote. 500 złotych więcej zarabia podinspektor, a 2716 złotych to średnie wynagrodzenie inspektora w jednym z wydziałów w jastrzębskim urzędzie.
Barbara Kubica - POLSKA Dziennik Zachodni
http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/910177.html
Wit - Wto Lut 10, 2009 11:12 am
W PEC-u boją się zwolnień, więc grożą zimnem
Tomasz Głogowski2009-02-09, ostatnia aktualizacja 2009-02-10 08:39
Czy ponad 800 tysięcy mieszkańców Śląska nie będzie miało za chwilę ogrzewania? Pracownicy Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Katowicach grożą, że zakręcą kurki, jeżeli nie otrzymają gwarancji zatrudnienia. W poniedziałek na dwie godziny przerwali pracę i... wyłączyli ogrzewanie w siemianowickim magistracie.
Początkowo zimno miało być w Urzędzie Miejskim w Katowicach, ale w ostatniej chwili związkowcy zmienili zdanie. Na dwie godziny zakręcili ogrzewanie w siemianowickim magistracie. Taka operacja okazała się mniej skomplikowana. - Dzięki temu nie ucierpieli odbiorcy indywidualni, co w przypadku Katowic byłoby niemożliwe. Cały czas liczymy na porozumienie - mówi Czesław Kiszkalewicz, przewodniczący "Solidarności" w katowickim Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej.
PEC to prawdziwy potentat. Dostarcza ciepło do pięciu miast Śląska: Katowic, Chorzowa, Świętochłowic, Siemianowic Śląskich oraz Mysłowic. W sumie z usług firmy korzysta ponad 800 tysięcy mieszkańców.
W poniedziałek pod siedzibą firmy zorganizowano manifestację. Pracownicy domagali się od właściciela - Tauron Polska Energia - gwarancji zatrudnienia do 2012 roku. Ludzie są zdania, że w czasie kryzysu, tylko takie gwarancje uratują ich przed utratą pracy. - Jesteśmy jedynym zakładem w grupie Tauron, gdzie takich gwarancji nie udzielono - przekonuje Czesław Kiszkalewicz i podkreśla, że w ubiegłym roku pakiet socjalny, podpisano np. w Elektrociepłowni Tychy, innej spółce należącej do Tauronu.
Jan Gosławski pracuje w PEC-u od 19 lat. Jest monterem, ma na utrzymaniu żonę i dwójkę dzieci. Mówi, że właśnie dlatego najważniejsza dla niego jest praca, a właściwie pewność, że w najbliższym czasie jej nie straci. - Skoro należymy do tej samej firmy, to dlaczego inni mogą spać spokojnie, a nas straszy się wymówieniami. To niesprawiedliwe - mówi Gosławski, trzymając w dłoni flagę z symbolem "S".
Związkowcy mówią, że stracili cierpliwość, bo negocjacje w sprawie pakietu socjalnego, który przewiduje też 200-złotowe podwyżki trwają już od 7 miesięcy. W tym czasie odbyło się kilka spotkań z udziałem mediatora, ale nawet one nie przyniosły żadnych rezultatów. - Tauron nie chce z nami rozmawiać, bo twierdzi, że to zarząd PEC-u powinien podpisać z nami pakiet socjalny. I koło się zamyka - mówi Kiszkalewicz i zapewnia, że pracownicy PEC-u nie chcą utrudniać ludziom życia i odcinać ogrzewania. - Ale możemy być do tego zmuszeni, jak nie potraktują nas poważnie - dodaje związkowiec.
Tymczasem przedstawiciele Tauronu przypominają, że jeszcze do niedawna katowicki PEC był bankrutem. Gdy nie udało się na czas spłacić kredytu zaciągniętego w latach 90. na modernizację sieci ciepłowniczej, ogłoszono upadłość spółki. PEC przetrwał tylko dzięki temu, że przejął go Tauron i spłacił 150-milionowy dług firmy.
- W grupie Tauron znajdują się obecnie 92 podmioty. Zaledwie kilka z nich zawarło przed laty umowy społeczne z załogami. Są to jednak zobowiązania historyczne, nowe nie są podejmowane, zwłaszcza w obecnej sytuacji gospodarczej. Nawet pracownicy centrali holdingu Tauron nie mają dziś gwarancji zatrudnienia. Zastrzegam jednak, że w PEC-u Katowice - według informacji zarządu spółki - nie było zwolnień i nie ma takiego zagrożenia lub goźby obniżek wynagrodzeń. Nie jest to takie oczywiste w wielu innych firmach w regionie - mówi Paweł Gniadek, szef biura prasowego Tauronu i zapewnia, że spółka z niepokojem przyjmuje zapowiedzi ograniczenia dostaw ciepła i utrudniania życia klientom. - Uważamy, że jest to wymierzone przede wszystkim przeciwko przedsiębiorstwu, które jeszcze niedawno znajdowało się w stanie upadłości - dodaje Gniadek.
We wtorek w PEC-u ma odbyć się spotkanie ostatniej szansy pomiędzy związkowcami a kierownictwem firmy. Jeżeli nie dojdzie do porozumienia, związkowcy grożą strajkiem generalnym, co w konsekwencji może skończyć się zimnymi kaloryferami.
Wit - Wto Lut 17, 2009 11:21 pm
Zbrojeniówka zaciska pasa i szykuje protesty
wczoraj
Zaostrza się sytuacja w śląskich zakładach zbrojeniowych. Wczoraj ogłoszono pogotowie strajkowe w gliwickim Bumarze Łabędy.
Związkowcy domagają się od rządu, by powstrzymał się od szukania oszczędności w zbrojniówce. Na 6 marca zapowiadają manifestację w Warszawie.
To reakcja na plany Ministerstwa Obrony Narodowej, które tegoroczne wydatki na obronę zamierza obciąć o niemal dwa miliardy złotych. Szczegółów jeszcze nie ujawniono, ale nieoficjalnie można usłyszeć, iż uderzą one w śląskie zakłady zbrojeniowe.
- Wiemy, że w tym roku żadnych zamówień z MON-u nie będziemy mieli. Ratunek jest tylko w eksporcie. Obecnie trwają zaawansowane rozmowy z dwoma klientami i może jeszcze w marcu podpisany zostanie nowy kontrakt. Może za pół roku będziemy mieli pełne ręce roboty? Do tego czasu rząd powinien nam pomóc i nie szukać oszczędności na inwestycjach, bo one przynoszą więcej strat niż zysków. Wojskowi powinni mieć odwagę to powiedzieć przedstawicielom rządu. Widać jednak, że się boją - mówi Zdzisław Goliszewski, przewodniczący "Solidarności" w zakładzie Bumar-Łabędy. To właśnie Solidarność i Związek Zawodowy Przemysłu Elekromaszynowego zawiązały w ub. tygodniu komitet strajkowy w zakładach zbrojeniowych w całej Polsce. Jutro podczas spotkania w Warszawie przedstawiciele obu central ustalać będą szczegóły akcji protestacyjnej.
Zarząd koncernu Bumar, właściciela m.in. zakładów w Gliwicach, raczej nie wierzy w to, iż szukający oszczędności MON ominie ich spółkę.
W najbliższych dniach władze koncernu przedstawią plan ratunkowy dla przedsiębiorstw. Do tego czasu nikt nie chce się na ten temat wypowiadać. Wiele wskazuje na to, iż w Gliwicach dojdzie do połączenia "spółki- matki" (tj. Zakładów Mechanicznych Bumar-Łabędy) oraz Zakładu Produkcji Specjalnej, jednej ze spółek zależnych.
- To może boleć - ocenia Zdzisław Goliszewski, dając do zrozumienia, iż fuzja obu zakładów nie obejdzie się raczej bez zwolnień.
Ile osób może stracić pracę? Tego na razie nie wiadomo. Podobnie jak nie wiadomo, kiedy licząca około 1.600 osób załoga zakładu produkcji specjalnej otrzyma resztę styczniowej wypłaty - na razie dostali tysiąc złotych zaliczki. Reszta ma być w tym tygodniu.
Na dodatek armia wciąż jeszcze nie odebrała dziesięciu wyprodukowanych przez Bumar wież do transporterów Rosomak, a także kilku wyremontowanych tutaj czołgów i wozów bojowych. Jak oceniają związkowcy zaległości MON wobec zakładu to aktualnie około 18 milionów złotych.
Cięcia zapewne nie ominą Wojskowych Zakładów Mechanicznych w Siemianowicach Śląskich.
W tym roku miały one sprzedać armii 58 kołowych transporterów Rosomak. Wiele wskazuje na to, iż MON ograniczy wielkość zamówienia. Nieoficjalnie można usłyszeć, iż w Siemianowicach trwa już przygotowywanie planu "B" na wypadek potwierdzenia się tych informacji.
Michał Wroński - POLSKA Dziennik Zachodni
http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/961869.html
Wit - Śro Lut 18, 2009 2:31 pm
Burza w kopalniach, strajk w zbrojeniówce?
Tomasz Głogowski2009-02-16, ostatnia aktualizacja 2009-02-16 23:04
Okupacja Jastrzębskiej Spółki Węglowej i pogotowie strajkowe w Bumarze-Łabędy, gdzie pracę może stracić 1,6 tys. osób. Kryzys na Śląsku zaczyna przybierać na sile.
