ďťż
 
[Historia] Świadomość historyczna Ślazaków



jacek_t83 - Śro Paź 25, 2006 1:40 pm


Czy była obrona Katowic?
dziś


Fot. Agnieszka Łuczakowska


Wkroczenie wojsk niemieckich do Katowic. Z prawej w mundurze SA maszeruje Georg Joschke, późniejszy katowicki kreisleiter NSDAP.


Aresztowani Polacy prowadzeni ulicą 3 Maja. Na czele Nikodem Renc, za nim Edmund Baranowski, Władysław Pierończyk i Leon Łukaszewski.

Rozmowa z dr Grzegorzem Bębnikiem, historykiem, pracownikiem Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach.

Dziennik Zachodni: Ukazała się bardzo potrzebna książka, zbiór dokumentów polskich i niemieckich dotyczących pierwszych dni września 1939 roku w Katowicach. Co skłoniło pana do zajęcia się tą tematyką?

GRZEGORZ BĘBNIK: II wojna światowa na Górnym Śląsku zawsze mnie frapowała, więc zadanie zebrania dokumentów dotyczących września 1939 roku w Katowicach nie było dla mnie odkrywaniem nieznanych lądów. Od 2004 roku odwiedziłem sporo archiwów, także niemieckich, a wśród nich Federalne Archiwum Wojskowe we Freiburgu, żeby starannie wypełnić misję.

DZ: Czy przygotowana przez pana baza źródłowa ostatecznie rozstrzygnie gorące spory narosłe przez lata wokół kampanii wrześniowej w Katowicach?

GB: Mam taką nadzieję. Już wcześniej z nielicznych przywiezionych z Freiburga dokumentów wynikało, że zajęcie Katowic nie wyglądało tak, jak to do tej pory przedstawiano. W 1974 roku Andrzej Szefer, pracownik Instytutu Śląskiego w Katowicach, opublikował w "Zaraniu Śląskim" artykuł "W 35 rocznicę najazdu hitlerowskiego na Polskę" z fragmentami przywiezionego z Niemiec dziennika bojowego 3. Odcinka Straży Granicznej, precyzyjnie i w detalach opisującego, co się działo we wrześniu 1939 roku w Katowicach. Zwolennicy starych poglądów przyjęli ten dokument z oburzeniem. Całe lata twierdzili, że Wehrmacht wkroczył do Katowic 3 września, a nie 4 września przed południem, jak było w rzeczywistości. A opór Polaków nie miał takich rozmiarów i charakteru, jak się to przez całe lata przyjmowało w różnych, często propagandowych opracowaniach. Szefer poddany został swoistemu ostracyzmowi towarzysko-naukowemu. Być może wtedy było za wcześnie na zetknięcie się z prawdą.

DZ: Emocje, jakie towarzyszyły niedawnej dyskusji na temat wieży spadochronowej i obrony Katowic dowodzą, że po przeszło 60 latach od wybuchu wojny prawda nadal przebija się z trudem...

GB: I bardzo się temu dziwię. Niektórzy obrońców Katowic traktują wręcz jak herosów. Absolutną pomyłką jest mówienie o IV powstaniu śląskim. Czasami w podobnych wypowiedziach brak po prostu zwykłego logicznego myślenia. Kiedy mówi się, że wieża spadochronowa broniła się dwa, a nawet trzy dni, nikt nie próbuje porównać tego epizodu choćby z obroną potężnych żelbetonowych fortów bojowych w Węgierskiej Górce, które broniły się 40 godzin!

DZ: Komuniści już nie rządzą, cenzury nie ma, więc dlaczego tak długo pokutują fałszywe poglądy? Na przykład na temat zajęcia Katowic przez Wehrmacht.

GB: Przyczyną po części był właśnie brak odpowiedniej bazy źródłowej. Całe lata pokutował pogląd, że 3 września regularne wojska niemieckie zostały odrzucone od Katowic przez nieregularne oddziały powstańców i harcerzy. Rzekomo dopiero 4 września Niemcy przełamali opór tej powstańczej samoobrony. Tymczasem prawda jest inna. 3 września Niemcy nie mogli wejść do Katowic, gdyż znajdowali się wówczas w okolicach Mikołowa. A sporadyczne walki, między innymi w okolicach parku Kościuszki, co wynika z moich badań, toczyły się z nieregularnymi oddziałami niemieckimi, bo Niemcy też takie mieli. Później te epizody rozdmuchali w wojennej prasie hitlerowscy dziennikarze. Rangę nadaną przez nich tym wydarzeniom przejęła następnie propaganda komunistyczna.

DZ: Zatem Wehrmacht wkroczył do Katowic 4 września w godzinach przedpołudniowych...

GB: A około godziny 12.00 pierwsze oddziały 239. dywizji piechoty gen. Ferdinanda Neulinga idące od strony Brynowa i Ligoty znalazły się na Rynku i tam spotkały się z innymi oddziałami, głównie Straży Granicznej, dążącymi do Katowic od strony Chorzowa. Trzeba było 67 lat, żeby te banalne w gruncie rzeczy fakty wreszcie zaistniały.

DZ: Siła stereotypu czy siła propagandy?

GB: Zapewne wszystkich tych czynników, a przede wszystkim niewiedzy. Przez całe lata opierano się głównie na wspomnieniach osób zaangażowanych w te wydarzenia. Upływ czasu był czynnikiem decydującym dla powstania stereotypowych wyobrażeń. W trakcie badań w polskim archiwum natknąłem się na nieznany dokument. Była to relacja niemieckich strażaków, którzy witali wkraczające oddziały Wehrmachtu przed remizą przy obecnej ul. Wojewódzkiej. Dokument powstał pod koniec września 1939 roku. Strażacy napisali wyraźnie, że kiedy stali przed remizą, ktoś zaczął do nich strzelać z dachu dworca kolejowego. Padło kilka strzałów. Jeden z nich przebił szybę i "omal nie zabił telefonisty". Tymczasem w 1946 roku ukazał się w "Odrze" artykuł Kazimierza Gołby o obronie dworca. Na podstawie relacji, jakie autor zdołał zebrać, pojawił się tekst heroizujący, ze stwierdzeniami: "wrzała bitwa o dworzec", "powstańcy strzelali gęsto". Po 7 latach od tego incydentu z epizodu powstała bitwa. Ileż więc wypaczeń narosło wokół tak zwanej obrony Katowic po przeszło półwieczu?

DZ: Konsekwentnie używa pan zwrotu "tak zwana obrona Katowic"? Czy to nie obraża obrońców miasta?

GB: Ten zwrot nikomu nie uwłacza. Podzielam pogląd, który wyraził Jerzy Pelc-Piastowski, jeden z zasłużonych badaczy września 1939 roku na Górnym Śląsku. Jego zdaniem obrona, termin stricte militarny, wojskowy, nie może mieć zastosowania do tego, co działo się w Katowicach we wrześniu 1939 roku. Nie było dowództwa, które kierowałoby obroną, nie było planów obrony miasta. Można mówić jedynie o działaniach opóźniających, partyzanckich. Dlatego używam terminu tak zwana obrona. Ci, którzy pozostali, wychodzili na dachy albo na ulice i strzelali, bo nie dotarły do nich rozkazy, bo jako patrioci chcieli walczyć, bo byli zdesperowani i przerażeni, że po trzech dniach wojny wali się gmach II RP. Były to dla nich straszne przeżycia. Prasa nie wychodziła, radio nie działało. Nikt na dobrą sprawę nie wiedział, kto na Katowice maszeruje, komu mają stawić czoła. Na wieży obecnego kościoła ewangelicko-augsburskiego pozostał posterunek, do którego nie doszła wiadomość o wycofaniu się. Cała wzmocniona kompania 73. pułku piechoty, stacjonująca dotąd w dworze w Załężu, 4 września musiała przebijać się przez centrum Katowic w stronę Mysłowic, bo nie dotarły do niej rozkazy.

DZ: Kto wtedy walczył?

GB: Głównie Górnoślązacy, rdzenni mieszkańcy województwa śląskiego. Przy czym ich przeciwnikami, co trzeba podkreślić, także byli Górnoślązacy, częstokroć ci, którzy mieli problemy z porozumiewaniem się w języku niemieckim. Bywało, że naprzeciw siebie stali nie tylko sąsiedzi, ale i członkowie rodzin. Zrozumienie zjawisk, z jakimi mieliśmy do czynienia w Katowicach i całym województwie śląskim we wrześniu 1939 roku, wymagałoby sięgnięcia w bardzo odległe czasy. Korzenie tych zjawisk tkwiły bowiem głęboko w konfliktach narodowościowych przełomu XIX i XX wieku. Ale to już temat na inną, obszerną dyskusję.

Dr Grzegorz Bębnik jest redaktorem książki "Katowice we wrześniu '39", wydanej w serii IPN "Dokumenty", publikującej nieznane dotąd materiały archiwalne dotyczące najnowszej historii Polski. Praca zawiera 78 dokumentów polskich i niemieckich dotyczących września 1939 roku w Katowicach. Uwzględnione zostały w niej najnowsze znaleziska z zasobów Federalnego Archiwum Wojskowego we Freiburgu. Dokumenty opublikowane zostały w całości lub najbardziej interesujących fragmentach. Poprzedza je obszerne wprowadzenie. Książkę uzupełniają bibliografia, indeks osobowy i zdjęcia archiwalne. Pracę "Katowice we wrześniu '39" można kupić w sieci księgarń św. Jacka i w siedzibie IPN przy ul. Kilińskiego 9 w Katowicach. Kosztuje 30 zł.

Fragment relacji nieznanego autora na temat działań 239. dywizji piechoty gen. Ferdinanda Neulinga podczas kampanii wrześniowej 1939 roku:

Na prawo od ulicy leży folwark Brynów. Na wzniesieniu terenu po prawej (w kierunku wschodnim) wzgórze z drewnianą konstrukcją triangulacyjną, po lewej, oddzielony od wzgórza jedynie ulicą, zalesiony teren, park miejski, ciągnący się wzdłuż ulicy aż do miasta; w nim stoi żelazna konstrukcja wieży z platformą, na którą prowadzi winda.

Sztab dywizji udaje się na małe wzgórze, z którego widać całe Katowice, wkrótce potem przybywa tu również sztab 3. Odcinka Straży Granicznej. Grupa marszowa rozciągnięta jest na ulicy aż po wzniesienie.

Nagle ze wspomnianej wieży w parku miejskim rozpoczyna w kierunku sztabów strzelać polski karabin maszynowy, szczęściem wiązka pocisków przelatuje ponad głowami. Armatka przeciwpancerna odpowiada ogniem i jednym z pierwszych pocisków trafia linę windy, winda spada, ogień ustaje. Za to rozlega się ogień karabinowy i również ulica pomiędzy Brynowem a wzniesieniem leży nagle pod ogniem kilku karabinów maszynowych. Również i tu, na szczęście, salwy przechodzą o wiele za wysoko. Oddział zajmuje stanowiska w głębokich rowach przydrożnych i odpowiada ogniem; omiatanymi przez nieprzyjacielskie pociski rowami, odrzucając wiązanki kwiatów, uciekają cywile, którzy pragnęli przywitać oddział. Trzy kompanie skierowane zostają na wschód od ulicy w kierunku Katowic, ponieważ prawdopodobnie w lesie za folwarkiem Brynów również znajdują się jeszcze powstańcy. Ustawiona zostaje jedna bateria i park miejski wkrótce zostaje oczyszczony, nieliczni ciężko ranni powstańcy zostają odtransportowani na tyły, nie bierze się jednak jeńców, ta hołota opuściła park, udając się zapewne w kierunku miasta, gdzie poprzez nałożenie opasek ze swastyką zamaskowała się prawdopodobnie jako niemieccy bojownicy.

Również w mieście strzelanina wygasa. Około godziny 11.00 dowódca dywizji, z karabinem w ręku i w towarzystwie jednego tylko oficera wjeżdża otwartym mercedesem do miasta. Ulice są puste, kiedy samochód nimi przejeżdża, jednak z domów wychodzi coraz więcej ludzi, a kiedy samochód dojeżdża do dworca kolejowego, w mgnieniu oka otoczony jest Niemcami; niczym deszcz padają kwiaty, szczególnie czerwone gladiole. (...)

Rozmawiał: Stanisław Bubin - Dziennik Zachodni

http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/661583.html




jacek_t83 - Sob Lis 11, 2006 3:56 pm

Spotkanie w Rybniku - o autonomii z wszechpolakami
04.11.2006.

Blisko pięćdziesiąt osób przybyło na spotkanie zorganizowane przez rybnickie koło Ruchu Autonomii Śląska w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej w piątek 3 listopada. Przewodniczący RAŚ, Jerzy Gorzelik wygłosił prelekcję na temat „Czy autonomia jest potrzebna?”, koncentrując się na praktycznych aspektach proponowanego przez Ruch rozwiązania ustrojowego. Dyskusję zdominowała jednak tematyka historyczna, a to za sprawą kilku młodzieńców, związanych zapewne, na co wskazywały charakterystyczne fryzury i strój, z Młodzieżą Wszechpolską.

