Czy wiedziales? Nasze sławy w dziedzinie kultury, nauki, itd
Wit - Pią Lip 25, 2008 8:36 pm
Janosch w Zabrzu. Tym razem jako aktor
Jacek Madeja2008-07-25, ostatnia aktualizacja 2008-07-25 21:16
Janosch znów wrócił do rodzinnego Zabrza! Tym razem z ekipą niemieckiej telewizji, która kręci film biograficzny o życiu pisarza, autora znanych na całym świecie bajek o Misiu i Tygrysku. - Wrócę znowu, jak Kutz będzie kręcił Cholonka - zapowiedział Janosch
Namówić Janoscha nawet na krótką rozmowę przed kamerą to nie lada wyczyn. Podczas zeszłorocznej wizyty pisarza w Zabrzu dotkliwie przekonała się o tym ekipa polskiej telewizji. Słynący z ogromnej powściągliwości Janosch przez kilkanaście minut wił się jak piskorz, odpowiadał półsłówkami i przekonywał, że wszystko, co ważne w życiu, już powiedział. Dziennikarz szybko uświadomił sobie, że z wywiadem do redakcji nie wróci.
Joachim Lang, który od kilkunastu lat jest w niemieckiej telewizji wydawcą dziecięcego programu "Klub tygryskowej kaczuszki" (to od ulubionej zabawki, którą zawsze ciągnie za sobą Tygrysek z bajek Janoscha) dokonał rzeczy niemożliwej. Namówił pisarza do udziału przy pracy nad filmem biograficznym. - Długo nie chciał się zgodzić. Nawet teraz kręcenie to prawdziwa walka, ale owocna - żartuje reżyser.
Janosch, który z filmowcami przyjechał w piątek do zabrzańskiego przedszkola nazwanego jego imieniem, otoczony przez wianuszek kilkulatków, przebranych za bajkowe tygryski, misie i kaczuszki, cierpliwie zgadzał się na powtórki ujęć. - Coraz lepiej radzę sobie przed kamerą - śmiał się rozbawiony, gdy dzieci zaciągnęły go do wspólnego odtańczenia "kaczuszek".
Dokument o Janoschu pod roboczym tytułem "W poszukiwaniu Panamy" kręcą wspólnie niemiecka ARD i francuska ARTE. Ekipa filmowa była już na Teneryfie, gdzie obecnie mieszka Janosch, i w Bawarii. Teraz, na tydzień, plan filmowy przeniósł się do Polski. - Niemożliwe, żeby w jego historii pominąć Zabrze. Tutaj spędził kilkanaście pierwszych lat życia. Niełatwe doświadczenia z dzieciństwa ukształtowały jego twórczość. To dlatego Janosch powtarza, że w dzieciach trzeba wyrobić układ odpornościowy przed dorosłymi - wyjaśnia Lang.
Janosch, a właściwie Horst Eckert, urodził się w 1931 roku w Zabrzu. Dorastał w śląskiej rodzinie, która wraz z zakończeniem wojny musiała porzucić swój familok, bo została wysiedlona do Niemiec. Na całym świecie jest znany jako autor bajek, które ilustruje własnymi obrazkami. W Niemczech trzydziestolatków wychowanych na opowieściach o Tygrysku, Misiu i tygryskowej kaczce na kołach nazywa się "pokoleniem J".
Dla Ślązaków Janosch przeszedł do historii jako autor "Cholonka, czyli dobrego Pana Boga z gliny". To biblia śląskości, w której pisarz opisuje nieistniejący już świat z polsko-niemieckiego pogranicza. - Dla mnie miejsc, które przypominają mi tamte czasy wciąż jest dużo. Obydwie szkoły do których chodziłem, kościół, gdzie byłem ochrzczony - wspomina pisarz. Nie ma już tylko jego domu rodzinnego przy ul. Piekarskiej. Tam, gdzie stał, powstanie średnicówka. Wszystkie te miejsca w najbliższych kilku dniach Janosch odwiedzi wraz z ekipą filmową.
- Wkrótce na pewno wrócę na Śląsk. Chciałbym pomóc Kutzowi, przy ekranizacji Cholonka - zapowiada Janoscha.
Wit - Śro Wrz 03, 2008 1:11 pm
Śląsk traci Villqista
Marcin Mońka2008-09-02, ostatnia aktualizacja 2008-09-02 16:51
W latach 70. pod wiaduktem w Chorzowie Batorym można było przeczytać napis "Chorzów żąda dostępu do morza". Marzenie częściowo się ziściło - jeden z najwybitniejszych Chorzowian - dramaturg Ingmar Villqist przenosi się nad morze. Artysta zyskuje możliwość robienia wymarzonego teatru. Traci Śląsk
Ingmar Villqist, czyli Jarosław Świerszcz, to chorzowski dramaturg, reżyser, historyk sztuki, a od kilku dni również dyrektor Teatru im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Dramaty wychodzą spod jego ręki od dziesięciu lat i nie ma w kraju szanującej się i poważnej sceny, która nie prezentowałaby jego utworów. Te zdobywały popularność również za granicą, przetłumaczono je na wiele języków. Na początku Villqist sam reżyserował swoje sztuki, później zajęli się nimi i inni reżyserzy, a dramaturg coraz śmielej sięgał po inne gatunki: inscenizował operę i musical.
Gdy w zeszłym roku ogłoszono konkurs na stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Śląskiego, wydawał się naturalnym kandydatem. Świetnie znający środowisko, z wieloma kontaktami, z menedżerskim doświadczeniem (szefował wcześniej m.in. warszawskiej Zachęcie), a przede wszystkim z wizją artystyczną. Niestety, nie przebrnął przez gęste sito selekcji, choć jak głoszą środowiskowe plotki, zabrakło mu kilku punktów.
Przed kilkunastoma dniami okazało się, że Villqista chcą w Gdyni. Z Pomorzem od lat miał dobre kontakty: współpracował z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku, a w Teatrze im. Gombrowicza reżyserował własną jednoaktówkę "Kompozycja w słońcu". Tam też kilkakrotnie zasiadał w jury Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych "R@port".
Teatr w Gdyni, choć kameralny, w ciągu ostatnich lat zaczął wychodzić z cienia. - Ku mojemu zdumieniu ze strony prezydenta Gdyni spotkałem się z deklaracją, że podejmuję pracę w teatrze stricte artystycznym, poszukującym. Taki ma stać się Teatr im. Gombrowicza. To jedna z piękniejszych wiadomości, jakie w życiu otrzymałem. Otwiera się szansa na realizowanie marzeń artystycznych. Bez idiotycznych fars i głupkowatych komedii, tylko mozolna próba poszukiwania wartości. To sens bycia w teatrze - mówi o swojej wizji Villqist.
Czy nie zapomni o Śląsku? - Jestem narodowości górnośląskiej i tutaj jest moje miejsce, moja ojczyzna, która na mnie czeka - deklaruje. Na razie najnowszą sztukę Villqista - "Czarodziejka z Harlemu" - zobaczymy 12 września w Teatrze Rozrywki. Oby nie okazało się, że to ostatnia jego realizacja w regionie. Kadencja dyrektora naczelnego i artystycznego teatru w Gdyni trwa cztery lata.
caterina - Pią Wrz 05, 2008 12:47 pm
11 września o godz 14:00 w Galerii Artystycznej na Placu Grunwaldzkim odbędzie sie odsłoniecie plaskorzeżby upamietniajacej Aleksandre Śląską.
program:
1.odegranie hejnału Katowic
2.Powitanie gosci
3.Prezentacja sylwetki Aleksandry Śląskiej
4.Wystapienie Prezydenta
5.Odsłoniecie płaskorzezby
6.Złozenie kwiatów
7.Koncert orkiestry dętej
absinth - Pią Wrz 05, 2008 1:00 pm
11 września o godz 14:00 w Galerii Artystycznej na Placu Grunwaldzkim odbędzie sie odsłoniecie plaskorzeżby upamietniajacej Aleksandre Śląską.
program:
1.odegranie hejnału Katowic
2.Powitanie gosci
3.Prezentacja sylwetki Aleksandry Śląskiej
4.Wystapienie Prezydenta
5.Odsłoniecie płaskorzezby
6.Złozenie kwiatów
7.Koncert orkiestry dętej
mam tylko nadzieje, ze to poczatek a nie kulminacja tego co zapowiadano jeszcze nie tak dawno:
[b]Przegonić Warszawę
Katowiczanie czekają na duże wydarzenia w swoim mieście. Udowodnili to trzy lata temu, kiedy na 140. rocznicę urodzin Katowic miasto zorganizowało imprezę.
[...]
Jest szansa, że na mniejszą skalę uda się coś takiego zorganizować w tym roku.
- Chcemy wykreować centrum miasta, jako miejsce, gdzie ciągle coś się dzieje, a ludzie będą się tu chcieli spotykać - mówi Arkadiusz Godlewski, wiceprezydent Katowic.
[...]
Stąd m.in. pomysł na obchodzenie urodzin Katowic. We wrześniu mają im towarzyszyć wydarzenia kulturalne i jesienny jarmark.
Grubson - Pon Wrz 08, 2008 5:55 pm
Dzisiaj w telewizji była owtórka jakiegoś koncertu gdzie Krzysztof Krawczyk spiewał swoja piosenke.Jakoś tak mnie to zmotywowało i zgooglowalem Krawczyka na wikipedii jest pisane iż pan Krzysztof urodził się w Katowicach!Ja o tym nie wiedziałem więc o tym pisze.
Wit - Czw Wrz 11, 2008 8:22 pm
Aleksandra Śląska uhonorowana przez katowiczan
am2008-09-11, ostatnia aktualizacja 2008-09-11 22:12
Popiersie Aleksandry Śląskiej zostało odsłonięte w czwartek w Galerii Artystycznej na pl. Grunwaldzkim w Katowicach. Aktorka wygrała w tegorocznym plebiscycie na wybór sławnej postaci związanej z Katowicami.
Popiersie aktorki stanęło obok takich postaci, jak Jerzy Duda-Gracz czy Zbyszek Cybulski. Co roku mieszkańcy w plebiscycie wybierają sławną osobę związaną z miastem, która w ten sposób zostaje uhonorowana. W tym roku wygrała Śląska - niezapomniana królowa Bona, jedna z najwybitniejszych polskich aktorek. Popiersie artystki odsłonił jej syn Szczęsny Górski razem z Piotrem Uszokiem, prezydentem Katowic.
Aleksandra Śląska naprawdę nazywała się Wąsik. Pseudonimem "Śląska" zaczęła posługiwać się na studiach aktorskich w Krakowie. Urodziła się i mieszkała w jednej z katowickich kamienic przy ul. Poniatowskiego. W listopadzie zostanie powieszona tam tablica pamiątkowa. To inicjatywa krewnego aktorki Witolda Naturskiego i Silesii Film.
Śląska zagrała w ponad 30 filmach, m.in. w "Ostatnim etapie" Wandy Jakubowskiej, "Pasażerce" Andrzeja Munka, "Królowej Bonie" Janusza Majewskiego. W 1975 roku została nagrodzona Złotym Ekranem. Zmarła 18 września 1989 roku. Choć od jej śmierci minęło prawie 20 lat, do wczoraj w Katowicach nie było jakiegokolwiek śladu, że aktorka była związana z miastem.
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,
edit TVS
http://www.tvs.pl/informacje/4644/
kiwele - Czw Wrz 11, 2008 8:35 pm
W powyzszym artykule widze wzmianke o popiersiu Jerzego Dudy-Gracza w Galerii Artystycznej na Pl. Grundwaldzkim.
Kilka lat temu byla mowa w mediach, ze Katowice zle sie zabieraja do zorganizowania jego muzeum i ze ma na nie chrapke Krakow.
