ďťż
 
[Górny Śląsk] Dzieła sztuki - Detektyw Bruno_Taut na tropie



Wit - Nie Kwi 27, 2008 11:02 pm
Lwowiacy też chcą powrotu bytomskiego lwa
Jacek Madeja2008-04-27, ostatnia aktualizacja 2008-04-27 22:18



O rzeźbę lwa upominają się nie tylko Ślązacy. Lwowiakom pomnik przypominał o utraconym rodzinnym mieście

Śpiący lew odlany według modelu przygotowanego przez Theodora Kalidego stanął na bytomskim rynku w 1873 roku. Później rzeźba trafiła do parku miejskiego, a w latach 50. w tajemniczych okolicznościach został przewieziony do Warszawy.

Przed dwoma laty w stołecznym ogrodzie odnalazł ją Zdzisław Jedynak, historyk z Archiwum Państwowego w Katowicach. Skojarzył, że to ta sama rzeźba, która zniknęła z Bytomia. O zwrot rzeźby upomnieli się Ślązacy i włodarze Bytomia. Akcję poparł też Ruch Autonomii Śląska. Jednak, jak się okazuje nie tylko dla Ślązaków. O lwa upominają się też Lwowiacy, którzy zostali tu przesiedleni tuż po wojnie. Dla nich rzeźba była symbolem rodzinnego Lwowa. Nieprzypadkowo lew widnieje w herbie miasta, które nazwę wzięło od imienia jednego z ruskich książąt.

- Dla Lwowiaków to był kultowy pomnik. Ulubione miejsce spacerów, przy którym rodzice opowiadali nam o swoim rodzinnym mieście, do którego wiedzieli , że już nie powrócą - wspomina Ewa Żurek, bytomianka o lwowskich korzeniach.

Lwa, mimo że był wtedy małym chłopcem, pamięta również prof. Andrzej Świerniak, naukowiec z Politechniki Gliwickiej. - Choć odmienny od lwa lwowskiego przypominał moim rodzicom ukochane miasto. Przychodziliśmy do parku Świerczewskiego, gdzie wtedy stał, kilka razy w tygodniu - wspomina Świerniak.

To właśnie m.in. zdjęcia, które przechowuje w rodzinnym albumie mają przekonać warszawskich konserwatorów sztuki, że dzieło Kalidego trafiło do Warszawy z Bytomia. Czy to się uda, dowiemy się dopiero w czerwcu. Wtedy stołeczni urzędnicy zdecydują, czy na Śląsk trafi oryginalny odlew czy kopia wykonana niedawno w Gliwickich Zakładach Urządzeń Technicznych.

- Po tym jak bytomski magistrat przesłał wśród materiałów zdjęcia, gdzie jako mały chłopiec bawię się na lwie, skontaktowali się ze mną urzędnicy z biura stołecznego konserwatora zabytków. Jedna z pań próbowała mnie przekonać, że musiałem być z rodzicami w Warszawie, ale o pomyłce nie ma mowy - mówi Świerniak - Nie tylko Ślązacy chcą powrotu oryginalnego lwa do Bytomia. Rzeźba jest również obecna w sercach Lwowiaków, którzy tu mieszkają - dodaje




salutuj - Pon Kwi 28, 2008 5:47 am
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko



Bruno_Taut - Pon Kwi 28, 2008 6:11 am
Powinni Kaszpirowskiego zatrudnić, żeby ludziom te wizyty w Warszawie wmówił.



Wit - Czw Maj 15, 2008 5:19 pm
Arcydzieło czekało na odkrycie przy sadzawce
Tomasz Malkowski2008-05-15, ostatnia aktualizacja 2008-05-15 17:59



Rzeźba siedzącej Wiktorii od lat zdobiła basen przy Szpitalu im. Stanisława Leszczyńskiego w Katowicach. I pewnie dalej wszyscy przechodziliby koło tego arcydzieła z XIX wieku obojętnie, gdyby nie przypadek.

Niecodziennego odkrycia na terenie szpitala przy ul. Raciborskiej dokonał dr Ryszard Nakonieczny, historyk z Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. - Podczas odwiedzin zauważyłem na placyku basen ze stojącym pośrodku posągiem. Oniemiałem, bo to dzieło wysokiej klasy, na pierwszy rzut oka z XIX wieku. Odróżniało się od prymitywnej formy sadzawki - mówi z przejęciem Nakonieczny.

Wysoki na półtora metra odlew przedstawia siedzącą kobietę ze skrzydłami anioła, która trzyma w ręku wieniec z liści dębu. Artysta wykonał dzieło perfekcyjne, bo delikatne dłonie kobiety i misterne fałdy jej szaty widać dokładnie.

Jak przystało na badacza, dr Nakonieczny od razy zabrał się za opukiwanie dzieła. - W trakcie oględzin natrafiłem na sygnaturę odlewni "Gegossen H. Gladenbeck & Sohn Berlin". Poczułem dreszcz podniecenia, bo w tej samej odlano rzeźbę słynnego bytomskiego lwa! - mówi.

Niestety, w szpitalu nikt nie znał historii tajemniczego monumentu. - Stoi tu od zawsze - mówił stróż pilnujący terenu. Także dyrekcja stwierdziła, że rzeźba jest tu co najmniej od czasów powojennych, gdy zbudowano ozdobny basen z wodą, który dziś jest w opłakanym stanie.

Dr Nakonieczny poszedł śladem odlewni. Była duża szansa, że podobnie jak lew, także posąg kobiety będzie dziełem Theodora Kalidego. O pomoc zwrócił się do Anny Syski ze Śląskiego Centrum Dziedzictwa Kulturowego, która opracowuje właśnie monografię na temat lwa bytomskiego. - W bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego natrafiłam na zdjęcie rzeźby Siedzącej Bogini Zwycięstwa Rzucającej Wieniec Raucha. Była identyczna jak ta w Katowicach. To wspaniałe odkrycie, bo Rauch to jeden z najwybitniejszych rzeźbiarzy niemieckich XIX wieku, znacznie bardziej znany od Kalidego - mówi Syska.

Christian Daniel Rauch był profesorem berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. To w jego pracowni terminował Kalide. Do dziś historycy spierają się, czy bytomski lew jest jego dziełem, czy może wyszedł spod ręki samego mistrza.

Rauch wykonał aż sześć różnych posągów bogini Zwycięstwa dla Walhalli, świątyni w Regensburgu zbudowanej przez króla Ludwika Bawarskiego na wzór greckiego Partenonu. Czwartą z kolei, którą ukończył w 1841 roku, był właśnie posąg Siedzącej Bogini. Jej wykonanie zlecił już król pruski Fryderyk Wilhelm IV.

Marmurowa rzeźba do dziś zdobi Walhallę, a jej replikę o wysokości 157 cm można podziwiać również w Staatliches Museum w Berlinie. Rauch w niecodzienny sposób przedstawił Wiktorię. To nie harda, silna kobieta, ale eteryczna, krucha dziewczyna o subtelnej urodzie.

Nie wiadomo dla kogo i kiedy powstał katowicki odlew. - Najprawdopodobniej wykonano go po 1888 roku, bo dopiero wtedy w nazwie odlewni Gladenbeck pojawia się "sohn" czyli syn - przypuszcza Syska.

O rzeźbie nie wiedzieli pracownicy Muzeum Historii Katowic. - Może bogini stała w jakimś majątku ziemskim w okolicach Katowic. Po wojnie wiele rzeczy przenoszono w inne miejsca albo wręcz niszczono z uwagi na ich niemiecką przeszłość. Jeżeli to naprawdę odlew z XIX wieku, to jest to najstarszy monument w Katowicach! - mówi Jadwiga Lipońska-Sajdak, dyrektorka muzeum.

Także konserwatorzy nie słyszeli wcześniej o posągu. - Dopiero wybieram się na wizję lokalną. Ale już sama odlewnia Gladenbecka, która była najlepszą w Europie pod koniec XIX wieku, oraz nazwisko Raucha dowodzą, że rzeźba wydaje się być bardzo wartościowa. Będziemy rozmawiać z właścicielem, by zastanowił się nad wpisaniem obiektu do rejestru zabytków - mówi Barbara Klajmon, śląski wojewódzki konserwator zabytków.

- Na pewno ten posąg wymaga odpowiedniej oprawy i ekspozycji, bo wydaje się być jednym z najcenniejszych tego typu na Górnym Śląsku. Mam nadzieję, że nasze odkrycie spowoduje większe zainteresowanie jego stanem. Trzeba rzeźbie przywrócić pierwotny blask, który ukryty jest pod wieloma warstwami farby - przekonuje odkrywca rzeźby.






Emenefix - Pią Maj 16, 2008 9:07 am


To już prawie pewne! Warszawa i Bytom porozumiały się w sprawie oryginału "Śpącego Lwa".
MM ujawnia: Lew Kalidego wraca do Bytomia!



Tylko w MM: Lata konfliktów, nieporozumień i wniosków odeszły w niepamięć. Dzieło Theodora Kalidego, bytomski "Śpiący Lew" wróci na rynek bytomski. Oczywiście jako oryginał!

Jak twierdzi dr Jerzy Gorzelik, historyk sztuki i przewodniczący RAŚ, cieszy, że wielomiesięczne starania przyniosły zamierzony efekt. Listy w tej sprawie podpisał cały zarząd województwa Śląskiego a senat ASP w Katowicach wystosował specjalną uchwałę

- Władze Warszawy w końcu zrozumiały, że nie można podważać ekspertyz fachowców. Mam nadzieję, że to będzie precedens i więcej rzeczy z naszego regionu wróci z Warszawy. - Twierdzi. - Lew powinien wrócić oczywiście na bytomski Rynek, jako pomnik z cokołem, jednak chciałbym aby inskrypcja tam napisana dotyczyła bytomian i górnoślązaków, poległych we wszystkich konfliktach XX w. Był to przecież ogólnoregionalny symbol - dodaje Jerzy Gorzelik.

Kopię lwa wykonał za 70 tys. zł Bank Śląski w Gliwickich Zakładach Odlewnictwa Artystycznego. - Bank Śląski postanowił ufundować kopię posągu i trafił w konflikt pomiędzy obu miastami. - mówił kilkanaście dni temu dla MM Silesia, Piotr Utrata, rzecznik prasowy ING. - Dobrze by było, aby samorządowcy dogadali się między sobą, my nie będziemy nikomu narzucać, kto ma dostać kopię a kto oryginał - dodał.

