[Oświata] Szkoły podstawowe i średnie
Kris - Pią Mar 28, 2008 8:42 am
KW uruchamia kolejne klasy górnicze
dziś
Kopalnie czekają na absolwentów szkół górniczych
Kilku chętnych na jedno miejsce pracy, ale wciąż brakuje wykształconych w górniczych szkołach. Dlatego Kompania Węglowa zdecydowała się na uruchomienie kolejnych klas o tym profilu. Absolwentom gwarantuje pracę i nawet 2 tys. zł wypłaty do ręki.
Tegoroczny nabór nowych pracowników do wszystkich spółek węglowych pokazał, że zawód górnika wraca do łask. Na każde miejsce w Kompanii Węglowej, Katowickim Holdingu Węglowym i Jastrzębskiej Spółce Węglowej było po kilku chętnych. - Mieliśmy wielu chętnych ale bez przygotowania zawodowego, czyli odpowiednich kwalifikacji. O wiele lepszy jest pracownik wykształcony w szkole zawodowej czy technikum górniczym - uważa Jacek Rykala, wiceprezes Kompanii Węglowej.
Dlatego największa górnicza spółka w Europie patronuje kolejnym tworzonym klasom. Wczoraj podpisano umowę z dziewiątą już szkołą. Od września dwie klasy zawodówki ruszą w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Radlinie. Kolejne zostaną stworzone również w Zespole Szkół Zawodowych w Wodzisławiu Śląskim. Tam cztery lata temu naukę zaczęli pierwsi uczniowie technikum górniczego, którym Kompania gwarantowała pracę po skończeniu nauki. Podobnie jest w przypadku pozostałych szkół mających umowę z KW - m. in. w Knurowie, Rudzie Śląskiej, Bieruniu, Zabrzu i Brzeszczach. Pierwsi absolwenci wodzisławskiego Zespołu SZ pracują już w kopalniach Marcel, Rydułtowy-Anna, Jankowice i Chwałowice. Dawana przez KW gwarancja ma przyciągnąć kolejnych uczniów. - Absolwenci mogą być pewni, że po szkole, przez wiele lat będą mieli stabilną pracę w naszych kopalniach - podkreśla rzecznik KW Zbigniew Madej.
Sfinansowanie nauki w górniczych klasach weźmie na siebie Starostwo Powiatowe w Wodzisławiu, które jest organem prowadzącym obydwu szkół. - Nie przewidujemy jakichś specjalnych dodatkowych kosztów. Mamy nauczycieli, doskonałą bazę - przekonuje Jerzy Rosół, starosta wodzisławski.
Uczniowie innych szkół górniczych rzeczywiście mogą pozazdrościć przyszłym górnikom zdobywającym wy-%07kształcenie w murach wodzisławskiego ZSZ. Szkoła ma do dyspozycji świetnie wyposażoną sztolnię po nieistniejącej już kopalni 1 Maja. - Wykształcenie w tym zawodzie związane jest z wyposażeniem. Mamy to szczęście, że mimo chudych lat dla górnictwa, nie zlikwidowano sztolni. Dzięki temu uczniowie odbywający praktykę nie są od razu narażani na niebezpieczeństwa związane ze zjazdem na dół - wyjaśnia Danuta Mielańczyk, dyrektorka Zespołu Szkół Zawodowych w Wodzisławiu Śl.
Starostę cieszą podpisane umowy. - Mamy u siebie również zamiejscowy ośrodek Akademii Górniczo-Hutniczej z Krakowa. Dzięki temu można w jednym mieście przejść wszystkie szczeble edukacji górniczej - mówi Rosół.
Sternicy wodzisławskiej oświaty nie obawiają się również, że poszerzona oferta trafi w próżnię. - Ten kierunek w dalszym ciągu cieszy się sporym zainteresowanie - uważa Mielańczyk.
- Co roku organizujemy targi edukacyjne. Z ankiet wynika, że nie powinniśmy mieć problemu z zapełnieniem klas górniczych zawodówek - dodaje Jerzy Rosół.
Według Rykali nowo przyjęty górnik KW, po ostatnich podwyżkach może zarobić do ręki nawet 2 tys. zł.
Krzysztof P. Bąk - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/834340.html
Safin - Pią Mar 28, 2008 3:45 pm
W sumie, na najlbiższe kilkanascie lat przynajmniej, chyba będzie z tego ciagle dobra praca...
Wit - Pią Kwi 04, 2008 5:25 pm
Szopienice: Rozmowy o szkolnictwie zawodowym po likwidacji „Hutnika”
dziś
Radnych nie przekonały argumenty rodziców ani nauczycieli: szesnastoma głosami ostatecznie zadecydowali o likwidacji Technikum nr 6. 62-letni szopienicki "Hutnik" kończy swój żywot.
Wszystko załatwiane jest znowu w ostatnim momencie, skąd taki pośpiech? - mówi rozgoryczona Teresa Spasińska z Rady Rodziców przeznaczonego do likwidacji Zespołu Szkół Hutniczo-Mechanicznych. Gdy dwa miesiące temu podejmowano uchwałę o zamiarze likwidacji placówki, komisję edukacji, która miała ją zaopiniować, zwołano na 40 minut przed sesją. Sytuacja powtórzyła się w poniedziałek. Tym razem o likwidacji Technikum nr 6 w ZSHM radni zdecydowali ostatecznie.
- Śląskie Kuratorium Oświaty dłużej zajmowało się tą sprawą, ponieważ zwróciło się o opinię do Powiatowej Rady Zatrudnienia. A decyzję trzeba podjąć jak najszybciej, w kwietniu szkoły zaczynają tworzyć projekty planów organizacyjnych na przyszły rok, a gimnazjaliści muszą wiedzieć, gdzie mogą kontynuować naukę - tłumaczyła pośpiech wiceprezydent miasta Krystyna Siejna.
W sumie w mieście likwidowanych jest 11 placówek oświatowych, ale tylko zamknięcie Technikum nr 6 wzbudziło sprzeciw ośmiu radnych i ściągnęło na salę obrad nauczycieli i rodziców. Placówka wciąż kształci techników-ekonomistów i techników-elektroników. Rzeczywiście miała w tym roku problem z naborem, do tego do szkół ponadgimnazjalnych wybiera się właśnie demograficzny niż.
- W takiej formie jak dziś ZSHM na pewno funkcjonować nie może. Ale nabór na poziomie dwóch klas to problem nie tylko naszej szkoły - próbował przekonywać radnych Marek Wiora, nauczyciel w ZSHM. - Szkoła pełni ważną wychowawczą rolę w tej trudnej dzielnicy. A pracę chcą jej uczniom oferować np. Tramwaje Śląskie czy Energoaparatura SA.
- Ja już nawet nie o moim dziecku myślę, ale o dzielnicy, w której mieszkam od 47 lat - mówi Spasińska. Radna Ewa Kołodziej argumentowała, że szkole nie dano szansy na lepszą promocję, że w ostatnich czterech latach na jej budynek wydano aż milion złotych.
Teraz okazuje się, że pieniądze podatników wcale nie zostaną przeznaczone na szopienicką młodzież - zauważyła. Już dziś część szkolnych pomieszczeń wynajmuje od miasta prywatna Wyższa Szkoła Mechatroniki. Urzędnicy nie wykluczają, że mogłaby skorzystać z istniejącego budynku, w pozostałej części obiektu widzieliby np. inkubator technologiczny.
Śląski Kurator Oświaty po raz pierwszy zwrócił się do Powiatowej Rady Zatrudnienia o zaopiniowanie decyzji o likwidacji. Ta wydała pozytywną opinię. - Nie było to jednomyślnie głosowanie. To trudna kwestia. Pod uwagę brane były względy ekonomiczne, ale też czynnik społeczny - mówi Mariusz Oleksy, przewodniczący rady. - Jestem za kierunkami zawodowymi, uważam, że każdy powinien być propagowany - dodaje. Do dziś ubolewa nad zlikwidowaną przed laty w Katowicach szkołą wielozawodową.
Miasto będzie miało po 19 liceów i techników, 12 zawodówek i 5 liceów profilowanych. Czy to słuszne proporcje? O strukturze szkolnictwa zawodowego będzie można rozmawiać 15 kwietnia - kuratorium organizuje wojewódzką konferencję poświęconą temu tematowi.
(bib) - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Śro Kwi 16, 2008 6:47 pm
Chorzów:Nie chcą połączenia liceum i gimnazjum
11.04.2008
Po raz czwarty w urzędnicy wyszli z propozycją połączenia III Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Batorego i Gimnazjum nr 7 im. Adama Mickiewicza w zespół szkół. Projekt uchwały o połączeniu obu szkół zostanie przedstawiony prawdopodobnie w trakcie sesji Rady Miasta, która odbędzie się 24 kwietnia. Nie będzie to jednak spokojna sesja: obie placówki już ostro protestują.
Obie szkoły wystosowały do naszej redakcji listy protestacyjne. "Ze względu na oszczędności, które wynikałyby z utworzenia zespołu szkół, prezydent Marek Kopel wraz ze swoim zapleczem politycznym zamierza połączyć obie szkoły, nie zważając na zupełnie odmienny charakter tych placówek" - czytamy w liście uczniów III Liceum Ogólnokształcącego.
- W naszej szkole jest wysoki poziom nauczania, są u nas uczniowie nie tylko z Chorzowa, ale i z całego Śląska - mówi Alicja, uczennica drugiej klasy III L. O. - Wszyscy wiedzą, że w "Batorym" zawsze dużo się dzieje, jesteśmy znani z organizowania chociażby Nocy Filmowych czy Festiwalu Nauk Ścisłych.
Młodzież liceum obawia się, że po połączeniu szkół, ich uważana za elitarną szkoła, wiele straci i obniży się poziom nie tylko nauki, ale artystyczny i... kultury osobistej.
Do protestu przeciwko połączeniu szkół w Gimnazjum nr 7 do uczniów dołączyło grono pedagogiczne.
- Powstanie zespołu szkół sprawi, że będziemy mieli pod opieką prawie 900 uczniów - powiedziały nam nauczycielki gimnazjum. - To będzie skutkować anonimowością uczniów i nauczycieli. Problemy wychowawcze, które się pojawią, będą trudniejsze do rozpoznawania i trudniej je będzie rozwiązywać.
W gimnazjum jest zupełnie inna specyfika nauczania - mówi Irena Świerczyńska, nauczycielka w gimnazjum i doradca metodyczny chorzowskich pedagogów. - Poza tym jest to dość oczywiste, że im mniejsza społeczność, tym łatwiej się pracuje. Przecież zyski ekonomiczne, nawet jeśli takowe by się pojawiły, nie mogą przesłonić strat, które wystąpią na polu społecznym. Zbyt długo pracowaliśmy na opinię dobrego gimnazjum, by teraz pozwolić zamienić się w anonimowy zespół szkół.
Co na to urzędnicy?
- "Batory", obok "Słowaka", należy do grona najlepszych chorzowskich szkół ponadgimnazjalnych - mówi Joachim Otte, zastępca prezydenta miasta ds. społecznych. - Liceum im. J. Słowackiego już zostało przekształcone w Akademicki Zespół Szkół, podobnie chcemy uczynić z "Batorym".
W "Słowaku" to wyglądało jednak nieco inaczej.
- Uniwersytet Śląski zaproponował nam współpracę, z czego skorzystaliśmy. Jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów, bo nasza młodzież ma szansę obcować z naukowcami z UŚ. Stąd powstanie Akademickiego Zespołu Szkół - mówi Przemysław Fabiański, dyrektor placówki. - Od września, za zgodą odpowiednich władz, mamy też 35 gimnazjalistów. Są to bardzo ambitni i zdolni młodzi ludzie. Nie mieliśmy z nimi do tej pory problemów.
We wtorek w "Batorym" odbyło się spotkanie społeczności obu szkół z radnymi. Radni zapoznali się ze stanowiskiem przedstawicieli obu placówek. Na razie nie doszło jednak do żadnych ustaleń.