Czy byl tej sprawy jakis dalszy ciag?
absinth - Czw Wrz 11, 2008 8:51 pm
Tak, skontaktowalismy sie jako Stowarzyszenie Moje Miasto z corka Jerzego Dudy Gracza wtedy i rozmawialismy o tej sprawie, brakowalo tylko pewnego ogniwa, niech kazdy sobie odpowie jakiego...
kiwele - Pią Wrz 12, 2008 2:57 pm
Tak, skontaktowalismy sie jako Stowarzyszenie Moje Miasto z corka Jerzego Dudy Gracza wtedy i rozmawialismy o tej sprawie, brakowalo tylko pewnego ogniwa, niech kazdy sobie odpowie jakiego...
Mam rozumiec, ze ta sprawa brzydko pachnie?
absinth - Pią Wrz 12, 2008 3:10 pm
obowiam się, że po półtorej roku w ogóle nie pachnie, bo już wywietrzała...
W kazdym badz razie ze strony wiadomo jakiej w czasie kiedy sprawa sie decydowala nie bylo specjalnego konkretnego odzewu, tylko ze to "ciekawy pomysl, bla bla bla"
z tego co mi wiadomo z drugiej strony byla otwartosc, tak zeby przynajmniej czesc dziel Jerzego Dudy-Gracza znalazla sie w Katowicach... Oczekiwano natomiast inicjatywy z tej wiadomo jakiej strony, bo pierwsza propozycja ktra do tej wiadomo jakiej strony skierowano zostala skwitowana jak w poprzednim akapicie
kiwele - Pią Wrz 12, 2008 4:11 pm
W takim kontekscie latwo sie moze komus wypsnac klopotliwa teza, ze Katowice sa niewdziecznym zadupiem.
Wit - Czw Wrz 18, 2008 10:53 am
Skandalizujący artysta wraca do Katowic
Marcin Mońka 2008-09-17, ostatnia aktualizacja 2008-09-17 16:26
Piątek będzie w Katowicach prawdziwym Dniem Hansa Bellmera. Na jego domu przy ul. Kościuszki pojawi się pamiątkowa tablica, a o życiu tego wybitnego surrealisty opowie w monodramie Antoni Gryzik
Do Hansa Bellmera, choć to jeden z najsłynniejszych katowiczan w historii, miasto przyznaje się niechętnie. Postać słynnego surrealisty, którego prace można oglądać w największych muzeach i galeriach świata, nie doczekała się w mieście, w którym się urodził i spędził 20 lat, żadnego upamiętnienia. Choć od lat zabiega o to Towarzystwo Bellmer, któremu szefuje Andrzej Urbanowicz, a w którym działa również pisarz, poeta i publicysta Jarosław Lewicki. I to właśnie Lewicki, który mieszka w kamienicy rodziny Bellmera przy ul. Kościuszki (dawna Beatestrasse), od dłuższego czasu pracuje nad powieścią poświęconą Bellmerowi.
Zanim książka będzie gotowa, powstał monodram, którego bohaterem stanie się nastoletni artysta (w monodramie pojawia się jako Bellamer).
- Ludzie w Europie się z nas śmieją, że mamy takiego człowieka i nie potrafimy go w żaden sposób wykorzystać. Stąd m.in. pomysł na to przedstawienie - mówi Lewicki.
Do projektu zachęcił Antoniego Gryzika, aktora Teatru Śląskiego. - Nie miałem żadnego problemu, aby przekonać go do projektu. Znakomicie czuje ten tekst - mówi pisarz.
Pracując nad tekstem, Gryzik zanurzył się we wspomnieniach. Nie tylko o Bellmerze, ale i o innych słynnych postaciach, które kiedyś były związane z miastem. Wszystko układa się w niezwykły klimat dawnych Katowic. - Wróciłem m.in. do słuchowiska "Sześć dni tygodnia" Romana Maciuszkiewicza, gdzie bohater przejeżdża przez Katowice i wspomina postaci związane kiedyś z miastem, m.in. Jeana Geneta i Hansa Bellmera - mówi aktor.
Spektakl opowiada o niezwykłym klimacie Katowic pierwszych lat XX wieku. Mówi także o pierwszych emocjach erotycznych, jakim ulega przyszły surrealista. - To ten moment w jego życiu, gdy jako małolat przeżywa inicjacje seksualną. Pojawia się historia kliniki lalek, która mieściła się nieopodal rodzinnego domu. Mieszkam w nim teraz i mam wrażenie, że bellmerowskie perwersje ciągle tutaj krążą - śmieje się Lewicki.
- Chcemy uchwycić ten niecodzienny klimat, przecież ówczesne Katowice były takim niezwykłym wariatkowem - mówi Gryzik.
Premiera monodramu odbędzie się w piątek na rogu ulic Rymera i Kościuszki. Początek o godz. 17. Wstęp wolny.
Wit - Sob Lis 01, 2008 10:14 pm
Znani bez makijażu
wczoraj
Od czasu kiedy tylko wszedłem do radiowęzła w akademiku na Ligocie, już wiedziałem, że prawnikiem nie będę - opowiadał o swoich dziennikarskich początkach Kamil Durczok.
Znany redaktor odwiedził uczniów Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących "Meritum". Było to już kolejne spotkanie stanowiące część programu Cafe Meritum, dzięki któremu uczniowie mogą zobaczyć i posłuchać ciekawych ludzi. Bez przesady można więc powiedzieć, że Siemianowicom przybyło miejsce spotkań z interesującymi osobowościami.
Podczas spotkania w Cafe Meritum obecny szef Faktów TVN z sentymentem wracał do pracy w katowickim studenckim Radiu Egida. Opowiadał również o prowadzeniu programu telewizyjnego "Debata", w którym podarował premierowi Jerzemu Buzkowi grę "Człowieku nie irytuj się", a także podkreślał swoje przywiązanie do Śląska. - Każdy człowiek ma takie miejsce, o którym może powiedzieć "tu jest mój dom". Ja kiedy wstaję rano i widzę z okna hałdę od razu czuję się lepiej - mówił Durczok
Dziennikarstwo to jego zdaniem najpierw powołanie dopiero potem zawód. - W tej pracy dzień zaczyna się zbyt wcześnie, trwa zbyt długo i jest zbyt męczący. Nie wyobrażam sobie jednak żebym robił w życiu coś innego. Nie wiem czy to adrenalina, czy coś innego napędza mnie do dalszej pracy -tłumaczył pan Kamil.
Wśród wielu rozmówców z którymi miał okazję się spotkać dziennikarz najchętniej wraca do kilkugodzinnego wywiadu ze Stanisławem Lemem. - To było niesamowite jak ciekawie potrafił opowiadać. Przez trzy godziny siedziałem jak przybity do stołka. Wszystko co mówił było szalenie interesujące, a ja miałem na to tylko siedem minut czasu antenowego -opowiadał. Do szczególnych zaliczył również rozmowy z Lechem Wałęsą, bo po zakończeniu każdej z nich prezydent żegnał go słowami "znowu się pan nie przygotował". Jednym z najtrudniejszych przeciwników był Andrzej Lepper, który na każde z zadanych mu pytań odpowiadał "Balcerowicz musi odejść".
Durczok opowiadał także o różnicach między telewizją prywatną, a publiczną, które miały spory wpływ na jego zawodowy wybór. - Pamiętam, że kiedy pracowałem w "Wiadomościach" bardzo ważne informacje docierały do nas na dwie, trzy minuty przed zakończeniem programu. Nie było wtedy możliwości, aby "nagiąć" antenę. Musieliśmy puszczać np. spoty wybiorcze. Czułem, że skazuję swoich widzów na konkurencję - wspominał redaktor. Do pracy w TVP wraca jednak z przyjemnością.
- W tym kraju można dyskutować na wiele tematów. Jak chociażby ostatnia debata publiczna o tym, kto ma lecieć na posiedzenie Unii Europejskiej? Prezydent czy premier? Jedno się nie zmienia i nie podlega dyskusji. Godzina nadawania "Wiadomości". Tomasz Lis mówi wręcz, że "Fakty" mają oglądalność, a "Wiadomości" "włączalność" - uważa Durczok. W spotkania wyszło na jaw m.in., że w ciągu piętnastu lat występów do stresu przed kamerą pan Kamil się jeszcze nie przyzwyczaił, a najtrudniej pogodzić mu się z obowiązkiem nakładania makijażu. - Praca w radiu nieco ułatwiła mi spotkanie z kamerą, bo umiałem już panować nad głosem. Wiem jednak, że przed widzami nic się nie ukryje. Ja do dziś pamiętam źle zawiązany krawat Henryka Jabłońskiego (przewodniczący Rady Państwa w latach siedemdziesiątych - przyp. red.) - wyjaśniał Durczok.
Na koniec było rozdawanie autografów, wręczenie kwiatów i wpis do księgi pamiątkowej. Po pożegnaniu z dziennikarzem uczniowie jeszcze długo. - To było bardzo ciekawe i mimo, że w przyszłości chciałbym stanąć po przeciwnej stronie kamery wiedza jaką dziś posiadłem na pewno mi się przyda. To bardzo dobrze, że szkoła umożliwia nam spotkania z tak ciekawymi ludźmi - uważa Mateusz Turkiewicz, uczeń III klasy.
Łukasz Respondek - POLSKA Dziennik Zachodni
http://siemianowiceslaskie.naszemiasto. ... 15846.html
...................
"Ja kiedy wstaję rano i widzę z okna hałdę od razu czuję się lepiej - mówił Durczok"
Mam dokładnie tak samo
Wit - Śro Lis 19, 2008 12:35 am
H. M. Górecki honorowym katowiczaninem
wczoraj
Urodził się w Czernicy koło Rybnika, swoje życie związał jednak z Katowicami. Tu znakomity kompozytor, prof. Henryk Mikołaj Górecki, ukończył studia w ówczesnej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej i zamieszkał w dzielnicy Koszutka. Wczoraj, podczas sesji Rady Miasta przyznano mu tytuł "Honorowego Obywatela Miasta Katowice".
Laudację wygłosił prof. Eugeniusz Knapik z katowickiej Akademii Muzycznej, również kompozytor. Podkreślił w niej wagę dzieł i ich popularność w świecie. To nagranie III Symfonii Pieśni Żałosnych w wykonaniu London Sinfonietty przyniosło mu wielką popularność. Sprzedano ponad milion płyt, a przesłanie symfonii trafiło do serc słuchaczy niemal pod każdą szerokością geograficzną. Z wielkim upodobaniem prawykonuje kwartety smyczkowe polskiego kompozytora jeden z najsłynniejszych w świecie zespołów kameralnych, Kronos Quartet.
- Gdyby dało się określić czyjąś muzykę jednym zdaniem, byłoby to coś płaskiego. Tymczasem muzyka Henryka Mikołaja Góreckiego jest dziełem niesłychanie bogatym i złożonym. Prawdziwą jej siłą jest głębia i oryginalność przekazu, jaką otrzymuje słuchacz. Nie ma drugiego takiego kompozytora, który tak konsekwentnie realizowałby swoją misję w świecie. Ważna jest tu też zgodność muzyki z osobą profesora, bezkompromisowo dążącym do prawdy - mówi %07prof. Eugeniusz Knapik
Prof. Henryk Mikołaj Górecki nie był obecny na wczorajszej sesji Rady Miasta. Tytuł odbierze podczas koncertu 29 listopada, w ramach Festiwalu "Górecki - Penderecki - w 75. rocznicę urodzin".
- To fantastyczny kompozytor, jeden z najsłynniejszych polskich twórców. Ma wyjątkową, krystaliczną osobowość. Jestem dumny z tego, że dwóch z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów, bo nie tylko Henryk Mikołaj Górecki, ale i Wojciech Kilar, są honorowymi obywatelami naszego miasta - dodaje Piotr Uszok, prezydent Katowic.
Regina Gowarzewska-Griessgraber - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/923813.html
.........................