Wszechpolacy zarzucili prelegentowi, że w swoich publicznych wypowiedziach piętnował zbrodnie, jakich dopuszczano się na mieszkańcach Górnego Śląska w komunistycznych obozach koncentracyjnych. Ich zdaniem osadzeni w łagrach byli zdrajcami, którzy sami występując o nadanie volkslisty pozbawili się wszelkich praw. W odpowiedzi Jerzy Gorzelik zauważył, że odpowiednią grupę volsklisty władze nazistowskie nadawały automatycznie. Podkreślił też, że zwyczajem, który przyjął się w zachodnim kręgu kulturowym jest ocena zgodności postępowania oskarżonych z prawem przez niezawisłe sądy, co w okresie stalinowskim nie miało miejsca. Wszechpolscy adwersarze byli wyraźnie zbici z tropu spokojnymi odpowiedziami przedstawicieli RAŚ. Zapewne to właśnie owo zmieszanie stało się przyczyną zabawnych sprzeczności, jakie wkradły się do ich kolejnych wystąpień. Jeden z wygolonych młodzieńców za typowych zwolenników RAŚ uznał szalikowców Ruchu Chorzów, po czym określił nasze stowarzyszenie jako organizację pięćdziesięciolatków. „Czy mam rozumieć, że wśród szalikowców chorzowskiego Ruchu dominują osoby po 50 roku życia?” – zapytał Gorzelik.



Bruno_Taut - Sob Lis 11, 2006 5:41 pm
Mam go w głowie.



jacek_t83 - Nie Lis 12, 2006 8:21 am

Mam go w głowie.
to glowy nie musisz dawac ale mozesz przepisac (z glowy) albo chociaz powiedz cos smiesznego o wszechpolaka, bo taka barowa pogoda ze bym sie posmial




Bruno_Taut - Nie Lis 12, 2006 1:02 pm
No dobra. Wszechpolacy przyszli w czwórkę. Dwóch reprezentowało tradycyjny, wszechpolski sznit, czyli wygolone czaszki i glany. Zajęli eksponowane miejsca w jednym z pierwszych rzędów. Co zastanawiające, zgłaszając się do zadawania pytań wykonywali (w zasadzie wykonywał - bo intelektualista od pytań był jeden, a ten drugi nagrywał) prawicą energiczny gest, który mógł sugerować, że chcą zamówić pięć piw. Pozostałych dwóch o stroju i uczesaniu mniej standardowym przysiadło skromnie w końcu sali. Zdążyli zadać jedno pytanie, takie lajtowe na rozgrzewkę. Potem wstał jakiś człowiek z Rybnika i oznajmił, że rozpoznaje w nich młodzieńców, którzy rozlepiali po mieście plakaty o treści rasistowskiej i antysemickiej. No i wydało się. Ci dwaj do końca siedzieli już cicho.



Mies - Nie Lis 12, 2006 1:24 pm
Wczoraj na imprezie, usłyszałem od młodego studenta historii UW hasło "Mazowsze zupełnie nie przypomina reszty Polski. My mamy swoją historię a oni swoją. Zresztą jak oni mogli nas inkorporować i wytruć naszych Piastów!":)
Coś ta świadomośc regionalna rozwija sie bardzo dynamicznie (o Poznaniu chyba juz pisałem i tekstach o "agresywnych Ślązakach" gnębiących Wielkopolan w czasach rozbicia dzielnicowego)



jacek_t83 - Czw Lis 23, 2006 7:24 am
Bruno, kaj moga dostac fana Górnego Ślonska??



absinth - Czw Lis 23, 2006 10:03 am
kup na allegro albo tu:
http://www.doublet.pl/index.php?oferta&produkty2_8
flage ukrainska i wykonaj operacje upside down



jacek_t83 - Czw Lis 23, 2006 10:21 am
ale ja bym chcial taka ful wypas flage z godlem, a jak odwroce tryzbut do gory nogami to adler na bank z tego nie bedzie



absinth - Czw Lis 23, 2006 10:37 am
ale ty chcesz ta ?

mnie sie bardziej podoba juz ta bez tej kosy i mlotkow bo to jakies takie malo dostojne jest





Mies - Czw Lis 23, 2006 12:51 pm
Kosy i młotków? Chodzi o to straszydło bez ogona?


Dostojny to jest ten:





maciek - Pią Lis 24, 2006 5:59 pm
Oglądaliście wczoraj TVN 24 od 22 do 23?

Był K.Kutz i mój "ulubiony" redaktorek Miecugow... K. Kutz wyrażał bardzo ostro i dosadnie poglądy...RAŚiu Bardzo mi się podobał.
Mówił o walce ze stereotypami, innej niż polska historii G. Śląska no i oczywiście o należnej autonomii
Mój "ulubiony" redaktor był w lekkim szoku



YCB - Pią Lis 24, 2006 7:19 pm



Śladami pewnego zdjęcia
Piotr Płatek

To jedna z najbardziej fascynujących i tajemniczych zagadek śląskiej historii minionego wieku. Helena Matheanka była diabłem w ludzkiej skórze czy ofiarą zbiegów okoliczności i ludzkiej zawiści? Bohaterka tej historii… mieszka w Londynie!

Mathea obok Salomona Morela (byłego komendanta komunistycznych obozów) i stalinowskiej prokurator Heleny Wolińskiej jest osobą najdłużej poszukiwaną przez polskich prokuratorów...

Wszystko zaczęło się od pewnego zdjęcia. Przeglądałem stare roczniki śląskich gazet. Szukałem potrzebnych do jakiegoś sportowego tekstu materiałów archiwalnych. Wtedy właśnie zobaczyłem tę fotografię. Duże zdjęcie na pierwszej stronie, tuż obok winiety. Piękna kobieta z niesamowitym uśmiechem, ślicznymi blond włosami i pełnymi ciepła oczami. Jasne było, że musiało chodzić o aktualnie wybraną Miss Polski albo jakąś kandydatkę do tego tytułu. Przecież po wojnie też wybierano najpiękniejsze Polki – pomyślałem.

Zaciekawiony zerknąłem jeszcze na podpis pod zdjęciem. Wtedy przeżyłem szok: „Ta piękność iście filmowa to jedna z najpotworniejszych zbrodniarek, agentka Gestapo, sprawczyni śmierci kilkuset ludzi”. Tak się zaczęły moje poszukiwania prawdziwej historii Heleny Matheanki, pięknej katowiczanki, o której na Śląsku nie mówi się inaczej jak „Krwawa Julka”.

Zarozumiała i uczynna

Helena Mathea urodziła się 25 stycznia 1922 roku w Ligocie, dzielnicy Katowic. Dwa lata wcześniej miał tam miejsce strajk szkolny polskich dzieci sprzeciwiających się niemieckim represjom. Ligota została uroczyście przejęta przez polską administrację w dniu 20 czerwca 1922 roku. Helena była pełną energii harcerką, a w szkole – Miejskim Gimnazjum Żeńskim w Katowicach przy Placu Wolności – należała do najlepszych uczennic. Teraz jednak niektóre koleżanki z klasy dorabiają taką historię:

– Była dumna i zarozumiała. Miała wredny charakter, nie chciała podpowiadać innym dziewczynom – wspomina Irys Chowaniec, uczennica ze szkolnej ławki obok. Inna koleżanka zapamiętała jednak Helę zupełnie inaczej. – Miła, uczynna i zawsze otoczona wianuszkiem adoratorów. Słabiej radziła sobie z polskim, ja jej pomagałam z tym przedmiotem, za to ona dawała mi lekcje z matematyki – przypominała sobie w rozmowie ze mną Barbara Gromadzińska, przed wojną znana pod panieńskim nazwiskiem Łabędzka.

Kurierka z podziemia

Kiedy wybuchła wojna, Helena miała ledwie 17 lat. Niedługo po wybuchu wojny dziewczyna przyłącza się do polskiego podziemia. Jej wcześniejsza harcerska działalność powoduje, że zostaje przydzielona do lokalnego oddziału Sił Zbrojnych Polski. Szefem oddziału na Ligocie jest porucznik Karol Kornas, a Helena w szybkim czasie zostaje jego osobistą kurierką. Ta współpraca trwa niecały rok, w październiku 1940 roku Kornas zostaje aresztowany przez Gestapo. W tym czasie potężna fala aresztowań rozbija praktycznie struktury organizacji na Śląsku.

Niemcy, według oficjalnych raportów, zatrzymują ponad 450 osób związanych z SZP. Cień podejrzenia pada na Matheankę. Najbliższa współpracowniczka Kornasa, osoba z kontaktami wewnątrz organizacji, pozostała nieoczekiwanie na wolności. Rudolf Mildner był przebiegłym szefem katowickiego Gestapo. W jednym ze sprawozdań, które się zachowały, wspomniał, że pozostawieni na wolności konspiratorzy byli obserwowani, by doprowadzić Niemców do wyżej postawionych figur.

Zakochany gestapowiec

Kluczowym momentem dla historii Matheanki jest wiosna 1941 roku. Zaczęło się od przypadkowo poznanego na katowickim dworcu niejakiego Pawła Ulczoka, z którym Helena wdaje się w rozmowę. Nieznajomy przedstawia się jako członek jednej z rozbitych grup SZP. Imponuje dziewczynie konspiracyjnymi znajomościami. Potem spotykają się coraz częściej. W maju Ulczok nieoczekiwanie zawiadomił Helenę o grożącym jej aresztowaniu, zabiera dziewczynę do swojego domu, a tam... godzinę później pojawiają się gestapowcy.

Dziewczyna trafia do więzienia przy ulicy Mikołowskiej, gestapowcy przesłuchiwali ją przez ponad dwa tygodnie. W przeciwieństwie do większości konspiratorów, „Julka” opuściła jednak mury osławionej katowickiej katowni. Jak relacjonowała potem rodzina, wróciła załamana psychicznie, zamknięta w sobie.

Trzy miesiące później następuje kolejna fala aresztowań. Tym razem Gestapo uderza celnie w kluczowe postacie podziemnego państwa na Śląsku. Niemcy zatrzymują porucznika Józefa Skrzeka, szefa Inspektoratu Katowickiego ZWZ oraz księdza Jan Macha, aktywnego orędownika polskości, członka ruchu oporu o pseudonimie Konwalia. Obaj byli przez kilka miesięcy brutalnie przesłuchiwani. Skrzek zostanie potem powieszony na rynku w rodzinnych Michałkowicach, a Macha zgilotynowany w katowickim więzieniu.

Padają pytania. Jak to możliwe, by Gestapo ją wypuściło? Kto, jak nie Julka, wsypał Macha i Skrzeka? – zadają dziś pytanie zwolennicy teorii o zbrodniach Matheanki. W historii pojawia się wątek romantyczny, który częściowo może wyjaśnić przebieg wydarzeń. Helenie w wyjściu na wolność pomaga gestapowiec Paul Breuche. Sekretarz kryminalny Referatu Czwartego zakochał się w pięknej katowiczance. Za jego namową Helena zgodziła się podobno podpisać wszelkie możliwe papiery, by tylko opuścić katownię. Pomógł jej spotkać się ze znajomym księdzem, wymyślił alibi dla zwolnienia.

Rodzice mieli jedynie podpisać dokument, że był to występek młodej i nieodpowiedzialnej jeszcze dziewczyny. To wystarczyło dla opuszczenia więzienia. Te wersję potwierdził katowicki ksiądz Franciszek Jerominek, któremu Breuche pomógł przy jeszcze jednej sprawie i który rozmawiał dzięki pomocy gestapowca z Heleną.

Tajemnicza kobieta

W tej historii pojawia się jeszcze jedna postać. Chodzi o tajemniczą kobietę, o której istnieniu zeznawali potem różni świadkowie. Podobno była to Niemka... łudząco podobna do Heleny Matheanki. Enigmatyczna blondynka była podobno w domu Ulczoka w momencie aresztowania Heleny, potem ktoś widział ją w Rybniku, a innym razem w niemieckim mundurze w mysłowickim więzieniu. Katowiczanin dr Juliusz Szaflik działał wtedy w strukturach podziemia i tak wspomina tę sprawę:

– Rozpoczęliśmy szukanie pięknej blondynki. W końcu stwierdzono, że w okolicach Rybnika Paruszowca mieszka pracująca na rzecz Gestapo blondynka zwana „die schĂśne Bubi”. W październiku nastąpiła likwidacja, na miejscu zostają dwie łuski z czerwoną obwódką. Gestapo nie podjęło śledztwa.

W sprawie zdrady Matheanki przez lata polemizowali historycy i prawnicy, którzy zajmowali się sprawą Matheanki po wojnie. Mieczysław Starczewski, pułkownik, historyk nie ma wątpliwości, że Julka zdradziła. – Jej wina jest niepodważalna, Helena była agentką Gestapo i potwierdzają to świadkowie i dokumenty, do których dotarłem – mówi. Matheanki broni Paweł Lisiewicz, który prowadził tę sprawę z ramienia Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich: – Taka młoda dziewczyna mogła mieć dostęp do kilku osób. Nie jest możliwe, że by zdradziła kilkudziesięciu czy kilkuset członków podziemnego państwa. W tej sprawie jest bardzo dużo znaków zapytania i wątpliwości – twierdzi. Murem za Heleną stoi jej rodzina.

– Niemcy wysiedlili nas na poddasze, czy to możliwe by robili tak z rodziną swojej agentki? – dziwi się młodszy brat Heleny, Czeslaw Mathea.

Strzały do Heleny

Dla części ludzi w podziemiu Helena stała się zdrajczynią. Wkrótce po wspomnianych aresztowaniach Skrzeka i księdza Macha szef sztabu okręgu ZWZ kapitan Józef Słaboszewski nakazuje Matheę natychmiast zastrzelić. Sam przypadkowo spotyka ją na Placu Andrzeja i próbuje wykonać wyrok. Strzela, ale w ciemnościach chybia, a dziewczyna w tym czasie ucieka. Matheanka dzięki pomocy stryja księdza opuszcza niebezpieczny dla niej Śląsk. Przez rok uczy się w szkole w Lipsku, potem na pewien czas wraca, pracuje w firmach w Rudach Raciborskich i Gliwicach. Jesienią 1943 roku wyjeżdża do Wiednia, gdzie jako wolny słuchacz uczy się medycyny.