I rzeczywiście jak widać, samorządowcy "dogadali się". Bytom najprawdopodobniej otrzyma zwrot oryginału, a warszawskie zoo - kopię. Decyzja zapadła na wczorajszym spotkaniu "na szczycie" prezydenta Bytomia i wiceprezydent Warszawy. W spotkaniu uczestniczyła również Ewa Nekanda - Trepka, dyrektor stołecznego Biura Konserwatora Zabytków.

- Rzeczywiście jesteśmy blisko porozumienia, takiego, któe zadowoli obydwie strony. Oficjalnie chcemy to potwierdzić pod koniec maja, jednak juz dziś mogę zapowiedzieć, że wokół lwów chcemy wspólnie z Bytomiem zorganizować cykl imprez historycznych a nawet wydać wydawnictwa naukowe. - informuje Nekanda Trepka.

O sprawie szeroko pisał nasz portal:

>> Bank Śląski sprowadzi śpiącego lwa do Bytomia?

>> Gliwicki lew poszukuje nowego miejsca

>> Kto nie chce odzyskać śląskich dóbr kultury?



maciek - Pią Maj 16, 2008 9:55 am
Brawo!



Kris - Pią Maj 16, 2008 10:36 am
Bardzo się cieszę, tak powinno być od początku

Gratuluję



Wit - Nie Maj 18, 2008 6:22 pm
Warszawa skapitulowała: oddaje lwa Bytomiowi
tm2008-05-18, ostatnia aktualizacja 2008-05-18 12:16



Rzeźba lwa przed warszawskim zoo Fot. Wojciech Surdziel /AG
Władze Bytomia od dwóch lat zabiegały, by zaginiona rzeźba śpiącego lwa, zaprojektowana przez Theodora Erdmanna Kalidego, wróciła do miasta.

Monument ku czci ofiar wojny prusko-francuskiej w 1873 roku odsłonięto na bytomskim rynku. Później został przeniesiony do parku miejskiego. Na przełomie lat 50. i 60. XX wieku dzieło zniknęło. Dopiero bytomscy historycy przed kilku laty natrafili na jego ślad przed zoo w Warszawie.

W batalię odzyskania pomnika ważnego dla górnośląskiego dziedzictwa włączył się także Ruch Autonomii Śląska. Władze Warszawy początkowo ignorowały zebrane dowody, świadczące o pochodzeniu rzeźby.

Przed kilkoma dniami odbyło się w Warszawie spotkanie na szczycie - prezydenta Bytomia z urzędnikami stolicy. - Warszawa skapitulowała. W najbliższych tygodniach zwróci lwia Bytomiowi - zdradza szczegóły Jerzy Gorzelik, prezes RAŚ.

- Sprawiedliwości stało się zadość. Dowody na to, że lew jest pomnikiem bytomskim, były niepodważalne. Liczę, że rzeźba stanie w pierwotnym miejscu, na rynku, a nie gdzieś w krzakach w parku. Powinna na powrót upamiętniać poległych w wojnie francusko-pruskiej, ale też i ofiary kolejnych wojen. Dziś lew stał się ważnym symbolem całego Górnego Śląska - mówi Gorzelik.

.....




maciek - Czw Maj 22, 2008 8:53 am
Czy w sercu Bytomia stanie pruski pomnik?
Jacek Madeja
2008-05-20, ostatnia aktualizacja 2008-05-21 08:50


Gdzie ma stanąć lew, którego bytomianom odda Warszawa? - Rzeźba powinna być częścią pomnika, który przed wojną stał na rynku - uważa Jerzy Gorzelik, szef Ruchu Autonomii Śląska, i przekonuje, że władze miasta powinny odtworzyć monument, który upamiętniał żołnierzy poległych w wojnie francusko-pruskiej.
Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Surdziel /AG
Gdzie stanie lew - fragment pomnika upamiętniającego żołnierzy poległych w wojnie francusko-pruskiej?
Lew to rzeźba Theodora Kalidego, która zniknęła z bytomskiego parku w latach 50. minionego stulecia. Wcześniej lew zwieńczał pomnik poświęcony mieszkańcom powiatu bytomskiego, którzy zginęli w czasie wojny francusko-pruskiej w latach 1870-1871. Przed dwoma laty w warszawskim zoo odlew odnaleźli śląscy historycy.


Gdzie stanie lew - fragment pomnika upamiętniającego żołnierzy poległych w wojnie francusko-pruskiej?

Bytom rozpoczął walkę o odzyskanie rzeźby. Stolica długo wzbraniała się przed zwrotem lwa. W końcu miastom udało się porozumieć. Wygląda na to, że oryginał trafi do Bytomia, a kopią zadowoli się stolica. - Jesteśmy dobrej myśli, ale ostateczna decyzja będzie znana pod koniec maja - unikają jednoznacznej odpowiedzi bytomscy urzędnicy, choć na internetowej witrynie urzędu miejskiego można już zagłosować, gdzie powinien stanąć lew. Oprócz rynku i placu Grunwaldzkiego mieszkańcy mogą również wskazać inne miejsce.

- Nasz apel spotkał się z dużym odzewem. Ludzie dzwonią i przysyłają swoje propozycje drogą elektroniczną. Wiele osób sugeruje, że płyta rynku jest zbyt nowoczesna, żeby znowu stanął tu lew. Oprócz placu Grunwaldzkiego i Akademickiego bytomianie najczęściej wskazują skwer przy ul. Dworcowej - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka bytomskiego magistratu.

Tymczasem Jerzy Gorzelik, przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska, nie ma wątpliwości, że najlepszym miejscem dla lwa jest rynek. - Lew znowu powinien zwieńczać pomnik Ślązaków poległych w wojnie francusko-pruskiej. Mamy zdjęcia i pełną listę nazwisk, która była wyryta na tablicach. Na tej podstawie bez problemu można by odtworzyć pomnik, który stał na rynku - przekonuje Gorzelik. Zapewnia, że RAŚ nie chce w żadnym wypadku gloryfikować pruskiego nacjonalizmu, a śpiący lew miał w tym czasie wymiar uniwersalny. - Gdyby to była triumfująca personifikacja Germanii, która królowała na pomnikach z tamtego okresu, to oczywiście nie proponowalibyśmy jej powrotu. Lew jest na tyle uniwersalny, że może również upamiętniać Ślązaków, którzy zginęli w późniejszych konfliktach - dodaje Gorzelik.

Damian Doniec, radny z PO, przyznaje, że pomysł jest godny uwagi. - Taka była historia i nie ma sensu się z nią kłócić. Powinniśmy również zastanowić się nad takim rozwiązaniem - mówi.

Jednak ta propozycja nie podoba się Arturowi Krawczykowi (PiS), przewodniczącemu rady miejskiej. - To był pruski pomnik, a, jak wiadomo, polityka Prus z niczym dobrym się w Polsce nie kojarzy. Lew powinien wrócić i stać się po prostu ozdobą parku lub któregoś z bytomskich palców - uważa Krawczyk.

Jan Kazimierz Czubak, przedstawiciel bytomskiej lewicy w radzie miejskiej, również ma zastrzeżenia do pomysłu Gorzelika: - On nie jest nawet mieszkańcem Bytomia, dlatego powinniśmy poczekać na oficjalną propozycję prezydenta, jak najlepiej wyeksponować lwa. Nie odrzucam niczego z góry. Można by się zastanowić nad takim rozwiązaniem, ale pod warunkiem, że chodzi o upamiętnienie poległych Ślązaków, a nie triumfu państwa pruskiego - zaznacza radny.

Zdaniem prezydenta Piotra Koja kwestia gdzie i w jakiej formie stanie lew jest wciąż otwarta. Choć, jak zaznacza, nie jest entuzjastą propozycji RAŚ-u.

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice



Kris - Czw Maj 22, 2008 11:23 am
Nie rozumiem. Sądząc z wypowiedzi niektórych radnych, to powrót Lwa do Bytomia to wielki problem a odzyskanie oryginalnego pomnika od Wawy to była "zwykła rzecz, formalność", tzw . "bułka z masłem"???



Wit - Pią Maj 23, 2008 8:03 pm
Mężczyzna z kuflami na głowie stoi przy rynku
Anna Malinowska, współpraca tm2008-05-23, ostatnia aktualizacja 2008-05-23 21:19



Od kilku dni w bytomskim biurze promocji przy rynku, można oglądać popiersie brodatego mężczyzny z butelką i kuflami na głowie. Legenda mówi, że wystarczy dotknąć jego nosa, by zerwać z nałogami. Historia zaś o tym, kim był bytomianin Ignatz Hakuba.

O odnalezieniu rzeźby pisaliśmy rok temu. Pan Jerzy i pani Elżbieta tanio kupili ją od złomiarzy i ustawili w swoim ogrodzie. Pan Jerzy z dumą pokazywał gościom 1,5-metrowego Bachusa, bo tak nazwał popiersie. Imię świetnie pasowało do głowy z dziwaczną koroną, którą tworzy wianek kufli od piwa, a wieńczy butelka. Bachus gościł w ogrodzie do czasu, aż pan Jerzy przez przypadek zauważył w gazecie wyblakłą fotografię swojej ogrodowej głowy. Wszystko stało się jasne: to nie Bachus, tylko popiersie Ignatzego Hakuby, przedwojennego biznesmena.

Rzeźba trafiła do bytomskiego magistratu, bo pan Jerzy czuł się w obowiązku oddać miastu wiekowy zabytek. Została odrestaurowana i od kilku dni można ja podziwiać w siedzibie biura promocji miasta, tuż przy rynku.

- Najpierw chcieliśmy ustawić rzeźbę na rynku. Ale konserwatorzy uznali, że ze względu na warunki atmosferyczne lepiej będzie jej w pomieszczeniu - mówi Bożena Frączak z biura promocji.

- Starsi bytomianie nazywają popiersie "królem pijaków". Sam Hakuba kazał uwiecznić swą podobiznę właśnie z kuflami i butelką. Nie wnikając w jego upodobanie do alkoholu, prawdą jest, że handlował piwem. Był generalnym przedstawicielem tyskich browarów księcia pszczyńskiego na Bytom i okolice - dodaje Frączak.