Honorowy kompozytor
TVS, 2008-11-17 21:21
Henryk Mikołaj Górecki honorowym obywatelem Katowic. Jeden z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów otrzyma ten tytuł 29 listopada. Dziś zdecydowali o tym radni.
Uroczystość wręczenia Góreckiemu aktu nadania tytułu odbędzie się podczas Festiwalu Górecki & Penderecki, organizowanego dla uczczenia 75. urodzin obu kompozytorów. Wcześniej otrzymał tytuły "honorowego bielszczanina" i "honorowego obywatela Rybnika".
Górecki urodził się w Czernicy koło Rybnika. Przez wiele lat był wykładowcą Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, potem jej rektorem. W ostatnim czasie komponował m.in. dla słynnego amerykańskiego kwartetu smyczkowego Kronos Quartet. Światową sławę przyniosła mu III Symfonia "Pieśni żałosnych". Na całym świecie jego płyty sprzedały się w ponad milionowym nakładzie.
http://www.tvs.pl/informacje/6426/
Wit - Nie Lis 23, 2008 12:07 am
Lech Majewski: Światowy reżyser z Katowic
Marcin Mońka2008-11-21, ostatnia aktualizacja 2008-11-21 17:23
Rutger Hauer i Michael York to zdecydowanie największe gwiazdy kina, jakie do tej pory zagrały w filmie Lecha Majewskiego. Ale reżyser z Katowic współpracował już i z Garym Oldmanem, i Davidem Bowie
Bo Lech Majewski, choć pochodzi z Katowic, jest reżyserem światowym. Od lat zresztą jego kolejne filmy są lepiej przyjmowane i chętniej oglądane na świecie niż we własnym kraju. Gdy dwa lata temu pytałem go o odbiór jego dzieł w Polsce, przyznawał, że ciężko być prorokiem we własnym kraju. Filmy Majewskiego, choćby powstałe w ciągu ostatnich 10 lat "Wojaczek" i "Angelus", nigdy nie przyciągnęły do polskich kin wielkiej widowni.
Wszechstronność Majewskiego (jest m.in. reżyserem filmowym i operowym, twórcą wideo-art, malarzem i pisarzem) bardzo spodobała się Amerykanom. Tak było już z jego debiutanckim "Rycerzem", dobrze przyjętym też w Wielkiej Brytanii. Majewski dostał w 1981 roku zaproszenie na Wyspy i pozostał w Anglii, gdzie reżyserował sztuki teatralne. W 1990 roku przeniósł się za ocean, żeby w Hollywood rozpocząć współpracę ze studiem Davida Lyncha. Tam w 1992 roku powstała jego "Ewangelia wg Harry'ego". Od tego momentu w filmach Majewskiego zaczęli pojawiać się znani aktorzy. W "Ewangelii.." był to popularny aktor Viggo Mortensen, który ostatnio wcielił się w Aragorna w trylogii "Władca pierścieni".
Cztery lata później Majewski był współscenarzystą i współproducentem "Basquiat" z wybitnymi amerykańskimi aktorami: Garym Oldmanem, Davidem Bowie i Dennisem Hopperem. "Basquiat" opowiadał historię zmarłego przedwcześnie malarza okrzykniętego "czarnym van Goghiem" i "Jimim Hendriksem sztuki". Wbrew planom nie reżyserował jednak tego filmu. - Mój scenariusz chwalili m.in. Sidney Lumet, Olivier Stone czy Harvey Keitel. Długo jednak szukaliśmy pieniędzy. Dystrybutorzy nie kwapili się ze wsparciem finansowym. Słyszałem zarzuty, że to film o narkomanie, w dodatku popełniającym samobójstwo. I dlatego Julian Schnabel, któremu oddałem reżyserię, po trzech latach bezskutecznych zabiegów wyłożył własne pieniądze. Film powstał również dzięki dobrej woli aktorów, którzy zgodzili się zagrać za darmo, m.in. David Bowie w roli Andy'ego Warhola - mówił "Gazecie" o pracy nad "Basquiat".
Niedawno Amerykanie odkryli twórczość Majewskiego na nowo. Triumfalny pochód jego sztuki przez galerie i muzea w całych Stanach Zjednoczonych rozpoczął się od wielkiej retrospektywy w prestiżowym Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Ekspozycja dotarła również do Azji, a w przyszłym roku odwiedzi m.in. Nową Zelandię. Podobnie w Europie: pokazywany na ubiegłorocznym Biennale Sztuki w Wenecji projekt "Krew poety" zobaczyło ponad milion widzów.
Dzięki tym osiągnięciom Majewski mógł zaprosić teraz do Katowic Rutgera Hauera i Michaela Yorka na plan "Młyna i krzyża". Czy ich udział sprawi, że film spodoba się szerszej widowni? Majewski nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie. Na pewno jednak historią flamandzkiego malarza przedstawioną przez Majewskiego interesuje się już świat. - Na nasz film czekają duże ośrodki: Museum of Modern Art w Nowym Jorku, National Gallery w Waszyngtonie czy Kunsthistorisches Museum w Wiedniu - przyznaje.
Wit - Nie Lis 30, 2008 10:16 pm
Górecki ma klucz do bram Katowic
Marcin Mońka2008-11-30, ostatnia aktualizacja 2008-11-30 22:33
To był wyjątkowy koncert Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Na tronie pośród muzyków zasiadł Henryk Mikołaj Górecki, który odebrał w sobotę tytuł honorowego obywatela miasta
Wybitny kompozytor pochodzący z podrybnickiej Czernicy obchodzi w tym roku 75. urodziny. Świętują je na Śląsku wszyscy muzycy - zarówno ci z NOSPR-u, jak i Filharmonii Śląskiej. We wszystkich salach koncertowych Katowic można teraz słuchać utworów Góreckiego oraz Krzysztofa Pendereckiego, który także skończył w tym roku 75 lat.
Sobotni wieczór w sali koncertowej Górnośląskiego Centrum Kultury w całości był poświęcony jednak Góreckiemu. Jego utwory (m.in. "Kantatę o św. Wojciechu") wykonał NOSPR przy wsparciu chóru Filharmonii Śląskiej oraz chóru Polskiego Radia w Krakowie.
Już 17 listopada katowiccy radni uchwalili, że kompozytor zasługuje na tytuł honorowego obywatela miasta. Koncert był znakomitą okazją do wręczenia tytułu artyście. Górecki zasiadł na scenie na specjalnie przygotowanym tronie (pewnie jest niewygodny - wzbraniał się przed tym honorem), a laudację wygłosił prof. Eugeniusz Knapik, były rektor katowickiej Akademii Muzycznej. - To osoba, której jestem wdzięczny za wiele lat spędzonych wspólnie. Był moim profesorem i opiekunem - mówił Knapik o Góreckim. Symboliczny klucz do bram miasta wręczył wybitnemu artyście prezydent Katowic Piotr Uszok.
Górecki, znany z niechęci do patosu i wielkich słów, odpowiedział krótko: - Dziękuję bardzo. Ja zawsze dużo gadam. Już piszą i mówią, że za dużo. Skorzystam więc z okazji i posłużę się maksymą: "Mowa jest srebrem, a milczenie złotem".
..............
http://www.tvs.pl/informacje/6733/
Kris - Pią Gru 05, 2008 9:01 am
Nowy honorowy obywatel
dziś
Podczas uroczystości Henryk Mikołaj Górecki przyznał, że przemawia za niego jego muzyka. Fot. Arkadiusz Ławrywianiec
W gronie honorowych obywateli miasta Katowice znalazł się już drugi kompozytor. Po Wojciechu Kilarze, w sobotę ten tytuł i symboliczny klucz do bram otrzymał Henryk Mikołaj Górecki. Wcale to nie dziwi, bo dwóch słynnych polskich współczesnych kompozytorów, niezwykle cenionych w kraju i za granicą, właśnie Katowice wybrało sobie na miejsce zamieszkania, chociaż wcale się tu nie urodzili.
Górecki 75. urodziny będzie świętował jutro, 6 grudnia. Urodził się w Czernicy koło Rybnika, ale zamieszkał w Katowicach, gdzie również studiował, a potem był rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Przez lata odnosił sukcesy kompozytorskie, zdobywając nagrody na międzynarodowych konkursach, a jego muzyka była ceniona przez melomanów i znawców.
Międzynarodową popularność przyniosło mu jednak brytyjskie nagranie III Symfonii Pieśni Żałosnych, które szturmem zdobyło listy przebojów i na całym świecie sprzedało się w ponad milionowym nakładzie.
- Otrzymujemy muzykę prawdziwą, głęboką, która jest konsekwentnym poszukiwaniem Prawdy przez Góreckiego - i Jego komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości. Twórczość Góreckiego jest niczym ogromny głaz, który leży na naszej drodze i zmusza nas do wysiłku duchowego i emocjonalnego. Sztuka Jego rodzi nadzieję, że muzyka pozostanie oceanem Prawdy i Piękna oraz nośnikiem wartości fundamentalnych - mówił w swojej laudacji kompozytor prof. Eugeniusz Knapik z katowickiej Akademii Muzycznej, określając Henryka Mikołaja Góreckiego jako "drogowskaz na rozstajach życia artystycznego", nauczyciela, ale i przyjaciela.
Uroczystość odbyła się w sobotę w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej, podczas koncertu w ramach Festiwalu "Górecki-Penderecki - w 75. rocznicę urodzin".
Znany z niechęci do przemówień i wielkich fet kompozytor postanowił nie przemawiać, zasłaniając się maksymą "mowa jest srebrem a milczenie złotem". Stwierdził też, że za niego mówi muzyka, więc on już w tym koncercie się nagadał.
Regina Gowarzewska-Griessgraber - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/931378.html
Wit - Pon Gru 29, 2008 2:31 pm
ECHO MIASTA
Kiepurą w klapie 2008.12.22
Z Sosnowca do Buenos Aires - szlak poświęcony Janowi Kiepurze będzie prowadził przez prawie wszystkie kontynenty świata.
Nasz pomysł ma dwa cele: po pierwsze - zachęcenie jak największej liczby turystów do odwiedzania miasta, a po drugie - stworzenie z postaci Jana Kiepury wizytówki Sosnowca - mówi Artur Żak z Forum dla Zagłębia Dąbrowskiego, które wraz z sosnowieckim oddziałem PTTK wpadło na oryginalny pomysł promocji stolicy Zagłębia.
Zaczęło się od odznaki krajoznawczej "Jan Kiepura - Chłopak z Sosnowca", którą już za pół roku będzie można odebrać w miejscowym oddziale PTTK. Plan się jednak rozszerzył i w Sosnowcu wymyślili, że stworzą szlak turystyczny poświęcony artyście.
Do Argentyny
- Dobrym początkiem takiej trasy będzie z pewnością ponadstuletni dom rodzinny Kiepury przy ul. Majowej, który cudem ocalał m.in. w czasach drugiej wojny światowej - ocenia Stanisław Czekalski, prezes PTTK Oddział Sosnowiec.
To właśnie w tym ponadstuletnim budynku w rodzinie piekarza i skrzypaczki dorastał Chłopak z Sosnowca. Piekarnię ojca Kiepury wyburzono, nie ma także kina Sfinks, w którym Janek debiutował, ale jest np. budynek szkoły, do której uczęszczał.
- Szlak Jana Kiepury nie będzie się ograniczał tylko do Sosnowca, bo przecież w najbliższej okolicy, np. w Katowicach, są miejsca także znaczące dla tego artysty - dodaje Czekalski.
- Właściwie to jego ślady można znaleźć na całym świecie, ale punkty do odznaki będzie można zdobywać w Polsce. Nie każdego przecież stać na podróżowanie śladami Kiepury po tak odległych miejscach jak Buenos Aires. Oczywiście będziemy zbierać także informacje o miejscach pobytu Jana Kiepury poza Sosnowcem. To będą cenne wiadomości dla wszystkich miłośników jego talentu - ocenia Żak.