W "Ligoniu" to już działa
W Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 1 (mieści się tam Liceum Ogólnokształcące nr 2 im. J. Ligonia) obecnie uczy się 600 uczniów. - Tak naprawdę zespołem szkół jesteśmy od jedenastu lat - mówi dyrektorka Grażyna Widera. - Przed reformą edukacji zamiast gimnazjalistów mieliśmy uczniów szkoły podstawowej.
Z tego powodu, według dyrekcji, nie można porównać sytuacji w ZSO nr 1 i tej, która ma miejsce w przypadku "Batorego" i Gimnazjum nr 7.
- Oczywiście zdarzają się u nas konflikty, ale one są w każdej szkole - wyjaśnia Widera. - My potrafimy sobie z nimi radzić. Zdarza się, że niektórym licealistom przeszkadzają młodsi koledzy, ale nie dochodzi z tego powodu do gorszących scen.
Magdalena Sekuła - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Wto Cze 03, 2008 5:09 pm
Uczniowie chcą jednolitego e-naboru
Magdalena Warchala2008-06-02, ostatnia aktualizacja 2008-06-03 08:00
Już po raz czwarty w województwie śląskim odbywa się elektroniczny nabór do szkół ponadgimnazjalnych. Co roku z tradycyjnej rekrutacji rezygnują kolejne miasta, ale zamiast wybrać jednolity system, decydują się na różne rozwiązania. To utrudnia życie kandydatom.
Elektroniczny system naboru miał uporządkować rekrutacyjny bałagan. W miastach, w których go wprowadzono, słychać wiele głosów zadowolenia.
- Zostaliśmy zwolnieni z mrówczej pracy obliczania na piechotę punktów kandydata. Wiemy też, którą z trzech wskazanych przez siebie szkół preferuje, a które placówki są tylko wyjściami awaryjnymi - chwali Anna Dziedzic, dyrektorka VIII LO im. Skłodowskiej-Curie w Katowicach.
Uczniowie cieszą się, że mogą śledzić na bieżąco swoją pozycję na liście kandydatów i że, w razie porażki, jednym kliknięciem znajdą wolne miejsce w innej szkole, bez nerwowego rajdu od placówki do placówki.
Coraz częściej pojawiają się jednak krytyczne uwagi. Chodzi o to, że spośród 36 miast, które wprowadziły elektroniczny nabór, część wybrała jeden system, a część zupełnie inny. Z tego powodu uczniowie, którzy startują do szkół w różnych miejscowościach, często muszą logować się do dwóch różnych systemów. W takiej sytuacji jest Karol Marczyk z Tychów, który wybrał I LO w Katowicach, a jako rezerwowe I i II LO w swoim mieście.
- Nie rozumiem. Skoro e-nabór dopiero u nas raczkuje, to czy nie lepiej byłoby od razu go ujednolicić? - pyta Karol.
Łukasz Błach z Rudy Śląskiej też jest niezadowolony. Stara się o miejsce w dwóch ogólniakach w Chorzowie i jednym w rodzinnej miejscowości. O ile swoje szanse na przyjęcie do rudzkiego liceum będzie śledził na bieżąco w internecie, o tyle o przyjęcie do Chorzowa musi starać się na tradycyjnych zasadach, bo to miasto, jako jedno z nielicznych, nie wybrało dotąd żadnego e-systemu.
- Zależy mi na chorzowskim "Słowaku", to szkoła o wysokim poziomie i będę niespokojny, nie wiedząc, czy mogę liczyć na przyjęcie. O to, że dostanę się do rudzkiego I LO się nie martwię. Tymczasem Ruda Śląska wprowadziła system, a Chorzów, w którym jest znacznie więcej obleganych szkół, nie wprowadził - dziwi się Łukasz.
Nie tylko młodzież, ale także chorzowscy dyrektorzy nie mogą się doczekać e-rekrutacji. III LO im. Batorego postanowiło nawet samodzielnie napisać program, podobny do wykorzystywanych w innych miastach. Wprawdzie nie umożliwia on rejestracji przez internet, ale pozwala śledzić aktualizowane listy kandydatów on-line. Sam liczy też punkty.
- Program komputerowy usprawnia nam pracę. Poza tym kandydaci nie mogą już snuć podejrzeń, że nabór był prowadzony w nieuczciwy sposób - chwali rozwiązanie dyrektorka Ilona Helik.
Czy Chorzów doczeka się jednak prawdziwego e-naboru? Wiceprezydent Joachim Otte liczy na to, ale zastrzega, że dopóki Górnośląski Związek Metropolitalny nie przyjmie jednolitego systemu dla wszystkich miast członkowskich, Chorzów nie zainwestuje w usprawnienie ani złotówki.
- W ubiegłym roku poruszałem ten temat na forum GZM, jesienią przyjęta została nawet odpowiednia uchwała i sprawa utknęła w martwym punkcie. A przecież sprawę dałoby się łatwo przeprowadzić. Ale, oczywiście, miasta GZM jak zwykle nie potrafią się dogadać - wzdycha Otte.
Krzysztof Krzemiński, rzecznik GZM, zapewnia, że już w przyszłym roku śląska młodzież będzie rejestrować się w jednym wspólnym systemie rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych.
- W tym roku mieliśmy zbyt mało czasu i miasta nie zdążyły zadeklarować, na który system się decydują. Wystąpiliśmy już jednak do firm administrujących oboma systemami z pytaniem, czy jest możliwa wymiana danych między nimi. Będziemy namawiać do wprowadzenia jednolitego e-naboru także miasta sąsiadujące z GZM. Przecież często mieszkańcy np. Knurowa idą do liceum w Gliwicach - mówi Krzemiński.
kropek - Wto Cze 03, 2008 5:51 pm
jak na razie ten e-nabór jest co najmniej eeeeeee.
salutuj - Wto Cze 03, 2008 8:00 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko
maciek - Wto Cze 03, 2008 8:05 pm
A jest już w końcu ta szkoła nie wiem podstawowa, czy gimnazjum dla tych dzieci bossów w języku angielskim?
Wit - Pią Cze 06, 2008 4:22 pm
Koszutka: Zamiast pięciu, tylko trzy klasy. Rodzice są oburzeni
dziś
W Gimnazjum nr 1 w Katowicach powstaną zaledwie trzy klasy pierwsze, choć kandydatów jest przynajmniej na pięć. Taką decyzję podjęli miejscy urzędnicy. Rodzice dzieci są oburzeni. - To jest przecież świetne i chętnie wybierane gimnazjum - mówią. - Kto podejmuje tak nieprzemyślane decyzje?
Pierwsze listy z protestami trafiły już do Urzędu Miasta.
Decyzja o uruchomieniu mniejszej ilości klas spadła na rodziców kandydatów jak grom z jasnego nieba. Niektórzy nie przebierają w słowach i uważają ją za skandaliczną. Co więcej, spośród planowanych trzech klas pierwszych, jedna będzie klasą sportową o profilu piłki nożnej. Oznacza to, że będą się w niej uczyć tylko zainteresowane sportem dzieci. Do pozostałych dwóch klas trafią jedynie trzynastolatki zameldowane w obwodzie szkoły.
Nie da się ukryć, że co roku o przyjęcie do "jedynki" stara się przynajmniej kilkudziesięciu chętnych spoza rejonu. - Trudno się dziwić, bo przecież szkoła ma rewelacyjne osiągnięcia - uważa Aleksandra Moździerz, której syn skończył tę placówkę. - Jej absolwenci nie tylko uzyskują świetnie wyniki na testach, ale także bez problemu dostają się do renomowanych liceów. Co więcej, ciągle przychodzą do swojej starej szkoły na różne imprezy - podkreśla. Pani Aleksandra chciała posłać do gimnazjum córkę, która teraz kończy szóstą klasę. Jednak w ubiegłym tygodniu dowiedziała się na zebraniu rodziców kandydatów do szkoły, że G nr 1 może uruchomić tylko trzy klasy. - Rodzice byli mocno poruszeni. Szkoła leży w centrum miasta, mnóstwo uczniów chodzi na zajęcia do MDK "Koszutka". Poza tym do tej szkoły niektórzy chcą posłać młodsze dzieci, których starsze rodzeństwo już się tutaj uczy. A teraz będą musieli dowozić dzieci do innej szkoły. Przecież to zupełnie zdezorganizuje życie rodziny - uważa pani Aleksandra. - Jednak najważniejsze jest to, że szkoła ma świetnych nauczycieli, bazę lokalową, sportową i przede wszystkim jest bezpieczna. Tu od razu wychwytuje się problemy i rozwiązuje je. Ta szkoła jest chlubą dla miasta. Dlaczego nikt nie bierze tego pod uwagę? - pyta.
Troje nauczycieli z Gimnazjum nr 3 już dostało wypowiedzenia, podobnie dwóch pracowników obsługi. Urzędnicy zdecydowali, że od nowego roku szkolnego etatów dla pracowników administracji i obsługi ma być mniej.
Tymczasem do Gimnazjum nr 1 wpłynęło już ponad 80 teczek od uczniów spoza rejonu szkoły. Rodzice postanowili działać. Błyskawicznie zebrano podpisy pod listami protestacyjnymi do Urzędu Miasta. Otrzymała je m.in. wiceprezydent Krystyna Siejna, prezydent Piotr Uszok, a także komisja edukacji Rady Miasta. Jedno pismo napisali rodzice kandydatów, drugie rodzice uczących się dzieci, a trzecie Rada Rodziców. Rodzice piszą, że decyzja o uruchomieniu mniejszej ilości klas jest zaskakująca, nieprzemyślana i pochopna.
Urzędnicy tłumaczą ograniczenie uruchamiania klas dla dzieci spoza rejonu prognozami demograficznymi i ścisłym trzymaniem się obwodów szkolnych. - W poszczególnych gimnazjach otwieramy tylko taką ilość klas, do której trafią dzieci z danego obwodu. Dyrektor tylko w miarę wolnych miejsc może przyjąć dzieci spoza niego - wyjaśnia Mieczysław Żyrek, naczelnik Wydziału Edukacji Urzędu Miasta. - Nie możemy stwarzać ciągłej praktyki faworyzowania wybranych szkół. Trzeba traktować równo wszystkie 23 gimnazja - podkreśla.
Naczelnik przyznaje, że był taki okres. iż "jedynka" otrzymywała zgodę na uruchomienie dodatkowych klas. - Chodziły do niej dzieci z sąsiedniego obwodu, czyli między innymi te, które powinny trafić do Gimnazjum nr 10. Było to spowodowane m.in. przejściowymi trudnościami, które miały miejsce w tym gimnazjum - tłumaczy Mieczysław Żyrek. - Nieporozumienia między pracownikami szkoły rzutowały na młodzież. Dzisiaj sytuacja w tej szkole nie odbiega od tych w innych placówkach - uważa.
Rodziców bulwersuje jeszcze jedna rzecz. Otóż od kilku lat część dzielnicy Koszutka, m.in. ulice Ordona, Jesionowa, Klonowa, Topolowa, Brzozowa, Cedrowa, Osikowa, Modrzewiowa, należy do obwodu gimnazjum w Bogucicach. Dzieci muszą jeździć autobusem do Gimnazjum nr 10, choć kilka kroków od swoich domów mają Gimnazjum nr 1!
- Wielokrotnie wysyłaliśmy pisma z prośbą o skorygowanie obwodu gimnazjum, skoro dzisiaj dzieci z Koszutki jeżdżą do szkoły w Bogucicach. Ale na wszystkie pisma odpowiedzi były negatywne - mówi Beata Dylus, przewodnicząca Rady Rodziców przy Gimnazjum nr 1.
Co dalej? - Decyzja o zmianie obwodu może zostać podjęta jedynie na sesji Rady Miasta - tłumaczy naczelnik Mieczysław Żyrek.
Co to za szkoła?
Gimnazjum nr 1 im. Wojciecha Korfantego należy do najlepszych szkół w mieście. Uczniowie „jedynki” uczestniczą w ogólnopolskich i wojewódzkich
olimpiadach, zajmują czołowe miejsca w festiwalach teatralnych, literackich, muzycznych, konkursach plastycznych. Szkoła realizuje program Socrates Comenius (współpracuje z placówkami w Irlandii, Niemczech, Turcji,
na Słowacji), organizuje koncerty charytatywne na rzecz obecnych i byłych wychowanków szkoły.