Ignatz Hakuba urodził się w niezamożnej bytomskiej rodzinie w 1841 roku. Szybko odkrył w sobie żyłkę do interesów i wzbogacił się. Hakuba lubił dzielić się fortuną: fundował stypendia młodzieży, wspierał weteranów wojennych i ubogich. Ufundował m.in. miejski ogród zoologiczny. Był członkiem bytomskiej rady miejskiej, angażował się w sprawy miasta.

- To postać barwna, ale bardzo zapomniana. Niestety, lata PRL-u zrobiły swoje. Hakuba był nie tylko kapitalistą, ale w dodatku Niemcem. O jego bytności w Bytomiu świadczy dziś tylko grobowiec na cmentarzu Mater Dolorosa. Nawet kamienica, w której mieszkał przez prawie całe swoje życie, została wyburzona - mówi Tadeusz Hadaś z Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu.

- Myślę, że dzięki popiersiu postać Hakuby i jego dokonania dla miasta zostaną odpowiednio nagłośnione - dodaje Frączak.




MephiR - Sob Maj 24, 2008 9:36 am
Hakuba zasługuje na wielki pomnik w centrum Bytomia. Burmistrz Bruning też powinien zostać wyróżniony w ten sposób. Takich ludzi sukcesu jak oni trzeba w tym mieście. Teraz przeciętny bytomian nie ma o nich pojęcia, a dla wielu byliby wzorem. Szczególnie Hakuba, który urodził się w przeciętnej rodzinie, a umarł jako bogacz - to dobry przykład, aby pokazać, że jak się chce, to można coś zdziałać.

EDIT: W związku z Bruningiem wkurza mnie jedna rzecz. Bytomianie wybudowali mu podzięce wille przy dzisiejszej Alei Legionów. Zaprojektował ją Karl Brugger w znakomity sposób. Po wojnie służyła bodajże wojsku i oczywiście cegły glazurowane pomalowano zwykłą farbą. Przed kilkoma laty trafiła do rąk prywatnych i coraz bardziej niszczeje. To straszne jak obchodzi się z postacią Bruninga :/.



Kris - Sob Maj 24, 2008 9:46 am
Stolica chce oddać lwa
dziś


Tadeusz Wojarski, prezes GZUT w Gliwicach, prezentuje najnowszy odlew lwa, ktory może trafić do Warszawy

Rzeźba lwa według projektu Theodora Kalidego ma wrócić do Bytomia. Władze Warszawy są gotowe ją oddać. Zadowolą się nowym odlewem zrobionym w Gliwicach.

Majestatyczny lew wylegiwał się przed warszawskim ogrodem zoologicznym przez ponad 40 lat. Przez ostatnie dwa lat przedstawiciele Bytomia i historycy przekonywali stołeczne władze, że rzeźba powinna wrócić na Śląsk.

- Nie ulega wątpliwości, że to nie jest lew warszawski. Pytanie, czy został przywieziony z Bytomia, czy z innego miejsca - wątpi wiceprezydent stolicy Włodzimierz Paszyński. %07- Na pewno jest to jedna z wielu kopii rzeźby. Bytomianie są przekonani, że to jest ich lew. My takiej pewności nie mamy.
::: Reklama :::

Przełom w rozmowach nastąpił w ubiegłym tygodniu, gdy prezydent Bytomia, Piotr Koj, spotkał się z warszawskimi samorządowcami. Ostateczna decyzja w sprawie powrotu lwa zapadnie jednak w czerwcu, podczas kolejnego spotkania.

- Myślę, że zgodzimy się na wymianę - dodaje Paszyński.

To zamknie trwającą od dwóch lat dyskusję samorządowców z obydwu miast. Na jej efekty oprócz mieszkańców czeka również… kolejny odlew lwa. Już od miesiąca stoi gotowy w magazynie Gliwickich Zakładów Urządzeń Technicznych. - Praca trwała pięć miesięcy - informuje Czesław Loranty, kierownik GZUT Odlewnia.

Wykonanie odlewu zlecił ING Bank Śląski. - Ponieważ mamy lwa w logo, zdecydowaliśmy się pomóc. Teraz czekamy aż samorządowcy się dogadają - mówi Piotr Utrata, rzecznik banku. - Obiecaliśmy, że zrobimy kopię rzeźby, zapewnimy jej przewóz i zamontowanie oraz renowację oryginału.

W Bytomiu rozgorzała już dyskusja, gdzie ma stanąć lew Kalidego. Jerzy Gorzelik, historyk sztuki i lider Ruchu Autonomii Śląska, zaproponował, by stanął tam, gdzie kilkadziesiąt lat temu, czyli na Rynku. Byłby częścią postumentu, który upamiętnia pochodzących z okolic Bytomia żołnierzy, poległych w czasie wojny prusko-francuskiej w latach 1870-71. Na internetowej stronie miasta można się już wypowiadać na ten temat. Do wczoraj w sondzie wzięło udział ponad 400 internautów. Dwie trzecie z nich chce, by lew stanął na Rynku, ale są i inne propozycje.

- Na placu Grunwaldzkim jest już jeden pomnik i stawianie tam kolejnego będzie niegustowne, ponieważ powierzchnia tego placu jest zbyt mała. Z kolei płyta Rynku jest utrzymana w nowoczesnej stylistyce i zabytkowy lew będzie się z nią gryzł - twierdzi jeden z głosujących w sondzie. %07- Moim zdaniem dobrym miejscem dla naszego lwa będzie skwer przy końcu ul. Dworcowej. Jego wielkość odpowiada rozmiarom pomnika, dzięki czemu kociak będzie dobrze się tam komponować.

Ostateczna decyzja należy jednak do prezydenta miasta. - Podejmie ją po konsultacjach z różnymi środowiskami, historykami, Towarzystwem Miłośników Bytomia - zapewnia Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka urzędu.

Geniusz Kalide

Theodor Erdmann Kalide to jeden z najwybitniejszych górnośląskich rzeźbiarzy. Urodził się w 1801 r. w Królewskiej Hucie, dzisiejszym Chorzowie. Studiował w berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Świetnie rozwijającą się karierę artystyczną przerwał skandal, który wybuchł po ukazaniu się jego dzieła życia "Bachantki na panterze". Praca wzbudziła zgorszenie. Kalide opuścił więc Berlin i przyjechał do Gliwic, gdzie zmarł w 1863 r.

Krzysztof P. Bąk - POLSKA Dziennik Zachodni
http://bytom.naszemiasto.pl/wydarzenia/856474.html



Kris - Pią Maj 30, 2008 10:01 am
Rzeźba Kalidego trafi do Bytomia na przechowanie
dziś


Od kilku miesięcy Śpiący Lew sprzed warszawskiego Zoo i jego odlew stoją w Gliwickich Zakładach Urządzeń Technicznych.

Pieniądze na stworzenie kopii Śpiącego Lwa i odrestaurowanie oryginału wyłożył ING Bank Śląski. Kopia jest gotowa, prace konserwacyjne skończone. Jest i decyzja. Lew sprzed warszawskiego Zoo wróci do Bytomia. Ale miasto nie będzie właścicielem rzeźby. Dostaniemy ją tylko na przechowanie.

Bank zainteresował się figurą, bo w swoim logo też ma lwa. - Koszty związane z wykonaniem kopii i odrestaurowaniem oryginału to razem ponad 120 tys. zł - mówi Ewa Szerszeń, zastępca rzecznika ING Banku Śląskiego. Dobrze, że sponsor się znalazł, bo w przeciwnym wypadku Bytom musiałby pieniądze na renowację figury wyłożyć z własnej kasy. - Miasto ma wiele innych potrzeb - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka Urzędu Miejskiego w Bytomiu. - Ponadto rzeźba nie była zniszczona, więc renowacja nie byłaby konieczna - dodaje. I rzeczywiście Śpiący Lew w złym stanie nie był. Konserwacji dokonano w Gliwickich Zakładach Urządzeń Technicznych. - Rzeźba została oczyszczona z wszelkich naleciałości i z brudu. Uzupełniliśmy także ubytki - mówi Tadeusz Wojarski, prezes GZUT. To właśnie w Gliwicach wciąż stoją obie rzeźby, kopia i oryginał. - Teraz czekamy na decyzję co do przyszłości figur. Myślę, że dowiemy się czegoś na początku czerwca - przypuszcza Wojarski.

Tymczasem sprawa bytomsko-warszawskiego lwa wyjaśnia się. Warszawa odda nam lwa, który stał przed Zoo. - Takie ustalenia zapadły na spotkaniu, w którym wzięli udział prezydent Bytomia Piotr Koj i wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński - mówi Agnieszka Kasprzak-Miler z Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków. Lew do Bytomia przyjedzie, ale nie dostaniemy go na własność.

Przede wszystkim lew, który stał przed warszawskim Zoo, to nie jest oryginał. To także odlew. Takich odlewów w całej Europie znaleźliśmy bardzo dużo. Ponadto nie udało się w stu procentach udowodnić, czy figura, która stała w Warszawie, pochodzi rzeczywiście z Bytomia. Wiemy na pewno, że lew do Warszawy trafił w 1953 roku. Figura nie została odlana specjalnie dla stolicy, ale i nie ma pewności, że to rzeźba z Bytomia, z którego zniknęła przecież w niewyjaśnionych okolicznościach. Żadnemu z miast nie udało się znaleźć niezbitych dowodów na to, że figura należy do któregoś z nich - tłumaczy Kasprzak-Miler. Lew wróci, ale na przechowanie. - I jeżeli kiedyś któreś z miast znajdzie dowód na to, że rzeźba rzeczywiście należy do niego, to będzie mogło otrzymać ją na własność - mówi pani konserwator. Na razie nie wiadomo, kiedy rzeźba do nas przyjedzie. - Najpierw prezydenci obu miast muszą podpisać odpowiedni akt prawny. Trwa spisywanie porozumienia. W piśmie muszą się zobowiązać, że dotrzymają warunków umowy - wyjaśnia Kasprzak-Miler.

Skoro rzeźba ma do nas wrócić, trzeba znaleźć dla niej miejsce. - Na razie konkretnej propozycji nie ma. Prezydent będzie to konsultował między innymi z historykami i Towarzystwem Miłośników Bytomia - przyznaje Krzemińska-Kruczek.