Zebrać pieczątki
W każdym z miejsc związanych z Chłopakiem z Sosnowca należało będzie zdobyć pieczątkę lub podpis poświadczający, że się je odwiedziło.
- Pełną listę obiektów jeszcze opracowujemy, ale szkielet szlaku już jest gotowy - mówi Czekalski.
Gotowa jest także odznaka, na której znalazł się wizerunek Kiepury na tle herbu miasta.
- Czekamy na opinię i akceptację pomysłu przez władze PTTK. Procedury potrwają kilka miesięcy, ale przed rozpoczęciem letniego sezonu turystycznego wszystko powinno być gotowe - zapewnia Żak.
Początek w domu rodzinnym
Miejsca związane z Janem Kiepurą
Tu będzie można zdobywać punkty do odznaki
- Dom rodzinny - Sosnowiec, ul. Majowa;
- Klub Jana Kiepury w Sosnowcu;
- Pomnik Jana Kiepury w Sosnowcu;
- Gimnazjum Państwowe S. Staszica w Sosnowcu, w którym się uczył - dzisiaj mieści się tam IV LO im. Stanisława Staszica;
- Dawny Urząd Stanu Cywilnego w Katowicach, w którym brał ślub z MĂĄrthą Eggerth - dzisiaj budynek poczty przy ul. Pocztowej;
- Willa "Patria" w Krynicy-Zdroju, którą kupił w latach 30. XX wieku za trzy miliony dolarów;
- Hotel "Bristol" w Warszawie, z którego balkonu śpiewał zgromadzonemu tłumowi fanów;
- Grób na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Łukasz Buszman
caterina - Pon Sty 26, 2009 8:31 pm
W czwartek, 29 stycznia o godz. 19.00 zapraszamy do Kina Centrum Sztuki Filmowej w Katowicach na premierę filmu dokumentalnego Violetty Rotter - Kozery "Karol Stryja - Ślazak, który zdobył świat
Karol Stryja pochodził z prostej, cieszyńskiej rodziny. Był jednym z pierwszych, który po wojnie zdobywał muzyczny świat, szeroko i konsekwentnie propagując w nim dokonania polskich kompozytorów i muzyków. Budził tym uznanie także poza Polską. Przez 37 lat kierował Filharmonią Śląską. Powołał Międzynarodowe Konkursy: Dyrygentów im. G. Fitelberga w Katowicach i interdyscyplinarny im. C. Nielsena w Odense (Dania). To on w obecności duńskiej królowej inaugurował działalności nowego kompleksu muzycznego w Odense.
W 2008 r. minęła 10. rocznica śmierci Karola Stryji (1915-1998), która zainspirowała Filharmonię Śląską, Instytucję Filmową „Silesia-Film” i katowicki ośrodek Telewizji Polskiej S.A. do zrealizowania dokumentalnego filmu „Karol Stryja – Ślązak, który zdobył świat” według scenariusza i w reżyserii Violetty Rotter-Kozery. Tropem wybitnego dyrygenta filmowcy odwiedzili Odense i Wiedeń, Palermo i Taorminę na południu Włoch oraz Neapol i Veronę, Leeds w Wielkiej Brytanii, St. Petersburg w Rosji, spotkali się z jego bliskimi i ludźmi, z którymi pracował. Przedstawiamy rezultat ich pracy, zapraszając na premierowy pokaz filmu do katowickiego Centrum Sztuki Filmowej.
bilety: 5 zł
Wit - Czw Sty 29, 2009 10:00 am
Krystian Zimerman zamknął magistrat
Łukasz Kałębasiak 2009-01-28, ostatnia aktualizacja 2009-01-29 09:54
- Panie na konferencję prasową? Bo jeśli nie, to zapraszamy jutro, dziś urząd działał do godz. 13 - odprawiał w środę petentów portier Urzędu Miasta w Katowicach. Czyżby przyjechał prezydent jakiegoś państwa? Minister na poufne rozmowy? Nie, ale środowy gość był wyjątkowy, bo Krystian Zimerman to najsłynniejszy polski pianista na świecie, laureat konkursu chopinowskiego w 1975 roku, a poza tym duma Śląska, bo przecież urodził się w Zabrzu.
Mistrz jest w Katowicach od poniedziałku, gdzie przygotowuje się do pięciu koncertów w Polsce. Rozpoczyna je za tydzień w Łodzi, a kończy 13 lutego w nowej sali koncertowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Repertuar będzie ambitny - trzy utwory Grażyny Bacewicz. W tym roku mija 100. rocznica jej urodzin i 40 lat od chwili śmierci. Zimerman, który występował z największymi orkiestrami świata, tym razem zagra kameralnie z kwintetem, który tworzy m.in. ze słynną skrzypaczką Kają Danczowską i młodą laureatką Konkursu im. Wieniawskiego Agatą Szymczewską. - Całe dzieciństwo spędziłem z muzyką kameralną. Mój ojciec był muzykiem, ale musiał pracować w fabryce. Codziennie po godz. 15 przychodził do domu z trzema podobnymi nieszczęśnikami, już w drzwiach rozpakowywali instrumenty i zaczynali grać. Grali tak aż do godz. 20.30, kiedy sąsiad zaczynał stukać w sufit - opowiadał z uśmiechem.
Próby już trwają. - Wczoraj skończyliśmy o 1 w nocy - zdradził Zimerman. Niestety, koncertu w Katowicach posłucha garstka wybrańców - bilety rozeszły się w ciągu siedmiu godzin. Nikt więcej nie dostanie się też do Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ostatnie 200 miejsc w dalekich rzędach zostało w Krakowie. - Ja tylko gram na fortepianie, za bilety odpowiada kto inny - rozkładał ręce mistrz.
Trasę koncertową Krystiana Zimermana w Polsce swoim mecenatem objęły Katowice
kiwele - Czw Sty 29, 2009 11:15 am
W oczekiwaniu na sale NOSPR (1500-1800 miejsc) byloby lepiej gdyby koncert Krystiana Zimmermana odbyl sie, jakby nie bylo, w sali GCK i to wielokrotnie.
Nowa sala w Akademii Muzycznej, doskonala w sobie, jest stanowczo za mala na taka okazje, rzeczywiscie dla garstki wybrancow.
Wiele wskazuje na to , ze ten koncert moze miec dla Katowic skale historyczna.
Prince - Czw Sty 29, 2009 5:51 pm
to wrzuce tutaj:
Krystian Zimerman zagra w lutym w Katowicach
Światowej sławy pianista z Zabrza po 10 latach znowu zagra w Polsce. W cyklu pięciu koncertów znalazło się również miejsce na występ w katowickiej Akademii Muzycznej. To również powrót do szkoły, do której artysta uczęszczał.
W środę miała miejsce konferencja prasowa, podczas której Krystian Zimerman mówił o jego artystycznym powrocie (po 10 latach przerwy w występach) do Polski. Z ust pianisty padły również miłe słowa pod adresem Urzędu Miasta. - Muszę złożyć najwyższe wyrazy szacunku tym wszystkim, którzy Katowice prowadzą i budują. To, co się tu dzieje jest fenomenalne. To samo tyczy się uczelni. Zostało zbudowane coś, co jest absolutnie jednorazowe na świecie - powiedział Zimerman.
Dekadę temu artysta koncertował wraz z Polską Orkiestrą Festiwalową. Zagrał wtedy w Filharmonii Śląskiej w Katowicach oraz w Domu Muzyki i Tańca rodzinnym Zabrzu. Podczas tegorocznej trasy pianista wystąpi wraz z kwintetem podczas koncertu w Akademii Muzycznej, 13 lutego. Jest to jeden z pięciu punktów trasy koncertowej, artysta wystąpi również w Filharmonii im. Artura Rubinsteina w Łodzi (6 lutego), Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego (6 lutego), Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (8 lutego) oraz w Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie (10 lutego). Podczas tournĂŠe wirtuoz wykona program złożony z kompozycji łódzkiej kompozytorki, Grażyny Bacewicz, ze względu na przypadającą na ten rok setną rocznicę jej urodzin oraz 40-lecie jej śmierci.
Podczas konferencji padły również pozytywne słowa pod adresem wielokrotnie już nagradzanej "Symfonii", projektu Tomasza Koniora. - Powstanie "Symfonii" to wspaniały zbieg okoliczności. Złożeniem czynników pracy architektów, akustyków i przychylności miasta. To się zdarza niezwykle rzadko. Gratuluję Katowicom tej fenomenalnej sali koncertowej - powiedział Zimerman.
- Z biletami niestety jest kłopot, rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Ponad 400 biletów Akademii Muzycznej rozeszło się w ciągu 4 godzin. Wydarzenie jest wyjątkowe, stąd tak wielkie zainteresowanie. Trasa koncertowa jest objęta mecenatem Miasta Katowice, tak więc pośrednio wszystkie miasta uczestniczące w trasie mają nam coś do zawdzięczenia. Katowice to "Miasto wielkich wydarzeń" - mówi MM Silesii Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego magistratu.
Organizatorem koncertów jest Warszawski Impresariat Muzyczny. Bilety można nabywać za pośrednictwem strony www.haluch.com.pl. Kosztują od 150 do 200 złotych. Wprawdzie szansy na zdobycie biletów na katowicki koncert już nie ma, śląscy melomani mogą jednak udać się do Krakowa. Bilety na koncert w Auditorium Maximum są jeszcze dostępne.
http://www.mmsilesia.pl/4165/2009/1/29/ ... ry=kultura
Kris - Pon Lut 16, 2009 12:58 pm
Reżyser przede wszystkim
Czuje się reżyserem z powołania /AKPA
Czwartek, 12 lutego (14:14)
Jest przede wszystkim reżyserem , a od wielu lat także politykiem. Choć mieszka teraz w Warszawie, czuje się Ślązakiem, a Śląsk sporo mu zawdzięcza. To on podarował kinu filmowy obraz tego regionu Polski. Scenarzysta, reżyser, wykładowca, senator, a obecnie poseł - Kazimierz Kutz - kończy właśnie 80 lat!
Jest z pewnością jedną z największych indywidualności polskiego kina. Urodził się w Szopienicach na Śląsku, w rodzinie kolejarskiej. Jego ojciec walczył w powstaniach śląskich.
W 1949 roku Kazimierz Kutz rozpoczął naukę w szkole filmowej w Łodzi. W 1954 r. był asystentem Andrzeja Wajdy przy realizacji "Pokolenia". Zadebiutował jako reżyser dwa lata później filmem "Krzyż Walecznych" na podstawie opowiadań Józefa Hena.
Swoim kolejnym filmem potwierdził pozycję młodego twórcy, który staje w opozycji do dotychczasowej tradycji opowiadania o doświadczeniach wojennych, ukształtowanych w drugiej połowie lat 50. przez polską szkołę filmową. "Nikt nie woła" z 1960 roku wywołało sensację. Dzięki pięknym zdjęciom Jerzego Wójcika udało się odmalować pejzaż miłości dwójki młodych ludzi zagubionych tuż po wojnie gdzieś na wschodzie Polski. Próba eksperymentowania z narracją i obrazem nie spotkała się wówczas ze zrozumieniem. Jednak po latach film ten uznawany jest niejednokrotnie za ważniejszy w dorobku Kutza niż jego słynna trylogia śląska.
"Perła w koronie", 1971/Film Polski
"Niedawno miałem okazję zobaczyć "Nikt nie woła" po raz pierwszy od bardzo wielu lat" - mówił niedawno w wywiadzie dla magazynu "Kino" reżyser. "I to jest naprawdę bomba. Gdybyśmy to mogli pokazać na Zachodzie w momencie, gdy zostało to nakręcone, zrewolucjonizowalibyśmy metody filmowego opowiadania. Najczęściej mówi się w tym miejscu o nowatorskich zdjęciach Jerzego Wójcika, ale w tym filmie wszystkie elementy są idealnie zharmonizowane - gra aktorów, ich prowadzenie, koncepcje scenograficzne" - mówił Kutz.