Gdy ponad dwudziestu górników z kopalń: Budryk, Zofiówka i Pniówek zjawiło się w poniedziałek rano w siedzibie Jastrzębskiej Spółki Węglowej, pracownicy wiedzieli już, co się święci. W ten sposób Sierpień 80 rozpoczął okupację trzeciej już, po Kompanii Węglowej i Katowickim Holdingu Węglowym, spółki górniczej w naszym regionie. Związkowcy rozsiedli się w jednej z sal konferencyjnych i zapowiedzieli, że nie wyjdą, dopóki nie zostaną spełnione ich żądania. Domagają się 10 proc. podwyżek pensji dla górników, wyrównania deputatu węglowego do 8 ton (niektórzy górnicy mają 6 ton) oraz wprowadzenia dla kopalni Budryk (włączono ją do JSW jesienią zeszłego roku) tych samych zasad realizacji deputatu i posiłków profilaktycznych, co w innych jastrzębskich kopalniach.
Z protestującymi, jeszcze w poniedziałek rano, spotkał się Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Przekonywał, że w sytuacji, gdy spółka z powodu mniejszego zapotrzebowania na węgiel koksujący musiała przygotować specjalny plan kryzysowy, żądania 10 proc. podwyżek (po około 600 zł na górnika) są nierealne i groźne dla istnienia firmy. Argumenty nie zrobiły na górnikach żadnego wrażenia. Oświadczyli, że zostają. - Wypłacając podwyżki narazilibyśmy się na potężne straty, które w konsekwencji mogłyby nawet doprowadzić do upadłości spółki. Szkoda, że ci panowie nie chcą przyjąć do wiadomości, że właśnie walczymy o miejsca pracy dla 23 tys. ludzi - powiedział "Gazecie" prezes Zagórowski.
Jastrzębska spółka nie wynegocjowała jeszcze kontraktu na dostawę węgla z największym odbiorcą, czyli ArcelorMittalem. Tymczasem hutniczy koncern, do którego należą m. in. zakłady w Krakowie i Dąbrowie Górniczej, odbiera aż 50 proc. węgla wydobytego przez JSW.
Po poniedziałkowym spotkaniu z zarządem JSW, atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej nerwowa, bo związkowcy usłyszeli, że spółka chce w tym roku całkowicie zamrozić wynagrodzenia (na poziomie z IV kwartału 2008 r.) i wypowiedzieć zbiorowy układ pracy. - Nigdy się na to nie zgodzimy, bo to oznaczałoby nie tylko, że nie będzie podwyżek, ale nawet, że będą obniżki zarobków! Zagrożone byłyby też nagrody jubileuszowe, a nawet barbórki - grzmiał Krzysztof Łabądź, jeden z okupujących związkowców z Sierpnia 80, przed rokiem jeden z liderów słynnego strajku w kopalni Budryk.
Łabądź zapowiada, że górnicy będą siedzieć w JSW aż do skutku, choćby miało to trwać tygodniami. - Koledzy zaraz przywiozą nam materace, śpiwory i jedzenie. Damy sobie radę - przekonuje.
Nerwowo jest też w pozostałych spółkach węglowych. Przypomnijmy, że w piątek fiaskiem zakończyły się rozmowy między zarządem Kompanii Węglowej a Solidarnością, Kadrą i Związkiem Zawodowym Górników w Polsce. Związki domagają się 6 proc. podwyżek wynagrodzeń w kopalniach, 10 zł dopłaty do przepracowanej dniówki oraz podwyższenia deputatu węglowego do 8 ton. Kompania jest gotowa dać w tym roku 5 proc. podwyżki (ok. 264 zł brutto, dla każdego pracownika). Rozmowy ostatniej szansy mają odbyć się w środę. Jeżeli nie dojdzie do kompromisu, związkowcy prawdopodobnie przeprowadzą w kopalniach strajk ostrzegawczy.
Gorąco jest nie tylko w górnictwie, ale też w przemyśle zbrojeniowym. W Bumarze-Łabędy - nie tylko jednym z największych zakładów w naszym regionie (zatrudnia 3,3 tys. pracowników), ale w całym przemyśle zbrojeniowym - ogłoszono w poniedziałek pogotowie strajkowe. Fabryka ma kłopoty, bo Ministerstwo Obrony Narodowej obcięło zamówienia dla armii o 5 mld zł. Tymczasem Bumar dostarcza m.in. wieże strzelnicze do produkowanych w Siemianowicach Śląskich transporterów opancerzonych Rosomak. - Dziesięć gotowych wież stoi w halach produkcyjnych, bo wojsko nie ma pieniędzy, by je odebrać - mówi Zdzisław Goliszewski, przewodniczący "Solidarności" w Bumarze-Łabędy.
W styczniu i lutym część załogi dostała pensje w dwóch ratach, po ok. tysiąc zł. Podjęto też decyzję, że przez dwa najbliższe tygodnie fabryka wstrzyma produkcję, a pracownicy dostaną jedynie 70 proc. wynagrodzenia.
W środę przedstawiciele komitetu protestacyjnego mają się spotkać w warszawskim przedsiębiorstwie "Radwar" i zdecydować, co dalej. Groźba strajku w Bumarze-Łabędy wisi na włosku. - Nie pozwolimy, by na bruk trafiło 1,6 tys. ludzi - mówi Goliszewski i przypomina, że właśnie tyle pracuje w Bumarze przy produkcji wojskowej.
Górnicy nie dostali podwyżek. Grożą strajkiem
Tomasz Głogowski2009-02-13, ostatnia aktualizacja 2009-02-13 19:52
Negocjacje w sprawie podwyżek w Kompanii Węglowej zakończyły się wczoraj fiaskiem. Związkowcy postanowili, że wchodzą w spór zbiorowy z pracodawcą. To pierwszy krok do strajku ostrzegawczego w kopalniach.
Nerwowo zrobiło się już z samego rana, gdy przedstawiciele "Solidarności", Kadry i Związku Zawodowego Górników w Polsce zjawili się w siedzibie Kompanii, by rozmawiać o podwyżkach dla górników. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów do środka nie wpuszczono dziennikarzy. - Proszę sobie poczekać na zewnątrz - usłyszeli od strażnika.
Okazało się, że taką decyzję podjął Mirosław Kugiel, prezes Kompanii Węglowej. Podobno po to, by rozmowy toczyły się w spokojnej atmosferze, bez presji kamer i aparatów fotograficznych. Niestety, nie pomogło. Po czterech i pół godzinie dyskusji negocjacje skończyły się fiaskiem. Związkowcy zdecydowali, że 18 lutego wchodzą w spór zbiorowy z pracodawcą. To pierwszy krok do strajku ostrzegawczego w kopalniach. - Widać, że bez "pistoletu strajkowego" rozmowy z tym zarządem nie mają sensu. A szkoda, bo chcieliśmy się dogadać - mówi Wacław Czerkawski, wiceprzewodniczący ZZG.
"Solidarność", Kadra i ZZG domagają się 6-procentowych podwyżek wynagrodzeń w kopalniach, 10- złotowych dopłat do przepracowanej dniówki oraz podwyższenia deputatu węglowego do ośmiu ton. - Kompanię stać dziś na taki wydatek - podkreślają związkowcy.
Innego zdania jest zarząd firmy, który zaproponował w tym roku 5-procentowe podwyżki (ok. 264 zł brutto dla każdego pracownika). Kompania przekonuje, że jest skłonna dać podwyżki, mimo iż w zeszłym roku zanotowała 37 mln zł strat, a w tym roku musi stworzyć 220 mln zł rezerwy na zaległy i bieżący podatek od wyrobisk górniczych.
We wczorajszych negocjacjach nie brali udziału związkowcy z Sierpnia '80, którzy od czterech dni okupują zarówno siedzibę Kompanii Węglowej, jak i Katowickiego Holdingu Węglowego (związek chce 14-procentowych podwyżek oraz podwyższenia deputatu węglowego do ośmiu ton). Mimo to Bogusław Ziętek, szef Sierpnia '80, zapewnił "Gazetę", że jego związek jest w stanie porozumieć się z pozostałymi centralami i wspólnie zastrajkować.
- Do strajku ostrzegawczego może dojść jeszcze w lutym. Spółki węglowe straciły samodzielność, a ich szefowie boją się ministra skarbu, który jasno powiedział: "Żadnych podwyżek dla górników" - mówi Ziętek.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
Wit - Wto Mar 03, 2009 12:43 am
Akcja protestacyjna w tyskiej fabryce
23.02.2009
Związkowcy z Solidarności oflagowali tyski zakład firmy Delphi. Domagają się podwyżek i zaprzestania przez pracodawcę wymuszania na załodze pracy w nadgodzinach.
Mimo że znajdujące się w pobliżu inne zakłady z branży motoryzacyjnej zwalniają ludzi (Lear i Isuzu), związkowcy z Delphi twierdzą, że ich fabryka ma dużo zamówień, bo produkuje układy kierownicze do małych samochodów, a sprzedaż takich, mimo światowego kryzysu gospodarczego, jest najmniej zagrożona.
- Pracujemy na okrągło, 30 dni w miesiącu. Ludzie, aby wyjść na swoje, muszą brać nadgodziny - mówi Grzegorz Zmuda, przewodniczący Solidarności w tyskim Delphi. Jego zdaniem, organizacja pracy jest właśnie na to nastawiona. Co więcej, w piątek pracownicy otrzymali polecenie pracy podczas ostatniego weekendu.
Minimalna stawka w Delphi wynosi 9 złotych na godzinę. Zdaniem Solidarności podstawowa pensja wielu pracowników to 900-1200 zł miesięcznie na rękę. - Ludzie mają coraz większe problemy z utrzymaniem swoich rodzin - mówi Zmuda.
Kodeks pracy przewiduje wprawdzie, że liczba nadgodzin nie może przekraczać rocznie 150 godzin, ale otwiera furtkę w postaci uregulowań zawartych między pracodawcą i pracownikiem. Zdaniem Solidarności w Delphi, niektórzy pracownicy mają po 400-500 nadgodzin rocznie. To tak, jakby pracowali dwa, trzy miesiące więcej niż liczy rok kalendarzowy.