Liczy się też zdanie bytomian. Ci mogą głosować w sondzie na stronie bytomskiego Urzędu Miejskiego. Są trzy możliwości. Można zagłosować na plac Gunwaldzki lub Rynek. Można też na forum zgłosić swoją własną propozycję. I internauci proponują. - Przed Urzędem Miejskim - pisze Krzysztof. - W Parku Miejskim, w miejscu spalonego kościółka - proponuje Wojciech Kobylarz. Z kolei Andi pisze, że pomnik mógłby znaleźć miejsce na placu Akademickim, a Robert Zając proponuje skwer u zbiegu ulic Dworcowej i placu Wolskiego. Do wtorku w sondzie wzięło udział 481 internautów. - Ta sonda cieszy się największym zainteresowaniem spośród dotychczasowych - komentuje Krzemińska-Kruczek. Najwięcej głosów oddano na Rynek - 335. Za placem Grunwaldzkim było 85 internautów. Swoje własne propozycje zgłosiło 61 osób.

Przypomnijmy. Perturbacje z rzeźbą Śpiącego Lwa rozpoczęły się już ponad dwa lata temu. To właśnie wtedy bytomski historyk Przemysław Nadolski ujawnił, że figura, która stoi przy bocznym wejściu do Zoo w Warszawie, kiedyś należała do naszego miasta. Wieńczyła pomnik poległych w wojnie francusko-pruskiej bytomian. Zamówili go mieszkańcy. Lew został wykonany według projektu śląskiego rzeźbiarza Teodora Kalidego. Po wojnie pomnik rozebrano, a lwa przeniesiono do Parku Miejskiego. W latach 60. ubiegłego wieku zniknął.
Agnieszka Klich - POLSKA Dziennik Zachodni
http://bytom.naszemiasto.pl/wydarzenia/858026.html



absinth - Pią Maj 30, 2008 4:07 pm
w razie czego
superficies solo cedit i zasiedzenie



Wit - Pią Maj 30, 2008 9:29 pm
Tajemnicza bogini przyjechała do Katowic pociągiem
Tomasz Malkowski2008-05-30, ostatnia aktualizacja 2008-05-30 20:56



Niedawno zidentyfikowane przez historyków arcydzieło XIX-wiecznego mistrza Raucha - posąg bogini zwycięstwa ze Szpitala im. Leszczyńskiego - odkrywa swoje sekrety. Okazuje się, że to pierwszy powojenny dyrektor szpitala odnalazł rzeźbę porzuconą przy torach.

Kilka tygodni temu pisaliśmy o niecodziennym odkryciu, jakiego dokonali historycy architektury na terenie Szpitala im. Leszczyńskiego w Katowicach przy ul. Raciborskiej. Na centralnym placu dr Ryszard Nakonieczny z wydziału architektury Politechniki Śląskiej zauważył przepiękny posąg kobiety ze skrzydłami, który stoi tam od półwieku. Wspólnie z Anną Syską ze Śląskiego Centrum Dziedzictwa zidentyfikowali dzieło. To odlew rzeźby "Bogini zwycięstwa rzucająca wieniec" wybitnego XIX-wiecznego rzeźbiarza niemieckiego Christiana Daniela Raucha, nauczyciela samego Theodora Kalidego.

O istnieniu w Katowicach rzeźby tej klasy nie miało pojęcia całe środowisko historyków sztuki ani konserwatorzy zabytków. Oryginalna marmurowa rzeźba zdobi świątynię Walhalli, najważniejszy zabytek Ratyzbony. Pracownicy szpitala nie wiedzieli, skąd odlew wziął się w Katowicach.

Po artykule do naszej redakcji zadzwonił dr Władysław Powroźny, pierwszy powojenny dyrektor szpitala. - Mam już 96 lat i wiem, skąd jest anioł stojący w szpitalu! - powiedział przez telefon.

Spotkałem się z nim w jego katowickim mieszkaniu, gdzie na ścianie pokoju wisi ... rysunek rzeźby anioła. Bo ten posąg to prawdziwa idee fixe Powroźnego, repatrianta z Lwowa. - Przez całą wojnę pracowałem jako lekarz. W 1946 roku musiałem opuścić Lwów, byłem przez jakiś czas ordynatorem szpitala w Rzeszowie. W końcu zawędrowałem do Katowic - wspomina Powroźny.

W stolicy Śląska od razu wziął się do pracy, zaczął od tworzenia szpitala przy ul. Raciborskiej. - Wcześniej był tam szpital Sowietów, przed nimi kurowali się tam ranni Niemcy. Ale zaraz po wojnie była tu kompletna ruina! Szabrownicy rozkradli wszystko, co się dało - opowiada Powroźny.

Musiał nie tylko zdobyć łóżka, ale i okna i drzwi. Brakowało wszystkiego. Na tyłach szpitala, w rozwidleniu torów biegnących na Bielsko i Gliwice, była olbrzymia hałda rupieci, które wyrzucano z pociągów. Powroźny często tam zaglądał, szukając czegoś, co mogłoby się przydać do odbudowywanego szpitala.

- Pewnego razu widzę piękną twarz pod gruzami. Zachwyciła mnie ta kobieta. Wezwałem czterech pacjentów weneryków, by pomogli mi ją odkopać. Okazało się, że to rzeźba, niestety bez rąk i nogi. Przenieśliśmy posąg do pustej kostnicy, by nikt go nie ukradł - wspomina Powroźny. Trzy lata minęły zanim znaleziono brakujące części odlewu, bo tyle trwało przeczesywanie hałdy śmieci. Odkryto nawet ułamane skrzydła.

- Anioł towarzyszył nam w pracy, był dobrym znakiem w tych trudnych czasach. Ustawiliśmy go tak, by ręka, którą bogini rzuca wieniec, wskazywała na miejsce pochowania żołnierzy sowieckich - zdradza lekarz. O tych pochówkach nikt już nie pamięta, ale w czasie wojny na terenie szpitala było sporo krzyży. Po wojnie nikt nie ekshumował zwłok, władza ludowa usunęła tylko drażniące nagrobki.

Pomnik stał się miejscową atrakcją. Z inicjatywy Powroźnego wybudowano wokół niego basen, gdzie przychodziły kąpać się dzieci. Dziś wiekowego, ale wciąż energicznego lekarza martwi stan rzeźby. - Dziwię się, że przez tyle lat nikt nie pamiętał o odlewie. Mam nadzieję, że bogini będzie odnowiona i zostanie w szpitalu. Bo ona czuwa nad pacjentami! - mówi Powroźny.



Wit - Czw Sie 21, 2008 6:49 pm


Powitają lwa z pompą
dziś
Pod koniec września lub w październiku słynny Śpiący Lew ma trafić do Bytomia. Dokładnej daty jeszcze nie ustalono. Terminu nie ma, więc i porozumienie między Bytomiem a Warszawą nie jest jeszcze wiążące.

- Treść porozumienia jest gotowa, ale zostanie podpisane przez obie strony, kiedy będzie ustalony termin powrotu rzeźby do miasta - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka Urzędu Miejskiego w Bytomiu.

Przypomnijmy. O rzeźbie zrobiło się głośno w 2006 roku. Wtedy bytomski historyk Przemysław Nadolski ujawnił, że figura lwa, która stoi przy bocznym wejściu do Zoo w Warszawie, kiedyś należała do naszego miasta. Wieńczyła pomnik poległych w wojnie francusko-pruskiej bytomian. Zamówili go mieszkańcy miasta. Lew został wykonany według projektu śląskiego rzeźbiarza Teodora Kalidego. Po wojnie pomnik rozebrano, a lwa przeniesiono do Parku Miejskiego. W latach 50. lub 60. ubiegłego wieku zniknął.

Kiedy tylko gruchnęła wiadomość, że lew przy warszawskim Zoo mógł kiedyś stać w Bytomiu, miasto zaczęło zbierać dowody na potwierdzenie tej tezy. Bytom zdobył zdjęcia, świadectwa mieszkańców, którzy pamiętają rzeźbę, jest i rachunek wystawiony w 1873 roku Bytomiowi przez berlińską Odlewnię Gladenbecka za wykonanie figury. Warszawie dowodów wciąż było za mało. I do dzisiaj stolica nie ma stuprocentowej pewności.

- Przede wszystkim lew, który stał przed warszawskim Zoo, to nie jest oryginał, lecz także odlew. Takich odlewów w całej Europie znaleźliśmy bardzo dużo. Ponadto nie udało się w stu procentach udowodnić, czy figura, która stała w Warszawie pochodzi rzeczywiście z Bytomia. Wiemy na pewno, że lew do Warszawy trafił w 1953 roku. Figura nie została odlana specjalnie dla stolicy, ale i nie ma pewności, że to rzeźba z Bytomia, z którego zniknęła przecież w niewyjaśnionych okolicznościach. Żadnemu z miast nie udało się znaleźć niezbitych dowodów, że figura należy do któregoś z nich - tłumaczyła Agnieszka Kasprzak-Miler z Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków.

I właśnie dlatego porozumienie zawarte między miastami zakłada, że Bytom nie dostanie rzeźby na własność, ale tylko na przechowanie.

- Jeżeli kiedyś któreś z miast znajdzie dowód na to, że rzeźba rzeczywiście należy do niego, będzie mogło otrzymać ją na własność - mówi Ka-sprzak-Miler.

Póki co rzeźba będzie stała w Bytomiu, więc zostanie przyjęta nie byle jak. - Wszystko odbędzie się w stosownej oprawie - zapowiada Krzemińska-Kruczek. Wiadomo już, że zorganizowana zostanie sesja naukowa dotycząca lwa, z udziałem konserwatorów zabytków. Ponadto Bytom wspólnie z Warszawą i Śląskim Centrum Dziedzictwa Kulturowego wyda broszurę o lwie.

Na razie lew szuka lokum. Na stronie internetowej bytomskiego Urzędu Miasta wciąż można zagłosować na miejsce, w którym rzeźba stanie. Do wczoraj swój głos oddało 1158 internautów. Najwięcej osób, bo 788 internautów zagłosowało na Rynek, 200 na plac Grunwaldzki. Są i inne propozycje. Między innymi park, ulica Dworcowa w Śródmieściu, plac przed Urzędem Miejskim.

Zdaniem Jerzego Gorzelika, przewodniczącego Ruchu Autonomii Śląska, który popiera sprowadzenie lwa do Bytomia rzeźba powinna stanąć w reprezentacyjnym miejscu w Śródmieściu.