Kazimierz Kutz nakręcił ponad 20 filmów fabularnych, wśród nich "Ludzie z pociągu", którzy powstali po "Nikt nie woła", a także "Pułkownika Kwiatkowskiego" czy "Straszny sen Dzidziusia Górkiewicza".
"Nikt nie woła" nie był pierwszym filmem Kutza, jaki doceniono po latach. Podobny los spotkał kultowy już dziś "Upał", zrealizowany w 1964 roku jako kontynuacja "Kabaretu Starszych Panów". Z początku odrzucany za surrealistyczny humor i absurdalną groteskę, został niesłusznie uznany za reżyserski wypadek przy pracy.
Mimo że od lat mieszka w Warszawie, jest nierozłącznie kojarzony ze Śląskiem, w którego sprawach często zabiera głos. Jego felietony z cyklu "Po gongu" w "Dzienniku Zachodnim" niejednokrotnie wywoływały echa w prasie ogólnopolskiej. I to właśnie jemu Śląsk zawdzięcza swój filmowy obraz. Trylogia śląska - "Sól ziemi czarnej", "Perła w koronie" i "Paciorki jednego różańca" - już na stałe kojarzyć się będzie z nazwiskiem Kazimierza Kutza.
Jest także twórcą teatralnym. Wyreżyserował wiele spektakli Teatru Telewizji ("Opowieści Hollywoodu", "Do piachu", "Emigranci", "Kartoteka rozrzucona", "Wielebni"). Pracował także w Starym Teatrze w Krakowie i w Teatrze Narodowym w Warszawie, gdzie reżyserował sztuki Tadeusza Różewicza ("Kartoteka", "Spaghetti i miecz", "Na czworakach").
W latach 70. był głównym reżyserem telewizji w Katowicach. Założył Zespół Filmowy "Silesia". Był przewodniczącym Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych w Katowicach i pierwszym prezesem Śląskiego Towarzystwa Filmowego. W 1981 roku został internowany.
Wykładał również a Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. W latach 1989-1991 był dyrektorem krakowskiego ośrodka Telewizji Polskiej.
"Najważniejsza jest przyczyna, dla której człowiek chce być reżyserem. Ja jestem z tej generacji reżyserów, którzy uważali, że kino polskie, w ogóle film, jest dziedziną sztuki. To określa wszystkie moje dokonania" - stwierdził kiedyś Kazimierz Kutz.
Pomimo tego, że jego filmy tak dobrze definiowały zarówno przeszłą, jak i teraźniejsza rzeczywistość Polski, wyznaje on zasadę, że "sztuka nie ma celu i nie może mieć na celu zmieniania świata; w przeciwieństwie do polityki".
źródło informacji: INTERIA.PL
http://film.interia.pl/raport/kazimierz ... 58712,5842
kiwele - Pon Lut 16, 2009 1:38 pm
Dzis w nocy ogladalem w TVP Kultura wywiad z Krystianem Zimmermanem i musze powiedziec, ze zrobil na mnie duze pozytywne wrazenie, w pewnym sensie jakbym byl na jego koncercie.
Wypowiadal sie z naturalna skromna swoboda i rozwaga w bardzo szerokim wahlarzu roznych spraw i w zadnym momencie nie zabrzmial najmniejszy falszywy czy chocby tylko dyskusyjny ton, a mowil o muzyce w ogole, o swojej muzyce, o swoich podrozach i przyjazniach zawodowych, o swoim zyciu, takze tym najbardziej potocznym, o swojej przeszlosci, o swiecie wokol nas, o demokracji szwajcarskiej i jej odniesieniu do naszych stosunkow, o obecnym kryzysie swiatowym, o naszej polityce przeszlej i obecnej, o wielu roznych sprawach, ktore jak najnaturalniej ustawil spokojnie na wlasciwym miejscu.
Wiele cieplych slow mial dla Katowic, dla dokonujacych sie tu zmian, dla tutejszego srodowiska zawodowego.
Dla niektorych moze to nieistotne, ale dodam, ze fizycznie przentuje sie doskonale jako dojrzaly juz mezczyzna. Przystojny, z odpowiednia fryzura, dyskretnie zadbany. Naturalnie meski, chyba takze zdrowy i wysportowany. Wiaderka z weglem, ktore nosil z piwnicy do ogrzewania mieszkania, gdy jeszcze mieszkal na 3 Maja w Zabrzu, najwyrazniej mu w niczym nie zaszkodzily.
Szkoda, ze do swoich mieszkan w Nowym Jorku i w Tokio (a mieszka na codzien w Szwajcarii) nie doklada sie mu jakies katowickie. Jesli dobrze pamietam to ofiarowywano mu na poczatku kariery na Brynowie Ptasim jakis domek szeregowy.
Sluchalem go z prawdziwa przyjemnoscia.
Wit - Pon Lut 16, 2009 10:07 pm
Kazimierz Kutz dziś obchodzi 80. rocznicę urodzin
dziś
"Jak się jest ze Śląska, to zwykle idzie się w pojedynkę. I trzeba bardzo uważać, żeby nie dać się rozdeptać. A co mnie pchało do przodu? No ta śląska para, cholerny upór, konsekwencja i pracowitość."
Kazimierz Kutz urodził się 16 lutego 1929 roku w Szopienicach, które do dziś uważa za "miejsce osobne", choć stały się one dzielnicą Katowic.
Swoisty zmysł społecznikowski i przywiązanie do tradycji wyniósł, co wielokrotnie powtarzał, z domu
Jego ojciec był kolejarzem, uczestnikiem powstań śląskich; matka Anastazja sprawowała opiekę nad rodziną, czynnie uczestnicząc w chórze i śląskich towarzystwach kulturalnych.
Przyszły reżyser, senator i poseł ukończył gimnazjum w Mysłowicach, a w 1953 roku Państwową Wyższą Szkołę Teatralną i Filmową w Łodzi.
Rok później jest już asystentem Andrzeja Wajdy na planie "Pokolenia". W 1956 roku, jako drugi reżyser, spotkał się z Wajdą na planie "Kanału".
Filmowym debiutem Kazimierza Kutza był "Krzyż Walecznych", zrealizowany w 1959 roku.
Dziesięć lat później pokazuje "Sól ziemi czarnej" - pierwszą część sławnego tryptyku śląskiego. Po dwóch latach kręci kolejną część sagi, "Perłę w koronie". Akcja tego filmu toczy się w 1934 roku, a jego tematem jest strajk przeciwko niemieckim właścicielom fabryk.
Ostatnią część tryptyku, "Paciorki jednego różańca", Kutz nakręcił w 1979 roku. Tym razem opowiadał o losach emerytowanego górnika Habryki, który został zmuszony do przeniesienia się ze swojego małego drewnianego domku do nowoczesnego blokowiska. Za dopełnienie cyklu zwykło się uważać "Śmierć jak kromkę chleba" i "Zawróconego" (oba dzieła z 1994 roku). Kazimierz Kutz nakręcił w sumie dwadzieścia filmów fabularnych, z których sześć poświęcił swojej rodzinnej ziemi - Śląskowi.
Do najbardziej znanych obrazów należą "Nikt nie woła", "Ludzie z pociągu", wspomniany tryptyk "Sól ziemi czarnej", "Perła w koronie", "Paciorki jednego różańca" oraz "Śmierć jak kromka chleba" i "Zawrócony". Powodzeniem cieszył się także "Pułkownik Kwiatkowski".
Kutz reżyser i scenarzysta, w swoim dorobku ma także kilkanaście przedstawień w teatrze żywego planu i Teatrze Telewizji, w tym "Opowieści Hollywoodu", uznane za jeden z najlepszych spektakli w historii Telewizji Polskiej, "Do piachu", "Emigrantów", "Kartotekę rozrzuconą", "Wielebnych". Pracował ponadto w Teatrze Starym w Krakowie i Teatrze Narodowym w Warszawie, w którym reżyserował sztuki Tadeusza Różewicza ("Kartoteka", "Spaghetti i miecz", "Na czworakach").
Kutz był też pedagogiem. W latach 1979-1982 wykładał na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
W 1981 roku został prezesem Śląskiego Towarzystwa Filmowego, które współtworzył.
Od 1986 roku wykładał w PWST w Krakowie na Wydziale Reżyserii. W 1997 roku Uniwersytet Opolski przyznał mu tytuł doktora honoris causa, a w 1993 roku otrzymał honorową odznakę ZAIKS-u za wybitne osiągnięcia twórcze.
Jest laureatem wielu nagród artystycznych, w tym między innymi Nagrody im. Konrada Swinarskiego za całokształt twórczości telewizyjnej, ze szczególnym wskazaniem na jego sztuki.
Kazimierz Kutz był między innymi założycielem i kierownikiem Zespołu Filmowego Silesia (1971-1976), dyrektorem ośrodka TVP w Krakowie (1989-1991) i dyrektorem artystycznym Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach.
Z powodzeniem uprawia w dalszym ciągu pisarstwo i felietonistykę. Przez wiele lat był, co wielu Czytelników z pewnością pamięta, stałym felietonistą "Dziennika Zachodniego".
W 1997 roku zajął się polityką. Pełnił funkcję senatora RP, a obecnie jest posłem na Sejm.
Żoną Kazimierza Kutza jest Iwona Świętochowska. Artysta ma czworo dzieci: synów Gabriela i Tymoteusza oraz córki Wiktorię i Kamilę.
Najmłodszy osiemdziesięcio- latek w Polsce
Kazimierz Kutz kończy dziś 80 lat.
Wielu ludziom wydaje się to zupełnie niemożliwe, choć przecież Szacowny Jubilat metryce nie zaprzecza.
My twierdzimy z całym przekonaniem, że jest to najmłodszy osiemdziesięciolatek w Polsce.
Piękny osiągnął wiek, ale Panu Kazimierzowi daleko do pozy sędziwego, spokojnego i niezaangażowanego w cudze kłopoty emeryta. Jest Kazimierz Kutz wielkim artystą i mądrym człowiekiem, ale jest też swoistą Kutz-Instytucją, której ludzie ufają.
Wymyślone kiedyś hasło "Kutz to móc" nie straciło do tej pory nic na aktualności. Równie prawdziwe dla Niego jest określenie Król Kazimierz Wielki, wymyślone przez nas na użytek urodzinowy. Duchem wielki. Umysłem wielki. Wielki mądrością Ślązaka i Polaka, królującego nam od tylu dziesięcioleci.
"Niezależnie z jakiej perspektywy opowiadać życie Kazimierza Kutza - filmowca, pisarza, producenta, zawsze będzie to opowieść o człowieku zdobywającym dla siebie wolność" - napisał ostatnio o Nim "Tygodnik Powszechny".
W wydanej przez krakowski Znak na Jego obecny geburstag (co po śląsku znaczy urodziny) książce biograficznej Aleksandry Klich "Cały ten Kutz" znajdziemy między innymi rozmowę o starości:
"Ja mam to szczęście, że swoją starość spędzam w biegu i obiegu myślowym. Mogę poświęcać więcej czasu niż w młodości na refleksję, lektury, rozmowy. Dzięki temu trzymam swoje życie wewnętrzne na własnym cynglu".
Nie ma przesady w żadnym z tych określeń.
Z całego serca życzymy więc Panu Kazimierzowi, żeby zdrowie Mu dopisywało i nigdy nie zabrakło Mu ludzkiej życzliwości.