Przy przyjęciu dzieci spoza rejonu, Gimnazjum nr 1 w brało pod uwagę m.in. wyniki testu szóstoklasistów, oceny na świadectwie oraz z zachowania. Ważne było także nierozdzielanie rodzeństw. Jeśli starsze dziecko już chodziło do G nr 1, młodsze też było przyjmowane.
Monika Krężel - POLSKA Dziennik Zachodni
Wit - Czw Cze 19, 2008 5:47 pm
Śląska szkoła z tróją na świadectwie
dziś
Co czwarty śląski gimnazjalista na egzaminie nie potrafił napisać nawet krótkiego wypracowania. W naszym regionie poziom nauczania w podstawówkach również jest poniżej średniej krajowej. Taka sytuacja trwa od kilku lat, a osiągnięcia nastolatków kończących podstawówki i gimnazja, niestety, nie poprawiają się. Czy to uczniowie są słabi, czy też szkoły uczą kiepsko?
Choć jutro koniec roku szkolnego, w niektórych śląskich szkołach właśnie teraz rozpoczną się prace nad poprawą jakości nauczania. A jest nad czym główkować. W rankingu ogólnopolskim uczniowie podstawówek województwa śląskiego zajęli dopiero dziesiąte miejsce na sprawdzianie kończącym szkołę. Nieco lepiej wypadli gimnazjaliści, którzy z wynikami uzyskanymi w części humanistycznej egzaminu gimnazjalnego uplasowali się na piątym miejscu, gorzej o dwa oczka wypadli z przedmiotów matyczno-przyrodniczych.
Na egzaminach gimnazjalnych trzynaście i pół tysiąca uczniów otrzymało zero punktów za tzw. charakterystykę bohatera literackiego. - Żeby dostać jeden punkt, wystarczyło wpisać tytuł powieści. Przeraziły mnie te rezultaty - komentuje Halina Bieda, wiceprezydent Bytomia.
Najgorsze wyniki przypadają na tzw. aglomerację śląską. Na mapach przygotowanych przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną w miejscu Bytomia, Siemianowic Śląskich i Świętochłowic widać białe plamy. Nie mają się czym pochwalić również w Zabrzu i Rudzie Śląskiej. Najlepszymi osiągnięciami mogą się cieszyć uczniowie z Częstochowy oraz południowej części województwa, z Bielska-Białej, powiatów bieruńsko-lędzińskiego, mikołowskiego i pszczyńskiego.
--------------------------------------------------------------------------------
Tegoroczne osiągnięcia uczniów kończących podstawówki oraz gimnazja nie należą do imponujących. Mimo że nie jesteśmy najgorsi w kraju (nasi gimnazjaliści są na 10. miejsce), ale dzieci nie potrafią i nie chcą pisać ani czytać. Najsłabiej wypadły egzaminy gimnazjalne w Bytomiu, Świętochłowicach i Siemianowicach Śląskich - tam od lat poziom wiedzy uczniów pozostawia wiele do życzenia. W Świętochłowicach nie pomogły nawet dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, finansowane z pieniędzy unijnych.
Katarzyna Borowiec z Gimnazjum nr 3 w Świętochłowicach była niedawno w mieszkaniach swoich uczniów. - Chciałam, żeby wiedzieli, że mają jeszcze szanse poprawić oceny, pokazać się w szkole. Jednak, to co zobaczyłam przeszło moje wszelkie oczekiwania, a widziałam już niejedno. Mieszkania przypominają nory, a wokół towarzystwo ze wskazaniem alkoholowym. Dzieci nie mają warunków do nauki. Dlatego bardzo się cieszymy kiedy w ogóle kończą szkołę, zamiast powiększać grupę dzieci ulicy - wyjaśnia Borowiec.
Coraz częściej mówi się w śląskich miastach o programach naprawczych, monitoringu wiedzy oraz o planach zaangażowania rodziców w życie szkoły. - Jeśli rodzice nie będą interesować się dziećmi, nasze starania mogą na niewiele się zdać. Nauczyciel spędza z dzieckiem pięć godzin, a rodzice resztę dnia. Niestety spory procent w ogóle nie zagląda do szkół, nie są ciekawi osiągnięć swoich pociech. Będziemy próbowali to zmienić %07- mówi Bogusław Szopa, kierownik referatu edukacji w Siemianowicach, gdzie będą się zastanawiać nad ograniczeniem udziału uczniów w konkursach. - Konkursów jest mnóstwo. Wydaje mi się jednak, że w najbliższych latach należałoby się bardziej skoncentrować na nauczaniu, a konkursy może postawić w drugim szeregu - uważa Szopa.
W Bytomiu twierdzą, że mają już plan uzdrowienia edukacji. Jego podstawą jest uznanie, że najsłabszym ogniwem są maluchy z klas 1-3 szkół podstawowych oraz marna umiejętność czytania. - Zaraz po zakończeniu roku szkolnego będziemy aplikować do Europejskiego Funduszu Społecznego o pieniądze na wyrównywanie szans edukacyjnych. Spotkamy się również z dyrektorami szkół podstawowych, w których zakończono pierwszy etap monitoringu czytania - tłumaczy Halina Bieda, wiceprezydent Bytomia. - To konieczność, bo dzieci niestety nie potrafią czytać ze zrozumieniem.
--------------------------------------------------------------------------------
Z Romanem Dziedzicem, szefem Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Jaworznie rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Tegoroczne wyniki martwią wiele osób. Czy dzieje się coś poważnego?
Chcę przypomnieć, że nasi uczniowie utrzymują podobny poziom niemal każdego roku. Corocznie wynik sprawdzianu po szkole podstawowej i egzaminu gimnazjalnego w części matematyczno-przyrodniczej jest odrobinę niższy w porównaniu z średnią krajową. Nie powinniśmy robić z tego tragedii, zwłaszcza, że badania międzynarodowe nie potwierdzają, żeby młodzież z Polski była gorsza od reszty.
Co musi zrobić szkoła, która nie osiągnęła najlepszych wyników?
Takie wyniki, to dla szkół dopiero początek analizy i pracy. Powinny sprawdzić, jaki jest poziom osiągnięć uczniów w obrębie wymaganych standardów, takich jak np. umiejętność czytania ze zrozumieniem, czy pisania.
No właśnie, aż 25 proc. uczniów nie potrafiło napisać wypracowania.
Dorośli i młodzież coraz mniej piszą. Może należałoby coś zmienić, wesprzeć polonistów w kształtowaniu umiejętności pisania, zamiast szukać winnych.
W jaki sposób?
Dobrze byłoby, gdyby np. nauczyciele fizyki również zwracali na to uwagę, zlecając uczniom pisanie krótkich wypowiedzi związanych z nauczanym przedmiotem.
Katarzyna Piotrowiak - POLSKA Dziennik Zachodni
salutuj - Nie Cze 29, 2008 12:16 am
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko
Wit - Nie Cze 29, 2008 7:52 am
Podpisane
Wit - Sob Lip 05, 2008 9:16 pm
Uczniowie: ministerstwo zabrało nam tradycję
Przemysław Jedlecki2008-07-03, ostatnia aktualizacja 2008-07-03 20:54
Uczniowie Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych nie dostają już świadectw z taką nazwą szkoły. Została na nich zastąpiona przez Technikum nr 17. - Nasza stara nazwa to dobra marka, dlaczego nam się ją zabiera - oburzają się i ślą protesty do Ministerstwa Edukacji Narodowej
Zdarzyło się to podobno po raz pierwszy w prawie 80-letniej historii tej renomowanej placówki. Tylko absolwenci dostali świadectwa jeszcze ze starą nazwą, ale uczniowie młodszych roczników w tym miejscu, gdzie dotąd widniały cztery dumne słowa, zobaczyli nową: Technikum nr 17.
Jak się okazuje za zmianę odpowiada ministerstwo edukacji. To stamtąd niedawno wyszło rozporządzenie, które nakazuje na świadectwach pomijać nazwę zespołu szkół. Problem w tym, że Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe właśnie takim zespołem są, a Technikum nr 17 wchodzi w jego skład.
Uczniowie i absolwenci szkoły z miejsca zaprotestowali. Listy broniące obecności historycznej nazwy na świadectwach wysłali do parlamentarzystów i ministerstwa. O wyjaśnienia w MEN poprosili posłowie: Wojciech Szarama z PiS i Marek Wójcik z PO. - Zmieniony zapis na świadectwach uderza w szkołę, która przez wiele lat pracowała na swój wizerunek. Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe były synonimem wysokiego poziomu kształcenia, a dyplom z tą nazwą stanowił wyróżnienie - mówi ten ostatni.
Lech Banasik, szef Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół ŚTZN nazywa decyzję MEN absurdem i głupotą. - Odbiera się nam kawał historii szkoły. Nie wiem czy minister zdaje sobie sprawę, jak wiele znaczy tradycja? - pyta retorycznie Banasik. Zapowiada, że na listach do posłów i MEN się nie skończy. Już wkrótce kolejne mają dostać wojewoda i władze regionu, a na ulicach Katowic zostaną rozklejone plakaty z protestem.
Barbara Milewska, z biura prasowego MEN, zapewnia, że jej resort nie miał złych intencji. - Chodziło o uproszczenie pisowni na świadectwach, tak by każdy wiedział, do jakiego technikum czy gimnazjum uczeń chodzi. Rozumiem, że w Katowicach mamy do czynienia z wyjątkową sytuacją, gdzie nazwa szkoły jest ceniona. Wyjściem z tego może być to, żeby samo Technikum nr 17 nazwać Śląskimi Technicznymi Zakładami Naukowymi i wtedy będzie wszystko jak dawniej - radzi Milewska.
Banasik się jednak nie poddaje. Zamówił opinię prawną, by dowiedzieć się czy można zaskarżyć rozporządzenie MEN.
Wit - Nie Wrz 21, 2008 6:04 pm
Przedsiębiorcy z Rybnika otworzyli pierwszą na Śląsku szkołę rzemieślników
19.09.2008
W mieście ruszyła pierwsza na Śląsku Zasadnicza Szkoła Zawodowa Izby Rzemieślniczej. Powstała z inicjatywy przedsiębiorców i rzemieślników skupionych w tutejszej Izbie Rzemieślniczej.
- To jest nasza odpowiedź na brak rąk do pracy i dobrych fachowców - mówi Edward Szweda, dyrektor Izby.
Pracodawcy w całej Polsce od kilku lat narzekają, że nasz system kształcenia zawodowego jest wadliwy.
- Dlaczego? Bo każdy nowy pracownik tak naprawdę zawodu uczy się dopiero po podjęciu pracy, a nie w szkole. My chcemy to zmienić. Wykształcimy sobie dobrych pracowników, którzy wkrótce zasilą kadry naszych firm - wyjaśnia Edward Szweda.
Na siedzibę szkoły przystosowano niszczejący budynek byłego ośrodka egzaminowania kierowców przy ul. Prostej. W salach, w których od kilku dni uczy się młodzież, czuć świeżą farbę.
Przedsiębiorcy zagwarantują uczniom praktyki zawodowe w swoich zakładach i warsztatach. W tej szkole nie będzie absurdalnych egzaminów, podczas których uczniowie opisują na papierze, jak się np. naprawia kran, tylko będą musieli wykazywać się wiedzą praktyczną. Choć jest to placówka prywatna, ma uprawnienia szkoły publicznej, więc uczniowie za naukę nie muszą płacić.
W rybnickiej szkole dla rzemieślników naukę rozpoczęło 70 uczniów.
- Uczymy fryzjerów, mechaników pojazdów samochodowych, elektryków i lakierników oraz murarzy, malarzy i tapeciarzy - wylicza Jan Delong, dyrektor ZSZ. Uczniowie trzy dni w tygodniu spędzają w szkole, dwa kolejne na praktykach w najlepszych w regionie warsztatach samochodowych, salonach fryzjerskich i u speców od instalacji sanitarnych.