9 lutego strony sporu spotkały się przy stole, ale negocjacje skończyły się podpisaniem protokołu rozbieżności. Pracodawca nie zgodził się na mediatora w osobie Michała Kuszyka.
- W Komisji Trójstronnej reprezentuje on stronę pracodawców. To był nasz ukłon w stronę zarządu Delphi - mówi Sławomir Pawlas z Solidarności. - Mimo to nie zgodzono się na niego.
Agnieszka Przymusińska, menedżer PR z Delphi, tłumaczy, że w pierwszej połowie 2008 roku firma osiągnęła największy poziom zamówień i sprzedaży i że w tym czasie były podwyżki pensji. W drugiej połowie roku rynek motoryzacyjny załamał się i fabryka musi robić wszystko, aby utrzymać swoją konkurencyjność. - W obecnych warunkach jakikolwiek nieuzasadniony biznesowo wzrost kosztów w niekorzystny sposób wpłynąłby na sytuację finansową zakładu oraz na jego przyszłość - pisze w oświadczeniu dodając, że kierownictwo firmy będzie starało się tak dostosowywać koszty do nowych warunków, aby utrzymać zatrudnienie.
Na razie związkowcy wystąpili do Ministerstwa Pracy o wyznaczenie nowego mediatora w sporze z zarządem Delphi. Jeśli mediacja się nie powiedzie, następnym etapem może być strajk ostrzegawczy.
W tyskim Delphi pracuje około 650 osób. 500 należy do Solidarności. W piątek po południu w zakładzie pojawiła się informacja o nowych przyjęciach.
- To może znaczyć, że nasze działania przynoszą efekt - ocenia Zmuda. Jednak w piątek późnym popołudniem został powiadomiony, że w fabryce może przebywać tylko w godz. 6-17. Odbiera to jako szykanowanie go za działalność związkową.
Delphi to jeden z pierwszych zakładów zbudowanych w tyskiej podstrefie Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Szefem tej amerykańskiej firmy na Polskę był Leszek Waliszewski, legendarny działacz Solidarności w tyskiej Fabryce Samochodów Małolitrażowych w latach 1980-81. Po internowaniu w stanie wojennym wyemigrował do USA. Do Polski wrócił w 1994 r. Jak podaje internetowa encyklopedia Solidarności, od 2006 r. jest współwłaścicielem fabryki amortyzatorów w Krośnie.
Adrian Ołdak - POLSKA Dziennik Zachodni
http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/964654.html
Wit - Pon Mar 09, 2009 12:24 am
i znów Tesco
"Wałęsa w spódnicy" straszy Tesco strajkiem
Tomasz Głogowski2009-03-01, ostatnia aktualizacja 2009-03-02 08:09
Związkowcy z Sierpnia '80 działającego w sieci Tesco upomnieli się o podwyżki. Jeśli ich nie dostaną, nie wykluczają, że zorganizują drugi strajk w historii polskich hipermarketów.
Cała Polska w lutym zeszłego roku usłyszała o Elżbiecie Fornalczyk, kasjerce z Tesco w Tychach, która zorganizowała pierwszy w historii polskich hipermarketów dwugodzinny strajk. Choć sprzedawcy i magazynierzy ze związku zawodowego Sierpień '80 dowodzonego przez "Wałęsę w spódnicy", jak zaczęto nazywać Fornalczyk, nie wygrali podwyżek, wywalczyli za to wózki elektryczne, naprawę ciągle psującego się sprzętu oraz dłuższe przerwy w pracy.
Teraz, nie bacząc na kryzys, związkowcy z Tesco po raz drugi rozpoczęli batalię o wyższe pensje. - Na początku chcieliśmy po 500 zł brutto na osobę, ale po spotkaniu z dyrekcją zeszliśmy do 300 zł. I tak nic to nie dało, bo firma zaproponowała nam tylko 3 proc., czyli po 45 zł na osobę - mówi Fornalczyk, dziś już szefowa Sierpnia '80 w całej sieci hipermarketów Tesco w Polsce.
Związek wszedł więc w spór zbiorowy z pracodawcą. To pierwszy krok do ogłoszenia legalnego strajku. Czy rzeczywiście do niego dojdzie? - Jeżeli będzie trzeba, to go zorganizujemy. Ale byłaby to ostateczność - odpowiada Fornalczyk.
Przekonuje jednak, że być może nie będzie innego wyjścia, bo ludzie za nic w świecie nie zaakceptują tak niskiej podwyżki: - Z jednej strony firma żali się na wysoki kurs euro, z drugiej chwali się rekordowymi zyskami. Ktoś jednak na te zyski zapracował - głównie zwykli pracownicy, którzy harują od rana do nocy. A teraz proponuje się im jakieś śmieszne kwoty.
Jeżeli dojdzie do strajku, hipermarket w Tychach na pewno weźmie w nim udział. Okazuje się bowiem, że Tesco podzieliło kraj na cztery kategorie. Śląskie sklepy znalazły się w ostatniej, w której zarobki są najmniejsze.
Przemysław Skory, rzecznik Tesco, który rok temu do końca powtarzał, że nie wierzy w możliwość wybuchu pierwszego strajku, i tym razem nie traci rezonu: - Tak jak we wszystkich firmach, tak i u nas trwają negocjacje związane z wynagrodzeniami. Wszystko wyjaśni się do 10 marca. Na razie nie ma o czym mówić. Koncentrujemy się na otwieraniu kolejnych sklepów i tworzeniu nowych miejsc pracy.
Wit - Śro Mar 18, 2009 12:28 am
Kryzys zatruł atmosferę pracy w Bitronie
10.03.2009
Włoski koncern Bitron, który jest własnością rodziny Bianco do 2010 roku miał zainwestować w Sosnowcu ponad 30 milionów euro.
Dziś wiadomo, że założeń nie tylko nie uda się wykonać, ale pracownicy mówią o zastraszaniu ich i szantażowaniu zwolnieniami.
- Jeszcze niedawno zatrudnienie w Bitronie było powodem do dumy. Po zmianie prezesa traktowani jesteśmy przedmiotowo, jak zło konieczne - mówi szefowa zakładowej Solidarności Izabela Będkowska i dodaje, że koncern wykorzystując kryzys jako pretekst redukuje załogę wprowadzając na teren zakładu firmy zewnętrzne. Pracownicy tymczasem wysyłani są już od listopada zeszłego roku na przymusowe urlopy bezpłatne i wypoczynkowe. Kto się sprzeciwi, ma jak w banku wypowiedzenie.
Z prospektu firmy wynika, że produkowane w Sosnowcu komponenty dla branży motoryzacyjnej eksportowane są prawie w 80 proc. do Włoch. Głównymi odbiorcami są m.in.: Fiat, Toyota, Mercedes, BMW i Renault. Z kolei 42 proc. podzespołów AGD trafia na rynek niemiecki, 32 proc. na włoski, a 21 na polski.
- Ale w prospektach nie mówi się o tym, że na 815 pracowników ponad połowa ma czasowe umowy o pracę. Wypowiedzenie w ich wypadku wynosi zaledwie dwa tygodnie. To pewne bezrobocie - nie kryje oburzenia Będkowska.
Tomasz Figa, dyrektor personalny nie widzi w przedsiębiorstwie ani problemów ani kryzysu. O urlopach bezpłatnych mówi, że zostają udzielone pracownikom na ich wniosek.
- Firma ma prawo, zgodnie z przepisami, przychylić się do takiej prośby, ale nie musi%07- dodaje. Nic nie wie na temat wymuszania wniosków.
Ale to nie koniec dziwnych praktyk w Bitronie. Od kilku dni prezes firmy z Włoch, urzęduje na środku hali produkcjnej. Tam kazał wstawić swoje biurko.
- To element zastraszania nas i patrzenia na ręce. Kto wytrzyma taką presję psychiczną ?- pyta jeden z pracowników, ale i na to otrzymaliśmy proste wytłumaczenie. - Prezes prowadzi również działalność operacyjną w firmie i ma prawo stawiać biurko tam gdzie mu wygodnie%07- mówi przedstawiciel firmy, który jednak nie wyraził zgody na firmowanie swoim nazwiskiem tej wypowiedzi.
Związkowcy mają swoje propozycje zażegnania kryzysu.
- Przedstawiliśmy prezesowi rozwiązanie, w którym zakładamy pracę załogi od poniedziałku do czwartku. Warunkiem zgody było zapewnienie, że Bitron zrezygnuje z usług firm zewnętrznych i zagwarantuje utrzymanie zatrudnienia - mówi Będkowska.
Zdaniem związkowców pracodawca oświadczył, że nie może zagwarantować ani pracy, ani zatrudnienia. Zdecydowanie odrzucił propozycję wycofania się ze współpracy z firmą zewnętrzną. Postulat wypłaty odszkodowań i odpraw, w wysokości trzech miesięcznych wynagrodzeń dla pracowników, którzy sami zrezygnują z pracy też nie przeszedł. Pracodawca obiecał zastanowić się nad jednomiesięczną odprawą. Związkowcy grożą wejściem w spór zbiorowy.
- Nie rozumiem, dlaczego miałoby do takich działań dojść. W ubiegły czwartek podpisaliśmy porozumienie dotyczące dobrowolnych odejść. Wszelkie sprawy konfliktowe rozwiązujemy z partnerami społecznymi w duchu partnerstwa i współpracy - odpowiada dyrektor Figa.