I takie mamy tylko dla siebie małe życzenie - żeby wrócił też do pracy artystycznej, bo brakuje nam Jego nowych filmów i spektakli. Doceniamy Kutza-polityka, szanujemy Kutza-społecznika, ale wielbimy ponad wszystko artystę... (HW-M, BUS)
Henryka Wach-Malicka - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/961390.html
Wit - Pon Lut 23, 2009 12:25 am
Przyjaciele zagrają dla Kutza
Józef Krzyk 2009-02-22, ostatnia aktualizacja 2009-02-22 18:13
To był wielki tydzień Kazimierza Kutza. Od minionego poniedziałku dzień w dzień świętuje swoje 80. urodziny. Przyjmuje gratulacje, życzenia i prezenty. W stolicy imprezę urodzinową zorganizowano dla niego w teatrze Syrena, w Krakowie - na Wawelu. W poniedziałek wielki finał w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.
Na scenie pojawią się m.in. aktorzy, z którymi Kutz współpracował, i inni jego ulubieni artyści - zespoły katowickiego teatru Korez, Bojszowianie i kabaret Rak, Grażyna Bułka, Ewa Kaim, Maria Meyer, Elżbieta Okupska, Anna Ratajczyk, Magdalena Zawadzka, Jerzy Cnota, Jacenty Jędrusik, Krzysztof Karwat, Bernard Krawczyk, Jerzy Nowak, Artur Rojek i Jerzy Trela. Wystąpią też zespoły wokalny, baletowy i orkiestra Teatru Rozrywki pod dyrekcją Jerzego Jarosika. Opiekę reżyserską nad całością sprawować będzie Robert Talarczyk. Gościom, którzy przyjdą do Kutza na urodziny, pokazane zostaną fragmenty wyreżyserowanych przez niego filmów i spektakli. Prezent przygotowało też wydawnictwo Znak - w kuluarach można będzie kupić poświęcone jubilatowi dwie nowe książki: "Cały ten Kutz" - biografię dziennikarki "Gazety" Aleksandry Klich - oraz wybór jego felietonów filmowych pt. "Z mojego młyna". Chętnych do odwiedzenia jubilata było tak wielu, że wejść będą mogli tylko posiadacze specjalnych zaproszeń.
Choć Kutz z powodu swojego rubasznego humoru i ciętego języka na co dzień zbiera cięgi, z okazji urodzin doczekał się wielu ciepłych gestów. Gazety, nawet te, które są mu niechętne, przyznawały, że siły i żywotności mogliby mu pozazdrościć ludzie dużo od niego młodsi. TVP, z którą darł koty jeszcze od prezesury Roberta Kwiatkowskiego, urządziła w kanale Kultura KutzFest kilkudniowy festiwal jego twórczości. Przez kilka dni filmy Kutza pokazywały warszawskie kino Muranów i krakowskie Pod Baranami. Oprócz tych powszechnie znanych pokazany został również np. nieco zapomniany "Upał" z 1964 roku, w którym wystąpili bohaterowie Kabaretu Starszych Panów. To o Kutzu śpiewali swoją słynną piosenkę "Kaziu, zakochaj się".
W sobotę na Wawelu jubilat otrzymał dwa medale: "Za mądrość obywatelską" - od miesięcznika "Kraków" i "Honoris Gratia" - za wybitny wkład w polską kulturę i rozwój Krakowa od prezydenta miasta Jacka Majchrowskiego.
Pamiętali o jego urodzinach politycy: premier Donald Tusk wręczył Kutzowi kwiaty, a poseł Janusz Palikot sprowadził dla niego chór. Od córki Kamili i jej narzeczonego dostał z kolei koszulkę w klubowych barwach FC Barcelona. Ubrany w nią odwiedził ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego
...........................
Kazimierz Kutz ma dopiero osiemdziesiąt lat!
Józef Krzyk2009-02-24, ostatnia aktualizacja 2009-02-24 01:22
Kazimierz Kutz świętował w poniedziałek w Chorzowie swoje 80. urodziny. Jubilat troszkę powspominał i dużo mówił o przyszłości: o książce, nad którą pracuje, i fundacji promocji kultury śląskiej, którą chce powołać do życia.
Uroczystości w Teatrze Rozrywki, jak przystało na święto reżysera, pomyślano jako trzygodzinne przedstawienie z epickim rozmachem. Był więc fragment ulubionej sztuki Kutza - "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z Gliny" - zagrany przez Korez. Była też scena z Fredrowskich "Dam i huzarów" z mistrzowskim jak zawsze Jerzym Trelą. Z ekranu nad sceną życzenia Kutzowi składali m.in. Anna Dymna i Marek Kondrat: - Całe to jego życie jest wielkim kamuflażem. Był dyktatorem Korfantym i wojewodą Ziętkiem. A tak naprawdę to jest wielki chłop w niedużej postaci - komplementował Kutza Kondrat.
Nie zabrakło muzyki. Zaczęło się od występu zespołu Bojszowianie, potem na scenie pojawili się m.in. Artur Rojek, Ewa Kaim, Bernard Krawczyk i Elżbieta Okupska. Nikt nie zjawił się tu przez przypadek. Bojszowianie, bo z Bojszów pochodziła babcia Kutza (- Ona mi wymodliła niebo - westchnął reżyser). Z Krawczykiem Kutz zna się od ponad pół wieku, a Rojek uczył się w tej samej co jubilat szkole w Mysłowicach. I choć dzieli ich kilkadziesiąt lat, Kutz nazywał go kolegą z gimnazjum.
Usadzony na scenie w dużym czerwonym fotelu, reżyser przekomarzał się też z innymi gośćmi: z Adamem Michnikiem, Magdaleną Piekorz, Wojciechem Kuczokiem. O napisanej właśnie przez Aleksandrę Klich biografii mówił, że czyta się ją jak kryminał. - Jo nie wiedziołem, że miołem tak ciekawe życie - dodał.
Do Treli mówił: - Mój ty drogi Stalinie (ze względu na rolę, jaką ten zagrał w wyreżyserowanej przez Kutza sztuce), młodszego od siebie o dwa lata Krawczyka chwalił: - Ty sie naprawdę dobrze trzymosz. A aktorom Korezu wyjadał smakołyki z ich stołu. Gdy Grażyna Bułka próbowała poczęstować go słodyczami, odmówił. - Bo mom cukrzyca - wyjaśnił, by po chwili autoironicznie spuentować: - Ale jo mom ta cukrzyca kajś!
Nie było czasu, ale też sensu, by tłumaczyć jego (i nie tylko jego) wypowiedzi ze śląskiej godki na literacką polszczyznę. Straciłyby cały swój urok, a często byłyby bez sensu. Nie stracił go na szczęście dowcip opowiedziany przez Bułkę o człowieku, który przy pomocy małego szczura wyprowadził szczury z miasta. - Panie, a nie mocie jakiegoś małego gorola? - zapytał go któryś i z dowcipu śmiała się cała sala.
Kutz nie pozostał dłużny i opowiedział inny. Upewniwszy się wpierw, czy nie słucha go jakiś duchowny, strzelił po swojemu, rubasznie i z błyskiem bon vivanta. Mówił o kobiecie, która umyła schody w domu, gdy znienacka "posiadł ją chłop". - Czemu pani nie uciekła? - pytał ją ktoś potem. - Jak to? Po mytym? - padło w odpowiedzi. Kutz opowiedział to tak, że wiele osób płakało ze śmiechu.
Ale było też poważniej i nawet wzruszająco. Najbardziej, gdy Kutz ciepło wspominał swoją matkę i ojczyste strony. - Gdyby cała Polska była jak Bojszowy, bylibyśmy szczęśliwym krajem - zapewniał. - Trzeba mieć wielkie szczęście urodzić się w dobrym miejscu, a ja się urodziłem w fantastycznym. Miałem w sobie kaszę śląską, z której robiłem dania. Nie zjedli mnie i jeszcze wam pokażę! - zapewnił, trawestując ostatnie słowa z poświęconej mu książki.
Obiecał też, że w najbliższych dniach powoła fundację, która promować będzie śląską kulturę, i zapowiedział, że dokończy pisać dawno rozpoczętą książkę. No i że zrobi film na podstawie Cholonka. Tryskał taką energią, że trudno było w to nie uwierzyć. - Ja mam dopiero osiemdziesiąt lat! - wołał.
Na finał otoczony wianuszkiem ślicznych kobiet reżyser zrzucił marynarkę. Zabrzmiała piosenka z Kabaretu Starszych Panów ''Kaziu, zakochaj się'', specjalnie dla niego napisana wiele lat temu. A zaraz po niej ''Sto lat''.
............................
Jubileusz Kazimierza Kutza świętowano na rodzinnej ziemi
24.02.2009
Chorzów to wprawdzie nie Szopienice, gdzie Kazimierz Kutz urodził się był osiemdziesiąt lat temu, ale przecież na Śląsku leży jak najbardziej. A Śląsk to dla pana Kazimierza miejsce szczególne, czego nikomu już chyba nie trzeba tłumaczyć!
Nic też dziwnego, że zawsze gościnny Teatr Rozrywki, w którym jubileuszowy wieczór "kochanemu Kazikowi" zorganizowali wczoraj przyjaciele i wielbiciele, przeżył prawdziwy szturm. No bo gdzie, jak nie w domu, można panu Kazimierzowi piękniej podziękować za to, co dla Śląska zrobił?!
W Chorzowie pojawiła się także trójka dzieci Mistrza: Kamila, Gabriel i Tymoteusz.
Pompy i koturnów jednak nie było; nadęta podniosłość to nie są klimaty, w jakich artysta Kutz czuje się najlepiej. Jako polityk też słynie raczej z nazywania prawdy po imieniu, a nie z póz i minoderii. Więc w Rozrywce było jak na rodzinnym spotkaniu - trochę melancholijnie, trochę kokieteryjnie, trochę retrospektywnie. Żartobliwy spór szedł głównie o to "czyj on jest".
Opcję plebejsko-śląską reprezentowała artystka Grażyna Bułka, władająca naszą gwarą jak sam Jubilat, nie przymierzając. Pana Kutza odmianę "krakowsko-warszawsko-szlachecką" (a tak, czemu nie?) próbowała natomiast obronić artystka Anna Ratajczyk. To one były przewodnikami pomiędzy rozmowami o sztuce reżyserii i sztuce życia, o śląskich korzeniach i o sile tradycji z domu wyniesionych, jakie z Jubilatem prowadził redaktor Krzysztof Karwat.
Prezentów było multum. Telewizja Silesia zmiksowała najpiękniejsze sceny z filmów pana Kazimierza, a Jerzy Trela, przerobił i cokolwiek zmodernizował fragment "Dam i huzarów", wyreżyserowanych onegdaj w Starym Teatrze przez Jubilata. Artyści Teatru Korez odegrali scenę z "Cholonka", dyskretnie jakby przypominając panu Kazimierzowi, że obiecał nakręcić filmową wersję kultowej książki Janoscha.
Artystka Elżbieta Okupska, świadoma niebywałego powodzenia bohatera wieczoru u płci pięknej, odśpiewała - wraz z koleżankami z kabaretu Moherowe Berety - słynną miłosną arię operową z "Carmen", a Magda Piekorz i Wojciech Kuczok błysnęli talentem poetyckim, dedykując Kazimierzowi Kutzowi wiersz, złożony głównie z... tytułów jego filmów i przedstawień. Olgierd Łukaszewicz przeczytał zaś wiersz, "sensualno-erotyczny", jaki napisał kiedyś dla mistrza Kutza mistrz Jeremi Przybora. Oj, piękny był ten wiersz i tak się erotycznie rymował!
Jerzy Cnota i Toluś Skupiński pieśń zaintonowali, Artur Rojek w tyle nie został, kabaret Rak żarty zaserwował, a zespół Bojszowianie najwyraźniej przypomniał panu Kazimierzowi wczesne dzieciństwo.
Sentymenty przeplatały się więc z dialogami serio, bo taki jest sposób na życie pana Kazimierza, który nie odmówił sobie komentowania na bieżąco występów przyjaciół. Nawet porządek został odwrócony; część oficjalna wieczoru odbyła się bowiem po artystycznej. Życzenia, gratulacje i podziękowania na ręce Kazimierza Kutza składali wszyscy - od marszałka województwa po zakochane w reżyserze fanki jego twórczości. W czasie uroczystości obyła się też promocja książki Aleksandry Klich "Cały ten Kutz".