- Praktycznych zajęć powinno być jak najwięcej, bo tylko w warsztacie przyszły lakiernik nauczy się dobrze swojego fachu - mówi Piotr Zmuda, właściciel jednego z rybnickich zakładów, zrzeszony w Izbie Rzemieślniczej.
Na naukę w nowej szkole zdecydowała się m.in. Karolina Ogon. - Dowiedziałam się o szkole z ulotki, którą ktoś przyniósł do naszego gimnazjum. Początkowo byłam zdziwiona, bo uczniów jest mało i szkoła też jest niewielka, ale teraz jestem z wyboru zadowolona. Mam praktyki w renomowanym salonie fryzjerskim i każdego dnia uczę się czegoś nowego - mówi 16-latka.
Placówce od początku kibicowało Śląskie Kuratorium Oświaty. - Idea powołania takiej szkoły narodziła się już blisko 10 lat temu, cieszymy się więc, że w końcu udało się ją zrealizować. To pierwsza szkoła, która nie została powołana przez samorząd miejski, ale przez przedsiębiorców. Kuratorium wspiera inicjatywy, które sprawiają, że na rynek pracy trafia więcej znakomitych fachowców - podkreśla Jan Bochenek z rybnickiej delegatury Kuratorium Oświaty.
Jak zapewniają przedstawiciele izby, wszyscy uczniowie ich szkoły w trakcie nauki zetkną się z najnowszymi technologiami dostępnymi w danej branży.
- Dogadaliśmy się między innymi z dilerami samochodów, którzy zapewniają nas, że będą do szkoły przekazywać wszystkie informacje o nowinkach wprowadzanych w ich autach. Podobne informacje będą też przekazywali członkowie naszej izby, która dziś skupia ponad 100 firm - mówi Andrzej Korbasiewicz, prezes rybnickiej Izby.
Do otwarcia takiej samej jak w Rybniku kuźni fachowców przymierza się też Izba Rzemieślnicza z Opola. - Od trzech lat mamy konkretny plan, jak nauka w naszej szkole miałaby wyglądać. Niestety, do tej pory pomysłu nie udało nam się zrealizować. Chcemy podpatrzyć u kolegów w Rybniku jak to się robi, a później do pomysłu przekonamy władze naszego miasta - zapowiada Karol Grzybowski, dyrektor opolskiej Izby Rzemieślniczej.
Brakuje szkół
Z danych przygotowanych na zlecenie Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan:
blisko połowa dużych i średnich polskich przedsiębiorstw narzeka na brak wykwalifikowanych pracowników.
Jeszcze w 2006 roku problem ten dotyczył co czwartej badanej firmy. Najbardziej poszukiwane są osoby z wykształceniem zawodowym i średnim kierunkowym.
Pracowników brakuje w co piątej firmie z branży budowlanej, u co czwartego producenta mebli i w co trzeciej spółce działającej w przemyśle drzewnym.
Odpowiedzią na potrzeby rynku ma być powrót szkół zawodowych.
W całej Polsce jest dziś zaledwie 1800 szkół zawodowych. W ostatnich latach systematycznie je zamykano. Na Śląsku dwu- i trzyletnich szkół jest około 200. Uczy się w nich około 27 tys. uczniów. Zdaniem przedsiębiorców, to kropla w morzu potrzeb.
Barbara Kubica - POLSKA Dziennik Zachodni
http://rybnik.naszemiasto.pl/wydarzenia/899598.html
Wit - Pon Paź 27, 2008 2:55 pm
Słabsi gimnazjaliści niech się uczą zawodu
Magdalena Warchala, Ewa Furtak2008-10-26, ostatnia aktualizacja 2008-10-26 21:50
Śląskie kuratorium chce wysłać słabszych absolwentów gimnazjów do zawodówek. Planuje to zrobić, ograniczając liczbę miejsc w ogólniakach.
Serwis edukacja poleca: Uczeń poprawił sekretarkę. Grozi mu więzienie
W ostatnich latach coraz mniej młodych ludzi decyduje się na naukę w zasadniczych szkołach zawodowych. Nawet ci, którzy kiepsko radzili sobie w gimnazjum, idą do ogólniaka, bo od rodziny i znajomych słyszą, że tak trzeba.
- To dlatego, że ranga szkolnictwa zawodowego, kiedyś tak prężnie rozwijającego się na Śląsku, w ostatnich latach spadła. Młodym ludziom wmawia się, że muszą zdać maturę i podjąć studia. Nie każdy jednak jest w stanie podołać takiemu wyzwaniu - mówi Stanisław Faber, śląski kurator oświaty.
Jego zdaniem takie podejście powoduje, że słabsi uczniowie w liceum po prostu marnują trzy lata. Po ogólniaku zostają bez zawodu, którego muszą uczyć się dopiero w szkole policealnej albo na kursach, za które płacą z własnej kieszeni.
- Tymczasem absolwent zawodówki już po dwóch latach ma fach w ręku, a jeśli chce kontynuować edukację, może to przecież robić bez przeszkód - przekonuje wicekurator Dariusz Wilczak.
Rację przyznaje mu Małgorzata Cibis, dyrektorka IX LO w Katowicach. Wśród jej uczniów zdarzają się tacy, którzy idąc do liceum, nie mierzyli sił na zamiary i mają teraz problemy z nauką.
- Często męczą się w liceum, a w zawodówce z pewnością byłoby im łatwiej. Promując szkolnictwo zawodowe, trzeba jednak pamiętać, by kształcić w zawodach, na które zapotrzebowanie będzie się utrzymywać. Zawodówki upadły przecież dlatego, że kształciły przyszłych bezrobotnych - mówi Cibis.
Faber zapewnia jednak, że otwieranie klas zawodowych poprzedzone zostanie wcześniejszym rozeznaniem rynku. Jeśli pojawi się na nim inwestor zgłaszający zapotrzebowanie na fachowców z danej branży, to w porozumieniu z nim szkoły mogą wykształcić np. trzy roczniki specjalistów, a po nasyceniu rynku zamknąć kierunek i w jego miejsce uruchomić inny. Aby przekonać uczniów, że zawodówka może być trafionym wyborem, kuratorium zamierza już od pierwszej klasy gimnazjum prowadzić zajęcia z doradztwa zawodowego.
Mieczysław Żyrek, naczelnik wydziału edukacji katowickiego magistratu, podchodzi sceptycznie do planów kuratora. Uważa, że zamiast zamykać klasy licealne, lepiej po prostu promować szkolnictwo zawodowe.
- Młodzież i rodzice sami dostrzegają zmiany na rynku, o czym świadczy choćby zeszłoroczny, wyjątkowo duży nabór do naszego Zespołu Szkół Budowlanych - przekonuje Żyrek.
- Władze samorządowe chętniej finansują szkoły ogólnokształcące, bo ich koszty utrzymania są znacznie niższe - kwituje Urszula Makselon, rzeczniczka kuratorium.
Przekonuje jednak, że jest to problem do rozwiązania, ponieważ przedsiębiorcy, którym doskwiera brak fachowców, coraz chętniej decydują się dofinansowywać działanie klas zawodowych, organizować dla ich uczniów bezpłatne praktyki czy fundować stypendia.
Zmiany, postulowane teraz przez śląskie kuratorium, wprowadziło już wcześniej Bielsko-Biała. W tym roku w każdym LO w mieście otworzono o jedną klasę mniej, dlatego dziś w zawodówkach, technikach i liceach profilowanych uczy się dwa razy tyle młodzieży co w ogólniakach (w Katowicach uczniowie podzielili się pół na pół).
Janusz Kaps, wicedyrektor bielskiego Miejskiego Zarządu Oświaty, chwali tę sytuację i tłumaczy, że to efekt wprowadzanych od kilku lat planowych zmian i konsultacji z przedsiębiorcami. Zadowoleni są też nauczyciele. Wcześniej wielu z nich próbowało wyperswadować niektórym gimnazjalistom naukę w liceum, ale póki miejsc wystarczało dla wszystkich chętnych, próby te spełzły na niczym. Teraz do liceów dostają się tylko najlepsi. - Na efekty zmian trzeba poczekać, aż uczniowie skończą naukę. Jesteśmy jednak przekonani, że to była dobra decyzja - mówi Kaps.
Decyzja o tym, czy już od września podobne zmiany czekają pozostałe miasta województwa, zapadnie w czasie grudniowego spotkania kuratora z samorządowcami.
Wit - Nie Lis 02, 2008 9:38 pm
Nazwa szkoły budzi respekt i tak ma zostać!
Przemysław Jedlecki2008-11-02, ostatnia aktualizacja 2008-11-02 22:23
Młodzież ze Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych wybiera się na demonstrację do Warszawy. Chce, by nadal na świadectwach wpisywano historyczną nazwę szkoły.
O proteście uczniów i absolwentów Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych pisaliśmy parę miesięcy temu. Okazało się wtedy, że absolwenci szkoły nie będą już dostawać świadectw z najlepiej znaną nazwą szkoły. Zostanie na nich zastąpiona przez Technikum nr 17. Nikomu w szkole to nie odpowiada.
- Nazwa Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe budzi respekt, bo to tradycja i poziom nauczania. Tak naprawdę nikt nie wie, gdzie jest Technikum nr 17 i jaka to jest szkoła - mówi Sebastian Stambuła, przewodniczący samorządu uczniowskiego w ŚTZN.
Zmianom jest winne Ministerstwo Edukacji. Resort nakazał na świadectwach pomijać nazwę zespołu szkół. Problem w tym, że Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe są takim zespołem, a Technikum nr 17 wchodzi w jego skład. MEN problemu jednak nie widzi. - Prestiż zespołu szkół zależy od prestiżu każdej szkoły wchodzącej w skład zespołu, a nie odwrotnie - napisała w odpowiedzi na zapytanie jednego z posłów Krystyna Szumilas, wiceminister edukacji.
Uczniowie chcą jednak starej nazwy i dlatego pojadą w listopadzie do Warszawy demonstrować w tej sprawie. Będą rozdawać ulotki, w których wyjaśnią, dlaczego nowe przepisy są złe, chcą też spotkać się z Katarzyną Hall, szefową resortu. - Chcemy się dowiedzieć od pani minister, dlaczego chce odebrać nam nazwę naszej szkoły - mówi Stambuła.
Do tej pory MEN twierdziło też, że katowicka szkoła jest jedyną, która podnosi tę kwestię. Okazuje się jednak, że protestować będą również inne placówki, w tym Państwowe Szkoły Budownictwa - Zespół Szkół w Bytomiu.
- Właśnie zbieramy podpisy uczniów, dołączą do nas szkoły z Gdańska, Lublina i Raciborza, które mają taki sam problem. Chcemy pokazać ministerstwu, że dotyczy to szkół w całej Polsce. Dla mnie ta sytuacja jest chora. Muszę pisać uczniom na świadectwach Technikum nr 2. Nie po to staraliśmy się o zachowanie historycznej nazwy, do której udało nam się wrócić w latach 90. Nazwa ma znaczenie, nie jesteśmy zwykłym technikum - podkreśla Anna Hyla, dyrektorka szkoły z Bytomia.
MEN na razie niczego nie rozstrzyga. Po pisemnych interwencjach śląskich parlamentarzystów zapowiada, że weźmie je pod uwagę przy kolejnej zmianie przepisów.
Wit - Wto Gru 16, 2008 11:14 pm
Uczniowie walczą o historyczną nazwę szkoły
12.12.2008
Dziś o godzinie piątej rano spod Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych mają wyruszyć do Warszawy dwa autobusy. Uczniowie i dyrekcja szkoły w samo południe spotkają się z minister edukacji narodowej Katarzyną Hall. Będą protestować przeciwko rozporządzeniu ministerstwa, które nakazuje pomijanie nazwy zespołu szkół na świadectwach, a Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe takim zespołem właśnie są. W skład zespołu wchodzi Technikum nr 17, Szkoła Policealna nr 8 i Technikum Uzupełniające Nr 11 dla Dorosłych. Oznacza to, że przyszłoroczni maturzyści otrzymają świadectwo ukończenia Technikum nr 17, a nie Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych. O tradycyjnej i rozpoznawanej wszędzie nazwie przypomni tylko pieczęć dyrektora.