Mówi pułkownik Starczewski: – Te wyjazdy to argument za winą Matheanki. Warunki takie mogły mieć jedynie osoby, które szczególnie zasłużyły się dla władz okupacyjnych. Jednak brat Heleny Czeslaw Mathea replikuje: – Nauka w Lipsku w prywatnej szkole Bachschule języka angielskiego odbyła się na koszt jej ojca, który jako znany filatelista sprzedał część swojego zbioru. Ponadto w czasie wojny każdy, kto miał niemieckie papiery, a to miał prawie każdy na Śląsku, mógł poruszać się w obrębie Rzeszy niemieckiej.

Tuż przed końcem wojny Helena wraca w rodzinne strony. Długo jednak miejsca nie zagrzewa. Ktoś ją rozpoznaje na dworcu, kolejowi strażnicy aresztują dziewczynę. Pomaga interwencja stryja Karola i Helena jest na wolności. To właśnie stryj decyduje, że bratanica powinna zniknąć z kraju. Tu grozi jej areszt, sąd i pewna śmierć. W listopadzie Matheanka przebrana za pielęgniarkę opuszcza Polskę transportem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Nigdy więcej już tu nie wróci.

Czarna legenda

Sześćdziesiąt lat po wojnie „sprawa Matheanki” nadal budzi wielkie emocje i kontrowersje. Dom jej krewnych w dzielnicy Katowic Ligocie swego czasu ktoś wymalował swastykami i niemieckimi obraźliwymi napisami. Moi rozmówcy na hasło Matheanka podnoszą głos, niektórzy jakby szykowali się do splunięcia czy przeklinania. Czarna legenda Heleny cały czas obrasta dodatkowymi historiami – ktoś zaklina się, że Krwawa Julka współpracowała z Niemcami jeszcze przed wojną, ktoś inny jest przekonany, że dziewczyna nie jest bratanicą księdza kanonika, ale jego... córką!

Niektórzy dają głowę, że pracowała dla Niemców jako szpieg w Hiszpanii i Portugalii. A przy tym są przekonani, że Helena jest winna śmierci nie kilku zarzucanych jej przez prokuratora osób, ale kilkuset członków Sił Zbrojnych Polski! A w ogóle to są i tacy, co widzieli jak paradowała w niemieckim mundurze wśród więźniów... W kilku gazetach określono ją mianem „diabła w ludzkiej skórze”.

W katowickim domu brata Heleny panuje swoisty strach przed podnoszeniem tego tematu. Rodzina boi się, że ludzie mogą uprzykrzyć życie wnukom. Nie ma się co dziwić tym obawom – nie tak dawno ktoś wymalował na ich rodzinnym domu swastyki i obraźliwe hasła! Większość rozmówców odradzało mi pisanie na ten temat, jedni nie chcieli mieć problemów, inni byli źli, gdy słyszeli, że interesują mnie też pozytywne rzeczy z życia dziewczyny. Na Śląsku do Matheanki przylgnął przydomek „Krwawej Julki” i wiele osób nie wyobraża sobie, że o kimś takim można napisać cokolwiek dobrego. Ktoś zapyta: czemu Helena uciekła, skoro była niewinna?

Warto w tym miejscu przedstawić cytat z wypowiedzi prokuratora Juliusza Niekrasza, który zaraz po wojnie zajmował się sprawą Matheanki. Tak napisał w liście do pułkownika Starczewskiego: „Kur... tą będę musiał zająć się osobiście, tak jak w swoim czasie zająłem się Grolikiem, Kampertem i Ulczokiem (trio agentów Gestapo sądzonych przez Niekrasza). Przepraszam za brzydkie słowo, ale Mathea nawet na takie nie zasłużyła, z każdego palca kapie jej krew polskich harcerzy”. Przy tak „obiektywnym” nastawieniu chyba każdy bałby się zaryzykować bezstronny proces.

Czesław Mathea dodaje: – Między stryjem kanonikiem Karolem Matheą a prokuratorem Niekraszem istniała zdecydowana wrogość. To mógł być jeden z powodów, że Niekrasz tak uwziął się na moją siostrę!

Epilog z pytaniami

Historia Heleny Mathei urywa się na 1945 roku i jej wyjeździe do Austrii. W bogatych kilkutomowych aktach w Instytucie Pamięci Narodowej trudno o jakieś szczegóły z dalszego życia kontrowersyjnej katowiczanki. Nam udało się ustalić jej dalszą życiową historię. Transportem Czerwonego Krzyża dotarła do Wiednia w grudniu 1945 roku. Tu historia się urywa, a zaczynają domysły. Na Zachodzie dziewczyna najprawdopodobniej pracowała na potrzeby wywiadu brytyjskiego. Zajmowała się przerzucaniem ludzi ze Wschodu na tereny zajęte przez wojska alianckie.

W Wiedniu spotkała polskiego oficera. Przystojny porucznik to wojenny bohater, uczestnik kampanii wrześniowej, spadochroniarz, kawaler Krzyża Walecznych. Z polskimi wojskami bronił Tobruku a potem walczył we Włoszech. Ślub wzięli w Austrii. Helena nie miała zbyt szczęśliwego życia. Musiała się opiekować córką oraz dodatkowo chorym mężem. Kapitan miał nowotwór i w styczniu 1964 roku w wieku ledwie 45 lat zmarł. To jednak działo się już w Londynie, gdzie rodzina przeniosła się z Wiednia. List gończy wydany przez polskie władze życia jej nie ułatwiał.

Jest wrzesień 2006 rok. Helena Mathea nadal żyje. Ma już 84 lata. Miewa zaniki pamięci, ale trzyma się całkiem nieźle. Mieszka w Londynie. Zastanawia się czy zgodzić się na rozmowę ze mną. Z niecierpliwością czekałem, że dowiem się co myśli o oskarżeniach, zarzutach i tamtych wojennych wydarzeniach. To przecież wielka okazja, by na koniec życia oczyścić z zarzutów nie tylko siebie, ale i rodzinę w Polsce, która czasami musi przeżywać niezasłużone przykrości.

Obok tekst rozmowy, którą udało się przeprowadzić z bohaterką tej niesamowitej historii. Ocena należy do Czytelników. Komu wierzyć w sprawie Matheanki? Nie wiadomo. Mnie najbardziej przekonuje zdanie wypowiedziane przez jednego ze świadków: „Nawet jeśli była winna, odpokutowała już za swoje grzechy. 60 lat na wygnaniu, w ukryciu, to przecież dostatecznie duża kara.”

***
Na prośbę Heleny Mathei nie podaje jej obecnego nazwiska ani personaliów jej męża.

Wyrok śmierci na Helenę Matei wydał Wojskowy Sąd Specjalny Śląskiego Okręgu ZWZ, ale nie zdołano go wykonać. Polska wystąpiła w 1949 roku o jej ekstradycję, ale spotkała się z odmową. W 2001 roku śledztwo w sprawie Mathei podjęła Okręgowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach, ale po czterech latach postępowanie zawiesiła, gdyż nie udało się jej ustalić adresu podejrzanej kobiety.
O przeszłość kobiety spierali się historycy i prawnicy, film o jej losach – „Na straży swej stać będę” - nakręcił Kazimierz Kutz.



YCB - Pią Lis 24, 2006 7:45 pm

ale ja bym chcial taka ful wypas flage z godlem

flaga:





no i godlo:





miglanc - Pią Lis 24, 2006 8:37 pm
Ja bym wolal oczywiscie z normalnym godlem, a nie tym pruskim.



jacek_t83 - Pią Lis 24, 2006 8:45 pm

ale ja bym chcial taka ful wypas flage z godlem

flaga:

http://www.unitedflags.com/images/flaggen_einzelansicht317x190/oberschlesien.jpg

http://www.flaggenshop24.de/catalog/images/Oberschlesien.jpg

no i godlo:

http://www.adler-wien.at/wDeutsch/url/heraldik/laender/oberschlesien.jpg



salutuj - Pią Lis 24, 2006 11:17 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko



jacek_t83 - Pią Lis 24, 2006 11:33 pm

a bruno ni mo?
no wlasnie na to licza



Bruno_Taut - Sob Lis 25, 2006 6:17 am
Jak dobrze pójdzie to jeszcze w tym roku będą fany z pełnym orłem.



jacek_t83 - Sob Lis 25, 2006 10:29 am

Jak dobrze pójdzie to jeszcze w tym roku będą fany z pełnym orłem.
to dej sam pozór co by mi dwie uostawić



salutuj - Sob Lis 25, 2006 11:08 am
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko



Wit - Sob Lis 25, 2006 11:32 am
ja tez



absinth - Sob Lis 25, 2006 11:58 am
z pelnym orlem tzn ten?



bo ten pruski to mi sie wyjatkowo nie podoba

jesli bedzie z tym orlem to ja tez bym sie pisal



Bruno_Taut - Sob Lis 25, 2006 12:03 pm
Będzie ten, który jest na stronach RAS (chyba czasowo niedostępnych z uwagi na przeciążenie serwera).



jacek_t83 - Sob Lis 25, 2006 12:03 pm
Bruno pewno jeszcze ani jednej fany nie wyprodukowal a juz ma kupcow ty to mosz grajfka do interesow



maciek - Sob Lis 25, 2006 1:28 pm
To ja też proszę. Wywieszę przed moją posiadłością



Safin - Nie Lis 26, 2006 12:41 am
a też się skuszę.
Będę cywilizował Witosa



jacek_t83 - Pon Lis 27, 2006 6:47 pm
Dlugo sie zastanawial kaj to wciepnac, ale tutaj chyba najlepiej bedzie pasowac:


Franciszek Józef znika z Cieszyna
Marcin Czyżewski
2006-11-20, ostatnia aktualizacja 2006-11-20 22:53

Bogdan Ficek, burmistrz Cieszyna, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami polecił zdjąć z sali sesyjnej ratusza portrety Habsburgów. - Nie mógłbym składać ślubowania pod wizerunkiem Marii Teresy, która uczestniczyła w rozbiorach Polski - tłumaczy burmistrz.


Fot. Paweł Sowa / AG
Na polecenie burmistrza Cieszyna, z ratusza znikają portrety Habsburgów


Fot. Paweł Sowa / AG
Burmistrzowi Bogdanowi Fickowi nie przeszkadza Franciszek Józef na filiżankach, ale portretu w sali sesyjnej nie zamierza tolerować.

Spór o portrety opisaliśmy w "Gazecie" na początku października. Mijało wtedy sto lat od otwarcia sali sesyjnej, w której obradują cieszyńscy radni. Na ścianach zawieszono kopie starych portretów, w tym przedstawicieli dynastii Habsburgów. Burmistrz Bogdan Ficek zdecydował jednak, że portrety monarchów będą wisieć tylko w czasie obchodów stulecia sali, a potem zostaną zdjęte. - Wizerunki władców obcego państwa nie powinny wisieć w siedzibie władz terenowych. Osobiście nie mam nic do Habsburgów, ale oni polskości tu nie krzewili - tłumaczył Ficek.

Wczoraj konserwatorzy zabrali się do ściągania portretów. - Nie mógłbym składać ślubowania pod wizerunkiem cesarzowej Marii Teresy, która uczestniczyła w rozbiorach Polski. W 1918 roku, pod odzyskaniu niepodległości, oryginały tych portretów zostały natychmiast zdjęte z sali, a na rynku wyzwolenie spod obcego panowania fetował 40-tysięczny tłum - mówi Ficek, wybrany już w pierwszej turze na burmistrza.

Irena Kwaśny, była radna i konserwatorka zabytków, która jeszcze w latach 80. prowadziła gruntowną renowację sali: - Szkoda, bo ten wystrój był prawdziwą perełką historyczną. Powinniśmy rozdzielać historię Polski od historii Śląska Cieszyńskiego, który dostał się Habsburgom legalnie, po wygaśnięciu linii cieszyńskich Piastów. Ale decyzję burmistrza i jego argumentację szanuję.

Okazuje się jednak, że portrety nie znikną z ratusza definitywnie. Będą bezpiecznie przechowywane w skrzyniach. - Na potrzeby różnych imprez historycznych będziemy mogli je czasowo powiesić - zapowiada Ficek.



YCB - Śro Lis 29, 2006 2:59 pm


Magnaci, którzy zmienili oblicze Śląska
Jacek Madeja

"Najmilszy koteczku" - takie słowa można znaleźć w liście księcia pszczyńskiego Jana Henryka XI do żony. Napisał go 27 lat po ślubie. Dokumenty związane z najbogatszymi śląskimi rodami arystokratycznymi można od środy oglądać na wystawie w Archiwum Państwowym w Katowicach.

Dr Zdzisław Jedynak, kurator wystawy Wielkie rody - wielka własność
List, w którym caryca Katarzyna II dziękuje księciu Fryderykowi von Anhalt-Coethen za nadesłane życzenia noworoczne, zdjęcia cesarza Wilhelma II polującego w raciborskich lasach w asyście książąt Hohenlohe, mapa Górnego Śląska z początków XIX wieku, gdzie w miejscu dzisiejszej stolicy regionu można znaleźć niewielkie wsie: Katowice, Bogucice, Muchowiec i Ligotę. To tylko niektóre z unikatowych dokumentów, które na co dzień spoczywają w magazynach Archiwum Państwowego w Katowicach, Pszczynie, Gliwicach i Raciborzu. Wreszcie ujrzały światły dzienne, a powodem jest niezwykła wystawa "Wielkie rody - wielka własność", opisująca dzieje największych właścicieli ziemskich na pruskim Górnym Śląsku w latach 1742-1922.