Dobrych słów było mnóstwo, ale kwiatów mniej - pan Kazimierz poprosił, by zamiast wydawać pieniądze na wiązanki dla niego, goście wpłacili datki na konto Hospicjum Cordis.
Henryka Wach-Malicka - POLSKA Dziennik Zachodni
http://slask.naszemiasto.pl/wydarzenia/965375.html
Wit - Pon Mar 02, 2009 11:11 pm
Sławomir Idziak nakręci sequel "Zmierzchu"?
Łukasz Kałębasiak2009-02-27, ostatnia aktualizacja 2009-02-27 21:55
Operator, który pracował m.in. na planie "Harry'ego Pottera i Zakonu Feniksa" dostał propozycję pracy nad drugą częścią kinowego przeboju o miłości nastolatki do wampira. Zdradził to w piątek w Katowicach, gdzie ruszył wielki festiwal twórczości tego pochodzącego ze Śląska artysty
Dlaczego Idziak został operatorem? - Jak pięciolatek kochałem się w dziewczynce, która chciała być aktorką. Pomyślałem, że przydam się w filmie - żartował operator. Można by więc powiedzieć, że dzięki dziecięcej miłości powstały niezapomniane zdjęcia do "Krótkiego filmu o zabijaniu", "Helikoptera w ogniu" czy "Harry'ego Pottera i Zakonu Feniksa". To tylko najbardziej znane filmy z długiej listy tych, przy których Idziak pracował za kamerą. Niemal wszystkie obejrzymy na czwartej edycji festiwalu "Celuloid, człowiek, cyfra".
Okazja jest niepowtarzalna - 40 lat temu Idziak skończył łódzką "Filmówkę" na Wydziale Operatorskim. Jednak patrzeć na świat przez obiektyw nauczył się wiele lat wcześniej w Katowicach. Operator jest synem Leonarda Idziaka i Haliny Holas-Idziakowej. Oboje są legendami śląskiej fotografii. Jak wspominał wczoraj Idziak, z matką rozmawiał głównie w fotograficznej ciemni, gdzie spędzała mnóstwo czasu, wywołując zdjęcia. Najgorętsze kłótnie w rodzinie też dotyczyły zdjęć, a konkretnie - które warto wysłać na konkurs. Cała rodzina fotografowała, więc każda podróż po Polsce na wakacje trwała wieki. - Siostra specjalizowała się w krowach, ja w chmurach, a mama ambitniej - w drzewach - opowiadał Idziak. Zdjęcia jego rodziców pokazuje od dzisiaj Muzeum Śląskie.
Paradoksalnie młodość w Katowicach dała mu wiele, bo pozostawiła w nim poczucie prowincjusza. - Całe życie je pielęgnuję. W Hollywood ludzie mają ego jak stąd do Księżyca, ale to właśnie zabija w nich wrażliwość - twierdzi. Wrażliwość Idziaka na obraz docenili: Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Zanussi czy Ridley Scott. Idziak nie ukrywa jednak, że operator ma w dzisiejszym kinie coraz mniej do powiedzenia. - Zawód operatora umiera. Kiedyś to, co widziałem przez obiektyw, było tym, co oglądałem potem w kinie. Teraz tak nie jest - mówi i podaje przykład pracy nad ostatnim do tej pory filmem o Harrym Potterze. - To, co oglądałem w wizjerze, było półproduktem. Reszta została dorysowana w komputerze - opowiadał. Do tego o kształcie wielu filmów nie decyduje reżyser, ale... żona producenta. Podczas kręcenia przygód Harry'ego jedna z nich zwróciła uwagę mężowi: "Kochanie, na ekranie jest za dużo zieleni!". "Za dużo zieleni!" - ryknął na ekipę producent.
Mimo tych rewolucyjnych zmian Idziak nadal jest rozchwytywany. Niedawno dostał propozycję pracy przy drugiej części "Zmierzchu" - filmie o romansie nastolatki z przystojnym wampirem, który szturmem zdobył sale kinowe. Jeszcze wczoraj dzwonił do niego reżyser z Hongkongu, namawiając do pracy nad filmem z Orlando Bloomem.
Jak jednak sam Idziak przyznaje, powoli próbuje się "przebranżowić" i poświęcić kształceniu młodych adeptów sztuki operatorskiej. - Próbujemy także z grupą zapaleńców zbudować platformę internetową służącą do tworzenia filmów w internecie - zdradza. O projekcie "Film Spring" będzie rozmawiał ze studentami jutro na otwartym dla wszystkich spotkaniu w CSF-ie o godz. 15.
Wit - Nie Mar 08, 2009 5:16 pm
Zbigniew Religa nie żyje
PAP, TVS, 2009-03-08 18:10
Dzięki niemu żyją setki ludzi. To był silny, twardy człowiek i wielki lekarz. Był... Dziś popołudniu zmarł prof. Zbigniew Religa. Chorował na złośliwy nowotwór płuc.
Wybitny polski kardiochirurg w 1986 r. przeprowadził pierwszą w Polsce udaną transplantację serca. W ostatnich latach był posłem klubu PiS i jednym z najbardziej znanych krajowych polityków. Pomimo choroby Religa niemal do końca uczestniczył w pracach Sejmu.
Profesor Religa był twórcą śląskiej szkoły kardiochirurgii, uznawanej za czołową w kraju. Został odznaczony Orderem Orła Białego.
http://www.tvs.pl/informacje/9249/
............................
Pacjenci mówili o Zbigniewie Relidze "święty"
Judyta Watoła2009-03-08, ostatnia aktualizacja 2009-03-08 23:28
Kim był Zbigniew Religa? - Świętym człowiekiem - odpowiadali pacjenci. - Wizjonerem - mówili lekarze. A on sam mówił: - Jestem zwyczajny, normalny.
Na jednym z pierwszych zjazdów pacjentów po transplantacji serca Religa wchodzi na salę, gdzie już na niego czekają. Ktoś żartuje: - Profesorze, ci ludzie tutaj to pańskie dzieci. To pan ich wszystkich zrobił.
Religa rozgląda się po sali. Zaczyna płakać. - Rzeczywiście, ale ich narobiłem - rzuca przez łzy.
Urodził się w 1938 roku w małej mazowieckiej wsi. W roku 1963 skończył Akademię Medyczną w Warszawie. Po studiach trafił na oddział chirurgii w szpitalu wolskim. W roku 1968, gdy szefem oddziału został prof. Wacław Sitkowski, zaczęli operować serca. - Kardiochirurgia była wtedy straszna. Ogromna śmiertelność, duże powikłania. Na stole operacyjnym umierał nam co trzeci chory - wspominał po latach.
W połowie lat 70. jedzie do USA na staż. Trafia do wielkiego Adriana Kantrovitza, człowieka, który jako drugi na świecie przeszczepił serce. Kiedy wraca ze Stanów, też chce przeszczepiać serce. Idzie do prof. Sitkowskiego. - Zrobię przeszczep serca - mówi. - Oczywiście - uśmiecha się profesor. - Ale nie w mojej klinice.
Kiedy w 1984 prof. Stanisław Pasyk tworzy w Zabrzu nowy ośrodek kardiologiczny, zaprasza Religę. - Zabrze kojarzyło mi się wtedy tylko z drużyną Górnika - wspominał (do końca pozostał wiernym kibicem klubu).
Zespół kardiochirurgów, który tworzy od zera, będzie inny od wszystkich. Wejdą do niego młodzi lekarze, którym pozwoli działać samodzielnie, uczyć się nowego i da wiarę w cuda. Bo przeszczep serca to też jakby cud. Na starcie nikt z nich nie dowierza, że naprawdę się uda.
W centrum Zabrza stoi pomnik Wincentego Pstrowskiego, górnika przodownika pracy. - Ile razy go mijałem, myślałem, że też mógłbym w tym miejscu stać, tak wtedy harowałem.
Udaje się. 5 listopada 1985 roku zespół pod kierunkiem Religi dokonuje pierwszego udanego przeszczepu serca w Polsce. Ale pacjent żyje z nowym sercem tylko kilka dni. Podobnie kończą się kolejne dwie próby. Dopiero czwarty o własnych siłach opuszcza szpital.
20 lat później w salce wykładowej Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu siadają naprzeciw siebie. Po jednej stronie prof. Religa, po drugiej pacjenci po transplantacji. Tylko niektórym z nich on sam przeszczepiał serce. Wdzięczni są mu wszyscy. Mówią, że gdyby nie jego upór i odwaga, nikogo z nich nie byłoby dziś wśród żywych.
Potem z dumą pokazują zdjęcia. Ola, której serce przeszczepiono, gdy miała 2,5 roku, dziś to już pannica. Jerzy Bednarski (przeszczep w 1987 r.) pracował do 2001 r. Eugeniusz Wójciak (przeszczep w 1995 r.) do dziś prowadzi wielkie gospodarstwo, ks. Edward Majcher (przeszczep w 1999 r.) nieustannie jeździ po parafiach i przekonuje do idei transplantacji.
Religa przypomina, co czuł po pierwszych przeszczepach: - Inni lekarze byli przeciwko, ale warto było to robić. Był w nas entuzjazm, bo wiedzieliśmy, że wybieramy dobrze. Potem spotkała nas sława, ale ona miała dobre odbicie, bo służyła chorym.
Po odejściu w 1999 roku Religi do Warszawy ośrodek w Zabrzu odnosił kolejne sukcesy: jednoczesny przeszczep serca i płuc, serca i nerki, podwójny przeszczep płuc, a w ostatnim roku przeszczep serca u siedmiomiesięcznego niemowlęcia. Religa był z tego dumny: - Czy ktoś tego chce czy nie, Zabrze to dalej moje dziecko.
Do Zabrza przyjeżdża też 31 maja 2007 roku. W założonej przez siebie Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii ogłasza: - Mam guza. Jutro będę operowany... I dodaje z całą mocą: - Zamierzam być zdrowy i wrócić do pracy! To przypadek, że wiadomość o chorobie ogłaszam tutaj, ale bardzo szczęśliwy, bo na Śląsku czuję się jak w domu - dodał.
Kilka dni wcześniej w wywiadzie dla "Gazety" na pytanie, jak chciałby umrzeć, odpowiedział: Na pewno nie w wyniku przewlekłej choroby, w cierpieniu. Boi się Pan bólu? - Boję się bólu. Nie lubię bólu. Nie chcę bólu.
Stało się inaczej, niż chciał. Nie pokonał ani choroby, ani bólu, który jej towarzyszył. Ale do końca się nie poddawał, rozmawiał z przyjaciółmi, dodawał im otuchy, kiedy patrzyli, jak cierpiał.
- Trzy tygodnie temu mówił mi: Marian, ja potrzebuję jeszcze tydzień, może dwa i nagle zacznie się u mnie taki dobry oddech i ten oddech będzie trwał bardzo długo - mówi prof. Marian Zembala, szef ŚCCS. W sobotę posłał prof. Relidze jego ulubioną śląską kiełbasę z jednej z zabrzańskich restauracji...
Bo Religa rzeczywiście był zwyczajny i normalny, właśnie tak, jak o sobie mówił. Gdyby taki nie był, pacjenci nie mieliby odwagi ot tak sobie podchodzić i prosić o pomoc. Nigdy im jej nie odmawiał. To dlatego mówili o nim "święty".
Wit - Wto Mar 17, 2009 8:33 pm
Zbigniew Religa spoczął na Powązkach
14.03.2009
Wśród tysięcy żałobników w ostatniej drodze profesorowi Zbigniewowi Relidze towarzyszyli wczoraj przyjaciele ze Śląska i zabrzańska górnicza orkiestra.