- Żaden pracodawca, żadna uczelnia, nie będą kojarzyć jakiegoś anonimowego technikum nr 17. Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe znają wszyscy. To marka i swoisty znak firmowy, a dla nas, uczniów, powód do dumy - mówi Sebastian Stambuła, przewodniczący samorządu szkolnego Śl. TZN.
Oburzeni decyzją ministerstwa są rodzice uczniów. "Jest to bezprzykładny akt wybryku urzędników, którzy w imię wykoncypowanych przez siebie biurokratycznych argumentów depczą zrodzone w 1931 roku znakomite tradycje szkoły" - piszą w skierowanym do ministerstwa piśmie członkowie rady rodziców.
Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe powołane zostały do życia 77 lat temu. Do dziś ukończenie szkoły to prestiż dla absolwentów. - Sam chodziłem do Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych, kiedy mieściły się one jeszcze w zbudowanym przed wojną budynku przy ulicy Krasińskiego. W 1972 roku zabrano szkole budynek, a teraz zabiera się historyczną nazwę - denerwuje się Jan Klos, jeden z rodziców.
Pismo do ministerstwa wysłało też Stowarzyszenie Absolwentów i Przyjaciół Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych. Uczniowie mają poparcie samorządu studenckiego Uniwersytetu Śląskiego i Politechniki Śląskiej. Pod protestem podpisała się społeczność VIII Liceum Ogólnokształcącego im. M. Skłodowskiej-Curie. Uczniowie Śl. TZN szukali też poparcia w Śląskim Kuratorium Oświaty.
- Rozumiemy ich argumenty, ale nie możemy nic zrobić, bo to nie my stanowimy prawo - mówi Dariusz Wilczak, wicekurator.
- Protestowanie jest bezsensowne, bo nic nie możemy w tej sprawie zrobić. To sprawa statutu szkoły - usłyszeliśmy w biurze prasowym MEN, a oficjalna wypowiedź ministerstwa w sprawie była kopią odpowiedzi, którą otrzymali też absolwenci i uczniowie ŚL. TZN. Urzędnicy tłumaczą, że nazwę szkoły wpisuje się w pełnym brzmieniu zgodnie z nazwą ustaloną w statucie szkoły, z tym że w nazwie szkoły wchodzącej w skład zespołu pomija się nazwę zespołu. Podkreślają też, że zespół szkół nie jest szkołą, a łączenie szkół w zespół uzasadnione jest względami administracyjnymi. Zgodnie z rozporządzeniem pełna nazwa wpisana na świadectwie wynika z nazwy wpisanej w statucie szkoły. Nic dziwnego, że po takich odpowiedziach ministerstwa protestujący zdają sobie sprawę, że mają małą szansę na wygraną. - Chcemy tylko grzecznie porozmawiać z panią minister i poprosić, żeby nie odbierała nam możliwości umieszczania nazwy szkoły na świadectwie. Wystarczyłaby tylko zmiana zapisu, że nazwę zespołu szkół można pominąć, ale nie trzeba - argumentuje Ryszard Todt z samorządu szkolnego.
Uczniowie chcieliby się też spotkać z Rzecznikiem Praw Dziecka i Rzecznikiem Praw Obywatelskim.
Katarzyna Wolnik - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/934447.html
Wit - Sob Gru 20, 2008 9:00 am
kolejny art bardziej ogólny, nie mniej porusza ważną kwestię w kształtowaniu przyszłych kadr:
Tylko sześć złotych więcej rządowej dotacji na ucznia szkoły zawodowej
dziś
Wzrośnie dotacja na szkoły zawodowe. Gminy dostaną kilka złotych więcej na jednego ucznia. Zgodnie z projektem rozporządzenia ministerstwa edukacji w sprawie podziału subwencji oświatowej, kwota ta może wzrosnąć z 374 na minimum 380 zł. Czy sześć złotych robi różnicę?
W Związku Powiatów Polskich twierdzą, że wzrost dotacji o kilka złotych jest pierwszym krokiem zmierzającym do naprawy kondycji szkół zawodowych, które nie mają pieniędzy na nowoczesny sprzęt do szkoleń, wynajem hal, ani solidne pensje dla nauczycieli. - Apelowaliśmy do ministerstwa edukacji o większą dotację dla szkół zawodowych, bo rynek pracy jak kania dżdżu wyczekuje na fachowców. Cieszymy się, że zostaliśmy wysłuchani. To już coś - mówi Marek Wójcik, dyrektor Związku Powiatów Polskich.
Dyrektorów szkół zawodowych i nauczycieli, taka suma wcale nie napawa optymizmem. Ich zdaniem jest zbyt symboliczna, by mogła coś zmienić. Tłumaczą, że potrzeby zawodówek są ogromne, a kilka złotych to zdecydowanie za mało, żeby zrobić rewolucję i kupić nowoczesny sprzęt do nauki zawodu w pracowniach, zwłaszcza, że najtańsza koparka kosztuje 150 tys. zł, a na tokarkę trzeba wydać przynajmniej 300 tys. zł.
- Wszystko zależy od tego czego oczekujemy. Jeśli chcemy mieć ludzi dobrze wykształconych zawodowo, to powinniśmy dostać minimum 450-500 zł na ucznia. Wtedy można mówić o kupowaniu drogiego sprzętu i wyposażeniu warsztatów na miarę 21. wieku.
Taka inwestycja się opłaca, bo rynek pracy będzie miał zdecydowanie więcej pożytku z młodych ludzi, którzy znają się na nowoczesnym sprzęcie, niż jest to obecnie. Ale na to trzeba wyłożyć grosza, za to konkretnego - mówi Henryk Jurowicz, kierownik warsztatów w szkole zawodowej w Katowicach.
Szkoły zawodowe potrzebują pieniędzy niemal na wszystko. - Jeśli chcemy mieć więcej uczniów, nauka musi się stać atrakcyjniejsza. Na początek trzeba zacząć od unowocześnienia podręczników, bo na razie nauczyciele, którzy chcą uczyć w zgodzie z nowoczesną technologią zmuszeni są przeglądać internet, żeby znaleźć potrzebne na lekcję materiały - dodaje Eugeniusz Ginskow, dyrektor Zespołu Szkół Budowlanych w Katowicach.
W szkołach budowlanych brakuje zwłaszcza pieniędzy na nowoczesne programy multimedialne do nauki zawodu, w tym na przykład do zajęć z projektowania. - Taki program, to spory wydatek. Oczywiście uczniowie mają do dyspozycji deski kreślarskie, ale praca z komputerem jest w dzisiejszych czasach koniecznością. W szkole mam 300. uczniów, więc dostaniemy 1800 zł więcej. Kwota jest symboliczna, ale w obecnej sytuacji każda suma cieszy. Czekamy jednak na więcej - mówi Ginskow.
W Związku Powiatów Polskich uważają, że zbyt wiele spraw zostało przez ostatnie lata zaniedbanych w szkołach zawodowych, żeby wyjść z zapaści w krótkim czasie. - To ma przełożenie także na kadry. Co roku z systemu ucieka dwa tysiące nauczycieli zawodu, bo za pięć dni fuchy w Warszawie, mistrz posadzkarz dostanie tyle co za miesiąc z młodzieżą w szkole. Dlatego system musimy odbudowywać stopniowo, kroczek po kroczku - mówi Wójcik.
Katarzyna Piotrowiak - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/938357.html
Wit - Pon Gru 29, 2008 8:06 pm
Możesz sobie wybrać nową szkołę przez internet
dziś
Już wiosną absolwenci gimnazjów znajdą szkołę ponadgimnazjalną nie wychodząc z domu. Wystarczy, że zalogują się na podanej przez Śląskie Kuratorium Oświaty strony internetowej i wpiszą gdzie chcieliby się dalej uczyć.
Nabór ułatwi ujednolicony system rekrutacji elektronicznej, nad którym pracowali członkowie Górnośląskiego Związku Metropolitalnego oraz Śląskie Kuratorium Oświaty. - Podpisano deklarację o współpracy. Jednolity system będzie obowiązywał na terenie całego województwa, od Częstochowy po Bielsko-Białą - mówi Dariusz Wilczak, wicekurator oświaty.
To oznacza koniec gehenny absolwentów gimnazjów. Skończą się łzy przed wywieszaniem list na szkolnym korytarzu, nerwowe oczekiwanie na ewentualne wolne miejsce pod tablicą ogłoszeń. Uczniowie wszystkiego dowiedzą się z internetu w ramach jednego systemu obowiązującego we wszystkich gminach i powiatach.
Do tej pory wybór szkoły ponadgimnazjalnej wiązał się z ogromnym stresem, ponieważ w województwie obowiązywały trzy systemy rekrutacji, dwa elektroniczne i jeden tradycyjny, czyli ręczne wpisywanie na listy. Uczniowie składali dokumenty do kilku szkół, ale nie byli w stanie sprawdzić, gdzie mają największe szanse na dostanie się do wymarzonej klasy.
- Rekrutacja była koszmarem. W dniu wywieszenia wyników biegałem od szkoły do szkoły, żeby sprawdzić, gdzie się dostałem. Drugi raz nie chciałbym tego przeżyć. Mniej stresu było przy wyborze studiów - mówi Tomek Koster, student z Częstochowy.
Najtrudniej było w takich miastach, jak Chorzów, gdzie w ogóle nie rekrutowano elektronicznie. - Dlatego po rozmowach z nami, firmy oferujące na rynku różne systemy rekrutacji założyły konsorcjum - mówi Halina Bieda, wiceprezydent Bytomia, która kierowała pracami nad ujednoliceniem systemu oraz prowadziła rozmowy z prezydentami miast i firmami.
Planowany od wielu lat przełom w rekrutacji kuratorium zamierza wykorzystać do ratowania szkolnictwa zawodowego. Decyzje uczniów wybierających szkołę będą widoczne w komputerach kuratorium oświaty oraz urzędów miast. Ma to ułatwić powstawanie nowych klas w zależności od zainteresowania uczniów oraz przedsiębiorców, którzy bezskutecznie szukają na rynku fachowców, takich jak hydraulicy, ślusarze, tokarze, zbrojarze, drogowcy, budowlańcy, piekarze itp. Jednym z zadań systemu będzie otwieranie nowych klas.
- Wyobraźmy sobie, że do zawodu piekarza zgłosiło się w Katowicach 15 uczniów, podobną sytuację mamy na przykład w sąsiednich Mysłowicach. Przy takiej liczbie kandydatów samorządy zwykle nie uruchamiają klasy, ale jeśli dojdą do porozumienia, nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby kształcić uczniów w tym zawodzie - tłumaczy Wilczak.
Podczas rekrutacji w minionym roku szkolnym w niektórych miastach pojawiało się zaledwie kilku chętnych do nauki niektórych zawodów. Uczeń chciał być dekarzem, a zostawał blacharzem samochodowym, albo górnikiem.
Nie był to więc żaden wybór zawodu, tylko konieczność znalezienia dla siebie miejsca w jakiejkolwiek klasie. Takie problemy powodowały, że nauka w szkole zawodowej lub technikum stawała się w oczach młodych ludzi mało atrakcyjna, bo często rządził nią przypadek.
W dokonywaniu świadomego wyboru, oprócz zmian w naborze, mają także pomóc lekcje z orientacji zawodowej, które rozpoczną się już w pierwszej klasie gimnazjum, a nie w trzeciej, jak to jest praktykowane. W ten sposób będzie więcej czasu na przemyślenia. - Uczniowie muszą być dobrze poinformowani, bo nie wszyscy muszą się uczyć w liceum %07ogólnokształcącym. Niestety, w ostatnim czasie do ogólniaków przyjmowano uczniów z bardzo niską liczbą punktów. Sprawdziliśmy to dokładnie. Niektórzy kandydaci mieli ich zaledwie 30, a potem okazywało się, że z trudem kończą szkołę i zamiast iść na studia, zasilają szeregi bezrobotnych - mówi Wilczak.