Tymczasem związkowcy twierdzą, że jedyną propozycją prezesa była wypłata pracownikom 25 zł brutto za każdy dzień urlopu bezpłatnego. - To przykład arogancji i kpiny z pracowników - uważa Będkowska.
Na forach internetowych aż kipi od komentarzy. Ci którzy zostali zwolnieni, nie szczędzą słów krytyki. Inni chwalą sobie warunki pracy i zarobki podważając wiarygodność tych pierwszych.
- Te pozytywne wypowiedzi są sterowane - nie mają wątpliwości związkowcy.
815 ludzi zatrudnia Bitron w Sosnowcu
478 pracownikom firmy przysługuje 14-dniowy okres wypowiedzenia
Sławomir Cichy - POLSKA Dziennik Zachodni
http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/971337.html
Wit - Sob Kwi 18, 2009 1:22 pm
Bumar-Łabędy: Nie damy się pogrzebać żywcem
Tomasz Głogowski 2009-04-16, ostatnia aktualizacja 2009-04-16 22:09:44.0
W Bumarze-Łabędach, jednej z największych firm w naszym regionie, zorganizowano w czwartek referendum strajkowe. Choć oficjalne wyniki znane będą dzisiaj, strajk jest raczej przesądzony. - Może wtedy rząd potraktuje nas poważnie - mówią związkowcy
Zakład w Łabędach, gdzie powstają m. in. wieże strzelnicze do transporterów opancerzonych Rosomak oraz czołgi PT-91 Twardy, znalazł się w tarapatach. Wszystko zaczęło się pod koniec zeszłego roku, gdy rząd zmniejszył budżet Ministerstwa Obrony Narodowej o 1,947 mld zł. - W jednej chwili skończyły się wszystkie zamówienia od wojska. Walczymy o przetrwanie - mówią zdesperowani pracownicy, którzy zorganizowali wczoraj referendum strajkowe.
Oficjalne wyniki mają być znane dziś, ale już wiadomo, że większość z trzytysięcznej załogi zagłosuje za strajkiem. Z pierwszych danych, do których dotarliśmy w czwartek po południu wynikało, że ponad 90 proc. załogi zagłosowało za przeprowadzeniem protestu. - Nie damy się pogrzebać żywcem - zapowiada Jerzy Cembrzyński, szef Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego w Bumarze i dodaje, że sytuacja fabryki w Gliwicach nie poprawiła się nawet po marcowej demonstracji pracowników zbrojeniówki w Warszawie.
Pensje dalej wypłacane są w ratach, a od jakiegoś czasu zakład pracuje tylko 4 dni w tygodniu. Ludzie dostali przez to po kieszeniach, bo wynagrodzenia automatycznie zmniejszono o 20 proc. (do około 2 tys. zł brutto). Związkowcy alarmują, że gdyby nie cywilne zamówienia związane z produkcją konstrukcji stalowych, fabryka musiałaby ogłosić upadłość. - Ale długo tak nie pociągniemy, bo pokrywają zaledwie jedną czwartą potrzebnych pieniędzy na przetrwanie. Ta sytuacja to zamach rządu nie tylko na zakład w Łabędach, ale i cały przemysł zbrojeniowy - przekonuje Cembrzyński.
Jakby tego było mało, oszczędności w MON-ie zbiegły się z zakończeniem przez Bumar-Łabędy tzw. kontraktu malezyjskiego. Pod koniec stycznia tego roku fabryka wyprodukowała ostatni z 48 czołgów PT-91 Twardy dla armii Malezji. Był to jeden z największych kontraktów w historii naszego przemysłu zbrojeniowego wart 400 mln dol.
Wiadomo też, że fabryka nie może sobie poradzić z ostatnimi podwyżkami cen prądu dla dużych zakładów i ma długi wobec firmy energetycznej Vattenfall. Firma stara się, by należność została rozłożona na raty.
Czy zakład w Łabędach ma jakieś szanse? Z prezesem Bumaru-Łabędy nie udało się nam w czwartek skontaktować, ale w marcu, podczas manifestacji w Warszawie, premier Donald Tusk zapewniał, że przedstawiciele rządu będą szukać możliwie bezpiecznych rozwiązań dla pracowników zbrojeniówki. - Spotykamy się z ministrem Bonim, ale nic z tego nie wynika. Może jak zastrajkujemy, to rząd potraktuje nas poważnie - mówią związkowcy.
Wit - Śro Maj 06, 2009 9:50 pm
Będą wielkie manifestacje
dziś
Ponad cztery godziny trwały wczorajsze rozmowy związkowców z prezesem Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Jarosławem Zagórowskim, na tematy płacowe. Uczestniczył w nich mediator z ramienia ministerstwa pracy, Jerzy Nowak. Jego obecność na niewiele się jednak zdała. Ostatecznie negocjacje zakończyły się podpisaniem protokołu rozbieżności.
W pierwotnej wersji związkowcy domagali się utrzymania funduszu płac na poziomie z ubiegłego roku, natomiast w drugim półroczu chcieli 8-proc. podwyżek, i wyrównania deputatu węglowego do 8 ton. Wczoraj uznali, że nie będą się upierać nad podwyżkami w drugim półroczu, zrezygnowali też z podwyższenia deputatu. - Podwyżki i kwestie podwyższenia deputatu w przyszłości chcemy negocjować w późniejszym terminie - wyjaśnia Piotr Szereda, szef Solidarności 80 w kopalni Jas-Mos.
Związkowcy zażądali natomiast precyzyjnego określenia wskaźnika wzrostu wynagrodzeń. Ustalili też, że wynagrodzenia w I półroczu 2009 powinny być utrzymane na poziomie wynagrodzeń osiąganych w IV kwartale 2008 r.
Tymczasem poważne problemy ze zbytem węgla zmusiły firmę do podjęcia decyzji o zmniejszeniu liczby dni wydobywczych oraz ograniczeniu zakresu robót przygotowawczych. Aktualnie trwają analizy, czy istnieje możliwość ograniczenia wydobycia do czterech dni. Szefowie firmy jednocześnie poinformowali, że dążenie do konfrontacji i strajku będzie działaniem na szkodę JSW S.A. oraz jej pracowników, gdyż zgodnie z prawem za czas strajku pracownikom nie przysługuje wynagrodzenie.
Po nieudanych rozmowach w JSW pod domami prezesów pojawiły się grupki związkowców. Po kilkunastu ustawiło się w Tychach, pod domem prezesa Zagórowskiego i Ustroniu, gdzie mieszka wiceprezes Marian Ślęzak. W Tychach związkowcy rozwinęli transparenty z napisem: "Zagórowski ręce precz od naszych kopalń". Przechodniom rozdawali ulotki z wizerunkiem prezesa w więziennym drelichu, z kajdankami na rękach. Policja w obydwu miejscach "kontrolowała" pikiety. - Obyło się bez interwencji - mówi mł. asp. Marek Wręczycki z zespołu prasowego śląskiej policji.
Tymczasem wiceprezes Marian Ślęzak, który od dwóch kadencji pełni w zarządzie funkcję reprezentanta załogi, zdecydowanie podgrzał atmosferę. W liście odczytywanym w kopalnianych radiowęzłach porównał wczoraj związkowców do... sekretarzy PZPR.
Jaki będzie scenariusz działań na najbliższe dni? Pikiety pod domami prezesów potrwają także dzisiaj i jutro. - Natomiast 12 maja wielka manifestacja, która przejdzie z kopalni Zofiówka do siedziby spółki. Tym razem nie będzie to kilkaset osób, a kilka tysięcy - zapowiada Piotr Szereda.
Związki zaczęły wojnę z rządem
20 lat po odzyskaniu niepodległości Polsce grozi międzynarodowa kompromitacja.
Jej przyczyną nie stanie się, czego do niedawna się obawialiśmy, prowincjonalność obchodów tego święta, ale fakt, że zamiast festynu wolności będą uliczne burdy i palenie opon. Paradoksalnie ci, którzy 20 lat temu walnie przyczynili się do zwycięstwa nad komunizmem, mogą wkrótce zamienić nasze narodowe święto w jego karykaturę. Związkowcy, chcąc przyprzeć do muru rząd Donalda Tuska, zapowiadają masowe protesty, które rozleją się na cały kraj. Do protestów i incydentów dochodzi ostatnio codziennie. Przedwczoraj związkowcy okupowali biura posłów PO i toczyli bitwy z policją. Wczoraj rozwalili bramę lubińskiego KGHM i zmusili zarząd holdingu do wypłaty dodatkowych wysokich premii.
Kalendarz zapowiadanych zadym przewiduje protesty: pielęgniarek, stoczniowców, górników i hutników. Działacze związkowi apelują o udział w demonstracjach rybaków, emerytów i wszystkich, którzy "czują się skrzywdzeni przez rząd".
Termin tej akcji wybrano nieprzypadkowo. Czerwiec to moment dwóch arcyważnych dla Polski wydarzeń. 4 czerwca przypada 20. rocznica pierwszych demokratycznych wyborów, natomiast trzy dni później, 7 czerwca, odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. To najlepszy moment, by wymusić na rządzie najdalsze ustępstwa, zwłaszcza jeśli chodzi o pieniądze.
Premier Donald Tusk już zapowiedział, że jeśli związkowcy nie odpuszczą, odwoła zaplanowane w Gdańsku obchody upadku PRL i przeniesie je do Warszawy. Politycy z jego otoczenia potwierdzają, że ta zapowiedź jest realna. - Traktujemy to jako apel do stoczniowców, żeby się opamiętali i tego dnia nie protestowali - mówią.