- W śląskich archiwach dokumenty związane z wielkimi rodami zajmują dziesiątki kilometrów. To, co prezentujemy, to tylko niewielki ułamek naszych zbiorów, dlatego wybór eksponatów był bardzo trudny - przyznają dr Zdzisław Jedynak i dr Zbigniew Kiereś, kuratorzy wystawy.

Spośród śląskich rodów wybrali 29. Liczył się zgromadzony majątek. W tamtych czasach wciąż mierzyło się go ilością posiadanej ziemi. Historycy określają majątek jako wielki, gdy stan posiadania przekroczył 5 tys. ha. Dlatego oprócz najbardziej znanych śląskich rodów, tj. Ballestremów, Donnersmarcków, Mieroszewskich, Promnitzów czy Tiele-Wincklerów nie zabrakło także zapomnianych dziś Colonnów, Gaszyńskich czy Sedlnitzkich.

- W tamtych czasach Górny Śląsk to były wciąż niezagospodarowane rubieże Prus - ziemia obiecana, gdzie można było szybko zbić fortunę w przemyśle wydobywczym. Sprowadzały się tutaj nie tylko rody z Niemiec, Czech czy Polski. Przyjeżdżali także Włosi, Francuzi i Hiszpanie - mówi dr Kiereś. - To właśnie ówczesnym magnatom zawdzięczamy szybki rozwoju regionu. Bogacili się, ale równocześnie przyczyniali się do przemiany Górnego Śląska w kwitnącą krainę - dodaje.

Z wystawy można się także dowiedzieć, jaką rolę odegrali w historii Polski i Europy. Jeden z Frankenbergów był pośród konfederatów barskich, którzy wsławili się porwaniem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, natomiast książę Karol Alojzy von Lichnovski zasłynął jako mecenas Ludwiga van Beethovena, który zadedykował mu swoją II symfonię. Kompozytor nie był jednak zadowolony z patronatu śląskiego arystokraty i szybko zerwał współpracę, mówiąc, że "książąt jest wielu, a Beethoven jeden".

O przywiązaniu do śląskiej ziemi świadczy prezentowane na wystawie drzewo genealogiczne Ballestremów, włoskiego rodu, który na Górny Śląsk przywędrował dopiero pod koniec XVIII wieku. Arystokraci utrzymywali, że są potomkami Henryka Pobożnego. - To oczywiście bzdura, ale pokazuje, jak wiele byli w stanie zrobić, żeby udowodnić swoją śląskość - mówi Jedynak.

Wystawę można oglądać do 22 stycznia w siedzibie Archiwum Państwowego w Katowicach przy ul. Józefowskiej 104






jacek_t83 - Śro Gru 06, 2006 2:10 pm
^^ Mies byles w koncu na tej wystawie??
Moze by tak zrobic jakies wyjscie zorganiozwane?? Samemu mi sie tam nie chce cisnac na ta Jozefowska



Mies - Śro Gru 06, 2006 2:44 pm
Nie byłem, bo też mi się nie chciało samemu ale za to byłem na wystawie w Bytomiu



Mies - Sob Sty 06, 2007 11:04 pm
Podobno dzisiaj (w sobotę 7 stycznia) do Rzeczpospolitej dają gratis dodatek o Powstaniach śląskich (albo o którymś powstaniu - nie wiem jeszcze).

Każdy zeszyt, przygotowany przez ekspertów z miesięcznika "Mówią Wieki", zawiera starannie dobrany materiał historiograficzny, wzbogacony ilustracjami i mapami. Z odcinka na odcinek kolekcja prezentuje, w oparciu o najnowsze badania źródłowe przebieg walk, które kształtowały dzieje Polski. Jest to świeże i zupełnie nowe ujęcie, odsłaniające przed Czytelnikami nieznane i zaskakujące fakty.

W każdym zeszycie znajdują się ponadto postacie polskich wodzów oraz przegląd uzbrojenia. Zeszyty ukazują się co sobotę w porządku chronologicznym.



MarcoPolo - Sob Sty 06, 2007 11:28 pm
Podali by nazwiska znanych rodow francuskich, wloskich czy hiszpanskich.



jacek_t83 - Wto Sty 23, 2007 4:57 pm
"W każdym razie mnie się stąd nie pozbędziecie, powiedziała Irma gwałtownie. Wolę tu zdechnąć na tej ziemi, na mojej czarnej górnośląskiej ziemi, ja tu przynależę, razem z dziećmi i moim Skrobkiem, wszystko jedno, co się stanie, czy tu będzie Polska, Rosja czy Chiny, ja tu zostaję!"

H. Bienek, Ziemia i ogień, Gliwice 1999, s. 34.



Mies - Wto Sty 23, 2007 6:36 pm
Jakby ktoś chciał, to mam jeden zbędny dodatek o historii Śląska z Rzeczpospolitej. Autorem jest dr Ryszard Kaczmarek z UŚ.



Safin - Śro Sty 24, 2007 2:20 am
A bardzo chętnie
wygrałem wyścig?



Mies - Śro Sty 24, 2007 8:32 am
Między innymi, bo dzisiaj w pracy znalazlem jeszcze jedną sobotnią nierozfoliowaną Rzepę;)



jacek_t83 - Śro Sty 24, 2007 8:40 am
to ja sie zapisuje po ta druga



jacek_t83 - Sob Sty 27, 2007 3:16 pm




SPUTNIK - Pon Sty 29, 2007 3:44 pm


Mamo, jo już niy wróca z tej wojny

Rozmawiał Bartosz T. Wieliński
2005-05-12, ostatnia aktualizacja 2005-05-12 19:06
Rozmowa o Ślązakach, którzy we Włoszech walczyli po obydwu stronach frontu
Ślązak służący w armii gen. Andersa podczas walk o klasztor na Monte Cassino dostrzegł grupę Niemców, którzy wdrapywali się na skałę po to, by założyć tam stanowisko karabinu maszynowego. Nie zastanawiał się długo i zaczął do nich strzelać. Gdy trafił jednego z nich, tamten odwrócił się do niego twarzą. Wtedy rozpoznał w nim syna sąsiadki z familoka, który właśnie trafił do niemieckiego wojska. O Ślązakach, którzy w 1944 r. we Włoszech walczyli po obydwu stronach frontu, opowiada Alojzy Lysko

Bartosz T. Wieliński: Ilu Górnoślązaków walczyło we Włoszech?

Alojzy Lysko: Tego jak na razie nikt nie policzył, ale na pewno tysiące. O skali zjawiska niech świadczy fakt, że o Włoszech, a szczególnie o okolicach Monte Cassino, mówi się, że to jeden z największych śląskich cmentarzy wojennych. Ginęli tam zarówno ci, którzy służyli w niemieckim wojsku, jak i ci, którzy walczyli po polskiej stronie.

Udało się Panu odtworzyć historie poległych żołnierzy?

- W wielu przypadkach tak. Kolejarz z Chełma Śląskiego Józef Balion służył w niemieckiej artylerii. Zimą 1943 r. podczas walk na linii Gustawa [niemiecka linia umocnień we Włoszech, której częścią było Monte Cassino - przyp. red.] ranił go szarpnel. Zmarł 26 lutego z odniesionych ran. Miał 33 lata. Tego samego dnia zginął Józef Białoń. Obydwoje przed wojną służyli jako rekruci w polskim wojsku. 23 maja 1944 r. tuż po zdobyciu klasztoru na Monte Cassino, podczas bitwy o Vellatori, amerykański czołg rozjechał grenadiera Konrada Jochemczyka. Kapral Paweł Ganobis, spadochroniarz, przeżył wprawdzie walki pod Monte Cassino, ale zginął 2 lipca 1944 r. pod Sieną. We Wszystkich Świętych w 1944 r. odłamek granatu pod Rawenną zabił pochodzącego z Bogucic Jana Adamusa. Kilka dni wcześniej w pobliżu jeziora Garda odłamek zabił pochodzącego z Mikulczyc Stefana Gorzałkę. Józef Lysko z Bojszów jako żołnierz Wehrmachtu dostał się do niewoli, a potem wstąpił do polskiego wojska. Zginął od zabłąkanej kuli w grudniu 1944 r. pod włoskim miasteczkiem Forli. Pochowano go jako Józefa Jaworskiego na polskim cmentarzu na Monte Cassino.

Dlaczego zmieniono mu nazwisko?

- To była standardowa procedura. Nazwisko zmieniano każdemu Ślązakowi czy Kaszubowi, którzy przeszli z Wehrmachtu do polskiego wojska. W ten sposób jemu i jego rodzinie zapewniano bezpieczeństwo. W przeciwnym wypadku, gdyby dostał się do niemieckiej niewoli, czekałby go pluton egzekucyjny, a rodzina trafiłaby do obozu koncentracyjnego. Niemcy nie wybaczali dezerterom, a gdy nie mogli ich dopaść, to mścili się na ich bliskich.

Dlaczego Ślązacy wstępowali do Wehrmachtu? Mogli przecież powiedzieć: "Jesteśmy Polakami, do tej armii służyć nie pójdziemy".

- To nie było takie proste, jak się dzisiaj wydaje. Hitler przyłączył polski Śląsk do Rzeszy, a większość Ślązaków, dawnych obywateli Polski, uznał za Niemców. Konsekwencją powyższego był pobór do wojska. To był państwowy przymus. Wyobraża pan sobie, by nie zapłacić podatku? Za karę państwo może pana puścić z torbami. W latach 40. na Śląsku działał identyczny mechanizm, tyle że kary były surowsze. Była wojna. Za odmowę odbycia służby wojskowej zabijano, i to nie tyle samych rekrutów, ale i ich rodziny. Dlatego właśnie Ślązacy szli na front w niemieckich mundurach.

Ale przecież nie wszystkich mieszkańców Śląska uznano za Niemców. Wielu odmówiono wpisania na tzw. volkslistę.

- Zgadza się. Tyle że tych wysiedlono do Generalnej Guberni, albo tak obcięto im przydziały żywności, że żyli na skraju śmierci głodowej. Podpisanie volkslisty gwarantowało Ślązakom przeżycie. Nie od razu też oznaczało wysłanie na front. Na początku wojny do Wehrmachtu trafiali tylko ludzie najbardziej zaufani, ci, którym niemieckie władze przyznały pierwszą lub drugą kategorię volkslisty. Ale po klęsce pod Stalingradem Niemcy zaczęli potrzebować więcej rekrutów, bez względu na ich czystość narodową czy polityczną lojalność. Do wojska trafili Ślązacy z "trójką" i "czwórką". Dochodziło do sytuacji, że rodzinę, której wcześniej odmawiano wpisu na volkslistę, nagle na nią wpisywano, tylko po to, by powołać mężczyzn do wojska. Znam przypadki, że do Wehrmachtu trafiali nawet bracia osób aresztowanych za działalność w polskim podziemiu.

Ślązacy nie opierali się?

- Na początku wojny młode synki patrzyły na Wehrmacht z podziwem. W pierwszych dniach września widzieli polskich żołnierzy: rozbitych, źle wyposażonych w podartych mundurach. Zaraz za nimi nadeszli Niemcy. Mundury mieli jak spod igły, a sprzęt i morale doskonałe. Nie ma się czemu dziwić, że chłopakom to imponowało. Czar szybko prysł. Kartki na żywność, plombowanie żaren (by ludzie nie zmełli więcej mąki niż było wolno), przymusowy pobór do wojska, terror - to wszystko zniechęciło Ślązaków do Niemców. Poza tym na Śląsku ludzie wiedzieli, co dzieje się w obozie w Auschwitz. Moje rodzinne Bojszowy od obozowych baraków w Brzezince dzieliły jedynie 3 km. Ale ludzie szli do niemieckiego wojska szczególnie wtedy, gdy prosiły o to matki.

Matki?

- Tak. Podam przykład z mojej własnej rodziny. Ojciec przyjechał do domu na pierwszy urlop. Po powrocie do jednostki miał jechać na front wschodni. Stwierdził jednak, że do wojska nie wróci i że będzie się ukrywać. Matka padła przed nim na kolana i zaczęła go błagać, by zmienił zdanie. "Weź wzgląd na to małe dziecko" - pokazała na mnie, a byłem wtedy niemowlakiem. Ojciec posłuchał i wrócił do jednostki. Zginął na froncie wschodnim. Gdyby poszedł do lasu, najprawdopodobniej byśmy dzisiaj nie rozmawiali, bo cała rodzina Lysków trafiłaby do Auschwitz.

Wróćmy na front do Włoch. Mówi się, że Niemcy nie ufali Ślązakom i traktowali ich jak mięso armatnie. Posyłali na najgorsze odcinki.

- Jest w tym sporo prawdy. O tym, że Ślązakom nie ufano, świadczy fakt, że nie powstała ani jedna dywizja sformowana na dawnym polskim Śląsku. Bezpieczniej było Ślązaków rozproszyć. Niewielu awansowało. Spośród mieszkańców ziemi pszczyńskiej, których wcielono do niemieckiej armii, tylko jeden dosłużył się oficerskiej szarży. Faktem jest, że zarówno Niemcy, jak i później Polacy zauważyli, że Ślązacy są mocni duchem i wykorzystywali to. Pod naporem przeciwnika wycofywali się zwykle ostatni i strzelali do ostatniego naboju. Poza tym Ślązacy słynęli z najlepiej skrojonych mundurów. We włoskich miasteczkach budzili wręcz sensację. Zarówno niemieckie, jak i alianckie mundury zawsze leżały na nich jak ulał. Pod tym względem byli bezkonkurencyjni. A powód był prozaiczny. Wielu Ślązaków po prostu znało się na krawiectwie i poprawiało mundury swoje i kolegów.