- Sytuacja w oświacie przypomina trochę tę z pomostówkami, czyli wszyscy wiedzą, że niektórym należy odebrać przywileje, ale mało który ma odwagę to przyznać. Z uczniami jest podobnie. Nie wszyscy muszą mieć ochotę na zgłębianie interpretacji dzieła literackiego, albo jakiegoś twierdzenia z matematyki, bo po prostu wystarczy, że zdobędą zawód. Jak widać dotychczasowa zasada, czyli "matura dla każdego" wcale się nie sprawdza, bo wielu uczniów z trudem ją zdaje - mówi Tomasz Szyjkowski, dyrektor LO im. Staszica w Sosnowcu, które wysoko plasuje się w ogólnopolskich rankingach szkół.
W kuratorium uważają, że dobrze poinformowanemu gimnazjaliście łatwiej będzie dokonać wyboru pomiędzy liceum, zawodówką, czy technikum. - Dlatego próg punktowy przy przyjmowaniu do liceum ogólnokształcącego powinien wynosić co najmniej 90-100 pkt. Oczywiście w niektórych przypadkach trzeba będzie go dostosować do realiów. Jeśli w niewielkim mieście jest jeden ogólniak, to liczba uczniów z taką ilością punktów może być niewielka. Rzecz jednak w tym, żeby uczniowie z głową wybierali szkołę i zrozumieli, że zawód może być sporym kapitałem na przyszłość - dodaje Wilczak.
Jest jednak sporo przeszkód do pokonania. Jedną jest fakt, że wiele liceów pracuje na swoje przetrwanie. Przyjmuje się uczniów z mniejszą liczbą punktów, żeby nie zamykać szkoły.
Ratowanie zawodówek
Ujednolicony system rekrutacji ma być elementem przetargowym w trakcie rozmów z przedsiębiorcami, którzy mają pomóc w programie ratowania szkół zawodowych.
Szybka analiza naboru, oraz ewentualnych problemów z brakiem miejsc, bądź zapełnieniem klas, będzie miała istotne znaczenie przy planowaniu klas zawodowych na zamówienie przedsiębiorców. Nowe kierunki kształcenia będą gotowe do 1 września 2009 roku.
Katarzyna Piotrowiak - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/940570.html
...............................
Wreszcie jeden e-nabór do liceów
Magdalena Warchala2009-01-01, ostatnia aktualizacja 2009-01-02 09:14
Chociaż większość miast wprowadziła internetowy nabór do liceów, w każdym działał inny system. W tym roku ma być jedna strona, dzięki której absolwenci gimnazjów dostaną się do szkoły, nie wstając od komputera
Elektroniczna rekrutacja w naszym województwie wprowadzona została cztery lata temu. Miała ułatwić życie i uczniom, i dyrektorom. Zasada była prosta: kandydat loguje się w systemie i wybiera szkołę, do której chce się dostać, oraz dwie inne, traktowane jako rezerwowe. System porównuje punkty wszystkich uczniów i na bieżąco tworzy listy rankingowe. Kandydat w każdym momencie może sprawdzić, czy kwalifikuje się do wybranych przez siebie liceów, czy też powinien szukać wolnego miejsca gdzie indziej.
Niestety, w praktyce nie było tak idealnie. Karol Marczyk z Tychów zdawał w zeszłym roku do I LO w Katowicach oraz do dwóch szkół w swoim mieście. Ale Katowice i Tychy korzystały z zupełnie innych systemów e-rekrutacji, które nie były ze sobą skomunikowane. Karol musiał zalogować się do obu z nich, a potem samodzielnie analizować wyniki.
Łukasz Błach z Rudy Śląskiej miał jeszcze gorzej, bo startował do ogólniaka w Chorzowie, który w ogóle nie wprowadził e-naboru. Dlatego nie obyło się bez wożenia papierów i niecierpliwego czekania na wyniki.
Sprawą zajął się Górnośląski Związek Metropolitalny. Udało mu się przekonać firmy administrujące dwoma konkurencyjnymi systemami, by połączyły siły. Teraz pozostaje już tylko zachęcić miasta, które dotąd rekrutowały do szkół tradycyjną metodą, by również włączyły się do wspólnej sieci.
- Prawdopodobnie tak się właśnie stanie, bo to wygodne rozwiązanie nie tylko dla uczniów, ale i dla dyrektorów szkół, którzy nie muszą samodzielnie zliczać punktów i tworzyć list - mówi Zbigniew Martyniak z katowickiego kuratorium oświaty.
Przemysław Fabjański, dyrektor I LO im. Słowackiego w Chorzowie, liczy, że jednolity system faktycznie zda egzamin. Martwi się jednak trochę, że w takiej sytuacji wielu uczniów przed 1 września pojawi się w szkole tylko raz, by przynieść oryginał świadectwa. - A przecież nic nie zastąpi kontaktów twarzą w twarz - przekonuje.
Wit - Śro Sty 28, 2009 1:17 pm
Większość naszych szkół gotowa na sześciolatki
PAP, ot2009-01-27, ostatnia aktualizacja 2009-01-27 15:42
Dwie trzecie szkół w województwie śląskim jest już przygotowane na przyjęcie 6-latków - poinformowano podczas wtorkowej konferencji prasowej w Śląskim Kuratorium Oświaty w Katowicach.
Obniżenie wieku szkolnego zakłada uchwalona w piątek przez Sejm nowelizacja ustawy o systemie oświaty.
Najwięcej przygotowanych placówek - 89 proc. - jest w regionie gliwickim, nieco mniej - 69 proc. - w Sosnowcu i Rybniku, najmniej - 44 proc. - na Podbeskidziu, zwłaszcza na Żywiecczyźnie.
Zgodnie z uchwaloną nowelizacją, w 2009 r. do szkoły podstawowej wraz z dziećmi z poprzedniego rocznika trafią sześciolatki urodzone w okresie od 1 stycznia do 30 kwietnia 2003 r., których rodzice wyrażą taką wolę. Takich dzieci jest w województwie śląskim 12 tys.
Z kolei rodzice dzieci, które urodziły się w okresie od dnia 1 maja do 31 grudnia 2003 r. mogą wnioskować, aby ich dziecko poszło do szkoły, ale jej dyrektor może im odmówić, jeśli dziecko np. nie chodziło do przedszkola lub w jego szkole nie ma już miejsc dla sześciolatków. Takich dzieci jest w Śląskiem 26,6 tys.
- Ponad 10 proc. wszystkich 6-latków, które mogą rozpocząć edukację od 1 września, mieszka w województwie śląskim. To duże wyzwanie w dużej aglomeracji - powiedziała podczas konferencji prasowej w Katowicach wiceminister edukacji narodowej Krystyna Szumilas.
Kris - Śro Sty 28, 2009 8:07 pm
Eeee... tornister
TVS, 2009-01-27 16:22
Elektroniczny gadżet zamiast ciężkiego tornistra. To nie wizja z książki Stanisława Lema, a nieodległa rzeczywistość w sześciu śląskich szkołach.
Najpóźniej od nowego roku szkolnego e-booki zawierające podręczniki i inne pomoce naukowe zostaną wprowadzone w sześciu klasach, w sześciu szkołach w regionie. Koszt urządzeń wezmą na siebie kuratorium i wojewoda. E-booki, czyli elektroniczne książki, mogą zawierać nie tylko cyfrowe wersje podręczników szkolnych, ale też inne pomoce, jak encyklopedie, słowniki czy gry edukacyjne.
http://www.tvs.pl/informacje/8171/
Cuma - Śro Sty 28, 2009 9:42 pm
Ciekawe w których szkołach to będzie?
martin13 - Śro Sty 28, 2009 11:25 pm
Ciekawe w których szkołach to będzie?
Napewno nie na rudzkim Hallerze
A sam pomysł ciekawy i zobaczymy czy się sprawdzi.
Cuma - Czw Sty 29, 2009 9:26 am
Napewno nie na rudzkim Hallerze
A sam pomysł ciekawy i zobaczymy czy się sprawdzi.heh w końcu to nie podstawówka Ale ciekawi mnie czy w jakiejś szkole w Rudzie też będzie
Wit - Pon Lut 16, 2009 6:29 pm
Katowicka szkoła przetestuje e-podręczniki
09.02.2009
Uczniowie z Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 7 na osiedlu Witosa w Katowicach pierwsi w Polsce będą uczyć się z poręcznych komputerów. W pilotażowym projekcie udział wezmą dzieci z klasy trzeciej szkoły podstawowej. Z netbooków mają korzystać podczas lekcji, a w domach już z podręczników.
Na razie szczegóły projektu Śląskiego Kuratorium Oświaty owiane są tajemnicą. Wiadomo tylko, że z pomysłem zastąpienia w szkołach ciężkich podręczników lekkimi komputerami wystąpił pod koniec ubiegłego roku śląski kurator, Satnisław Faber. Zdołał przekonać do sprawdzenia pomysłu w praktyce wojewodę Zygmunta Łukaszczyka.
Z komunikatu prasowego nadesłanego przez biuro prasowe wojewody wynika, że uczniowie będą mieli do dyspozycji minikomputery klasy Intel classmate PC. Jest to niewielki netbook z ekranem od 7 do 9 cali, odporny na wodę oraz na upadki (co już przed kilkunastoma dniami sprawdzał kurator oświaty, rzucając sprzętem o podłogę). Jak piszą internauci, wybrany komputerek jest "ekologiczny, mały i lekki". Waży niecałe 1,5 kilograma. W ubiegłym roku taki sprzęt zamówiła też do swoich szkół Portugalia.
Uczniowie z osiedla Witosa będą testować netbook przez kilka tygodni. Komputer będzie im zastępował tradycyjne podręczniki, których elektroniczne wersje zostaną zainstalowane w systemie razem z pomocami naukowymi (np. mapy).
- Testowanie sprzętu jest koniecznością. Musimy zobaczyć, jak się sprawdza, a być może trzeba będzie wprowadzić też pewne modyfikacje - mówi wicewojewoda śląski, Adam Matusiewicz.
Trzydzieści pierwszych netbooków trafi do uczniów na zasadzie użyczenia. Co do pozostałych pięciu pilotażowych klas, trwają jeszcze negocjacje. Pilotaż ma być finansowany przez wojewodę śląskiego, a nauczyciele wytypowanych klas trzecich oraz czwartych zostaną specjalnie przeszkoleni. Więcej informacji o nowym programie urząd wojewódzki ma ujawnić pojutrze. Wiadomo jednak, że po pogłoskach o zawieszeniu rządowego projektu "komputer dla ucznia", śląski projekt może być jedynym, któremu kryzys nie przeszkodzi.
W najbliższą środę znana ma być data wprowadzenia netbooków do wybranych śląskich szkół. Z tej okazji przygotowano plakat reklamujący program pilotażowy. "Multimedialna szafka dla ucznia = lekki tornister" - to jego hasło.
- Urządzenie elektroniczne, które dostaną do dyspozycji uczniowie, zastąpi tradycyjne podręczniki w szkole, a tym samym odciąży tornistry - potwierdza dotychczasowe informacje na stronie internetowej Śląskie Kuratorium Oświaty.
W netbooku, obok elektronicznej wersji podręczników, znajdą się również pomoce naukowe takie jak tablice matematyczne, atlasy, słowniki, encyklopedie, gry edukacyjne, oraz programy autorskie przygotowane przez nauczycieli. Zgodnie z założeniami, uczeń będzie mógł korzystać z netbooka tylko na lekcjach. W domu będzie odrabiał zadania, korzystając ze swoich książek, które powodują, że tornistry większości uczniów ważą zdecydowanie więcej niż dopuszczalne 3 kg.
Pierwsze netbooki typu Intel Classmate PC będą testowane przez uczniów szkoły podstawowej wchodzącej w skład Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 7 w Katowicach. Lista pozostałych szkół zostanie przedstawiona w najbliższym czasie. W Śląskim Urzędzie Wojewódzkim tłumaczą, że najpierw muszą zakończyć negocjacje.
- Mam w tej szkole dwójkę dzieci i jestem bardzo ciekawa jak to wszystko będzie wyglądało. Jeśli dzięki temu nauka pójdzie im lepiej, to czemu nie - mówi Sonia Budujkiewicz z Katowic. - Podoba mi się, że dzieci będą mogły korzystać z osiągnięć techniki w swojej szkole. Większość już sprawnie obsługuje komputery. Sama czasem się muszę dopytać swoich pociech, co zrobiłam nie tak, albo jak szybciej dotrzeć do pewnych informacji znajdujących się w internecie - dodaje katowiczanka.