- Ale jeśli obchody przeniesie premier do Warszawy, to czy wtedy związkowcy również nie przeniosą tam demonstracji? - obawia się Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, któremu bardzo zależy na tym, aby świętowanie odbyło się jednak w Gdańsku. Dlatego wysłał list do gdańskiego metropolity abpa Sławoja Leszka Głodzia z prośbą o mediację ze związkowcami.
Ma o co walczyć. Swój udział w uroczystościach pod pomnikiem Poległych Stoczniowców potwierdziły głowy kilku państw, m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel oraz premierzy Słowacji, Rumunii, Litwy i Estonii.
Kto wygra kampanię wiosenną w 20. rocznicę niepodległości? Odwołanie uroczystości w Gdańsku, co zapowiada premier, może nie wystarczyć, by 4 czerwca był w Polsce spokój. Związkowcy mogą bowiem urządzić własne święto. Na ulicy. Z petardami. Anita Czupryn
Jacek Bombor - POLSKA Dziennik Zachodni
http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/995600.html
.........................
Atak na domy prezesów. Sierpień '80 przegina
Tomasz Głogowski 2009-05-07, ostatnia aktualizacja 2009-05-08 09:43:35.0
Dopóki związkowcy z Sierpnia '80 pikietowali biura poselskie PO, albo byczyli się w siedzibie Kompanii Węglowej, szumnie nazywając to okupacją, mogłem to zrozumieć. Ale wrzaski pod domami prezesów JSW i nękanie sąsiadów? Nie, to już przegięcie. Panowie, przekroczyliście granicę! - pisze Tomasz Głogowski.
Bogusław Ziętek, szef Sierpnia '80 długo czekał na ten moment. Wreszcie jest we wszystkich mediach: cytują go gazety, pokazuje telewizja, a za chwilę zaczną zapraszać do popularnych talk-show. Kto wie, może odezwie się sam Kuba Wojewódzki?
A wystarczył tylko jeden, ale za to genialny strzał pijarowski - demonstracja pod domami prezesów Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Była w środę, w czwartek i ma być jeszcze w piątek. Wystarczyło tylko, że związkowcy podjechali pod jeden z bloków na osiedlu w Tychach, gdzie mieszka prezes Zagórowski i zaczęli rozdawać sąsiadom ulotki przedstawiające prezesa w więziennym ubraniu i w kajdankach. I zrobiła się zadyma. Potem trzeba było ten sam cyrk powtórzyć w Ustroniu pod domem jednego z wiceszefów JSW. Ależ sąsiedzi mieli widowisko!
Nie bronię zaatakowanych prezesów, bo ani to moi koledzy, ani znajomi. Dopóki związkowcy z Sierpnia '80 pikietowali biura poselskie PO, albo byczyli się w siedzibie Kompanii Węglowej, szumnie nazywając to okupacją, mogłem to nawet zrozumieć. Ot, taki związkowy folklor. Ale wrzaski pod domami, szczucie i nękanie sąsiadów? Nie, to już przegięcie. Panowie z Sierpnia '80, przekroczyliście granicę. Sprawy zawodowe haniebnie przenieśliście na grunt prywatny! Zakłóciliście mir domowy, naraziliście rodziny na stres i wstyd. A najgorsze, że dokładnie o to wam chodziło. - Chcemy, by sąsiedzi dowiedzieli się prawdy o poczynaniach tych panów - grzmiał przewodniczący Ziętek.
Guzik prawda! Wszystko to jeden, wielki pic. Po prostu kampania wyborcza do europarlamentu, którą robi sobie Bogusław Ziętek, przy okazji lider Polskiej Partii Pracy. Nie chodzi o górników, ich rzekomo głodujące rodziny, czy walkę o miejsca pracy. Chodzi o stołki i rozgłos. Po trupach do celu.
Przykłady? Sierpień '80 jest wszędzie tam, gdzie jest szansa na zaistnienie w mediach. Pikieta w obronie Tramwajów Śląskich, proszę bardzo. Ratownicy medyczni mają kłopoty? Związkowcy mają z ratownictwem medycznym tyle wspólnego, ile ja z lotami w kosmos, co nie przeszkadza im maszerować ramię w ramię z białym personelem. Trzeba zrobić strajk w Tesco? Oczywiście. Sierpień '80 jest już na posterunku.
Tylko co te zadymy dały tramwajarzom, ratownikom, czy pracownikom supermarketu? Czy Bogusław Ziętek i jego koledzy wywalczyli dla nich choćby jedną konkretną rzecz, np. maleńką podwyżkę? Nie! No może w Tesco trochę się poprawiło, ale to chyba trochę za mało, jak na tak duży i hałaśliwy związek.
I na koniec jeszcze jedno. Niestety, także my, dziennikarze, powinniśmy uderzyć się w piersi. Relacjonując wszystkie manifestacje Sierpnia '80 robimy im przysługę. Może więc trochę ciszej nad tą trumną?
SPUTNIK - Czw Maj 07, 2009 12:20 pm
Będą wielkie manifestacje
dziś
Ponad cztery godziny trwały wczorajsze rozmowy związkowców z prezesem Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Jarosławem Zagórowskim, na tematy płacowe. Uczestniczył w nich mediator z ramienia ministerstwa pracy, Jerzy Nowak. Jego obecność na niewiele się jednak zdała. Ostatecznie negocjacje zakończyły się podpisaniem protokołu rozbieżności.
W pierwotnej wersji związkowcy domagali się utrzymania funduszu płac na poziomie z ubiegłego roku, natomiast w drugim półroczu chcieli 8-proc. podwyżek, i wyrównania deputatu węglowego do 8 ton. Wczoraj uznali, że nie będą się upierać nad podwyżkami w drugim półroczu, zrezygnowali też z podwyższenia deputatu. - Podwyżki i kwestie podwyższenia deputatu w przyszłości chcemy negocjować w późniejszym terminie - wyjaśnia Piotr Szereda, szef Solidarności 80 w kopalni Jas-Mos.
Związkowcy zażądali natomiast precyzyjnego określenia wskaźnika wzrostu wynagrodzeń. Ustalili też, że wynagrodzenia w I półroczu 2009 powinny być utrzymane na poziomie wynagrodzeń osiąganych w IV kwartale 2008 r.
Tymczasem poważne problemy ze zbytem węgla zmusiły firmę do podjęcia decyzji o zmniejszeniu liczby dni wydobywczych oraz ograniczeniu zakresu robót przygotowawczych. Aktualnie trwają analizy, czy istnieje możliwość ograniczenia wydobycia do czterech dni. Szefowie firmy jednocześnie poinformowali, że dążenie do konfrontacji i strajku będzie działaniem na szkodę JSW S.A. oraz jej pracowników, gdyż zgodnie z prawem za czas strajku pracownikom nie przysługuje wynagrodzenie.
Po nieudanych rozmowach w JSW pod domami prezesów pojawiły się grupki związkowców. Po kilkunastu ustawiło się w Tychach, pod domem prezesa Zagórowskiego i Ustroniu, gdzie mieszka wiceprezes Marian Ślęzak. W Tychach związkowcy rozwinęli transparenty z napisem: "Zagórowski ręce precz od naszych kopalń". Przechodniom rozdawali ulotki z wizerunkiem prezesa w więziennym drelichu, z kajdankami na rękach. Policja w obydwu miejscach "kontrolowała" pikiety. - Obyło się bez interwencji - mówi mł. asp. Marek Wręczycki z zespołu prasowego śląskiej policji.
Tymczasem wiceprezes Marian Ślęzak, który od dwóch kadencji pełni w zarządzie funkcję reprezentanta załogi, zdecydowanie podgrzał atmosferę. W liście odczytywanym w kopalnianych radiowęzłach porównał wczoraj związkowców do... sekretarzy PZPR.
Jaki będzie scenariusz działań na najbliższe dni? Pikiety pod domami prezesów potrwają także dzisiaj i jutro. - Natomiast 12 maja wielka manifestacja, która przejdzie z kopalni Zofiówka do siedziby spółki. Tym razem nie będzie to kilkaset osób, a kilka tysięcy - zapowiada Piotr Szereda.
Związki zaczęły wojnę z rządem
20 lat po odzyskaniu niepodległości Polsce grozi międzynarodowa kompromitacja.
Jej przyczyną nie stanie się, czego do niedawna się obawialiśmy, prowincjonalność obchodów tego święta, ale fakt, że zamiast festynu wolności będą uliczne burdy i palenie opon. Paradoksalnie ci, którzy 20 lat temu walnie przyczynili się do zwycięstwa nad komunizmem, mogą wkrótce zamienić nasze narodowe święto w jego karykaturę. Związkowcy, chcąc przyprzeć do muru rząd Donalda Tuska, zapowiadają masowe protesty, które rozleją się na cały kraj. Do protestów i incydentów dochodzi ostatnio codziennie. Przedwczoraj związkowcy okupowali biura posłów PO i toczyli bitwy z policją. Wczoraj rozwalili bramę lubińskiego KGHM i zmusili zarząd holdingu do wypłaty dodatkowych wysokich premii.
Kalendarz zapowiadanych zadym przewiduje protesty: pielęgniarek, stoczniowców, górników i hutników. Działacze związkowi apelują o udział w demonstracjach rybaków, emerytów i wszystkich, którzy "czują się skrzywdzeni przez rząd".
Termin tej akcji wybrano nieprzypadkowo. Czerwiec to moment dwóch arcyważnych dla Polski wydarzeń. 4 czerwca przypada 20. rocznica pierwszych demokratycznych wyborów, natomiast trzy dni później, 7 czerwca, odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. To najlepszy moment, by wymusić na rządzie najdalsze ustępstwa, zwłaszcza jeśli chodzi o pieniądze.