Na Powązkach zjawili się też pacjenci po transplantacjach, którzy na ubraniach zawiesili plakietki: Mam drugie serce. To im profesor dał nadzieję, gdy 5 listopada 1985 roku, jako pierwszy w Polsce, zrobił przeszczep, od którego zaczęła się nad Wisłą nowoczesna medycyna.
Pogrzeb zgodnie z wolą profesora miał świecki charakter. Prowadził go mistrz ceremonii. Prosta trumna została okryta biało-czerwoną flagą. Zabrzmiała ulubiona piosenka profesora "What a wonderful world" Louisa Armstronga. Profesor kochał jazz i w samochodzie, przemierzając wielokrotnie trasę Warszawa - Zabrze, słuchał amerykańskich klasyków. Profesor kochał też Śląsk i wczoraj podczas pogrzebu było widać, jak Śląsk go kocha. To dla niego do Warszawy pojechała górnicza orkiestra z kopalni Sośnica Makoszowy, pacjenci i delegacja klubu Górnik Zabrze.
Jan Sarna, dyrektor Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu, powiedział, że przed pogrzebem dostał wiele telefonów, bo tak wiele osób chciało upamiętnić profesora. Gotowy do występu był zespół "Śląsk". Zgłosił się nawet jakiś producent sztucznych ogni.
Prof. Religę przede wszystkim pożegnało jego Zabrze, miasto, do którego przyjechał w 1984 roku i gdzie odniósł największe sukcesy. Niemal opustoszało wczoraj Śląskie Centrum Chorób Serca, bo pielęgniarki i lekarze chcieli być w tej szczególnej chwili ze swoim mistrzem.
Wśród żegnających profesora nie mogło zabraknąć jego uczniów i współpracowników: prof. Andrzeja Bochenka, Witolda Rużyłły i wielu innych. W ich imieniu wystąpił prof. Marian Zębala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca, który uczestniczył w pierwszej transplantacji.
W ostatniej drodze prof. Relidze towarzyszyli politycy, bo polityka też była jego namiętnością. Szukał swojego miejsca na politycznej scenie. Jako minister, senator, poseł chciał realizować wizję medycyny bliskiej ludziom. Wśród żegnających znaleźli się prezydent Lech Kaczyński, premier Donald Tusk, minister zdrowia Ewa Kopacz, byli premierzy Tadeusz Mazowiecki, Jarosław Kaczyński.
Nie mogło wczoraj zabraknąć wicemarszałek senatu Krystyny Bochenek bliskiej od lat prof. Relidze, która z racji swoich dziennikarskich pasji zajmowała się medycyną. Jej mąż, prof. Bochenek, był jednym z pierwszych lekarzy, którzy w Zabrzu dołączyli do Religi, tworząc zespół najlepszych kardiochirurgów - śląski "dream team".
- Wszystko, co się zdarzyło wczoraj, było szczere. Jedna z kobiet z dzieckiem na ręku powiedziała, że była operowana przez profesora i dzięki temu mogła zostać mamą - powiedziała Małgorzata Mańka-Szulik, prezydent Zabrza.
Agata Pustułka - POLSKA Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/973683.html
maciek - Nie Mar 29, 2009 7:34 am
Dziś przez tzw. przypadek włączając TV uruchomił się kanał TVN a na nim niezwykły bystrzacha, mistrz niezwykle błyskotliwego humoru Andrzej Sołtysik z blondyną Mołek. Ale nie o tym. A o tym, że po uruchomieniu pojawił się ciekawy reportaż o człowieku, mieszkańcu tzw. Śląska (nie podali miasta), który to jest jedynym w Polsce i z tego co zrozumiałem jednym z nielicznych na świecie poza Japonią uznanym miecznikiem tradycyjnej białej broni japońskiej. Nazywa się Janusz Lukaszczyk. Czy ktoś o nim słyszał, gdzie mieszka i czemu nikt jeszcze z naszej prasy z nim nie zrobił wywiadu do prasy?:| Naprawdę strasznie ciekawa sprawa i nie wyobrażam sobie, żeby np. taka MM Silesia nie zrobiła z nim wywiadu odkładając przynajmniej na parę dni tematy futbolowe bo przecież to nie jest portal sportowy (to taki przytyk)
Bartek - Nie Mar 29, 2009 8:05 am
Tak OT to przyznam że przez tak duże nagromadzenie sportu na mmsilesia.pl przestałem wchodzić na tą stronę
Natomiast o Januszu Łukaszczyku można coś znaleźć na tej stronie http://www.komei-jyuku-polska.pl
Wit - Pon Cze 22, 2009 7:22 pm
Ewa Farna. Idolka zaolziańskiej młodzieży
Ewa Furtak 2009-06-20, ostatnia aktualizacja 2009-06-20 18:08:08.0
Ewa Farna z Zaolzia wróciła z 46. Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu z Superjedynką. Całe Zaolzie jest z niej dumne. Farna na każdym kroku podkreśla: - Jestem Polką. - To dla nas najlepsza reklama - cieszą się Polacy z Zaolzia.
Długowłosa szatynka, zaledwie 16-letnia. Uczennica Gimnazjum Polskiego w Czeskim Cieszynie. Jej idolem, podobnie jak wielu innych nastolatek na całym świecie, jest Johnny Depp. A muzyka, jakiej chętnie słucha, to m.in. Pink i Doda.
Mieszka na Zaolziu, niedaleko granicy z Polską - w Wędryni, jednej z najstarszych wsi całego Śląska Cieszyńskiego. W 1980 roku miejscowość ta została przyłączona do Trzyńca. Jednak 15 lat później, po społecznym referendum, ponownie stała się samodzielną gminą. Z Wędryni pochodzi kilka znanych osób. To m.in. Kazimierz Kaszper, pisarz, publicysta i dziennikarz, oraz XIX-wieczny budowniczy Karl Pietschka. Dzisiaj na liście wędryńskich osobistości jest także właśnie Ewa Farna. Bo Farna jest wielką gwiazdą w Polsce, Czechach i na Słowacji.
Coraz mniej uczniów w polskich szkołach na Zaolziu
W polskich szkołach podstawowych na Zaolziu uczy się 1670 dzieci. O kilkadziesiąt mniej niż w zeszłym roku szkolnym. Do podstawówki w Stonawie zapisano we wrześniu do pierwszej klasy tylko jedno dziecko. Tendencja spadkowa jest także w szkołach średnich. - Niż demograficzny, który nie jest zresztą tylko naszym problemem, zrobił swoje - martwi się Zygmunt Stopa, prezes Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Republice Czeskiej.
Ale to efekt nie tylko niżu. Sporym problemem jest także postępująca asymilacja zaolziańskich Polaków. Mieszane małżeństwa często decydują się na wysłanie dzieci do czeskich szkół.
- Bez świadomości narodowej nie może istnieć ani naród, ani oderwana od niego mniejszość. Poza granicami kraju rzeczywiście warto pokazać sens bycia Polakiem (...) - apelowała już kilka lat temu na łamach "Zaolzia. Polskiego Biuletynu Informacyjnego" publicystka Alicja Sęk.
Farna biegle posługuje się zarówno językiem czeskim, jak i polskim, a także gwarą Śląska Cieszyńskiego. W jej domu mówi się na co dzień po polsku. Rodzina działa aktywnie w środowisku Polaków na Zaolziu. Kim Farna sama się czuje? - Polką - odpowiada bez wahania.
- Dlatego sukces Ewy Farny to dla nas najlepsza reklama - cieszy się Stopa. - Ona jest idolką młodzieży, wprowadza wśród nastolatków modę na polskość - dodaje.
To nagroda dla Zaolzia, nie dla mnie
Wieczór 13 czerwca, amfiteatr w Opolu. Całe Zaolzie mocno trzyma kciuki za swoją faworytkę. Ewa Farna jest nominowana do Superjedynki w dwóch kategoriach: płyta roku za album "Cicho" oraz przebój roku za piosenkę pod tym samym tytułem. Jej piosenka przegrywa co prawda z utworem Andrzeja Piasecznego, jednak płyta zdobywa pierwszą nagrodę.
Ewa Farna - Cicho
Załadowane przez: gumbi33. - Odkryj inne klipy wideo.
- Jestem bardzo dumna i zaskoczona. Nic sobie nawet na tę okazję nie przygotowałam - mówi, odbierając nagrodę. Nagroda tym cenniejsza, że o jej przyznaniu zadecydowali widzowie, wysyłając SMS-y. Farna zdobyła prawie 40 proc. wszystkich głosów.
Jednym z tych, którzy mocno trzymali kciuki za Farnę, jest Andrzej Olszak z Zaolzia. - Płakałem ze wzruszenia jak małe dziecko, kiedy odbierała nagrodę - wyjawia.
Podczas koncertu Superjedynek Farna piękną polszczyzną zaśpiewała własną wersję hitu Urszuli sprzed lat "Dmuchawce, latawce, wiatr". Po powrocie do Wędryni udzieliła wywiadu "Głosowi Ludu", gazecie Polaków w Republice Czeskiej. - To nagroda dla Zaolzia, a nie dla mnie - mówiła w wywiadzie.
To nie pierwsza gwiazda muzyki z Zaolzia. Oszałamiającą karierę w Polsce zrobiła niegdyś Halina Młynkowa, wokalistka zespołu Brathanki, również Polka z Zaolzia. Jednak ona mniej mówiła o swoich rodzinnych stronach niż Ewa Farna. - Dlatego sukces Farny ma dla Zaolzia znaczenie wręcz symboliczne - uważa Władysław Orszulik, urodzony na Zaolziu mieszkaniec Cieszyna.
Objawienie czeskiej sceny muzycznej
Już kilka lat temu czeskie gazety pisały, że Farna jest "objawieniem sceny muzycznej". Jako 11-latka wygrała konkurs piosenki na Morawach, a potem na Europejskim Festiwalu Młodzieży w Sosnowcu i Konkursie Piosenki Dziecięcej w Hawierzowie. Dostrzegł ją Leszek Wronka, polski producent i kompozytor, autor tekstów dla słynnych czeskich gwiazd Karela Gotta i Heleny VondrĂĄekovej. Pracuje z nią do dzisiaj.
Jako 13-latka Farna wydała swój pierwszy album. Płyta ta stała się hitem w Polsce i na Słowacji. Kolejne jej płyty także odniosły sukcesy. W zeszłym roku najlepiej sprzedającym się DVD w Czechach była płyta z jej koncertem z Pragi. Zaśpiewała tam po polsku piosenkę "Tam gdzie ty".
Zaczęły się na jej temat rozpisywać kolorowe gazety, fotoreporterzy czyhali na każdy jej krok. Jednak błyskawiczny sukces jej nie zmienił. Jest nadal zwykłą nastolatką. Rodzina bardzo niechętnie zgadza się np. na to, by fotografować ją w szkole. Tam ma być zwykłą uczennicą, nie gwiazdą. Nagrodzona płyta "Cicho" jest drugim albumem Farny wydanym w Polsce. Latem usłyszymy ją na festiwalu TopTrendy w Sopocie - została nominowana do nagrody w kategorii najlepiej zapowiadający się debiut roku.
Wojciech Trzcionka, redaktor naczelny "Głosu Ludu", mówi, że na Zaolziu wszyscy czekają teraz na wymierne efekty sukcesu Farny. Teraz często polskie zespoły regionalne i chóry mają kłopot ze znalezieniem młodych ludzi chcących się zaangażować w taką działalność. Organizacjom zrzeszającym Polaków z Zaolzia także trudno o młody narybek. - Ewa Farna pokazała, że polskość może być wielkim atutem. Moim zdaniem to, że jest Polką mieszkającą w Czechach, otacza ją aurą egzotyki, czegoś frapującego - uważa Trzcionka. - Farna promuje Zaolzie nowoczesne, region, w którym młodzi ludzie odnoszą sukcesy - dodaje.
Strona 4 z 5 • Wyszukiwarka znalazła 699 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4, 5