W Zespole Szkół Ogólnokształcących na os. Witosa nauczyciele czekają z niecierpliwością na wszelkie informacje o pilotażu.
- To na pewno coś nowego i ciekawego. Pojęcia nie mam jednak, czy wprowadzenie tych urządzeń skomplikuje pracę, czy też ułatwi - przyznaje Mirosława Stroszko, wicedyrektor ZSO.
Bogdan Szaflarski z Urzędu Miasta w Katowicach jest pewien, że uczniom spodoba się taka nowość. - Przez wiele lat byłem nauczycielem elektroniki i informatyki, dlatego sądzę, że jest to niezły pomysł. Lekcje staną się bardziej urozmaicone i atrakcyjniejsze. Nie ma też obaw, że uczniowie będą mieli problemy z obsługą netbooka, bo dzieci generalnie radzą sobie z tym lepiej niż dorośli - mówi Szaflarski.
Kuratorium oraz wojewoda chcą przekonać do pomysłu i udziału w kosztach jak najwięcej samorządów z terenu województwa.
- Owszem mamy takie pismo, ale decyzja w sprawie ewentualnego współfinansowania pilotażu zapadnie w najbliższych dniach - usłyszeliśmy w wydziale edukacji Urzędu Miasta w Częstochowie.
W innych krajach europejskich podobne rozwiązania stosuje się od lat. W Finlandii dzieci w klasach 4-6 mają dostęp na lekcjach do laptopów. Podobne rozwiązania wprowadza się obecnie w Wielkiej Brytanii, w Hiszpanii i w Portugalii, która w lipcu ubiegłego roku zdecydowała się na zakup netbooków Intela do nauki matematyki oraz innych przedmiotów ścisłych w ramach nowego projektu edukacyjnego.
- To pokazuje, że elektronika może być wykorzystywana w służbie dydaktyki i nie musi się dzieciom kojarzyć wyłącznie z grami typu strzelanki oraz internetem - mówi dr hab. Katarzyna Krasoń, dyrektor Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego. - Dwuwymiarowa, czyli tradycyjna oraz elektroniczna prezentacja podręcznika może przynieść wiele korzyści. Taki program można wyposażyć w głos, elementy ruchu oraz wiele innych opcji, co pobudzi umiejętności poznawcze. To bardzo ważne, ponieważ dzieci świetnie sobie przyswajają informacje, które docierają do nich polisensorycznie, czyli wielozmysłowo. Widzę same zalety tego pomysłu, zwłaszcza że sama z trudem dźwigam tornister mojego syna - dodaje dyrektor Krasoń.
W sprawie przeciążonych tornistrów u minister edukacji interweniował już rzecznik praw dziecka Marek Michalak. Okazuje się, że tornistry 80 proc. uczniów klas pierwszych szkół podstawowych ważą więcej niż dopuszczalne 3 kg, a w klasach drugich pod ciężarem podręczników ugina się 100 proc. uczniów (wśród trzecioklasistów jest ich 90 proc.).
Odporny na wodę i upadki
W ciągu najbliższych tygodni dzieci z woj. śląskiego będą się uczyć z netbooków.
W netbooki będzie wyposażona cała klasa (ok. 30 komputerów) w każdej z sześciu wybranych szkół. Prawdopodobnie skorzystają z komputerów Intel Classmate PC.
Minikomputer klasy Intel Cassmate PC to niewielki netbook z ekranem od 7 do 9 cali, odporny na wodę, oraz upadki (co już przed kilkunastoma dniami sprawdzał kurator oświaty rzucając nim o podłogę). Waży niecałe półtora kilograma.
W netbooku obok elektronicznej wersji podręczników znajdą się również pomoce naukowe, takie jak tablice matematyczne, atlasy, słowniki, gry edukacyjne, oraz programy autorskie przygotowane przez nauczycieli.
Katarzyna Piotrowiak - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/958267.html
Wit - Pon Lut 23, 2009 9:26 pm
Morze czy góry, czyli dziwne dopłaty do zielonych szkół
16.02.2009
Piąty rok Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach usiłuje wymusić na rodzicach i pedagogach, by dzieci wyjeżdżały na zielone szkoły w Beskidy i Jurę Krakowsko-Częstochowską. Zamiast nad morze, jak czynią to najchętniej. Jeśli uczeń pojedzie, na przykład, do Wisły, Fundusz dopłaci mu do wypoczynku 300 zł. Jak wybierze Ustkę - tylko 170 zł. Śląskie dzieci powinny dać zarobić lokalnym biznesmenom, a nie tym na wybrzeżu, zwłaszcza teraz, kiedy mamy kryzys - uważają władze WFOŚiGW.
- W naszym regionie są miejscowości czyste ekologicznie, znakomicie nadające się na zorganizowanie tego typu wypoczynku - przekonuje Piotr Biernat, rzecznik WFOŚiGW.
W ubiegłym roku na zieloną szkołę wyjechało z woj. śląskiego 24.220 trzecioklasistów, z tego w Beskidy tylko 610. I takie proporcje utrzymują się od 2005 roku, kiedy Fundusz postanowił po raz pierwszy zróżnicować dopłaty do wyjazdów dzieci, preferując ośrodki zlokalizowane na terenie woj. śląskiego. Wówczas w zielonych szkołach uczestniczyło 28.044 uczniów, w Beskidach - tylko 613. Nieco lepiej było w 2006 roku, kiedy to podwoiła się ilość uczniów korzystających z wypoczynku w górach, po czym wszystko wróciło do normy.
- Szkoły i rodzice suwerennie decydują o tym, dokąd dzieci wyjadą. Czasami szkoła z góry narzuca ośrodek, bo sprawdzony, czasami rodzice sami szukają dogodnego miejsca - mówi Aleksandra Siembiga z chorzowskiego magistratu. - W zasadzie konieczna jest tylko opinia Sanepidu o czystości powietrza w miejscowości, w której wypoczywać będą dzieci.
W Beskidy wybrały się w ub. roku trzy szkoły z Sosnowca. Uczą się w nich dzieci specjalnej troski. Sama podróż była więc mniej kłopotliwa dla organizatorów. Pozostali uczniowie pojechali nad morze. Identycznie jest w Świętochłowicach. Zielone szkoły najczęściej organizowane były w Łebie, Ustroniu Morskim, Jastrzębiej Górze i Władysławowie.
- Skoro teraz różnica w dofinansowaniu jest tak znaczna, być może zmienią się preferencje i więcej szkół wyjedzie w pobliskie góry. Nasze dzieci są biedne - mówi z troską Stefania Zalewska, naczelnik Wydziału Edukacji świętochłowickiego magistratu.
Dzieciom biedniejszym Fundusz dopłaca więcej o 200 zł. I to akurat się chwali. Pediatra Barbara Pluta-Walczak z katowickiej przychodni dziecięcej twierdzi, że każdy wyjazd poza aglomerację śląską, w góry czy nad morze, jest korzystny dla profilaktyki zdrowotnej. Jeśli jednak możliwości finansowe na to pozwalają, zaleca pobyt właśnie nad morzem. - Późną wiosną, kiedy organizowane są zielone szkoły, powietrze najbardziej nasycone jest jodem i ma to dla profilaktyki zdrowotnej ogromne znaczenie. W tym czasie odnotowujemy wzrost zachorowań na schorzenia górnych dróg oddechowych. Dlatego pobyt nad morzem o tej porze roku jest korzystniejszy niż latem - dodaje pani doktor.
Od zarania ideą organizowania zielonych szkół była troska o zdrowie dzieci przemysłowej aglomeracji. Katowicki Fundusz, który dysponuje publicznymi środkami odprowadzanymi przez przemysł za niszczenie środowiska, dokłada do tych wyjazdów. Jest to jedyny Wojewódzki Fundusz w kraju, który partycypuje w kosztach zielonych szkół. - Decyzja naszej Rady Nadzorczej jest jednoznaczna - żadnej szkole nie odmówimy tego wsparcia, nawet kosztem innych przedsięwzięć - zapewnia prezes WFOŚiGW w Katowicach Gabriela Lenartowicz.
Najpierw WFOŚiGW dokładał do każdego ucznia wybierającego się nad morze 150 zł, a w góry - 250. Teraz te dysproporcje są jeszcze większe (odpowiednio 170 zł i 300 zł). Zawsze na wyższe dofinansowanie liczyć mogły dzieci z biedniejszych rodzin (pobierające zasiłek rodzinny), specjalnej troski i z domów dziecka. Teraz otrzymają 400 zł, jeśli pojadą nad morze, a 500 zł jeśli wybiorą woj. śląskie.
Problem także w tym, że z roku na rok coraz mniej dzieci wyjeżdża na zieloną szkołę, coś więc zawodzi. Niewątpliwie ubożejemy. Zakłady pracy także w coraz mniejszym wymiarze wspierają z funduszów socjalnych tę akcję. Z naszych danych wynika, że ani jedna szkoła nie zdecydowała się na wyjazd w Jurę Krakowsko-Częstochowską. Mimo preferencji.
- Jeśli już mam płacić, to niech to przyniesie jak największe korzyści - uważa mama Bartka Jelonka z Chorzowa. - Głosuję za wyjazdem nad morze.
Teresa Semik - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/961558.html
................
Sosnowieckie technika nie będą rywalizować
Magdalena Warchala2009-02-24, ostatnia aktualizacja 2009-02-24 20:18
Technika i zawodówki nie powinny konkurować o kandydatów na te same kierunki. Dlatego od września każda z sosnowieckich szkół dostanie wyłączność na określone profile, w których będzie się specjalizować.
Nie ma sensu, by w mieście było kilka szkół kształcących w tym samym kierunku. Lepiej, by fachowców z danej dziedziny przygotowywała jedna szkoła z dobrze wyposażoną bazą i wysoko wykwalifikowaną kadrą niż np. trzy placówki, które nie mają odpowiednich warunków - mówi Andrzej Madej, radny i przewodniczący komisji oświaty.
Dlatego władze miasta, po konsultacji z dyrektorami i urzędnikami z kuratorium oświaty, postanowiły, że zespoły szkół muszą się sprofilować. - Przyjęto zasadę, że jeżeli przed reformą w danym zawodzie kształciło kilka szkół, profil nauczania został przydzielony tej, która ma najdłuższe tradycje i zaplecze w postaci warsztatów i pracowni specjalistycznych - mówi Grzegorz Dąbrowski, rzecznik magistratu.
Tym sposobem każdemu z dziewięciu sosnowieckich zespołów szkół wskazana została branża, w której będzie kształcić i uruchamiać nowe kierunki. Wszystkie branże - elektroniczna, energetyczna, budowlana, gastronomiczno-hotelarska, odzieżowa, mechaniczna, ekonomiczno-handlowa, transportowa i ekologiczna - odpowiadają realiom sosnowieckiego rynku pracy.
Zdaniem Madeja uporządkowanie szkolnictwa zawodowego będzie korzystne nie tylko dla uczniów, którzy mogą być pewni, że szkoła dobrze ich nauczy, ale także dla pracodawców. Nie będą musieli zastanawiać się, w której placówce szukać najlepszych fachowców, czy którego dyrektora prosić o uruchomienie interesującej ich specjalności.
W miejsce powtarzających się kierunków od września szkoły uruchomią nowe. W technikach pojawią się klasy: organizacji reklamy, rzemiosła artystycznego i hutnicza. Zawodówka Zespołu Szkół Usługowych zacznie kształcić pracowników pomocniczych obsługi hotelowej.
Sosnowiecką inicjatywę chwali Urszula Makselon, rzeczniczka katowickiego kuratorium oświaty. - Kuratorium dąży do tego, by oferta szkół zawodowych była jak najszersza i jak najbardziej atrakcyjna. O takich zmianach mówiliśmy w czasie cyklu konferencji z samorządowcami, dyrektorami szkół i pracodawcami. Cieszymy się, że widać już pierwsze efekty spotkań - mówi Makselon.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,3502 ... zowac.html
Wit - Pon Mar 23, 2009 12:52 am
Kilar i Kutz bronią tradycji na świadectwach
Magdalena Warchala 2009-03-20, ostatnia aktualizacja 2009-03-20 21:03:13.0
Artyści i rektorzy wyższych uczelni poparli starania uczniów Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych o uratowanie historycznej nazwy tej szkoły. Nie zgadzają się z ministerialnym przepisem.