Premier Donald Tusk już zapowiedział, że jeśli związkowcy nie odpuszczą, odwoła zaplanowane w Gdańsku obchody upadku PRL i przeniesie je do Warszawy. Politycy z jego otoczenia potwierdzają, że ta zapowiedź jest realna. - Traktujemy to jako apel do stoczniowców, żeby się opamiętali i tego dnia nie protestowali - mówią.
- Ale jeśli obchody przeniesie premier do Warszawy, to czy wtedy związkowcy również nie przeniosą tam demonstracji? - obawia się Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, któremu bardzo zależy na tym, aby świętowanie odbyło się jednak w Gdańsku. Dlatego wysłał list do gdańskiego metropolity abpa Sławoja Leszka Głodzia z prośbą o mediację ze związkowcami.
Ma o co walczyć. Swój udział w uroczystościach pod pomnikiem Poległych Stoczniowców potwierdziły głowy kilku państw, m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel oraz premierzy Słowacji, Rumunii, Litwy i Estonii.
Kto wygra kampanię wiosenną w 20. rocznicę niepodległości? Odwołanie uroczystości w Gdańsku, co zapowiada premier, może nie wystarczyć, by 4 czerwca był w Polsce spokój. Związkowcy mogą bowiem urządzić własne święto. Na ulicy. Z petardami. Anita Czupryn
Jacek Bombor - POLSKA Dziennik Zachodni
http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/995600.html
szczęśliwej drogi. dorżną przemysł wydobywczy i hutniczy tak jak zarżneli stocznię kiedy można było ją zrestrukturyzować i ograniczyć zatrudnienie. w efekcie doprowadziło to do upadku i zatrudnienie stracili wszyscy plus dziesiątki podwykonawców.
Sabino Arana - Sob Maj 09, 2009 11:08 am
Wina rządu i spoleczenstwa.
1. Rzadu , ze jest ustepliwy .Bo nie wypada,bo nie jestesmy ZOMO,bo jak to bedzie odebrane,a ludzie przeciez by poparli rozprawienie sie ze zwiazkowcami.
2.Prawo mamy z tyłka wziete. Tacy szmaciarze jak Solidarnosc 80 nie powinni mieć zadnego prawa glosu na kopalni. Strajk powinien być legalny tylko jesli ma poparcie zdecydowanej wiekszosci pracujacych w kazdym dziale.Czyli ,kiedy w referendum strajkowym zdecydowana więkoszsc dołowych oddzielnie i tych co robia na powierzchni ,oddzielnie, popiera strajk . Taki mikroskopijny twor jak Solidarnosc 80 nie powinien , samodzielnie , być partnerem dla nikogo.
3. Narod nie chce kontrmanifestowac ,sondaze pokauzja ze nie popiera zwiazkowcow ale na ulice wyjsc nie chce .
absinth - Sob Maj 09, 2009 11:48 am
zwiazki zawodowe to jest jakis mastodont w dzisiejszych czasach.
kiwele - Sob Maj 09, 2009 11:59 am
No prosze, bolszewicy sie odradzaja.
Odwazylby sie ktos z Was wyartykulowac to na ulicy prawie 29 lat temu?
Sabino Arana - Sob Maj 09, 2009 12:17 pm
No prosze, bolszewicy sie odradzaja.
Odwazylby sie ktos z Was wyartykulowac to na ulicy prawie 29 lat temu?
Ale o so chośi? A po co artykulowac to samo w zupelnie innych okolicznosciach?
Skąd Ci bolszewizm przyszedl do glowy to nie wiem .To co robia zwiazkowcy to raczej anarchosyndykalizm a to co zrobiono na Budryku to sabotaż gospodarczy . Jeśli obce wywiady nie chca destabilizowac polskiej gospodarki poprzez dzialalnosc krzykliwych tworków związkowych to mam te wywiady za nierobów i gamoni.
absinth - Sob Maj 09, 2009 12:25 pm
Odwazylby sie ktos z Was wyartykulowac to na ulicy prawie 29 lat temu?
mialby z tym spory problem, tym bardziej, ze nie wierze w reinkarnacje
Pewnie z 400 czy 500 lat temu niewielu by sie znalazlo odwaznych krzyczacych ze ziemia jest okragla i krazy wokol slonca
edit.
pozwole sobie dodac, ze moja opinia dotyczy czasow wspolczesnych i jest skonkretyzowana do zz, to czym byla Solidarnosc, bo jak rozumiem do tego piles, jest sprawa zasadniczo rozna od tego czym sa takie nowo twory jak zz typu sierpien 80 itp.
kiwele - Sob Maj 09, 2009 12:31 pm
No prosze, bolszewicy sie odradzaja.
Odwazylby sie ktos z Was wyartykulowac to na ulicy prawie 29 lat temu?
Ale o so chośi? A po co artykulowac to samo w zupelnie innych okolicznosciach?
Skąd Ci bolszewizm przyszedl do glowy to nie wiem .To co robia zwiazkowcy to raczej anarchosyndykalizm a to co zrobiono na Budryku to sabotaż gospodarczy . Jeśli obce wywiady nie chca destabilizowac polskiej gospodarki poprzez dzialalnosc krzykliwych tworków związkowych to mam te wywiady za nierobów i gamoni.
Wit - Wto Maj 12, 2009 8:15 pm
W rocznicę Solidarność wyjdzie na ulice Katowic
Przemysław Jedlecki 2009-05-08, ostatnia aktualizacja 2009-05-08 09:20:05.0
Regionalna "Solidarność" 4 czerwca chce urządzić w Katowicach wielotysięczną manifestację. W tym samym czasie marszałek, wojewoda i prezydent miasta organizują obchody rocznicy końca PRL-u
4 czerwca będziemy świętowali 20. rocznicę pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych. To po nich powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego, pierwszego niekomunistycznego premiera po 1945 roku. Katowice zamierzają hucznie obchodzić rocznicę końca PRL-u.
5 czerwca w mieście zagra Bob Geldof, a dzień wcześniej na placu Sejmu Śląskiego powstanie Miasteczko PRL-u, które przypomni życie w państwie rządzonym przez PZPR. Plac zostanie podzielony na część reżimową i wolnościową. Pierwsza będzie ogrodzona zasiekami, do wejścia będzie upoważniała specjalna karta meldunkowa, którą dostanie się po wylegitymowaniu. W drugiej części placu pokazana zostanie przygotowana przez IPN wystawa pt. "Uciekinierzy z PRL-u". Będą tam też urny do głosowania, antyrządowe ulotki i opozycyjne wydawnictwa. W gmachu Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego będzie można obejrzeć propagandowe filmy z tamtych czasów.
Obchody organizują wspólnie wojewoda, marszałek i prezydent Katowic. - Zapraszamy na uroczystości całe rodziny. Chcemy, by to było radosne święto zarówno dla tych, którzy pamiętają, czym był PRL, jak i tych, którzy znają go tylko z książek i opowieści rodziców - mówi Marta Malik, rzeczniczka wojewody. Przypomina też, że wojewoda zaproponował "Solidarności" wspólną organizację obchodów. - Jednak nie dostaliśmy odpowiedzi - dodaje Malik.
Tymczasem śląsko-dąbrowska "Solidarność" ogłosiła w czwartek, że 4 czerwca zorganizuje w Katowicach manifestację, w której może wziąć udział nawet 10 tys. osób. Związkowcy zamierzają przejść przez centrum miasta (spod Spodka pod urząd wojewódzki).
- Chcemy w ten sposób uczcić rocznicę wyborów. Skończył się wtedy komunizm, ale nie bieda i poniżanie pracowników. Chcemy o tym przypomnieć - mówi Piotr Duda, szef regionalnej "S". Dodaje, że manifestacja będzie także protestem skierowanym pod adresem rządu Donalda Tuska. - Dialog ze związkami jest pozorny. Przez kryzys wiele zakładów jest zagrożonych likwidacją - mówi Duda.
Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego magistratu, nie jest zachwycony planowaną demonstracją. - 4 czerwca jest świętem wszystkich, którzy walczyli o wolną Polskę. To także święto "Solidarności" i jeśli związkowcy chcą to okazać, zapraszamy ich do udziału w uroczystościach. Manifestacja w tym terminie nie będzie moim zdaniem służyć świętowaniu tej rocznicy - mówi Bojarun.
Marek Wójcik, poseł PO, uważa, że manifestacja związkowców przysłuży się PiS-owi. - To akcja polityczna wpisująca się w krytykę rządu przez opozycję i niemająca nic wspólnego z obroną interesów pracowniczych. Związkowcy mogą zepsuć wszystkim Polakom święto, jakim jest ta rocznica - mówi Wójcik.
Wojciech Gumułka, rzecznik regionalnej "S", uważa, że świętowanie niejedno ma imię. - Mamy prawo do protestów. Ten dzień to przecież w dużej mierze rocznica "Solidarności" - mówi
Górnicy zamurowali wejście do siedziby JSW
Tomasz Głogowski 2009-05-12, ostatnia aktualizacja 2009-05-13 11:27:33.0
Petardy, transparenty, a na koniec prowizoryczny mur, który zagrodził wejście do siedziby Jastrzębskiej Spółki Węglowej. W ten sposób związkowcy protestowali we wtorek przeciwko polityce władz spółki.
Petardy, transparenty, a na koniec prowizoryczny mur, który zagrodził wejście do siedziby Jastrzębskiej Spółki Węglowej. W ten sposób związkowcy protestowali we wtorek przeciwko polityce władz spółki.