Jak Ślązacy opisywali walki o Monte Cassino?

- Jak piekło. Odnalazłem list mojego krajana Wojciecha Czarnynogi do matki. Pisał tak: "Z pociągu, który odjechał z Hannoweru, zostało nas już tylko sześciu. Wszyscy zabici. Amerykany biją dzień i noc. Ziemia się trzęsie, wszystko się pali, nawet kamienie. Powietrze wypełnia nieprzerwany huk. Kryjemy się w wykutych w skale dołach i płynie na nas jak woda krew zabitych i rannych. Wszędzie jęki i wołania, ale głowy nie idzie z okopu wyrazić. Mamo jo już niy wróca z tej wojny. To tu jest niy do wytrzymanio. Ja się cały trzęsa". Czarnynoga padł 24 listopada 1943 r. na górze Capriati. Walki były szczególnie ciężkie. Toczyły się na skalistym terenie, a alianci mimo nawały artyleryjskiego ognia i bombardowań długi czas nie potrafili przełamać niemieckiej obrony. Między oddziałami dochodziło nawet do walki wręcz. Słyszałem o przypadkach, że Niemcy i Polacy obrzucali się nawet kamieniami.

Dochodziło do bratobójczych walk?

- Na pewno. Podczas polskiego szturmu na klasztor zdarzało się, brat ginął z ręki brata albo strzelali do siebie kuzyni. O tym jednak ludzie nie chcą mówić i nic dziwnego. Paweł Komorowski nakręcił film pt. "Pięciu", opowiadający o górnikach, których zawał uwięził pod ziemią w kopalni. Górnicy, wiedząc, że nie mają większych szans na ratunek, spowiadają się kolegom ze swojego życia. Stary hajer, weteran Wehrmachtu i armii gen. Andersa, opowiada swoje wojenne perypetie. Podczas walk o klasztor dostrzegł grupę Niemców, którzy wdrapywali się na skałę po to, by założyć tam stanowisko karabinu maszynowego. Hajer nie zastanawiał się długo i zaczął strzelać do wspinających się żołnierzy. Gdy trafił jednego z nich, tamten odwrócił się do niego twarzą. Wtedy rozpoznał w nim syna sąsiadki z familoka, który właśnie trafił do niemieckiego wojska. Podobnych przypadków było wiele.

Ślązacy chętnie przechodzili z Wehrmachtu do armii Andersa?

- Raczej tak. Na przełomie 1943 i 1944 roku dla wszystkich było jasne, że Niemcy przegrywają wojnę, a Ślązacy wiedzieli, że za służbę u Niemców Polacy będą ich rozliczać. Spodziewali się, że może dojść do eksterminacji Ślązaków. Wstępowali więc do polskiego wojska po to, by odkupić winy, ratować honor i siebie. Oczywiście przechodzenie do Andersa nie było proste. Słyszałem o sytuacji w jednym z prowizorycznych obozów jenieckich we Włoszech. Jeńcy niemieccy siedzieli na otwartej przestrzeni otoczeni drutem kolczastym. Nagle w obozie pojawili się polscy oficerowie i zapytali, kto czuje się Polakiem i chciałby wstąpić do polskiej armii. Nikt nie podniósł ręki. Ślązacy wiedzieli, że reszta jeńców potraktuje ich jak zdrajców i po prostu zabije. Dopiero gdy oficerowie wrócili z kilkoma ciężarówkami, na które Ślązacy mogli się od razu ładować i opuszczać obóz, okazało się, że chętnych jest wielu.

Co po wojnie działo się z żołnierzami ze Śląska?

- Część wróciła do kraju. Szeregowych nie spotykały żadne konsekwencje. Komunistyczna Polska potrzebowała w końcu górników. Niektórzy poznali we Włoszech dziewczyny, z którymi potem się pożenili i przywieźli je na Śląsk. Gorzej wiodło się tym, którzy osiągnęli jakieś szarże. Tych komuniści represjonowali. Wielu nie wróciło. Żyją rozsiani w zachodniej Europie.

Starzy Ślązacy mówią otwarcie, że służyli w niemieckim wojsku?

- To dla nich ciągle trudny temat. Pytałem o to, gdy kilkanaście lat temu pomagałem starszym górnikom wypisać wniosek o odznaczenie Sztandar Pracy, które zapewniało dodatek do emerytury. Ludzie nie chcieli mówić o swoich wojennych perypetiach. Po części się bali, po części wstydzili. Na szczęście ludzie się zmienili. Starsi mówią o Wehrmachcie otwarcie. Dzieci i wnukowie poległych jeżdżą do Włoch na cmentarze. Zdarza się, że kładą kwiaty na grobach na polskim i na niemieckim cmentarzu pod klasztorem na Monte Cassino.

http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35055,2705162.html



salutuj - Pon Sty 29, 2007 4:51 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko



Marst - Pon Sty 29, 2007 6:32 pm
Ot cala prawda,popieram w 100% -tach



jacek_t83 - Pon Sty 29, 2007 6:36 pm

Ot cała prawda:

jak jest wojna to się pierze po tej stronie po której można aktualnie ratować tyłek, a nie za żadne ojczyzny pierdoły.

Ale prawica nadal będzie uprawiać martyrologie o bohaterskich śmierciach.

je zes tego pewny??



absinth - Pon Lut 05, 2007 11:27 pm


Ślązacy chcą nowego śledztwa
jk
2007-02-05, ostatnia aktualizacja 2007-02-05 22:01

Stowarzyszenie Pamięci Ofiar Tragedii Śląskiej 1945 r. domaga się ponownego wszczęcia śledztwa w sprawie deportacji tysięcy Ślązaków do niewolniczej pracy w ZSRR.
Dochodzenie przez kilka lat prowadził pion śledczy katowickiego IPN-u, ale w zeszłym roku je umorzył, bo nie udało się udokumentować żadnego przypadku dokonanej podczas wywózek zbrodni, którą można byłoby przypisać konkretnemu sprawcy, zaś osoby, które wydały rozkaz deportacji (m.in. Józef Stalin i Ławrientij Beria) nie żyją. Zdaniem członków stowarzyszenia fakt, że nie da się wskazać indywidualnych sprawców konkretnych zbrodni, nie zwalnia śledczych od zbadania postawy instytucji i osób w Polsce, które dały przyzwolenie na dokonywanie przestępstw na Ślązakach. - Ślązacy byli wywożeni z terytorium Polski. Nie wszystko da się przypisać NKWD. Ktoś z polskich władz wydał na to pozwolenie, ktoś to nadzorował. Teraz polskie władze powinny przeprosić tych, którzy cierpieli - argumentują.

Działacze stowarzyszenia mają nadzieję, że dzięki wznowieniu postępowania uda się ujawnić pełną prawdę na temat wywózek. W tej chwili duże rozbieżności dotyczą nawet liczby osób deportowanych do ZSRR. Zdaniem niektórych historyków było ich 90 tys., tymczasem IPN w swoim umorzonym śledztwie wymieniał tylko 14 tys. osób



Mies - Wto Mar 27, 2007 8:11 am
W dzisiejszej Rzeczpospolitej jest 15 stronicowy kolorowy dodatek o księciu Henryku Brodatym. Są też tam artykuły o Jadwidze i Henryku Pobożnym.



Więcej na http://www.rzeczpospolita.pl/wladcypolski/



Wit - Pią Mar 30, 2007 7:43 am


Polsko-niemiecka granica między chlewikami

Jacek Madeja2007-03-29, ostatnia aktualizacja 2007-03-29 21:51

Przed II wojną światową po Śląsku kursowały eksterytorialne tramwaje, a granica państwowa oddzielała czasami dom i przystające do niego chlewiki. Wystawę na ten temat przygotowują śląscy historycy.

Po plebiscycie i trzecim powstaniu Górny Śląsk przygotowywał się do wielkiej operacji, jakiej nie widziała ówczesna Europa. Przez kilka miesięcy trwało wytyczanie linii granicznej oddzielającej część polską od niemieckiej. Granica przebiegała czasami pomiędzy domami, podwórkami i szybami kopalnianymi. Na drogach wyrosły szlabany i posterunki żołnierzy, a w bardziej reprezentacyjnych budynkach urządzono domy celne. Granica, którą wyznaczały białe słupki graniczne z literami "P" i "D" (oznaczającymi, po której stronie jest Polska i Niemcy), istniała 17 lat - od czerwca 1922 roku do września 1939 roku. - To epizod w historii Górnego Śląska, o którym dziś coraz mniej osób pamięta, a dla wielu mieszkańców wtedy oznaczał rozpoczęcie całkiem nowego życia. Do 1924 roku około 200 tys. ludzi przeprowadziło się z jednej strony na drugą. Zdarzało się, że aby odwiedzić dziadków albo dotrzeć do pracy, trzeba było przekraczać granicę. Czasem podział był tak absurdalny, że ktoś mieszkał w Polsce, a chlewik miał w Niemczech - mówi dr Piotr Greiner, historyk, dyrektor Archiwum Państwowego w Katowicach.

Wystawę "Na granicy. Rzecz o czasach, ludziach, miejscach" przygotowuje przy współpracy Archiwum Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej. Udało się zgromadzić mapy, zdjęcia i dokumenty związane z granicą. Organizatorzy chcą też pokazać, jak wyglądało wtedy życie codzienne - np. przejazdy eksterytorialnymi tramwajami i kwitnący przemyt. Te sprawy przybliżyć mają opowieści świadków wydarzeń nagrane na taśmie. - Chcemy też pokazać, że - wbrew panującemu stereotypowi - prawie do wybuchu II wojny światowej to wcale nie była "płonąca granica". Po obu stronach mieszkali tacy sami ludzie - tłumaczy ideę wystawy Dawid Smolorz z DWP-N-u. - Liczymy na pomoc mieszkańców Górnego Śląska, którzy udostępnią nam rodzinne zdjęcia i dokumenty związane z granicą, umożliwiając ich skopiowanie - dodaje.

Czytelnicy, którzy mogą pomóc organizatorom wystawy, są proszeni o kontakt z Elżbietą Więcek z Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwcach, tel. 032 232 49 02, wew. 112. Wystawa rozpocznie się jesienią tego roku.


Na karcie pocztowej z lat 30 widać dom celny w Bytomiu(zdjęcie w lewym dolnym rogu)



absinth - Pią Mar 30, 2007 7:46 am
obowiazkowo trzeba sie na ta wystawe wybrac



Mies - Pią Mar 30, 2007 8:00 am
Pamiętam jak z redaktorem W. jeździliśmy robić zdjęcia starym budynkom celnym (niektóre już nieistnieją). Nawet o tym później artykuł machnął w Wyborczej.



Kris - Śro Maj 02, 2007 4:42 pm


86. rocznica wybuchu III Powstania Śląskiego

Na Górnym Śląsku i Opolszczyźnie obchodom święta Konstytucji 3 Maja towarzyszyć będą w czwartek uroczystości z okazji 86. rocznicy wybuchu III Powstania Śląskiego. Jego efektem było przyznanie Polsce znacznie większej części Górnego Śląska, niż pierwotnie zamierzano. Powstanie wybuchło w nocy z 2 na 3 maja 1921 roku, walki trwały dwa miesiące.



Pamięć poległych w 1921 roku powstańców uczczona zostanie w czwartek w Katowicach m.in. apelem poległych oraz przemarszem ulicami miasta pod pomnik Powstańców Śląskich, gdzie odbędą się główne uroczystości.

Rano przed pomnikiem dyktatora powstania, Wojciecha Korfantego, zostaną złożone kwiaty. Mszę za Ojczyznę w katowickiej Archikatedrze Chrystusa Króla odprawi metropolita katowicki, abp Damian Zimoń.

Wojewoda śląski Tomasz Pietrzykowski zaprosił mieszkańców regionu do licznego uczestnictwa w uroczystościach. "Udział w obchodach będzie wyrazem pamięci o męstwie, wiernej służbie i miłości do Ojczyzny uczestników III Powstania Śląskiego, zrywu niepodległościowego, który przywrócił Śląsk Polsce" - napisał wojewoda.

III Powstanie Śląskie było ostatnim zbrojnym zrywem polskiej ludności na Śląsku w latach 1919-1921. Ważyła się wtedy sprawa przynależności państwowej tego obszaru, należącego wcześniej do państwa niemieckiego. Powstanie niepodległej Polski w 1918 roku wzmogło działający tam polski ruch narodowy, zwalczany przez niemiecką administrację i wojsko.

Pierwsze powstanie było następstwem niezadowolenia ludności polskiej z decyzji paryskiej Konferencji Pokojowej o przeprowadzeniu na Górnym Śląsku plebiscytu, mającego rozstrzygnąć o podziale tego terenu między Polskę i Niemcy. Rozpoczęte w nocy z 16 na 17 sierpnia 1919 roku powstanie zostało stłumione przez Niemców już 26 sierpnia.

II Powstanie Śląskie wybuchło w nocy z 19 na 20 sierpnia 1920 roku wobec próby opanowania obszaru plebiscytowego przez bojówki niemieckich nacjonalistów. Mimo pewnych sukcesów, zakończyło się 25 sierpnia na rozkaz jego dowódców. Wymiernym efektem tych walk było m.in. wprowadzenie polsko-niemieckiej policji plebiscytowej oraz dopuszczenie nauczania w języku polskim.