- Nie upieram się przy Rynku, bo ten zmienił się od czasu, kiedy stał na nim pomnik poległych w wojnie francusko-pruskiej bytomian. Jest większy, więc pojawiają się głosy, że rzeźba mogłaby "zgubić się" - mówi Gorzelik. - Na pewno nie powinien stać w parku, bo rolę krasnala ogrodowego pełnił już w Warszawie stojąc przy bocznym wejściu do Zoo.

Odlew lwa, który stanie w Warszawie został wykonany w Gliwickich Zakładach Urządzeń Technicznych. Tam też zrobiono konserwację rzeźby, która przyjedzie do Bytomia. Koszty związane z wykonaniem kopii i odrestaurowaniem oryginału to razem ponad 120 tysięcy złotych. Pieniądze wyłożył ING Bank Śląski. Bank zainteresował się figurą, bo w logo też ma lwa.

Data się zgadza

Udokumentowanie pochodzenia lwa nie było łatwe, bo według projektu Teodora Kalidego wykonano wiele podobnych odlewów, wykonanych w brązie i żeliwie, które ozdobiły m.in. miasta Górnego i Dolnego Śląska.

Ostatecznie jednak Bytom zebrał mocne dowody. Data 1873 na figurze zgodna jest z informacjami o czasie realizacji monumentu w Bytomiu. Odlew wykonano na specjalne zamówienie dziesięć lat po śmierci rzeźbiarza.

Agnieszka Klich - POLSKA Dziennik Zachodni



Wit - Nie Wrz 07, 2008 6:43 pm
Bytom: Lew to czy ogrodowy krasnal?
Przemysław Jedlecki2008-09-07, ostatnia aktualizacja 2008-09-07 19:45



Po ponad 50 latach do Bytomia wraca zabytkowa rzeźba lwa. Urzędnicy chcą ją postawić na rynku w tajemniczo brzmiącym na razie "otoczeniu wody". - Boję się, że zamiast lwa będziemy mieli ogrodowego krasnala - mówi Jerzy Gorzelik, historyk sztuki.

Władze Warszawy i Bytomia podpisały w piątek umowę w sprawie przenosin rzeźby lwa ze stolicy do Bytomia. Zabiegi o to trwały dwa lata.

Przy warszawskim zoo odnalazł ją dr Zdzisław Jedynak, historyk z Archiwum Państwowego w Katowicach. Zorientował się, że to ten sam lew, który był ozdobą pomnika mieszkańców powiatu bytomskiego poległych w czasie wojny francusko-pruskiej. Monument pierwotnie stał na bytomskim rynku. Potem w niejasnych okolicznościach zniknął z miasta. Sygnatura na pomniku w Warszawie zgadzała się z miejscem i czasem odlania bytomskiego lwa. Powstał on w 1873 roku w berlińskiej odlewni Gladenbecka, autorem był Theodor Kalide.

Początkowo urzędnicy z Warszawy chcieli, by Bytom dostał jedynie kopię, ale tutejsi samorządowcy nie zgodzili się na to. Wreszcie ustalono, że Bytom dostanie lwa w depozyt i będzie musiał go wydać każdej osobie, która udowodni, że ma prawa do pomnika. - Warszawa uznała bowiem, że nasze dowody na to, że to na pewno lew bytomski, są zbyt słabe. Dlatego dostajemy rzeźbę na bezterminowe przechowanie - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka bytomskiego magistratu.

Urzędnicy już postanowili, że rzeźba stanie na rynku. Najpierw lew pojawi się przed biurem promocji miasta, a później, już na stałe, będzie można go podziwiać w miejscu fontanny. - Ekspozycji lwa będzie nadal towarzyszyła woda. Nie mamy jednak jeszcze gotowego projektu - dodaje Krzemińska-Kruczek.

Plany urzędników nie wszystkim się podobają. Jerzy Gorzelik, historyk sztuki, który zabiegał o powrót lwa do Bytomia, wolałby odbudować cały pomnik, którego elementem był lew. - Przecież polegli Ślązacy zasługują na pamięć. Tymczasem zamiast pomnika z lwem będziemy mieli tu krasnala ogrodowego - mówi.

Miasto jednak nie chce odbudowywać pomnika. - Uznaliśmy, że historia lwa jest bogatsza niż tylko wojna prusko-francuska - odpowiada rzeczniczka.



Wit - Pią Wrz 12, 2008 6:04 pm


Oficjalnie lew jest już nasz
dziś
Dwuletnia batalia o rzeźbę Śpiącego Lwa Teodora Kalidego oficjalnie zakończona. I choć lwa nadal nie ma w Bytomiu, to na mocy porozumienia podpisanego w ubiegły piątek jest pewnym, że oryginał rzeźby trafi do naszego miasta. Przed warszawskie Zoo, w miejsce oryginału, trafi natomiast odlew wykonany przez Gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych.

Kiedy lew przyjedzie do Bytomia, nadal nie wiadomo, mimo że datę poznać mieliśmy w dniu podpisania dokumentu między Bytomiem, a Warszawą. - Datę, kiedy dzieło stanie w Bytomiu poznamy w najbliższych tygodniach. Odsłonięcie planujemy zorganizować w tym samym dniu w Bytomiu i w Warszawie - zapewnia Iwona Wronka, pracownik wydziału promocji i informacji Urzędu Miejskiego w Bytomiu. Choć daty przyjazdu lwa do miasta nie znamy, to wiemy, że będzie temu towarzyszyła sesja naukowa z udziałem konserwatorów zabytków. Bytom rzeźbę lwa będzie jedynie przechowywał, ponieważ żadnemu z miast nie udało się znaleźć dowodów na to, którego miasta lew jest własnością. Jeżeli, ktoś znajdzie taki dowód w przyszłości, wtedy oryginał natychmiast trafi do właściciela. Niebawem słynna już figura Śpiącego Lwa doczeka się także publikacji na swój temat. - Bytom, Warszawa i Śląskie Centrum Dziedzictwa Kulturowego przygotowuje broszurę, w której znajdą się archiwalne zdjęcia lwa i informacje na temat rzeźby - mówi Iwona Wronka.

(KAN) - POLSKA Dziennik Zachodni

http://bytom.naszemiasto.pl/wydarzenia/896188.html



Wit - Nie Wrz 28, 2008 10:08 pm


W warszawskim zoo stanęła kopia słynnego lwa Theodora Kaldiego
Oryginał w Bytomiu, kopia dla stolicy

- Zgoda buduje, niezgoda rujnuje - mówili dziś na uroczystości przekazania kopii lwa prezydenci Bytomia i Warszawy. Dzięki temu porozumieniu i warszawiacy, i bytomianie będą mogli podziwiać XIX-wieczną rzeźbę.
Kopię dzieła od dziś mogą podziwiać warszawiacy w Alei Głównej Warszawskiego Ogrodu Zoologicznego. Miasto Warszawa przekazuje Bytomiowi rzeźbę na zasadzie depozytu.

Spór o lwa trwa od kilkunastu miesięcy. Od lat 50. XX wieku lew stał przy wejściu do warszawskiego zoo. Identyczna rzeźba do lat 50. stała w Bytomiu.
Kilkanaście miesięcy temu sprawę nagłośnił dr Jerzy Gorzelik, przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska, który stał się inicjatorem odzyskania rzeźby dla Bytomia.

Sprawa "Śpiącego Lwa" nadal budzi sporo emocji, ponieważ nie wiadomo, czy lew, który stał w warszawskim zoo, to ten sam, który w latach 50. XX wieku zniknął z Bytomia.

- Nie jestem przekonany, czy na Śląsk powędrował faktycznie lew bytomski, ale jest to kwestia drugorzędna. Tak czy inaczej, jest to lew, który wrósł w pejzaż Bytomia i stanowi dla niego wartość i historyczną, i emocjonalną. Dla warszawiaków ta ostatnia aż takiego znaczenia nie ma - mówił w rozmowie z dziennikarką MM Warszawa wiceprezydent stolicy Włodzimierz Paszyński.

Takich wątpliwości nie ma prezydent Bytomia Piotr Koj. – Dla nas sprawa jest bezsporna, ale też bez zastrzeżeń przyjęliśmy postanowienia umowy – mówi dla MM Warszawa. - Dla nas jednym z ważniejszych argumentów to, że w Bytomiu jest w ogóle mało rzeźb, nawiązujących do złożonej historii Śląska, a rzeźb Kalidego, słynnego rzeźbiarza pochodzącego stamtąd jest jeszcze mniej.

Aleksander Glowania



Wit - Pią Paź 03, 2008 7:55 pm
Lew znowu śpi w Bytomiu
Jacek Madeja2008-10-03, ostatnia aktualizacja 2008-10-03 21:17



Po dwóch latach wojna bytomsko-warszawska zakończyła się zwycięstwem tego pierwszego miasta! Odlany z brązu śpiący lew znów zdobi tutejszy rynek.
Lew przepasany szarfą w barwach Bytomia był wczoraj prawdziwą gwiazdą. Od rana odlaną z brązu rzeźbę otaczały tłumy mieszkańców. Każdy chciał sfotografować śpiące zwierzę. Krystyna Gregorczyk przyszła, bo pamięta, jak rzeźba stała na pl. Akademickim. Kilka lat młodsza Halina Wiśniewska odwiedzała lwa zawsze w drodze do minizoo. - Były misie w klatce, a obok stał lew. Chodziłam tam jako mała dziewczynka z rodzicami - wspomina. - Jakim cudem znalazł się w Warszawie? Przecież wszyscy dobrze wiedzą, że to nasza pamiątka. I dobrze, że wreszcie jest na swoim miejscu - dodaje.

Młodsi bytomianie historię rzeźby znają mgliście. - Ostatnio było o tym dużo w gazetach. Chodzi chyba o ofiary II wojny światowej - zastanawia się licealistka Beata Przepiórka.

- Najważniejsze, że na rynku będzie wreszcie jakieś fajne miejsce. Będzie można się umówić na randkę pod lwem - przekonuje jej koleżanka Magdalena Rak.

Bogdan Sołtysik, jak mówi: bytomianin z urodzenia, powrót lwa traktuje jako symbol zadośćuczynienia. - Tyle różnych rzeczy nakradli po wojnie na całym Śląsku. Gdyby mieli wszystko oddać, to by się nie wypłacili. Chociaż lew wrócił - podkreśla.