Pod listem otwartym do minister Katarzyny Hall podpisali się już kompozytorzy Wojciech Kilar i Henryk Mikołaj Górecki, aktorzy Franciszek Pieczka i Olgierd Łukaszewicz, reżyser Kazimierz Kutz, językoznawca Jan Miodek, europoseł Jerzy Buzek, dyrektor Biblioteki Śląskiej prof. Jan Malicki oraz rektorzy śląskich uczelni publicznych i niepublicznych. Poprosili o zmianę rozporządzenia, zgodnie z którym na szkolnych świadectwach należy pomijać nazwę zespołu szkół. Zgodnie z takim przepisem uczniowie "Śląskich Technicznych" mogliby mieć na swoich świadectwach nazwę Technikum nr 17. Nikomu to się nie spodobało. - Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe są marką cenioną w regionie. Jako technikum przestaniemy być rozpoznawani, staniemy się jedną z wielu podobnych szkół. To tak, jakby Liceum im. Kopernika odebrać jego imię - skarży się Sebastian Stambuła, przewodniczący samorządu uczniowskiego.
Czwartoklasista Ryszard Todt podkreśla, że zdecydował się na ŚTZN właśnie ze względu na renomę szkoły. - Uczelnie i pracodawcy cenią jej absolwentów nie tylko za świetne kwalifikacje, ale też za kulturę i wizerunek. Już teraz jesteśmy rozpoznawani po naszych garniturach i krawatach - mówi Ryszard.
Z kolei dyrektor Jan Sporek uważa ministerialne rozporządzenie za sprzeczne z ustawą o systemie oświaty. - Czytamy w niej, że szkoła powinna rozwijać u młodzieży poszanowanie do dziedzictwa kulturowego. Jak mamy to robić, skoro nie możemy kultywować własnych tradycji? - pyta.
Nowe przepisy weszły w życie tuż przed końcem zeszłego roku szkolnego, ale absolwenci dostali jeszcze świadectwa z tradycyjną nazwą. Zaraz po wakacjach uczniowie podjęli walkę o przywrócenie starych reguł. Zebrali kilka tysięcy podpisów od absolwentów ŚTZN, studentów oraz rówieśników z katowickich ogólniaków. W grudniu zawieźli je do MEN-u. Głos w sprawie zabrały też szkoły z Bytomia, Częstochowy, Gdańska, Lublina i Raciborza. - W Warszawie nie potraktowano nas poważnie. Minister Hall przeszła obok, udając, że nas nie widzi. Jej pracownicy przekonywali, że tworzymy sztuczny problem - skarży się czwartoklasista Marek Ludwa.
Uczniowie stwierdzili, że bez poparcia znanych osób niewiele zwojują. Napisali zatem list otwarty i poprosili o pomoc związane ze Śląskiem autorytety. - Nie wahałem się ani chwili. "Śląskie" są marką przedwojenną, wykształciły rzesze doskonałych techników. To oni w dużej mierze tworzyli przemysłową potęgę regionu, zastępując po wojnie niemieckich inżynierów. Ta tradycja nie może zostać zapomniana - mówi Kutz.
Prof. Miodek podkreśla z kolei, że nazwa to niezwykle istotny element identyfikacji. - Państwowe Wydawnictwo Naukowe od 20 lat nie jest już państwowe, ale zachowało skrót PWN, bo silnie istniał w ludzkiej świadomości. Tak samo Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe nie powinny tracić swego znaku firmowego - mówi prof. Miodek.
W czwartek pracownik ŚTZN zawiózł list do ministerstwa, które obiecało, że do końca marca podejmie decyzję. Wczoraj urzędnicy nie chcieli jednak sprawy komentować.
..........................
Wkrótce w siedmiu szkołach wirtualne kartkówki
16.03.2009
Uczniowie klas czwartych z kilku szkół regionu dostaną do ręki niewielki netbook z ekranem od 7 do 9 cali, odporny na wodę oraz upadki. Waży niecałe półtora kilograma. W zeszłym roku taki sprzęt zamówiła do szkół Portugalia.
Wojewoda śląski wytypował siedem szkół, które zostaną wyposażone w netbooki classmate PC na czas pilotażu. Pierwszych 30 netbooków trafi w kwietniu, do Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 7 w Katowicach.
- Zostaną przekazane szkole za darmo - mówi Adam Matusiewicz, wicewojewoda śląski.
Następne, zakupione w przetargu komputery trafią do wybranych szkół z Będzina, Przyłękowa w gminie Świnna, Bielska-Białej, Częstochowy, Czerwionki-Leszczyn i Bytomia. W każdym z tych miast wytypowano jedną klasę czwartą.
Pilotaż w tych sześciu szkołach będzie kosztował 150 tys. zł. Pieniądze zostaną wyłożone z rezerw budżetowych województwa.
- Rozmawialiśmy z ministerstwem edukacji, ale ze względu na cięcia związane z kryzysem i planowaną reformę, pieniędzy nie dostaniemy - mówi Marta Malik, rzeczniczka wojewody śląskiego.
Lekcje nie będą już takie same. Scenariusz zajęć będzie podobny do tego, jaki wprowadzono w innych krajach.
- Wyobraźmy sobie, że nauczyciel ze swojego notebooka przesyła trójwymiarową budowę atomu do netbooków, przed którymi siedzą uczniowie. Pod koniec lekcji organizuje szybki quiz. Każdy uczeń dostaje trzy pytania dotyczące atomu, zaś komputer przygotowuje raport, z którego ma wynikać czy Jasiu i Zosia zrozumieli coś z lekcji - wyjaśniają w Intel Technology Poland. Tak mają wyglądać zajęcia uczniów, którzy wezmą udział w pilotażowym programie pod hasłem "Multimedialna szafka dla ucznia = lekki tornister". Netbooki będą miały wmontowane elektroniczne wersje obowiązujących podręczników oraz pomoce naukowe.
W szkołach wytypowanych do projektu nie ukrywają, że nie mogą się już doczekać.
- Idziemy z duchem czasu! Komputery są już wszędzie, niektóre dzieci mają je w domu, ale oczywiście nie wszystkie. Są uczniowie, którzy tylko dzięki szkole mają kontakt z nowinkami technologicznymi. Ten projekt, to jest jakieś światełko na przyszłość, a nauczycielami bym się nie przejmowała. Poradzą sobie - mówi Kazimiera Gębala, dyrektorka szkoły w Przyłękowie.
W Będzinie także są przekonani, że nauczyciele bez większych problemów opanują nowy sposób prowadzenia lekcji.
- U nas wszyscy mają kurs z informatyki. To było wymagane do awansu zawodowego, każdy ma więc świetnie opanowaną obsługę komputera. Z kolei uczniowie mają w naszej szkole lekcje informatyki od pierwszej klasy. Organizujemy również zajęcia z wyrównywania szans edukacyjnych. Udział w tym programie będzie dla uczniów sporą niespodzianką, ze względu na bardzo zróżnicowane środowisko z jakiego pochodzą%07- dodaje Zdzisława Kania, wicedyrektorka z Będzina.
- Szkoły wybraliśmy wspólnie z kuratorem oświaty. Chodziło o to, aby był maksymalny rozrzut socjologiczny, począwszy od szkółek wiejskich po wielkomiejskie - tłumaczy wicewojewoda. Warto dodać, że rano również pod uwagę dostępność do pracowni informatycznych, oraz udział szkół w projektach edukacyjnych, oraz unijnych takich jak Socrates Comenius.
Katarzyna Piotrowiak - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/974336.html
Wit - Pon Kwi 06, 2009 7:51 pm
Teczki dzieciom już nie ciążą, bo mają netbooki
Magdalena Warchala 2009-04-06, ostatnia aktualizacja 2009-04-06 21:11:40.0
Trzecioklasiści ze Szkoły Podstawowej nr 33 w Katowicach pierwsi w Polsce dostali netbooki, które zastąpią im na lekcjach podręczniki. W końcu mogą zapomnieć o ważących kilkanaście kilogramów tornistrach. - Będzie super! Angielskiego nauczą nas bohaterowie Disneya - cieszą się dzieci.
W klasie IIIa uczy się 24 dzieci. Wszystkie dostały w poniedziałek od Śląskiego Kuratorium Oświaty i urzędu wojewódzkiego komputery Classmate PC, z których będą się uczyć aż do końca podstawówki.
Komputery wyglądają jak zabawki: mają niebieską plastikowo-gumową (a co za tym idzie, odporną na upadki) obudowę, wodoodporną klawiaturę, niepsujący wzroku ekran i uchwyt, dzięki któremu po złożeniu wyglądają jak miniwalizki.
Dzieci nie mogły się doczekać pierwszej lekcji z netbookami. Tematem była Polska i jej sąsiedzi. Najpierw Elżbieta Bryl, wychowawczyni IIIa, wyświetliła na ścianie mapę Europy Środkowej. Niby nic, dopóki program nie zaczął kreślić granic Polski, a lektor opowiadać o państwach, z którymi sąsiadujemy. Uczniowie słuchali i patrzyli jak zaczarowani, nikogo nie trzeba było namawiać do ćwiczeń. Na ekranach komputerów dopasowali flagi do każdego kraju, a nauczycielka na swoim laptopie śledziła pracę każdego dziecka.
Gdy Vanessa pomyliła flagi, pani Elżbieta nie musiała podchodzić do jej ławki, po prostu wysłała jej wiadomość tekstową (jak na Gadu-Gadu). W ten sam sposób uczniowie zadawali jej pytania. Oczywiście nie znaczy to, że na lekcji z netbookiem uczeń porozumiewa się z nauczycielem tylko za pomocą komputera. Ale kiedy chce zabrać głos, nie musi już podnosić ręki, wystarczy, że wyśle znaczek z dłonią. - Te wiadomości to świetne rozwiązanie dla nieśmiałych uczniów, którzy często wstydzą się przyznać, że czegoś nie rozumieją - cieszyła się Bryl.
Dziewięcioletni Tomek Jutrzonka był zachwycony nowym sprzętem. - W domu lubię grać w gry przygodowe. A teraz okazuje się, że w szkole będę się uczył na komputerze i grał w gry geograficzne albo matematyczne. Będzie super. Angielskiego nauczą nas bohaterowie Disneya - emocjonował się Tomek.
Basia Paradowska cieszyła się, że nie będzie już musiała dźwigać ciężkich podręczników. Wszystkie w wersji elektronicznej zostały wgrane do pamięci komputera, więc papierowe książki zostawi w domu, by korzystać z nich przy odrabianiu lekcji.
- Zdarzało się, że tornistry uczniów ważyły nawet 13 kilogramów i były dla dziecięcych kręgosłupów zbyt dużym obciążeniem - mówi Zygmunt Łukaszczyk, wojewoda śląski.
Stanisław Faber, śląski kurator oświaty, podkreśla, że zaletą netbooków jest także to, że w bezpieczny sposób oswoją najmłodszych uczniów z nowoczesnymi technologiami. - Mają połączenie z internetem, ale dostęp do sieci jest kontrolowany. Nie da się na nich także grać w większość nowoczesnych gier, więc mogą służyć wyłącznie do celów edukacyjnych - mówi Faber.
Kuratorium ogłosiło już przetarg na kupno netbooków do kolejnych szkół w regionie. Urząd wojewódzki obiecał przeznaczyć na ten cel 150 tys. zł. Prawdopodobnie uda się za to kupić sprzęt dla pięciu klas, które otrzymają go we wrześniu. SP nr 33 dostała netbooki za darmo. Ufundowała je firma Intel, a wydawnictwa wyposażyły w elektroniczne wersje podręczników, atlasów i encyklopedii.
Strona 2 z 3 • Wyszukiwarka znalazła 179 wypowiedzi • 1, 2, 3