Plebiscyt odbył się 20 marca 1921 roku. W głosowaniu dopuszczono udział osób, które wcześniej wyemigrowały ze Śląska. W tym celu z Niemiec przyjechało 182 tys. emigrantów, z Polski - 10 tys. Ostatecznie w plebiscycie wzięło udział ok. 97 proc. uprawnionych osób, z czego ok. 19 proc. stanowili wcześniejsi emigranci. Za przynależnością do Polski głosowała mniejszość - 40,3 proc. głosujących.

Komisja Plebiscytowa zdecydowała o przyznaniu prawie całego obszaru Niemcom. Na tę wieść wcześniejsze pojedyncze strajki niezadowolonych z trudnych warunków materialnych i bezrobocia mieszkańców regionu przekształciły się 2 maja w strajk generalny. W nocy z 2 na 3 maja rozpoczęło się powstanie.

Na jego czele stanął znany działacz społeczny, a wcześniej komisarz plebiscytowy, Wojciech Korfanty. Walki trwały dwa miesiące - powstańcy zdołali opanować prawie cały obszar plebiscytowy, później broniąc go przed siłami niemieckimi. Najpoważniejsze starcia miały miejsce w okolicach Góry św. Anny. W III Powstaniu Śląskim wzięło udział około 60 tys. Polaków - 1.218 spośród nich poległo, 794 odniosło rany.

W wyniku tego zrywu zdecydowano o korzystniejszym dla Polski podziale Śląska. Z obszaru plebiscytowego do Polski przyłączono 29 proc. obszaru i 46 proc. ludności. W Polsce znalazły się m.in. Katowice, Świętochłowice, Królewska Huta (obecny Chorzów), Rybnik, Lubliniec, Tarnowskie Góry i Pszczyna.

Podział był też korzystny dla Polski gospodarczo - na przyłączonym terenie znajdowały się 53 z 67 istniejących kopalni, 22 z 37 wielkich pieców oraz 9 z 14 stalowni.

(PAP)

tvp3katowice

http://ww6.tvp.pl/2857,20070502492986.strona



Bruno_Taut - Czw Maj 03, 2007 3:00 pm
'Na Górnym Śląsku i Opolszczyźnie" - cóż za ignorancja.



salutuj - Czw Maj 03, 2007 3:15 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko



Kris - Wto Cze 12, 2007 7:38 pm
Konferencja - 85. rocznica powrotu Górnego Śląska do Polski

O Powstaniach Śląskich trzeba Polakom przypominać - uważają organizatorzy konferencji naukowej z okazji 85. rocznicy powrotu Górnego Śląska do Polski. Powstania Śląskie to jedno z niewielu polskich zrywów narodowych, które zakończyły się sukcesem.


O Powstaniach Śląskich trzeba Polakom przypominać - uważają organizatorzy konferencji naukowej z okazji 85. rocznicy powrotu Górnego Śląska do Polski

"Zorganizowaliśmy tę konferencję po to, aby przypomnieć o tym wielkim wydarzeniu, które miało miejsce 85 lat temu. Chcieliśmy uświadomić ludziom, że to było wydarzenie nie tylko o znaczeniu lokalnym, nie tylko dla Śląska, ale było to jedno z najważniejszych wydarzeń w międzywojennej historii Polski" - powiedział PAP inicjator konferencji senator Bronisław Korfanty.

Dodał, że Polska, wraz ze Śląskiem zyskała wysoko rozwinięty przemysł. W tamtym okresie był to dla polskiej gospodarki przełom.

Jak powiedział PAP marszałek Senatu, Bogdan Borusewicz, na szczególne podkreślenie zasługuje fakt, że wbrew opinii panującej w społeczeństwie, Powstania Śląskie nie były wywołane odgórnie przez ówczesne władze Polski, które chciały przyłączenia Śląska, mimo przegranego plebiscytu. Marszałek Senatu objął konferencję honorowym patronatem.

"Głównym powodem powstań była decyzja Ślązaków. Państwo polskie w miarę możliwości wspierało te powstania, ale to nie oznacza, że z zewnątrz Polska narzucała ten kierunek, którym poszedł Górny Śląsk" - tłumaczył Borusewicz.

Według jednego z referentów, dr hab. Zygmunta Woźniczki z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, Powstania Śląskie to przykład sukcesu, przykład udanego zrywu narodowego, jakich w polskiej historii jest niewiele.

Wtorkowa konferencja została zorganizowana dla parlamentarzystów przez senacką Komisję Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą z inicjatywy senatora Bronisława Korfantego. Jako prelegenci zaproszeni zostali historycy, specjalizujący się w zagadnieniach związanych ze Śląskiem. Jak powiedział PAP Korfanty, za tydzień, podczas głównych obchodów rocznicy powrotu Śląska do Polski, w Katowicach zorganizowana zostanie analogiczna konferencja przeznaczona dla mieszkańców Śląska.

Pierwsze Powstanie Śląskie wybuchło 16 sierpnia a zakończyło się 26 sierpnia 1919 r. stłumione przez Niemców. Drugie Powstanie Śląskie wybuchło w nocy z 19 na 20 sierpnia 1920 r., a zakończyło się 25 sierpnia 1920 na rozkaz dowództwa. W jego wyniku policję niemiecką zastąpiono mieszaną polsko-niemiecką policją plebiscytową. Trzecie Powstanie Śląskie wybuchło w nocy z 2 na 3 maja 1921 r. po marcowym plebiscycie, w wyniku którego Komisja Międzysojusznicza wysunęła projekt przyznania Niemcom prawie całego obszaru plebiscytowego.

Przywódcą III powstania był Wojciech Korfanty. Powstańcy opanowali prawie cały obszar plebiscytowy, największa bitwa rozegrała się w rejonie Góry Św. Anny. W wyniku III Powstania Śląskiego Rada Ambasadorów podjęła decyzję o korzystniejszym dla Polski podziale Górnego Śląska.

(PAP)
http://ww6.tvp.pl/2858,20070612510806.strona



jacek_t83 - Wto Cze 12, 2007 7:50 pm
Dodał, że Polska, wraz ze Śląskiem zyskała wysoko rozwinięty przemysł. W tamtym okresie był to dla polskiej gospodarki przełom.



Kris - Pon Cze 18, 2007 8:33 pm
Tak jak 85 lat temu

Niedziela dwudziestego drugiego czerwca 1922 roku. Piękny, słoneczny dzień. Do katowickiego rynku uroczyście wjeżdżają oddziały polskiego wojska. Słychać wiwaty i oklaski. Na ustach wszystkich jedno zdanie: Śląsk wraca do Polski. Tak było dokładnie 85 lat temu. W rocznicę tamtych wydarzeń wspomnienia odżyły, a ulicami Katowic znów przemaszerowały konie i żołnierze.


Tak było dokładnie 85 lat temu. W rocznicę tamtych wydarzeń wspomnienia odżyły, a ulicami Katowic znów przemaszerowały konie i żołnierze


Tak było dokładnie 85 lat temu. W rocznicę tamtych wydarzeń wspomnienia odżyły, a ulicami Katowic znów przemaszerowały konie i żołnierze

W 85 lat po tamtych wydarzeniach, nadeszli ponownie. I podobnie jak przed laty były oklaski, wiwaty, paradujące konie i podniosłe mowy. Tę najważniejszą - mowę powitalną dla polskich oddziałów wygłosił Wojciech Korfanty - prywatnie aktor teatru Śląskiego

W czerwcu 1922 roku, po przegranej przez Niemcy wojnie i trzech powstaniach część górnego śląska formalnie powróciła do Polski. W granice Rzeczypospolitej włączono najbardziej uprzemysłowione rejony.

M.Leśnik
http://ww6.tvp.pl/2858,20070617513010.strona



Kris - Pon Cze 18, 2007 8:35 pm
Tak jak przed 85 laty Śląsk powitał Polskę
dziś


Wczoraj na katowickim Rynku, tak jak kilkadziesiąt lat temu, zebrały się tłumy, by zobaczyć przemarsz wojsk.

Śląsk przynosi ojczyźnie hojne dary w ofierze, boć ziemia nasza bogata w skarby. Lecz największym skarbem, jaki otrzymała Polska, to nie węgiel i nie stal, lecz serca ludu śląskiego - mówił wczoraj ksiądz Andrzej Suchoń w czasie mszy dziękczynnej w katowickiej Archikatedrze Chrystusa Króla. Cytował swojego poprzednika, księdza Teodora Kubina, który wygłosił kazanie przed 85 laty, w dzień powrotu Górnego Śląska do Macierzy.

Posterunek przy ulicy Warszawskiej.

Gen. Szeptycki, tak jak 85 lat temu, wkroczył do Katowic.

Wczoraj w Katowicach odbyły się uroczystości rocznicowe. Po mszy, w uroczystym pochodzie, wierni, poczty sztandarowe, przedstawiciele władz województwa, parlamentu i samorządów, przeszli na katowicki Rynek, gdzie obejrzeli inscenizację wkroczenia wojsk polskich do Katowic. Na Rynku przedstawiono historię powstańców, wojska i wiwatujących na cześć Polski tłumów. Historię 30 bram, w których Ślązacy świętowali powrót do Macierzy. Aktorzy Teatru Śląskiego wspierani przez żołnierzy z gliwickiego Batalionu Desantowo-Szturmowego i jeźdźców ze Szwadronu Niepołomice odtworzyli to wszystko, co działo się tutaj 85 lat temu.

A gdzie ta Polska? A właśnie tu, gdzie matka uczyła cię pacierza, gdzie uczyła cię rzykać po śląsku. Po śląsku, czyli po polsku - krótka historia powrotu Śląska do Macierzy obrazowana zdjęciami i krótkimi filmami, opatrzona komentarzem redaktora Jacka Filusa, była chyba najbardziej emocjonującym momentem wczorajszych obchodów.

- Po Powstaniach Śląskich historię chciano zakłamać. Trybuna Robotnicza pisała, że w 1926 roku mój ojciec kazał strzelać do robotników. Tymczasem on już cztery lata nie żył - wspomina tamte czasy Czesław Rymer, syn pierwszego wojewody.

Wczoraj na katowickim Rynku przedstawiono historię nie tę zakłamaną, ale tę prawdziwą. Historię powstańców, wojska i wiwatujących na cześć Polski tłumów. Historię 30 bram, w których Ślązacy świętowali powrót do Macierzy.

Wiesław Kupczak, aktor Teatru Śląskiego, wcielił się w postać Juliusza Chowańca, a wypowiadając historyczne słowa: Pękajcie okowy niewoli, Górny Śląsk jest wolny, cały czas wspominał bohatera, którego przyszło mu zagrać.

- Juliusz był prostym, ale jednocześnie wielkim człowiekiem. Poświęcił całe swoje życie ojczyźnie - mówi aktor, który 85 lat po Chowańcu przeciął gigantycznym młotem biało-czarny łańcuch symbolizujący pruską granicę.

Postać, w którą się wcielił, to członek szopienickiego "Sokoła", powstaniec, człowiek, który w tamtych czasach był symbolem walki o wolność Górnego Śląska. Walki o losy całego kraju.

- To wydarzenie było ważne nie tylko dla Śląska, ale dla całej Polski - podkreślał senator Bronisław Korfanty, krewny Wojciecha Korfantego. - Polski, do której włączona została część, bez której dalszy rozwój kraju byłby zwyczajnie niemożliwy.

Powrót Śląska do Polski, co podkreślał minister Jerzy Polaczek, nie stałby się faktem, gdyby nie trzy ważne wydarzenia.

- Powstania Śląskie utorowały drogę do tego wspaniałego wydarzenia. Można powiedzieć, że otworzyły bramy, którymi Śląsk powitał Polskę - mówił minister w imieniu rządu RP.

Byłam wtedy na Rynku

mówi Otylia Czerny

Wydarzeń sprzed 85 lat nie mogę pamiętać, choć mogę się pochwalić, że byłam ich naocznym świadkiem. Na rękach mojej mamy, Emilii i w towarzystwie ojca - Franciszka witałam wojsko polskie wkraczające na katowicki Rynek. Historię znam z opowiadań najbliższych. Moja mama, w ludowym stroju śląskim, trzymając mnie na rękach, wiwatowała na cześć wkraczających wojsk, a mój tato na koniu, powstaniec śląski, stanowił obstawę orszaku. Ta historia teraz zatoczyła koło i powinna zapisać się w sercach wszystkich złotymi zgłoskami.

Siedemnaście lat później, w sierpniu 1939 roku już świadomie uczestniczyłam w dziejącej się historii. W mundurze harcerskim, po pogrzebie Wojciecha Korfantego recytowałam wiersz, który był krzykiem do narodu niemieckiego z prośbą o opamiętanie.