Manifestanci zebrali się rano pod kopalnią Zofiówka, obok Pomnika Porozumień Jastrzębskich. - To symboliczne, że walkę o prawa pracownicze i związkowe musimy zacząć w tym miejscu - stwierdził Dominik Kolorz, szef górniczej "Solidarności". Spod pomnika protestujący przeszli pięć kilometrów pod siedzibę JSW. Twierdzili, że jest ich 5 tysięcy. Według wyliczeń zarządu spółki, było ich pięć razy mniej.
Związkowcy protestują przeciwko formalnej zmianie pracodawcy, którym od poniedziałku jest dla nich JSW a nie wchodzące w jej skład poszczególne kopalnie. Jak mówili, manifestacja jest także wyrazem sprzeciwu wobec wprowadzeniu przez spółkę piątków bez wydobycia węgla. Liderzy związkowi przekonywali, że przez te ostatnie szeregowi górnicy stracą około 30 proc. wynagrodzenia.
Budynek zarządu górnicy obrzucili petardami, a na koniec zamurowali wejście do niego. Władze JSW chciały natychmiast domagać się od związków pokrycia szkód, ostatecznie postanowiły, że mur przez jakiś czas pozostanie nietknięty. - Jeżeli organizatorzy demonstracji sami go nie rozbiorą, wynajmiemy do tego specjalną firmę, a rachunek prześlemy później związkom - powiedziała Katarzyna Jabłońska-Bajer, rzeczniczka spółki.
Zarząd JSW twierdzi, że za udział w demonstracji związki zawodowe płaciły górnikom 100 zł z tzw. funduszu socjalnego. Związkowcy zaprzeczają.
We wtorkowej manifestacji, oprócz zatrudnionych w JSW, udział wzięli też związkowcy z Kompanii Węglowej oraz Katowickiego Holdingu Węglowego.
SPUTNIK - Wto Maj 19, 2009 9:39 am
absinth - Wto Maj 19, 2009 5:16 pm
gorzka prawda
Wit - Śro Cze 03, 2009 9:52 pm
Euro, koncerty to zabiorom, ale takie "atrakcje jak najbardziej dla nas...
4 czerwca: Paraliż komunikacyjny w Katowicach
Tomasz Głogowski2009-06-03, ostatnia aktualizacja 2009-06-03 23:30
Kto może, niech omija w czwartek po południu Katowice! Potężna manifestacja związkowców na cały dzień sparaliżuje ruch samochodów w centrum.
Nawet 10 tysięcy związkowców może przejść dzisiaj ulicami Katowic, podczas manifestacji zorganizowanej z okazji rocznicy 4 czerwca przez śląsko-dąbrowską "Solidarność". Mieszkańców i przyjezdnych czeka prawdziwy komunikacyjny horror. Demonstranci zaczną zbierać się od godz. 14 pod katowickim Spodkiem i półtorej godziny później (o 15.30) przejdą Aleją Korfantego, a następnie ulicami św. Jana, Kochanowskiego i Jagiellońską pod Śląski Urząd Wojewódzki. Pikieta ma zakończyć się dopiero po godz. 19.
- Nie ma lepszego momentu na tę akcję. Z sondaży widać, że coraz mniej ludzi daje się nabierać na obietnice i zagrywki rządu. Każdy będzie mógł wykrzyczeć, co mu leży na sercu - mówi Piotr Duda, przewodniczący śląsko-dąbrowskiej "Solidarności".
Policja ostrzega, że od godz. 15 do 19 ulice, którymi zamierzają przejść demonstranci oraz Rynek zostaną wyłączone z ruchu: Al. Korfantego będzie zamknięta po stronie wschodniej (od strony Pomnika Powstańców Śląskich) w kierunku Ronda i Rynku.
Poza tym, od godz. 9.30 do godz. 22 całkowicie zamknięte dla aut zostaną: Plac Sejmu Śląskiego oraz ul. Lompy (od skrzyżowania z ul. Jagiellońską do skrzyżowania z ul. Ligonia).
Organizatorzy zapowiadają, że pikieta ma mieć kolorowy i pokojowy charakter. Nie będzie petard i palenia opon, a demonstranci przyniosą z sobą husarskie flagi, bębny i kilkanaście tarcz układających się w napis "Solidarność". Towarzyszyć im ma górnicza orkiestra i polska muzyka lat 80. puszczana z głośników. Aby zwrócić uwagę przechodniów na problemy gospodarcze, związkowcy przyniosą olbrzymią makietę tonącego Titanica. Na nim wymalowane będą nazwy najbardziej zagrożonych redukcjami branż przemysłu.
- Od kilku dni informowaliśmy o wszystkich utrudnieniach, których nie da się uniknąć przy organizowaniu tak dużej manifestacji. Zapewniam, że będzie bezpiecznie - mówi Wojciech Gumułka, rzecznik prasowy śląsko-dąbrowskiej "S". Dodaje, że przez całą trasę maszerujących związkowców będą konwojować policjanci.
Udział w proteście zapowiedzieli związkowcy z Częstochowy, Podbeskidzia i Małopolski. Mają przyjechać też stoczniowcy z Trójmiasta i Szczecina, a także przedstawiciele OPZZ i związkowcy z Czech.
Wit - Czw Cze 04, 2009 9:47 pm
"Solidarność" ciągnęła platformę z Donaldinio
Tomasz Głogowski2009-06-04, ostatnia aktualizacja 2009-06-04 23:13
Nawet Smok Wawelski woli być dzisiaj z nami, niż świętować z politykami - krzyczało około 5 tysięcy związkowców, którzy przemaszerowali w czwartek ulicami Katowic w proteście przeciwko liberalnej polityce rządu i zwalczaniu związków zawodowych. Manifestację zorganizowała śląsko-dąbrowska "Solidarność".
O godz. 14, gdy zarządzono zbiórkę pod katowickim Spodkiem wydawało się, że przyjedzie tylko garstka związkowców. Ale tłum gęstniał w minuty na minutę. Demonstranci z flagami i trąbkami zaczęli schodzić się z każdej strony miasta. Półtorej godziny później na placu przed Spodkiem było już około 5 tysięcy ludzi. O połowę mniej niż spodziewali się organizatorzy, ale gdy pochód ruszył w stronę Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego to i tak wystarczyło, by na ponad godzinę sparaliżować ruch w centrum miasta.
Demonstracja przypominała piknik. Pochód prowadziła orkiestra górnicza, a za nią na specjalnej "platformie cudów" jechali związkowcy parodiujący premiera Donalda Tuska (ubrali go w stój sportowy z napisem Donaldinio i numerem 00 oraz peruwiańską czapkę) oraz wicemarszałka Sejmu Stefana Niesiołowskiego (z siatką na muchy). Z głośników leciał utwór zespołu Tilt "Nie wierzę politykom". To był wczoraj prawdziwy hit demonstracji, tak wpadający w ucho, że wielu związkowców - w tym Dominik Kolorz, szef górniczej "Solidarności" - tuż przed wymarszem wyraźnie zadowolonych kiwało się w takt muzyki. - Uff, ledwo zdążyłem, bo jeszcze do dwunastej byliśmy w pracy. Dopiero potem się zwolniliśmy, zapakowaliśmy do autokaru i ruszyliśmy w drogę - mówi Henryk Joszek, związkowiec "Solidarności" z Koksowni Dębieńsko, który na manifestację przyjechał z kilkunastoma kolegami. - Dlaczego? Bo jest coraz gorzej. Musieliśmy zrezygnować z podwyżek i premii, a państwo chce jeszcze od naszego zakładu dywidendy. Głupota! Dlatego musimy walczyć - mówił poruszony związkowiec.
Gdy pochód szedł ulicami Katowic, wielu mieszkańców wyjęło komórki i zaczęło robić zdjęcia. Wrażenie robiły szczególnie husarskie flagi, bębny i kilkanaście tarcz układających się w napis "Solidarność". Rozczarowała za to makieta tonącego Titanica z wymalowanymi nazwami poszczególnych branż przemysłu. Titanic okazał się zwykłym billboardem na samochodowej przyczepce. Mało kto zwracał na niego uwagę.
Gdy demonstranci dotarli pod gmach urzędu wojewódzkiego, na transparencie pojawił się numer telefonu do marszałka Niesiołowskiego. - Napiszcie mu, co o nim sądzicie - zachęcał Piotr Duda, szef śląsko-dąbrowskiej "Solidarności". Wielu z demonstrantów chwyciło za telefony.
Protestujący zarzucili rządowi bierność w walce z kryzysem oraz zwalczenie związków zawodowych. - "Solidarność" jest dzisiaj na salonach tabu - grzmiał przewodniczący Duda i nawiązał do Nagrody Nobla, którą otrzymał Lech Wałęsa. Stwierdził, że Wałęsa otrzymał ją nie za walkę z komunizmem, ale za zorganizowanie wolnych związków zawodowych. - Lechu, powinieneś być tu dzisiaj z nami, a nie służyć liberałom. Lechu, czyś ty zwariował!? - krzyczał Duda. zapewniał, że związkowcy także cieszą się z rocznicy 4 czerwca, ale równocześnie mają prawo wyrazić swoje niezadowolenie.
Pikietujących rozbawiła sytuacja, gdy wezwano gościa specjalnego, czyli Wawelskiego Smoka. - Jest tu dzisiaj z nami, bo na Wawelu jedzie gazem. Jest tam chemiczny Donald - stwierdził przewodniczący Duda.
Krystyna Bittel na pikietę przyjechała z Zabrza. Mówi, że urodziła się o 20 lat za wcześnie. - To jest kraj dla młodych, bo oni mają przed sobą perspektywy. Ze starszymi nikt się już nie liczy, ani rząd, ani pracodawca. Czujemy się niedoceniani, rozczarowani i niepotrzebni - mówi pani Krystyna.