Inni, bardziej sceptyczni, nie wierzyli, że Warszawa za kilka lat znów nie upomni się o rzeźbę.

- Na pewno nie. Już ponad wszelką miarę wiadomo, że to nie jest nasz lew - uspokajał na wczorajszej uroczystości Włodzimierz Paszyński, zastępca prezydenta Warszawy.

- Od teraz rzeźba będzie strzegła naszego rynku - zgodnie dodawał Piotr Koj, prezydent Bytomia.

Ale jeszcze niedawno atmosfera nie była tak przyjazna. O lwa Bytom musiał stoczyć prawdziwą wojnę. Iskrą zapalną konfliktu była wizyta w stołecznym zoo dwóch bytomskich historyków, dr. Zdzisława Jedynaka i Przemysława Nadolskiego. Pod płotem, tuż obok baru spostrzegli rzeźbę, która ich zaintrygowała. Odlany z brązu lew do złudzenia przypominał rzeźbę Theodora Kalidego, która stała kiedyś w Bytomiu.

Rzeźba najpierw zwieńczała pomnik na rynku ku czci mieszkańców powiatu bytomskiego poległych w wojnie prusko-francuskiej. Później lwa przeniesiono na pl. Akademicki, w końcu trafił do parku miejskiego. Tu ślad się urywa. Zwierz zniknął stamtąd w tajemniczych okolicznościach pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia.

- Sygnatura na pomniku zgadza się z miejscem i czasem odlania bytomskiego lwa. Powstał w 1873 roku w berlińskiej odlewni Gladenbecka. W warszawskim zoo stanął dopiero w 1954 roku, czyli mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zniknął z Bytomia - uzasadniał bytomskie prawa do rzeźby dr Jedynak.

Władze Bytomia zwróciły się o oddanie odlewu. Jednak nieoczekiwanie warszawski ratusz w sprawie lwa stanął okoniem. Stołeczni urzędnicy utrzymywali, że ekspertyza historyków nie daje stuprocentowej pewności. Przekonywali, że warszawiacy również zżyli się z rzeźbą. Na nic zdały się tłumaczenia, że lew to kawałek zagmatwanej śląskiej historii.

To rozwścieczyło Ślązaków, którzy zaczęli zasypywać urzędników setkami listów i petycji. Stołeczny magistrat był nieugięty. Warszawiacy zaproponowali wykonanie kopii, ale uparli się, że oryginał zostanie w stolicy. - To absolutnie nie do przyjęcia. W warszawskim zoo lew pełni rolę ogrodowego krasnala. W Bytomiu był częścią pomnika poległych żołnierzy. Walcząc o jego powrót, domagamy się szacunku dla śląskiego dziedzictwa kulturowego - przekonywał dr Jerzy Gorzelik, szef Ruchu Autonomii Śląska, organizacji, która najbardziej zaangażowała się w walkę o powrót lwa.

Porozumienie udało się wypracować dopiero po dwuletnich rozmowach. Negocjowali je osobiście prezydenci obu zwaśnionych miast. Bytom w końcu postawił na swoim! Stanęło na tym, że kopia pojedzie do Warszawy, a lew wróci na Śląsk. Ustalono jednak, że Bytom dostanie lwa w depozyt i będzie musiał go wydać każdej osobie, która udowodni, że ma prawa do pomnika. Warszawa uznała, że dowody nie dają ostatecznej pewności co do rodowodu lwa.

Emocje budzi nadal miejsce, w którym stanie lew. Urzędnicy planują ustawić go na rynku w miejscu fontanny. Na razie w magistracie powstają szczegółowe plany. - Nie można zapominać o pierwotnej funkcji pomnika. Jeśli miasto nie decyduje się go odbudować w całości, to powinniśmy w jakiś sposób przypomnieć historyczny kontekst rzeźby - podkreśla Gorzelik.


..................................

Czyli na tym możemy chyba zakończyć temat lwa w tym wątku, gdyż rzeźba jest już na bytomskim rynku i temat lwa powoli już przejął wątek o Bytomiu.
Nie mniej czekamy na wieści o innych zaginionych zabytkach czy dziełach sztuki



Wit - Pią Paź 10, 2008 10:58 am
taka ciekawostka:



Bestwina: Po 67 latach parafia ma szansę odzyskać wywieziony przez Niemców dzwon
03.10.2008
Pochodzący z 1504 roku dzwon, który hitlerowcy zrabowali z kościoła w Bestwinie k. Czechowic-Dziedzic, odnalazł się po latach w kościółku w Bawarii. Dzięki podpisanej właśnie umowie przez parafie polską i niemiecką wróci do Polski. Stanie się to wiosną, bo chcąc go przewieźć trzeba rozebrać wieżę kościoła w Mitterfirmiansreut. Prace te będą możliwe dopiero w przyszłym roku. Zgodę musi też wydać niemieckie MSZ.

- To wielka i niesamowita rzecz, którą trudno było sobie wyobrazić - mówi prof. dr hab. Kazimierz Bielenin, archeolog i wybitny znawca tematyki wywiezionych z Polski dzwonów.

Bestwiński dzwon jest 16 lat starszy od Dzwonu Zygmunta. Waży 585 kg. Został ufundowany prawdopodobnie przez Jana Myszkowskiego herbu Jastrzębiec, właściciela Bestwiny oraz kolatora miejscowego kościoła. Dzwon z inskrypcją "o rex glorie veni cum pace" (o królu chwały przybądź w pokoju) przetrwał wiele zawieruch, m.in. austriacką rekwizycję dzwonów podczas I wojny światowej. Nie oszczędzili go hitlerowcy, którzy 21 lipca 1941 roku przyjechali do Bestwiny z kilkoma robotnikami i dźwigiem. Zabrali wszystkie dzwony z kościoła - prócz najstarszego wzięli także ten odlany w 1663 roku i najmłodszy z 1937 roku. Ten ostatni rozbił się podczas demontażu.

Sprawą dzwonu z czasów późnego gotyku zajęło się Towarzystwo Miłośników Ziemi Bestwińskiej. Walerię Owczarz, prezes towarzystwa, na trop naprowadził właśnie prof. Kazimierz Bielenin.

- Przesłał mi egzemplarze dokumentów z Archiwum Państwowego w Katowicach. Poradził, byśmy kontaktowali się z Muzeum Narodowym w Norymberdze - przyznaje Waleria Owczarz.

Niemieckie muzeum poinformowało, gdzie znajduje się najstarszy dzwon wywieziony z Bestwiny. Przysłało też jego zdjęcie. Okazało się, że jest w Mitterfirmiansreut w diecezji Passau. Trafił tam w 1952 roku. Zachował się głównie dlatego, że huta w Hamburgu, w której naziści przetapiali dzwony została w 1943 roku zbombardowana.

Po wielu staraniach, w końcu września udało się doprowadzić do spotkania z przedstawicielami niemieckiej diecezji i parafii. Delegacja z Bestwiny pojechała do Niemiec, gdzie podpisała stosowną umowę. - Potraktowali nas jak przyjaciół. Wszystko odbyło się w niezwykle sympatycznej atmosferze - podkreśla Owczarz.

Największe emocje towarzyszyły wizycie w wieży kościelnej, gdzie znajduje się dzwon. - Widzieliśmy go, dotykaliśmy i słyszeliśmy jak dzwoni. Ma bardzo piękny, głęboki dźwięk. Może to za dalekie porównanie z Dzwonem Zygmunta, ale brzmienie jest podobne - uważa ks. Cezary Dulka, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP w Bestwinie.

Według wyliczeń niemieckiej strony koszt rozbiórki wieży kościelnej to 7 tysięcy euro. W Bestwinie dzięki ofiarności sponsorów są przygotowani na ten wydatek. Parafia w Mitterfirmiansreut otrzyma w zamian nowy dzwon, który kupi niemiecka diecezja. W związku ze złożoną sytuacją historyczną, zgodnie z przepisami dzwon zostanie bezterminowo użyczony parafii w Bestwinie.

Prof. Bielenin zwraca uwagę na dobrą wolę niemieckiej parafii, która zgodziła się na takie rozwiązanie. - Bez niej nic by się nie udało. To wyraźny znak przyjaźni między parafiami. To umowa zawarta między zwykłymi ludźmi - podkreśla.

Nad bramą, czy na cmentarzu?

Choć do momentu przywiezienia dzwonu zostało dużo czasu, w Bestwinie już myślą, gdzie powinien zawisnąć,

Jednym z pomysłów jest budowa wieży, która stanęłaby nad kaplicą grobową ks. Bronisława Sojki, zasłużonego proboszcza bestwińskiej parafii. Inni są zdania, że dzwon powinien znajdować się w widocznym i łatwo dostępnym miejscu. Tak, by można było go dotknąć i przeczytać inskrypcję. Trzecia koncepcja proponuje, by dzwon znalazł się nad tzw. Bramą Janowicką i był jej zwieńczeniem. Jest to miejsce doskonale widoczne z drogi, które może przykuwać uwagę przyjeżdżających do Bestwiny gości i zwiedzających miejscowe muzeum turystów.

http://bielskobiala.naszemiasto.pl/wyda ... 05279.html



kiwele - Pią Paź 10, 2008 7:40 pm

taka ciekawostka:



Bestwina: Po 67 latach parafia ma szansę odzyskać wywieziony przez Niemców dzwon
03.10.2008
Pochodzący z 1504 roku dzwon, który hitlerowcy zrabowali z kościoła w Bestwinie k. Czechowic-Dziedzic, odnalazł się po latach w kościółku w Bawarii. Dzięki podpisanej właśnie umowie przez parafie polską i niemiecką wróci do Polski. Stanie się to wiosną, bo chcąc go przewieźć trzeba rozebrać wieżę kościoła w Mitterfirmiansreut. Prace te będą możliwe dopiero w przyszłym roku. Zgodę musi też wydać niemieckie MSZ.

- To wielka i niesamowita rzecz, którą trudno było sobie wyobrazić - mówi prof. dr hab. Kazimierz Bielenin, archeolog i wybitny znawca tematyki wywiezionych z Polski dzwonów.