Czekamy na stulecie

Tomasz Pietrzykowski,
wojewoda śląski

Od momentu powrotu do Macierzy Śląsk zmieniał się niewiele. Dopiero przez ostatnie lata dynamika zmian diametralnie wzrosła. Za piętnaście lat, kiedy będziemy obchodzić stulecie tego wspaniałego wydarzenia, będziemy mogli dostrzec zmiany, które dokonują się teraz, na naszych oczach. Mam nadzieję, że będzie to obraz Śląska, któremu krew i łzy sprzed 85 lat otworzyły drogę do prawdziwej nowoczesności.
Maciej Wąsowicz - Dziennik Zachodni
http://katowice.naszemiasto.pl/wydarzenia/740527.html



salutuj - Pon Cze 18, 2007 10:26 pm
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko



Kris - Pią Cze 22, 2007 6:51 pm
Czy warto było łączyć się z Polską?
Michał Smolorz
2007-06-22, ostatnia aktualizacja 2007-06-22 16:07
Niezależnie od wszystkich dobrych skutków epizodu historycznego z czerwca 1922 roku jego końcowy bilans nie jest korzystny dla Śląska. Szlachetne dzieło powstańców śląskich było powodowane wizją świetlanej przyszłości, bliźniaczo podobnej do iluzji szklanych domów u Żeromskiego. Niestety, dobre wizje rzadko się materializują


fot. Muzeum Historii Katowic
Generał Stanisław Szeptycki na czele polskich wojsk wjeżdża do Katowic 20 czerwca 1922 r.

fot. Muzeum Historii Katowic
Generał Stanisław Szeptycki

Pisanie o wydarzeniach sprzed 85 lat ma najczęściej wymiar patriotyczny, dyskutanci uderzają w wysokie tony, inscenizuje się widowiska o charakterze akademii ku czci. To ważne, bo pielęgnowanie doniosłych epizodów własnej historii jest bezcenne dla określania regionalnej tożsamości. Z drugiej strony minęło wystarczająco dużo czasu, aby oderwać się od emocji i spojrzeć na Czerwiec '22 z chłodną kalkulacją: ile korzystnych i niekorzystnych skutków dla Górnego Śląska wiązało się z tą datą, ile dobrego i ile złego zostało nam do dziś. Społeczne i gospodarcze następstwa takich przełomów są nie mniej ważne niż ich aspekt polityczny. Polityka bowiem zmienia się i wije, reszta zostaje, wrasta w ludzką świadomość i na długie dziesięciolecia (a bywa że na stulecia) określa warunki naszego życia.

Narysujmy więc z buchalteryjnym chłodem prosty księgowy bilans aktywów i pasywów tamtego czasu.

Aktywa

Akcja propagandowa sprzed plebiscytu odwoływała się - bodaj po raz pierwszy w historii regionu - do podmiotowości Ślązaków. Przez długie stulecia historia przewalała się nad naszymi głowami, nam zaś zostawiano rolę bezwolnych ofiar. Plebiscyt był wydarzeniem przełomowym, bo tym razem ktoś nas zapytał o zdanie. Zawdzięczamy to Amerykanom, którzy ideę plebiscytów na spornych terytoriach przywieźli na konferencję wersalską. Było to novum w Europie, gdzie dotąd kontynentalne mocarstwa rozstawiały pionki wedle własnego uznania. Teraz Górnoślązacy sami mieli zdecydować o własnym losie. Ale nie tylko plebiscyt, również powstania i towarzyszące im negocjacje były polityczną grą, w której nasi przodkowie czynnie uczestniczyli, istotnie wpływając na losy tej części Europy. Paradoksalnie była to też... ostatnia taka okazja. Później już nikt nie raczył nas o nic zapytać. I z tego punktu widzenia lata 1918-1922 to było pierwsze doświadczenie obywatelskiej demokracji.

Ponieważ mogliśmy sami decydować, dlatego obie strony oferowały nam do wyboru wyszukane rozwiązania polityczne na przyszłość. Górny Śląsk był niczym atrakcyjna panna wydaniu, o względy której prześcigają się konkurenci. Strona polska przedstawiła korzystną dla regionu wizję województwa autonomicznego, która w istocie była wyrafinowaną formą samorządności. Po stronie niemieckiej kuszono nas wizją osobnego landu - warto przypomnieć, że z tej strony nie była to propozycja oryginalna, samorządność regionalna w Niemczech od dawna była standardem.

Powstałe ostatecznie Autonomiczne Województwo Śląskie było bezsprzecznie tworem modelowym i nowoczesnym, także wedle dzisiejszych kryteriów. Region praktycznie mógł sam decydować o własnych sprawach, mógł sam zbierać i wedle własnego uznania wydawać pieniądze publiczne - do stolicy odprowadzano jedynie określony procent z podatków. Nad budżetem (skarbem) czuwał lokalny parlament (Sejm Śląski), a jedynym ogniwem administracyjnym łączącym region z państwem był lokalny rząd, czyli Śląska Rada Wojewódzka z wojewodą na czele. O takie rozwiązanie bezskutecznie zabiegają współcześni regionaliści od 1989 roku do dziś. Z samostanowienia wyłączone były praktycznie tylko sprawy wojskowe i polityka zagraniczna.

Polsko-niemiecka rywalizacja wokół Górnego Śląska nie skończyła się w 1922 roku. Po niemieckiej stronie granicy tamtejsze władze postanowiły stworzyć silną konkurencję dla polskiej autonomii. W planach było powołanie wielkiego Trójmiasta: Bytom - Zabrze - Gliwice, które miało być modelową metropolią niemieckich kresów wschodnich. Zaczął się wielki boom inwestycyjny. Skorzystało na nim zwłaszcza Zabrze, które z małej, nieznaczącej osady przemysłowej w kilka lat miało stać się centrum konurbacji. Ściągnięto najwybitniejszych architektów i urbanistów, którzy mieli stworzyć budzące zachwyt rozwiązania. Dla Trójmiasta przewidziano wspaniałe systemy komunikacyjne, zarówno w połączeniu z Berlinem (autostrada i magistrala kolejowa), jak i w transporcie miejskim (kolej miejska, metro, obwodnice drogowe). Zaczęły powstawać imponujące budowle publiczne, kościoły, stadiony. Inwestycją na wielką skalę był Kanał Gliwicki (wówczas noszący imię Adolfa Hitlera), otwierający bezpośredni szlak wodny do Bałtyku i skomunikowany z całym systemem dróg wodnych Niemiec. Centralny port przeładunkowy w Koźlu do dziś imponuje swymi możliwościami (niestety, niszczeje niewykorzystany).

Po polskiej stronie władze podjęły rękawicę i przystąpiły do wyścigu inwestycyjnego. Odpowiedzią na niemieckie Trójmiasto był szybki rozwój Katowic i Królewskiej Huty, przemianowanej w 1934 roku na Chorzów. W stolicy województwa zaczęły szybko rosnąć monumentalne i do dziś budzące zachwyt budowle. Administracyjne forum wokół dzisiejszego placu Sejmu Śląskiego, Biblioteka Śląska, Muzeum Śląskie, katedra i kuria (dokończone dopiero po wojnie), Śląskie Techniczne Zakłady Naukowe, nowoczesne dzielnice mieszkaniowe - to tylko najbardziej znaczące przykłady rozwoju miasta. Sporo inwestowano w przemysł - chorzowskie Zakłady Azotowe były oczkiem w głowie prezydenta Mościckiego. Nieco dziś zapomnianą inwestycją była magistrala kolejowa z Tarnowskich Gór do Gdyni przez Zduńską Wolę i Karsznice, z pominięciem Gdańska. Łączyła ona śląski przemysł z Bałtykiem. W planach była też droga wodna szlakiem Wisły - tego problemu Polska nie ugryzła jednak do dziś.

Wielką zasługą tamtego czasu był rozwój Beskidów jako obszarów letniskowych i uzdrowiskowych, które połączono z Katowicami dobrą szosą i linią kolejową. Powstała alternatywa dla licznych niemieckich uzdrowisk w paśmie Sudetów.

Pasywa

Patrząc od strony społecznej, przecięcie Górnego Śląska polsko-niemiecką granicą państwową było wielką tragedią. Wprawdzie region przerabiał to już w przeszłości (w połowie XVIII wieku przecięto go granicą prusko-austriacką), ale tamto doświadczenie nie umniejszyło negatywnych skutków nowego podziału. Pierwszym widomym następstwem było masowe przesiedlanie ludności, która powodowana względami patriotycznymi porzucała swoje strony rodzinne, aby przenieść się na drugą stronę granicy. Jakkolwiek było to dobrowolne, zawsze pozostawia ślad w ludzkich sercach. Tym bardziej w społeczności, dla której idea własnej Heimat (stron rodzinnych) była jednym z podstawowych składników miejscowej mentalności.

Na terenie Autonomii społeczny kryzys rozpoczął się już po śmierci pierwszego wojewody Józefa Rymera. Był on pierwszym i ostatnim Ślązakiem na tym stanowisku. Odtąd rozpoczęła się polityka "przywożenia w teczce" kolejnych kandydatów, którzy z powodu kompletnej indolencji w śląskich sprawach wywoływali tylko społeczne napięcia. Było ich pięciu. Ale największą polityczną awanturę rozpętał dopiero sanacyjny wojewoda Michał Grażyński. Choć ma on wielkie zasługi na polu rozwoju gospodarczego regionu, w kwestiach społecznych okazał się pospolitym satrapą z dużym workiem grzechów. U źródeł zła leżał wielki konflikt wojewody z Wojciechem Korfantym, który przekładał się na całą politykę w regionie. Wielu wybitnych działaczy regionalnych musiało dokonywać dramatycznych wyborów: albo "kolaboracja" z reżimem wojewody, albo dystansowanie się od spraw śląskich, a nawet emigracja. Konflikty schodziły aż na sam dół społecznej drabiny. Wielu byłych powstańców zmuszano do samookreślania się: albo aktywność w organizacjach kontrolowanych przez Grażyńskiego za cenę przywilejów socjalnych (zasiłki, renty, stypendia dla dzieci), albo wierność dawnemu przywódcy i pozostawanie obywatelem drugiej kategorii. Wielką tragedią było uwięzienie, emigracja i przedwczesna śmierć Korfantego.

Grażyński coraz silniej ograniczał prawa mniejszości niemieckiej, wymuszał nawet likwidację niemieckich nabożeństw w kościołach katolickich i ewangelickich. Większość tutejszych Niemców to byli lojalni obywatele Rzeczypospolitej, ich lider Eduard Pant był antyfaszystą, polskim senatorem i śląskim posłem - oni odczytywali tę politykę jako jawnie krzywdzącą. Antygermańską krucjatę wojewody musiał studzić nawet warszawski minister spraw zagranicznych Józef Beck. W administracji wojewódzkiej Ślązacy szybko stali się niemile widziani. Praktycznie wszyscy miejscowi urzędnicy, nawet polskiej orientacji, zostali usunięci ze stanowisk i zastąpieni "importowanymi" zastępcami, którym oferowano wysokie wynagrodzenia i atrakcyjne warunki osiedlenia.

Niejednoznaczne były skutki podziału dla lokalnego Kościoła katolickiego. Górnoślązacy zyskali wprawdzie własnego biskupa, ale jednocześnie oderwano ich od wrocławskiego matecznika, gdzie przez stulecia była ich duchowa stolica. Zderzenie europejskiej otwartości pielęgnowanej we Wrocławiu z diametralnie odmienną mentalnością polskiego Kościoła przyniosło wiele rozczarowań. Najbardziej drastycznym przykładem było karne rozwiązanie w 1933 roku całego rocznika kleryków w ulokowanym w Krakowie śląskim seminarium.

Skutki politycznego podziału regionu odczuwamy do dziś. Podjęta w 1998 roku próba ponownego zjednoczenia Górnego Śląska w jeden organizm administracyjny zakończyła się wielką awanturą. Niektóre miejscowości dzisiejszego województwa śląskiego, które dawniej były po drugiej stronie granicy (np. Racibórz), już stawiają na porządku dziennym kwestię secesji i przeniesienia się pod opolskie skrzydła.

Reforma struktur kościelnych z 1992 roku i stworzenie górnośląskiej prowincji też dały mizerne rezultaty. Dawna granica polsko-niemiecka sprzed 85 lat realnie wciąż istnieje: Kościół katowicki do dziś jest ostentacyjnie odrębny od Kościoła gliwickiego i opolskiego. Nie udało się nawet wprowadzić wspólnego dla całej metropolii modlitewnika, księża niezmiennie unikają organizowania pielgrzymek do sanktuariów "po drugiej stronie" (z Opola nie jeździ się do Piekar, z Katowic - na Górę Świętej Anny).

Najwięcej zła leży jednak w ludzkich sercach. Bezkonfliktowa wielokulturowość, którą przez stulecia chlubił się Górny Śląsk, legła w gruzach wraz z wybuchem nacjonalizmów w końcu XIX wieku. Ich skutkiem był m.in. rok 1922. Pokłosiem tamtej epoki są pokutujące do dziś demony, karykaturalna kopia mentalności z epoki Grażyńskiego. Śląsk, zamiast być modelowym przykładem polsko-niemieckiej koegzystencji, do dziś jest widownią groteskowych wystąpień ludzi szafujących nacjonalistyczną ideologią z początku XX wieku, zaprawioną tandetnym pieprzem z epoki gomułkowskiej.

I dlatego niezależnie od wszystkich dobrych skutków tego epizodu historycznego jego końcowy bilans nie jest korzystny dla Śląska. Szlachetne dzieło powstańców śląskich było powodowane wizją świetlanej przyszłości, bliźniaczo podobnej do iluzji szklanych domów u Żeromskiego. Niestety, dobre wizje rzadko się materializują.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35055,4245259.html



Kris - Pią Cze 22, 2007 6:53 pm

Generał, co z Polską wrócił na Śląsk
Józef Krzyk
2007-06-22, ostatnia aktualizacja 2007-06-22 16:05
20 czerwca 1922 roku wojsko polskie wkroczyło do Katowic. Witanego jak triumfatora jego dowódcę już niedługo później oskarżano, że był niemieckim agentem.

Tego dnia od rana tłumy gromadziły się przy moście oddzielającym Szopienice od Sosnowca. Czekali, aż wjedzie polska kawaleria. Do rynku w Katowicach z Szopienic jest zaledwie kilka kilometrów, a po drodze stało aż 30 bram triumfalnych. Stawiali je mieszkańcy poszczególnych ulic, członkowie stowarzyszeń. Bramę w Zawodziu z wielkich bloków węgla ustawili górnicy. Kobiety i dzieci rzucały kwiaty pod kopyta konia, na którym dumnie wyprostowany siedział gen. Stanisław Szeptycki.