Na demonstracji nie mogło także zabraknąć kandydatów z PiS-u na posłów do Parlamentu Europejskiego: Izabeli Kloc i Bolesława Piechy.
Wit - Pon Cze 15, 2009 11:10 pm
Jastrzębska Spółka Węglowa nadal... zamurowana
Tomasz Głogowski 2009-06-11, ostatnia aktualizacja 2009-06-12 08:22:43.0
Kontrahenci odwiedzający siedzibę Jastrzębskiej Spółki Węglowej dosłownie odbijają się od muru z pustaków, który blokuje wejście. Zbudowali go miesiąc temu związkowcy i ani myślą rozebrać.
Pracownicy spółki zdążyli się już do muru przyzwyczaić, ale goście odwiedzający jastrzębską firmę są zdziwieni. Do biurowca znajdującego się przy al. Armii Krajowej 56 w Jastrzębiu Zdroju zamiast głównym wejściem trzeba wchodzić... bocznymi drzwiami. Taka sytuacja trwa od 12 maja, gdy związkowcy zorganizowali pod budynkiem JSW demonstrację. Podczas pikiety zamurowali wejście do spółki betonowymi pustakami. Demonstracja się skończyła, a mur został. Zarząd JSW uznał, że skoro postawili go związkowcy, to oni powinni go rozebrać. - Nie chodzi o koszty, ale o zasadę - tłumaczyli przedstawiciele spółki. Okazało się jednak, że sprawa nie jest taka prosta.
Na drugi dzień po demonstracji spółka zapytała jastrzębski magistrat, kto był organizatorem manifestacji. Z przesłanego pisma wynikało, że wniosek podpisało czterech związkowców: Sławomir Kozłowski z "Solidarności", Zenon Dąbrowski ze Związku Zawodowego Górników w Polsce, Zdzisław Chętnicki z "Kadry" oraz Krzysztof Łabądź z Sierpnia 80, a jako tzw. osobę prawną wskazano Zarząd Regionu Śląski Dąbrowskiej "Solidarności".
Jastrzębska spółka zażądała od "Solidarności" rozebrania muru, ale związek odpowiedział, że to nie on organizował demonstrację. Wtedy postanowiono zwrócić się bezpośrednio do związkowców. - Wysłaliśmy wezwanie na ich adresy domowe, ale nie mamy jeszcze odzewu - mówi Katarzyna Bajer, rzeczniczka JSW. Przyznaje jednak, że skuteczność wezwań może być mizerna.
Sławomir Kozłowski, z "Solidarności" nie chciał rozmawiać o zamieszaniu z murem. - Mam ważniejsze sprawy na głowie - warknął tylko. Bardziej rozmowny był Krzysztof Łabądź z Sierpnia 80, który uważa, że gdyby nie postawa prezesa JSW, który walczy ze związkami, to mur nie byłby w ogóle potrzebny. - Jeżeli prezes przyjmie nasze argumenty i zacznie rozmawiać, to osobiście mogę go rozebrać. Ale tylko wtedy - mówi Łabądź.
Najprawdopodobniej władze JSW za kilka dni rozbiorą mur, a kosztami będą próbowały obciążyć związkowców. Mur zaczyna bowiem szkodzić wizerunkowi firmy. - Odwiedzają nas poważni kontrahenci i gdy dosłownie odbijają się od ściany, nie robi nam to reklamy - usłyszeliśmy w spółce.
Wit - Czw Cze 18, 2009 11:12 am
W policji wrze. Komenda nie wypłaca dodatków
Marcin Pietraszewski 2009-06-17, ostatnia aktualizacja 2009-06-17 15:01:15.0
Z powodu kryzysu komenda wstrzymała wypłatę dodatków do policyjnych pensji. Dla dzieci 11 tysięcy śląskich funkcjonariuszy oznacza to brak dofinansowania letnich wakacji. - Tak źle nie było jeszcze nigdy - przyznają komendanci miejscy
Oburzone takim działaniem policyjne związki mają wejść w spór zbiorowy z komendą główną. - Zastanawiamy się nad złożeniem pozwów sądowych dotyczących wypłaty dodatków, nasi prawnicy pracują już nad tym tematem - mówi Wiesław Budak, zastępca przewodniczącego zarządu wojewódzkiego NSZZ Policjantów w Katowicach.
Dodatki to jeden z elementów policyjnej pensji. Wypłaca się je za brak mieszkania (około 300 zł miesięcznie), za dojazd do komendy (od kilkudziesięciu do 150 zł miesięcznie) czy też jako dofinansowanie wypoczynku (raz w roku 300 zł na każdego członka rodziny). Dla wielu funkcjonariuszy stanowią nawet 20 proc. wynagrodzenia. Komendanci ze Śląska i Zagłębia co miesiąc zatwierdzają listy dodatków, ale od marca pieniądze nie trafiają na konta funkcjonariuszy. - Dostaję środki wyłącznie na wypłaty oraz bieżące utrzymanie - wyjaśnia generał Dariusz Biel, szef śląskiej policji.
Komenda główna zapewnia, że dodatki zostaną funkcjonariuszom wypłacone, ale jeszcze nie wiadomo, kiedy. Odpowiedzialny za finanse inspektor Andrzej Trela przyznał jednak niedawno, że w dużej części nastąpi to dopiero w przyszłym roku. - Priorytetem są pensje - wyjaśnia nadkomisarz Krzysztof Hajdas z biura prasowego KGP. I przypomina, że w tym roku policjantom przyznano podwyżki oraz wypłacono trzynastki i "mundurówkę" (dodatek na kupno nowego munduru).
Jednak funkcjonariuszy takie wyjaśnienia nie przekonują. - Dodatki to nie bonusy, lecz zapisane w ustawie o policji elementy, dzięki którym możemy wiązać koniec z końcem - podkreślają. Dodają, że wprowadzone przez komendę oszczędności negatywnie odbijają się na ich sytuacji rodzinnej. - Zbliża się urlop, wraz z rodziną planowałem wyjazd na wakacje i muszę zrezygnować, bo bez dopłaty urlopowej nie jestem w stanie wyjechać nawet na kilka dni - napisał na internetowym forum policji jeden z funkcjonariuszy. Inny, z powodu wstrzymania wypłaty dodatków, nie ma pieniędzy na letni obóz dziecka. Zaś kolejnemu zabrakło na spłatę kredytu zaciągniętego przed kryzysem. Podobnych wpisów są dziesiątki.
Policjanci liczą, że koordynowana przez związki zawodowe akcja przyniesie efekt, bo sami nie mają siły przebicia. - Dziś jeden z kolegów udał się do wydziału finansów, aby dostarczyć wezwanie zapłaty dodatku za urlop. Powiedziano mu kulturalnie, że oni to mają w d..., bo jak złoży je w sądzie, to będzie się procesował i może dostanie je za rok. A jak potulnie poczeka, to ma szanse na grudzień lub styczeń - napisał na forum macminik.
Generał Biel: - Zapewniam jednak, że nagrody na lipcowe Święto Policji nie są zagrożone.
Zirytowani policjanci nawołują na forum, aby w ramach retorsji nie zasilać budżetu mandatami i kierowców wyłącznie upominać. Jeszcze inni chcą pójść na zwolnienie lekarskie. - Dziś kazano mi zapłacić 2,8 zł za przepał [za duże zużycie paliwa w radiowozie - przyp. red.]. Napiszę im, by potrącili sobie z niezapłaconego dodatku za brak mieszkania - zadeklarował jeden z policyjnych forumowiczów.
Wit - Czw Paź 29, 2009 9:09 pm
Kolejarze z Gliwic głodują w stolicy. Bronią miejsc pracy
judy 2009-10-23, ostatnia aktualizacja 2009-10-23 20:52:39.0
Około 30 pracowników Zakładu Linii Kolejowych w Gliwicach prowadzi od piątku strajk głodowy w obronie miejsc pracy.
Ponad 20 kolejarzy rozpoczęło głodówkę o godz. 8 rano w gliwickiej sidzibie ZLK. Trzy godziny później ośmiu ich kolegów rozpoczęło strajk głodowy w Warszawie. Ponieważ nie zostali wpuszczeni do budynku spółki, akcję prowadzą w siedzibie kolejarskiej "Solidarności" przy ul. Wileńskiej.
Powodem strajku są plany likwidacji zakładu. Zarząd ZLK najpierw chciał zamknąć 10 z 27 zakładów. Po negocjacjach ze związkowcami - już tylko cztery. Ku zaskoczeniu zakładowej "Solidarności" wśród zagrożonych zakładów znalazł się gliwicki ZLK - jeden z największych w kraju, zatrudniający 1700 osób.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3501 ... iejsc.html
Aviator - Pią Lut 12, 2010 10:36 pm
Po długim oczekiwaniu na roszczenia pracowników Avio Polska i braku odpowiedzi pozytywnej pracownicy wchodzą w Spór Zbiorowy z pracodawcą .
ps.Zyski duże brak podwyżek przez 2 lata ,pracownicy poważnej firmy Lotniczej . Ludzie pracują za 10 zł na godzinę . czyli zarobek miesięczny to 1200 netto
http://avio2009.p2a.pl/index.php
Aviator - Wto Lut 16, 2010 1:58 pm
Związkowcy z Avio Polska domagają się podwyżek
W bielskim Avio Polska, produkującym elementy do silników boeninga 747-8, związkowcy wstąpili w spór zbiorowy z pracodawcą. Domagają się podwyżek. Jeśli ich żądania nie zostaną spełnione, przystąpią do strajku.
Bartek - Wto Lut 16, 2010 2:01 pm
Myślę że mało kogo interesują tutaj wewnętrzne sprawy w prywatnej firmie...