Bestwiński dzwon jest 16 lat starszy od Dzwonu Zygmunta. Waży 585 kg. Został ufundowany prawdopodobnie przez Jana Myszkowskiego herbu Jastrzębiec, właściciela Bestwiny oraz kolatora miejscowego kościoła. Dzwon z inskrypcją "o rex glorie veni cum pace" (o królu chwały przybądź w pokoju) przetrwał wiele zawieruch, m.in. austriacką rekwizycję dzwonów podczas I wojny światowej. Nie oszczędzili go hitlerowcy, którzy 21 lipca 1941 roku przyjechali do Bestwiny z kilkoma robotnikami i dźwigiem. Zabrali wszystkie dzwony z kościoła - prócz najstarszego wzięli także ten odlany w 1663 roku i najmłodszy z 1937 roku. Ten ostatni rozbił się podczas demontażu.

Sprawą dzwonu z czasów późnego gotyku zajęło się Towarzystwo Miłośników Ziemi Bestwińskiej. Walerię Owczarz, prezes towarzystwa, na trop naprowadził właśnie prof. Kazimierz Bielenin.

- Przesłał mi egzemplarze dokumentów z Archiwum Państwowego w Katowicach. Poradził, byśmy kontaktowali się z Muzeum Narodowym w Norymberdze - przyznaje Waleria Owczarz.

Niemieckie muzeum poinformowało, gdzie znajduje się najstarszy dzwon wywieziony z Bestwiny. Przysłało też jego zdjęcie. Okazało się, że jest w Mitterfirmiansreut w diecezji Passau. Trafił tam w 1952 roku. Zachował się głównie dlatego, że huta w Hamburgu, w której naziści przetapiali dzwony została w 1943 roku zbombardowana.

Po wielu staraniach, w końcu września udało się doprowadzić do spotkania z przedstawicielami niemieckiej diecezji i parafii. Delegacja z Bestwiny pojechała do Niemiec, gdzie podpisała stosowną umowę. - Potraktowali nas jak przyjaciół. Wszystko odbyło się w niezwykle sympatycznej atmosferze - podkreśla Owczarz.

Największe emocje towarzyszyły wizycie w wieży kościelnej, gdzie znajduje się dzwon. - Widzieliśmy go, dotykaliśmy i słyszeliśmy jak dzwoni. Ma bardzo piękny, głęboki dźwięk. Może to za dalekie porównanie z Dzwonem Zygmunta, ale brzmienie jest podobne - uważa ks. Cezary Dulka, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP w Bestwinie.

Według wyliczeń niemieckiej strony koszt rozbiórki wieży kościelnej to 7 tysięcy euro. W Bestwinie dzięki ofiarności sponsorów są przygotowani na ten wydatek. Parafia w Mitterfirmiansreut otrzyma w zamian nowy dzwon, który kupi niemiecka diecezja. W związku ze złożoną sytuacją historyczną, zgodnie z przepisami dzwon zostanie bezterminowo użyczony parafii w Bestwinie.

Prof. Bielenin zwraca uwagę na dobrą wolę niemieckiej parafii, która zgodziła się na takie rozwiązanie. - Bez niej nic by się nie udało. To wyraźny znak przyjaźni między parafiami. To umowa zawarta między zwykłymi ludźmi - podkreśla.

Nad bramą, czy na cmentarzu?

Choć do momentu przywiezienia dzwonu zostało dużo czasu, w Bestwinie już myślą, gdzie powinien zawisnąć,

Jednym z pomysłów jest budowa wieży, która stanęłaby nad kaplicą grobową ks. Bronisława Sojki, zasłużonego proboszcza bestwińskiej parafii. Inni są zdania, że dzwon powinien znajdować się w widocznym i łatwo dostępnym miejscu. Tak, by można było go dotknąć i przeczytać inskrypcję. Trzecia koncepcja proponuje, by dzwon znalazł się nad tzw. Bramą Janowicką i był jej zwieńczeniem. Jest to miejsce doskonale widoczne z drogi, które może przykuwać uwagę przyjeżdżających do Bestwiny gości i zwiedzających miejscowe muzeum turystów.

http://bielskobiala.naszemiasto.pl/wyda ... 05279.html

Odnaleziony dzwon Bestwiny i jego zwrot prawowitemu wlascicielowi to sprawa o wiele wieksza niz sie wydaje.
W czasie wojny hitlerowcy zarekwirowali w Polsce setki, jesli nie tysiace, dzwonow dla celow wojennych, na przetop.
Nie wszystkie zdazyli przetopic. Po wojnie niektore dzwony, jako mienie opuszczone (a byla ich pelna dokumentacja w rekach niemieckich!), zostaly zainstalowane wlasnie na wiezach niemieckich kosciolow.
M. inn. znana jest sprawa dzwonu z kosciola w Brzeszczach (niedaleko od Bestwiny), podobnie odnalezionego w Niemczech.
Prof. Bielenin ma wiele zaslug w sledzeniu tych spraw.



Bruno_Taut - Nie Paź 12, 2008 6:19 pm
Moim zdaniem żadna wielka sprawa z prawnego punktu widzenia, natomiast wielka z uwagi na wartość obiektu. Od paru lat realizowany jest projekt inwentaryzacji dzwonów, które zarekwirowano w czasie wojny i z których część uniknęła przetopienia i spoczęła na cmentarzysku dzwonów w Hamburgu. Stamtąd, jako depozyt państwa niemieckiego, trafiały do parafii na terenie całej RFN. W przypadku ziem, które przed wojną były częścią Niemiec, nie ma mowy o zwrocie. Dzwony zostały na podstawie aktu prawnego zajęte przez państwo i są własnością RFN. Natomiast w przypadku ziem okupowanych właścicielem są parafie, z których dzwony wywieziono, i to od detreminacji proboszczów zależy zwrot. Problem nie polega na tym, że dzwonów ktoś nie chce oddać, ale na tym, że większość proboszczów nie jest zainteresowana ich sprowadzeniem.

I jeszcze jedna uwaga do tekstu w gazecie. Dzwon ocalał głównie z uwagi na swoją wartość i wiek. W Hamburgu przetapiano najpierw dzwony najmłodsze, wychodząc z założenia, że może nie zachodzić potrzeba niszczenia starszych. W ten sposób pozostały te najcenniejsze.



Wit - Wto Paź 21, 2008 8:23 pm
znów szukamy lwa?

W Gliwicach jak w Bytomiu. Też będzie lew
Jacek Madeja2008-10-21, ostatnia aktualizacja 2008-10-21 21:33



Mieszkańcy pozazdrościli bytomianom powrotu zabytkowej rzeźby Kalidego. Tak długo wiercili urzędnikom dziurę w brzuchu, aż ci obiecali, że zamówią kopię rzeźby.

Przed trzema tygodniami zwycięstwo w walce o rzeźbę śpiącego lwa odtrąbili bytomianie. Ostatnie dwa lata przerzucali się z Warszawą historycznymi ekspertyzami. Dokumenty miały dowieść, że słynna rzeźba Kalidego stojąca w stołecznym zoo to ta sam, która zniknęła kilkadziesiąt lat temu z bytomskiego parku.

W cieniu tego konfliktu swoje dochodzenie w sprawie lwa prowadzili mieszkańcy Gliwic. Chodzi o identyczny odlew autorstwa Theodora Kalidego, który zniknął w tajemniczych okolicznościach z parku Chopina. - Straciliśmy rzeźbę na własne życzenie. Po prostu nikt się nie postarał, żeby o nią zadbać - przekonuje gliwiczanin Edward Plaza, który próbował prześledzić losy gliwickiego lwa. Rzeźby szukali też członkowie stowarzyszenia Gliwickie Metamorfozy i miejska konserwator zabytków. Bez skutku, lew wyparował jak kamfora.

Rzeźbę podarował miastu król pruski Fryderyk Wilhelm IV. Podczas wizyty w Królewskiej Odlewni Żeliwa monarcha na dziedzińcu zobaczył odlew śpiącego zwierzęcia. Dzieło wykonane według modelu Teodora Kalidego zrobiło na nim ogromne wrażenie. Król postanowił je kupić i przekazać miastu. Początkowo pomnik stanął na cmentarzu wojskowym w rejonie dzisiejszej ul. Na piasku. W 1890 roku żołnierska mogiła razem z rzeźbą została przeniesiona do parku miejskiego (dziś Chopina). Tu przetrwała wojnę, a potem jako niemiecki pomnik trafiła na składowisko Zarządu Zieleni. Tutaj ślad się urywa.

Gdy poszukiwania rzeźby nie przyniosły rezultatu gliwiczanie co raz głośniej zaczęli się domagać jego odlewu. I odnieśli sukces. Magistraccy urzędnicy obiecali, że już wkrótce lew wróci na stare miejsce w parku Chopina. - Na pewno nie w tym roku, bo budżet jest już dawno zamknięty. Ale w przyszłym rzeźba znów będzie cieszyła mieszkańców. To część gliwickiej historii, o którą musimy zadbać - obiecuje Marek Jarzębowski, rzecznik gliwickiego magistratu. - Musimy jeszcze tylko zdecydować, czy odlew będzie z brązu, czy z jakiegoś tańszego materiału. Tak, żeby nie kusić złodziei - dodaje.

Brązowy odlew, śpiącego lwa, który wykonały ostatnio Gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych dla Warszawy kosztował aż 100 tys. zł. Gliwice mają jeszcze bardziej ambitne plany. Chcą by w kolejnych latach, w mieście pojawiły się inne znane dzieła odlane w dawnej Królewskiej Odlewni Żeliwa.