Ten 55-letni oficer był wówczas u szczytu powodzenia. Zdobył uznanie dwa lata wcześniej jako dowódca północnego (litewsko-białoruskiego) frontu w wojnie polsko-bolszewickiej. Obowiązki te zawdzięczał solidnemu przygotowaniu wojskowemu. W armii austro-węgierskiej dosłużył się stopnia pułkownika. Artylerzysta. W lipcu 1916 roku został dowódcą tworzonej u boku Niemiec przeciwko Rosji III Brygady Legionów Polskich. Od października tego roku przez następne kilka miesięcy był komendantem całości Legionów. Piłsudski, który zrozumiał, że żołnierz polski ma służyć Niemcom tylko za mięso armatnie za odmowę złożenia przysięgi trafił wówczas do twierdzy w Magdeburgu. Szeptycki podał się do dymisji dopiero w maju 1918 roku, gdy okazało się, że Niemcy za polskimi plecami odstąpili w traktacie brzeskim okolice Chełma, tworzącej się właśnie Ukrainie. Choć jego rodzony brat, Andrzej Szeptycki uważał się za Ukraińca i był nawet grekokatolickim biskupem lwowskim, Stanisław na pierwszym miejscu stawiał Polskę. Z chlubą podkreślał, że jest wnukiem Aleksandra Fredry.

W listopadzie 1918 roku, gdy odradzała się wolna Polska, Szeptycki został szefem sztabu generalnego. W tamtym czasie uchodził za zaufanego współpracownika Józefa Piłsudskiego. Obaj poróżnili się zapewne rok po tym, jak Szeptycki w imieniu wojska polskiego obejmował w posiadanie Górny Śląsk. Przyczyną mogło być to, że przyjął posadę ministra spraw wojskowych w prawicowo-endeckim rządzie. Piłsudski wówczas od polityki się dystansował. Zachowanie Szeptyckiego uznał za zdradę, czemu dał wyraz w charakterystyczny dla siebie sposób. - Szeptycki to k... , która daje d... , każdemu, kto chce - powiedział publicznie. Generał wysłał do niego sekundantów, chciał się pojedynkować, ale zabronił mu tego prezydent Wojciechowski.

Kilka miesięcy później, Piłsudski, wciąż na dobrowolnej emigracji wewnętrznej posunął się dalej. Zasugerował, że swoje uwięzienie w Magdeburgu zawdzięcza Szeptyckiemu, bo ten był... niemieckim agentem.

Nic dziwnego, że w 1926 roku, gdy po przewrocie majowym Piłsudski zdobył władzę w Polsce, Szeptyckiego odesłano w stan spoczynku. Zmarł w 1950 roku.

Katowiczanie, a po nich mieszkańcy kilku innych śląskich miast, gdzie wkraczał na czele wojska latem 1922 roku takich kolei losu Szeptyckiego nie mogli przewidzieć. Witali go jak bohatera. W Piekarach prawie 80-letni i niewidomy Wawrzyniec Hajda poprosił, żeby mógł dotknąć jego guzików u munduru. Wzruszony Szeptycki mówił, że nic podobnego nie przeżył na żadnym froncie.

A w Katowicach zapewniał, że wojsko przynosi wszystkim obywatelom, bez względu na język, którym się posługują, spokój i bezpieczeństwo. Po mszy polowej przed teatrem dostał w darze od powstańców długi na prawie dwa metry miecz. Przywitał go zaś Wojciech Korfanty. Szeptycki odpowiedział mu następująco: - Gdyby ze sprawozdań o dzisiejszych uroczystościach świat sądził, że dzisiejszy zwycięski marsz żołnierza polskiego na Ziemię Górnośląską jest zasługą wojska, to muszę stwierdzić, że przyczyną naszej obecności jest przede wszystkim dzielny lud górnośląski, prowadzony w pierwszym rzędzie przez duchowieństwo. Duchowieństwo to rozbudziło w ludzie śląskim nastrój wysokiej wiary w zwycięstwo prawdy i sprawiedliwości. Wiara wymaga męczenników. Tych na Górnym Śląsku nigdy brak nie było. Z posiewu krwi tych, co padli za wolność Górnego Śląska, zrodziło się wielkie dzieło wyzwolenia.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35055,4245253.html



Kris - Pią Cze 22, 2007 6:55 pm
Historyczne placebo
Kazimierz Kutz
2007-06-22, ostatnia aktualizacja 2007-06-22 14:59

85. rocznica przyłączenia Górnego Śląska do Polski ludzi ani ziębi, ani grzeje. Może porusza sentymenty ludzi w moim wieku, którzy przyszli na świat jeszcze w latach 20. minionego wieku, ale dla wszystkich innych to sfilcowany starością zakalec. Czas przeszły, dawno dokonany i nic więcej.

Dziś szkoda toczyć boje o prawdę czasu minionego, choć pamięć zbiorowa o tamtych wydarzeniach zaśmiecona jest grubą warstwą polonocentrycznej propagandy okresu panowania Michała Grażyńskiego na Górnym Śląsku, a potem prawie 40-letnimi "internacjonalistyczno-klasowymi" głupotami historyków PRL-u. Pozostała książkowa makulatura nakładających się załganych "dzieł", która do dziś jest umysłową marmoladą powszechnego użytku. To jest muł, z którego trudno się będzie wygrzebać. Zwłaszcza że poza Śląskiem nikogo to nie interesuje.

"Czterech pancernych i pies" czy przygody kapitana Klosa wypełniają pamięć historyczną paru ostatnich pokoleń. Gustlik z "Pancernych" i Bercik załatwiają "zapotrzebowanie" na wiedzę o Górnym Śląsku. Na szczęście rośnie albo już wyrosła generacja historyków śląskich szanujących prawdę, choć trudno będzie się im zdystansować od przygranicznych problemów, by spojrzeć na te przemiany z perspektywy społecznej, a nie tylko polityczno-narodowej. I zdobyć się na wysiłek odcięcia się od turniejowego myślenia w zetknięciu z opracowaniami historyków niemieckich.

Czy nie można myśleć o naszej historii z perspektywy lokalnej w guście europejskim? I stawiać generalne pytania. Na przykład, czy Polska chciała mieć Górny Śląsk w swoich granicach? Dlaczego przed wojną Ślązaków odseparowano od wszystkiego? Dlaczego ich "nie dopuszczono"? Dlaczego 80 lat temu nie powstał w Katowicach uniwersytet? Nowy teatr, opera? Te i wiele innych pytań zasługują na badania. Byłaby to zapewne historia wykluczenia, które jest - być może - naczelną i trwałą właściwością tego skrawka ziemi i jego mieszkańców.

Dlaczego nie podejść do tej problematyki naukowo, wszak wszystko może być przedmiotem badań? Jest najprostsze pytanie - co przez te 85 lat Polska zrobiła dla Górnego Śląska? Choroba nie pozwoliła mi być na historycznych jasełkach z okazji wspomnianej rocznicy na katowickim rynku. W głównym wydaniu dziennika TVN nie było słowa o obchodach. Tak samo w poniedziałek we wszystkich dziennikach centralnych. Natomiast zawsze notuje się najdrobniejszy ruch ziomkostwa śląskiego w Niemczech. Mam nadzieję, że któryś z mówców na katowickim rynku przywalił okazyjnie ziomkostwu i wygłoszono panegiryk na cześć Michała Grażyńskiego. Gdyby było inaczej, uroczystość byłaby tylko przewijaniem starych gazet - tych sprzed 85 lat - a jej prawdziwym efektem wściekłość miejscowej ludności za wielogodzinny paraliż komunikacji miejskiej, zwłaszcza tramwajowej.

Mam nadzieję, że pryncypialność władz regionalnych i rozpanoszenie się na rynku nie obciąży i tak niewesołej pamięci historycznej Górnego Śląska. Na rynku odbyła się polonocentryczna msza, na której inscenizowano początek z 1922 roku, czyli przejęcie polskiej władzy nas Górnym Śląskiem. Ale powinno się też zainscenizować koniec z 1939 roku: wynoszenie z więzienia mokotowskiego umierającego Wojciecha Korfantego, jego manifestacyjny pogrzeb w Katowicach, potem wojna, ucieczka z Katowic sanacyjnych notabli (z Grażyńskim na czele kawalkady) w swoich limuzynach i walka powstańców oraz harcerzy z Wehrmachtem, a na koniec egzekucja harcerzy pod ich pomnikiem na rynku. Ludzie przyszliby na taką inscenizację.

Wiemy, że Wojciecha Korfantego, wielkiego organizatora polskości na Śląsku, dyktatora III powstania (z nominacji władz polskich) w II RP potraktowano jak zbrodniarza politycznego. Toteż daleki krewny Wojciecha Korfantego, senator IV RP, powinien był na niedzielnej uroczystości wejść na dach Teatru Śląskiego, wygłosić państwowotwórcze przemówienie i potem skoczyć samobójczo na dmuchany materac, a zebrana publiczność mogłaby mu śpiewać: "O mój rozmarynie rozwijaj się".

Polonocentryzm, jak każdy inny "centryzm", jest formą zawłaszczenia podmiotów, które nie poddają się kategorii posiadania. Ostatecznie, w myśl starego porzekadła "nie da ci ojciec, nie da ci matka, tego co dać ci może sąsiadka", można posiąść nawet sąsiada, ale nie Śląsk czy Polskę. Jeśli do czegoś takiego dochodzi, nazywane jest rozbiorami albo okupacją. W demokratycznej Europie, do której należymy, można i należy dyskutować, stawiać pytania i hipotezy. Są to jedyne drożdże budzenia postaw obywatelskich i one determinują jakość demokracji.

Zresztą, nie wiadomo, jak to z Polską będzie, bo oddawanie życia za pierwiastki może skończyć się wyproszeniem nas za drzwi. A może w ogóle o to toczy się gra? Separacja od Europy może być ukrytym planem braci K.? Niestety, za cokolwiek bierze się PiS, wypełza jakiś małpi gaj, jakby Polacy byli genetycznie upośledzeni. A tak nie jest. Jednak wszyscy, dzięki wygłupom koalicyjnych polityków, co tydzień dostajemy nową porcję zawstydzenia i upokorzenia. Mistrzem świata w tej konkurencji jest pan Giertych, a tuż po nim leci Lepper. Ten ostatni spłonie na stosie, bo nie dopilnował w Unii opatentowania polskiej wódki.

Pierwiastki pierwiastkami, ale dla "producentów rolnych" (ale i wszystkich Polaków) to mało znacząca sprawa, ale żeby banany i winogrona miały wyprzeć kartofle i żyto w produkcji wódki, to jest klęska dziejowa! To jakby okraść Jasną Górę z najważniejszych relikwii! Wódka i olej rzepakowy to klucz do władzy nad Polską. Władza PIS-u na nich leży, zwłaszcza, że po "szambie" moherowe berety ks. Rydzyka mogą być przerzucone na inny front walki.

Tak czy inaczej, kto umrze za "pierwiastki" jeszcze się pokaże.
http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35068,4244981.html



miglanc - Pon Lip 02, 2007 10:20 pm
Pozytywna rzecz zauwazylem - przed chwila w TVP Opole zostalo nazwane stolica Gornego Slaska - trzeba pochwalic dziennikarzy, ktorzy widac czegos zaczynaja sie uczyc. Mam nadzieje ze na zawsze zniknie "opolszczyzna".



Adek - Pon Lip 02, 2007 11:12 pm

Pozytywna rzecz zauwazylem - przed chwila w TVP Opole zostalo nazwane stolica Gornego Slaska - trzeba pochwalic dziennikarzy, ktorzy widac czegos zaczynaja sie uczyc. Mam nadzieje ze na zawsze zniknie "opolszczyzna".

Jestem bardzo zaskoczony. Pozytywnie:)



jacek_t83 - Wto Lip 03, 2007 9:20 am
też to widziałem. na tvp2 chyba to była, mówili coś tam, że "stolica Górnego Śląska to bardzo klimatyczne miejsce gdzie dobrze można się bawić przez cała noc" pokazywali ujęcia opolskiej Wenecji (Duduś daj zdjęcia ) mówili o jakimś nocnym kinie za darmoche w amfiteatrze i takie tam.



dudu21 - Wto Lip 03, 2007 9:29 am



+moje jakies stare






salutuj - Śro Lip 04, 2007 7:16 am
www.pajacyk.pl - Wejdź i nakarm głodne dziecko



Bruno_Taut - Śro Lip 04, 2007 7:57 am
Czyżby Śląsk czekał wciąż na swój chrzest? Skoro należy pominąć wczesne dzieje związane z Wielkimi Morawami i Czechami, a data 966 Śląska nie dotyczy, gdyż do państwa Polan należał dopiero od ok. 990, to nasza kraina pozostaje wciąż nieochrzczona.



miglanc - Śro Lip 04, 2007 1:26 pm
Dr Wozniczka mysli ze historie tworza historycy



Bruno_Taut - Śro Lip 04, 2007 1:31 pm
Bo poniekąd tak jest. Ale tworzyć powinni ją w oparciu o rzetelną analizę źródeł i w zgodzie z zasadami logiki. Pewne jest, że data 966 dla Śląska nie ma większego znaczenia. I mogą sobie strażnicy narodowej tradycji (tej jedynie słusznej) na głowie stawać, a tego nie zmienią.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tohuwabohu.xlx.pl



  • Strona 2 z 10 • Wyszukiwarka znalazła 744 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • resekcja.pev.pl
  •