Nanan - Śro Paź 22, 2008 6:19 am
Znaczy się, że GZUT teraz będzie trzaskał kopie lwa jak trzaska Chłopca z łabędziem?
Oj dawno się tak nie ubawiłam, jak po lekturze tego artykułu



Bruno_Taut - Śro Paź 22, 2008 10:11 am
Sądzę, że warto kontynuować poszukiwania oryginalnego gliwickiego lwa. Jeśli nie został przetopiony, prędzej czy później się znajdzie.



absinth - Śro Paź 22, 2008 3:18 pm
Bylem dzis w Bytomiu
A na rynku lezal lew
piekny widok





Kris - Czw Paź 23, 2008 12:02 pm
Przeglądając dzisiaj pozycję wydawnictwa Demart: Turystyczny atlas samochodowy. Polska niezwykła: Śląsk (2007, s. 141) wypatrzyłem, że taki sam pomnik lwa jak bytomski znajduje się w Pokoju (woj. opolskie)






Prince - Czw Paź 23, 2008 1:02 pm
Ja ostatnio dosyć często bywam w Bytomiu, powiem szczerze rynek w tym miescie jest bardzo ładny a lew na nim jest naprawdę świetnie wyeksponowany. Teraz jest prawdziwą ikoną tego miasta...



absinth - Czw Paź 23, 2008 2:46 pm

Przeglądając dzisiaj pozycję wydawnictwa Demart: Turystyczny atlas samochodowy. Polska niezwykła: Śląsk (2007, s. 141) wypatrzyłem, że taki sam pomnik lwa jak bytomski znajduje się w Pokoju (woj. opolskie)





taki sam jest tez w Legnicy czy Berlinie





a to juz ten z Pokoju




Qba70 - Czw Paź 23, 2008 6:01 pm
W Gliwicach byly dwa lwy Kalidego.
Spiacy:

i czuwajacy:




Bruno_Taut - Pią Paź 24, 2008 7:19 am
Śpiący dalej jest. A ten w Pokoju jest większy od bytomskiego.
Lwy zniknęły też ze Świerklańca.



Nanan - Pon Paź 27, 2008 4:27 pm
Większy od bytomskiego? Ciekawe! Czym to uzasadniasz?



Kris - Pią Gru 05, 2008 9:49 am


Zapomniana historia tarnogórzan
dziś

33 nazwiska znajdują się na odnalezionej w Pyskowicach tablicy. Są na niej polegli podczas I wojny światowej uczniowie byłej tarnogórskiej Szkoły Górniczej.

To odkrycie można uznać za sensacyjne. W Pyskowicach odnaleziono tablicę z wypisanymi nazwiskami uczniów Szkoły Górniczej z Tarnowskich Gór, którzy zginęli podczas I wojny światowej. Tablica ma wkrótce wrócić do miasta!


Tablica ku czci 'Bohaterów Górnośląskiej Szkoły Górniczej'.

Marmurowa tablica ma wymiary 1,2 1,3 m. Zawiera 33 nazwiska, zarówno niemieckie, jak i polskie. Pod nimi wygrawerowano dokładne daty śmierci i najprawdopodobniej nazwy państw, na terenie których polegli uczniowie Szkoły Górniczej. Tablica zawiera także napis w języku niemieckim: "Den Helden der Oberschl. Bergschule". To znaczy "Bohaterom Górnośląskiej Szkoły Górniczej".

Tę pamiątkę po tarnogórskiej placówce odnalazł w Pyskowicach Władysław Macowicz, były dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w tej miejscowości i miłośnik lokalnej historii. Pan Władysław jest już na emeryturze, ale gdy objął w 1962 roku stanowisko, zaczął modernizować budynek. - Przy okazji porządkowania placu szkolnego na skarpie w ziemi znaleźliśmy tablicę z wygrawerowanymi nazwiskami. Przenieśliśmy ją do piwnicy w dwóch częściach, bo była pęknięta - mówi Macowicz. Pan Władysław przez lata nie miał pomysłu, co z tablicą zrobić. Poza tym takie odkrycie i jego publiczne ogłaszanie w czasach komunistycznych nie było mile widziane. - Myślałem, że ta tablica pochodzi z pomnika w Pyskowicach upamiętniającą, poległych w I wojnie światowej. Myliłem się - przyznaje Macowicz.

Niezależnie od pyskowickiego znaleziska, tablicą zainteresował się także Roman Gatys z Nakła Śląskiego, miłośnik historii oraz kolekcjoner starych fotografii i widokówek. Gatys kupił zdjęcie tablicy. - Byłem przekonany, że ten zabytek już nie istnieje - mówi mieszkaniec Nakła. Kilka miesięcy temu Gatys znalazł jednak znów tablicę w internecie, gdzie zaprezentował ją na stronie poległych w I wojnie światowej Norbert Kozioł z Pyskowic. Nie wiedział on jednak z jakiej miejscowości pochodzi tablica. Dlatego Gatys skontaktował się z Norbertem Koziołem i Władysławem Macowiczem.

- Przekonałem ich, że ta tablica pochodzi z budynku tarnogórskiej Szkoły Górniczej. Zasugerowałem też, że dobrze by się stało, gdyby ta pamiątka wróciła do Tarnowskich Gór - mówi Roman Gatys.

Sprawą udało się też zainteresować tarnogórski ratusz. Urzędnicy nawiązali kontakt z Muzeum w Pyskowicach. Macowicz wystosował pismo do dyrekcji liceum w Pysko-wicach. Obecna pani dyrektor zezwoliła na przekazanie tablicy do Tarnowskich Gór - mówi Władysław Macowicz. Beata Zielonka, rzecznik tarnogórskiego magistratu zapewnia, że wkrótce tablica trafi do miasta i zostanie odrestaurowana.

- Chcielibyśmy umieścić tablicę na budynku Zespołu Szkół Gastronomiczno-Hotelarskiej, gdzie kiedyś Szkoła Górnicza się znajdowała. W tej sprawie musimy się jeszcze porozumieć ze starostwem, któremu placówka podlega - mówi Zielonka.

Będzie to kolejna tablica, która zawiśnie na murach budynku przy ul. Miarki. Ponad dwa tygodnie temu Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej odsłoniło tutaj tablicę pamiątkową poświęconą Feliksowi Piestrakowi. Był on przez 10 lat od 1923 roku dyrektorem Szkoły Górniczej utworzonej przez polską administrację w Tarnowskich Górach. Wcześniej miasto było w granicach państwa niemieckiego. Niemcy swoją szkołę górniczą od 1924 roku prowadzili w Pyskowicach.
Krzysztof Szendzielorz - POLSKA Dziennik Zachodni
http://tarnowskiegory.naszemiasto.pl/wy ... 31301.html



Wit - Śro Kwi 01, 2009 7:23 pm
W Bielszowicach czuwają dwie święte Barbary
Jacek Madeja 2009-04-01, ostatnia aktualizacja 2009-04-01 19:46:11.0



Obraz świętej Barbary w cechowni rudzkiej kopalni Bielszowice skrywa prawdziwy skarb. Okazuje się, że pod warstwą farby kryje się starsze malowidło, którego autorem był słynny niemiecki malarz Max Wislicenus.

Tego niezwykłego odkrycia dokonała Beata Piecha van Schagen, chorzowianka, która od kilkunastu lat bada obrazy i rzeźby przedstawiające patronkę górników. Skatalogowała już ponad 200 wizerunków świętej Barbary ze śląskich i zagłębiowskich kopalni. Ten z zabytkowej cechowni kopalni Bielszowice w Rudzie Śląskiej początkowo wcale nie zapowiadał się na coś szczególnego. Wprawdzie z dokumentów wynikało, że namalował go w 1906 roku Max Wislicenus, niemiecki malarz i projektant gobelinów związany z Dolnym Śląskiem, ale obraz nie zachwycał. - Patrząc na świętą Barbarę z Bielszowic, trudno było uwierzyć, że to Wislicenus był autorem. Postać świętej była przedstawiona z błędami anatomicznymi - mówi o swoich pierwszych wrażeniach Piecha van Schagen.

W wyjaśnieniu zagadki pomógł jej przypadek. Kopalniany plastyk, który kilkadziesiąt lat temu czyścił ołtarz, opowiedział komuś, że na skrzydłach tryptyku zauważył zarysy białych lilii. Badaczka z Chorzowa na wieść o tym odkryciu uważniej przyjrzała się obrazowi. Odkryła, że pod cienką warstwą farby można dostrzec zarysy innego obrazu. To było właśnie dzieło Wislicenusa. Pewność zyskała, gdy udało jej się dotrzeć do zdjęcia, które najprawdopodobniej malarz wykonał dla udokumentowania swojego dzieła. Widać na nim, że święta Barbara z Bielszowic ma twarz Wandy Bibrowicz, uczennicy, a pod koniec życia żony artysty.

Wciąż nie wiadomo jednak, dlaczego ktoś - prawdopodobnie w latach 20. - zamalował dzieło Wislicenusa.

- Być może święta Barbara była przedstawiona w zbyt swobodny sposób, który nie przystaje do wizerunku świętej. Mogło też chodzić o to, że za bardzo kojarzyła się z niemiecką przeszłością - zastanawia się Piecha van Schagen.

Kłopot mają też władze kopalni, bo nie wiedzą, co zrobić z nieoczekiwanym znaleziskiem. Jak tłumaczy Jarosław Krystek, górnicy przyzwyczaili się już do obecnego obrazu świętej. - Trzeba uszanować ich przywiązanie. Dlatego zastanawiamy się nad wykonaniem kopii "nowszej" Barbary. Wtedy można by odsłonić obraz Wislicenusa - mówi Krystek.

Być może uda się jednak znaleźć salomonowe rozwiązanie. Piecha van Schagen wstępnie porozumiała się z pracownią konserwacji krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Konserwatorzy obiecali, że spróbują rozdzielić warstwy farby tak, żeby można było wyeksponować obydwa obrazy.





kiwele - Śro Kwi 01, 2009 7:42 pm

W Bielszowicach czuwają dwie święte Barbary
Obraz świętej Barbary w cechowni rudzkiej kopalni Bielszowice skrywa prawdziwy skarb. Okazuje się, że pod warstwą farby kryje się starsze malowidło, którego autorem był słynny niemiecki malarz Max Wislicenus.
Być może uda się jednak znaleźć salomonowe rozwiązanie. Piecha van Schagen wstępnie porozumiała się z pracownią konserwacji krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Konserwatorzy obiecali, że spróbują rozdzielić warstwy farby tak, żeby można było wyeksponować obydwa obrazy


Brak mi wyobrazni, by te wiesc przyjmowac inaczej niz w ramach dzisiejszego dnia.



m20 - Śro Kwi 01, 2009 8:49 pm
przezciez ten news ma z tydzien



kiwele - Czw Kwi 02, 2009 10:02 am

przezciez ten news ma z tydzien

Wiedzialem, ale dopiero prima aprilis pozwalil zrecznie sie do niego odniesc.
Mowiac krotko, nie wierze w te operacje i nie chce nawet medytowac nad jej detalami pozostajacymi do wyobrazenia sobie.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tohuwabohu.xlx.pl



  • Strona 3 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 488 wypowiedzi • 1, 2, 3
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • resekcja.pev.pl
  •