ďťż
 
[Historia] Świadomość historyczna Ślazaków



m20 - Pon Maj 31, 2010 7:51 am
Dziadkowie z Wehrmachtu
26.05.2010 10:10/Polityka, Michał Smolorz

Na Śląsku "dziadek z Wehrmachtu" nie może być epitetem, bo nie jest tu jedynie nieszczęsnym epizodem dziejów

Jest sporym kawałkiem historii, począwszy od wojny prusko-francuskiej, przez I wojnę światową, aż po tragiczny czas hitleryzmu.

W licznych antologiach i zbiorach śląskiego humoru pojawia się postać człowieczka po szwejkowsku wkręconego w tryby wojennej machiny, wychodzącego z kolejnych opresji w mundurze Kriegsmarine, Luftwaffe i Wehrmachtu – w tym Afrika-Korps, zwanego tu autoironicznie "naszym AK". Ale ta przeszłość jest też utrwalona, na poważnie, na sepiowych fotografiach i w pamiętnikowych zapiskach, na nagrobkach i obeliskach (o które tyle było niepotrzebnych sporów).

Najstarsze zachowane portrety Ślązaków w mundurach pochodzą z wojny prusko-francuskiej i to one tworzą swoisty początek historii. Pierwsi górnośląscy rekruci walczyli co prawda w pruskiej armii już podczas wojen napoleońskich, ale tak naprawdę zorganizowany, masowy pobór zaczął się od wojny prusko-francuskiej (1870–71). Było to konsekwencją szybkiego rozwoju cywilizacyjnego i ludnościowego Górnego Śląska od połowy XIX w. – wcześniej region ten uchodził za odległą i zapyziałą prowincję Prus.

I wojna światowa była już wielkim i nowocześnie zorganizowanym przemysłem, w którym Górny Śląsk wziął udział jako ważna prowincja cesarstwa. Szacuje się, że w kajzerowskim Wehrmachcie znalazło się ok. 200 tys. Górnoślązaków, z czego ok. 30 tys. poległo, a ok. 70 tys. odniosło rany. A był to już okres rosnącej świadomości narodowej; według ostatniego przed wojną niemieckiego spisu powszechnego, 60 proc. mieszkańców prowincji mówiło po polsku, z czego połowa uznawała się za Polaków, choć region od ponad 500 lat rozwijał się poza Polską. Służba wojskowa w niemieckim mundurze nie była wtedy traktowana jako narodowy konflikt sumienia, raczej jako przykry dopust obywatelskich powinności, zważywszy na nieobecność Polski na mapie Europy.

Przyłączeni do Rzeszy

Odmienna była sytuacja społeczna w 1939 r. Choć od zakończenia I wojny minęło ledwie 20 lat, zdarzyło się wiele: Górny Śląsk przeszedł wyniszczającą kampanię plebiscytową, spór o polityczną przynależność do Polski lub Niemiec, wreszcie trzy powstania, z których ostatnie było faktycznie bratobójczą wojną domową. Obszar plebiscytowy został podzielony polsko-niemiecką granicą, co nie rozwiązało żadnych problemów politycznych, raczej je skomplikowało. Po obu stronach dalej trwały narodowe konflikty, podsycane urzędową polonizacją w województwie śląskim, a germanizacją w rejencji opolskiej. Ok. 250 tys. ludzi opuściło swoje domy, by przenieść się za sąsiednią granicę – w jedną i drugą stronę.

Przyłączenie całego Górnego Śląska do Rzeszy w 1939 r. wymusiło wielką operację weryfikacji narodowej i to jej konsekwencją była służba wojskowa w hitlerowskiej armii. Wpis na Niemiecką Listę Narodowościową (DVL) wiązał się z prawami i obowiązkami obywatelskimi, a więc i ze służbą wojskową. Odrzucenie oznaczało życie bez praw, ale i bez obowiązków. W Prowincji Górnośląskiej zdecydowana większość odrzuconych (ok. 140 tys. ludzi) – choć szykanowana, pozbawiona pełnych racji żywnościowych i lepszej pracy – jednak przeżyła wojnę. Dla wpisanych na DVL zaczął się konflikt sumień, rodzinne podziały, a potem dramaty uczestnictwa w hitlerowskiej wojnie.

Pierwsi poszli w kamasze Górnoślązacy z przedwojennym obywatelstwem, ci z zachodniej części regionu, od Bytomia, Zabrza i Gliwic – była to jedyna grupa, która służyła w wojsku przez całą wojnę. Prawie wszyscy trafili na front zachodni, który początkowo nie budził grozy. Błyskawiczne zwycięstwo nad Francją przy małych stratach, a potem rok spokojnego życia w koszarach – to dla wielu młodych chłopców nie była dolegliwość. Wojskowe służby propagandowe zapewniały im – poza normalną służbą – wycieczki krajoznawcze, imprezy kulturalne, długie przepustki i urlopy. Więc listy, jakie słali do rodzin, poza zwyczajną i zrozumiałą tęsknotą, zawierały też dumę z poznawania świata, a załączone do nich zdjęcia na tle wieży Eiffla czy na alpejskim lodowcu budziły zazdrość kolegów – ci często niecierpliwie czekali na pobór lub zgłaszali się na ochotnika.

W końcu 1940 r. zaczął się pobór Ślązaków z Volkslisty. Pierwsza (kilkutysięczna) grupa trafiła do Deutsches Afrika-Korps. Tam nie było już leniwego życia koszarowego i choć mocno pachniało prochem, to początkowe sukcesy niemieckiego korpusu ekspedycyjnego oraz egzotyka poznawanych ziem rozpalały żołnierską wyobraźnię. Znów do rodzin i kolegów trafiały fotografie wojaków, tym razem obok uśmiechniętych Murzynek z obnażonym biustem, słoni, krokodyli i wielbłądów, a na odwrocie pełne zachwytu opisy krajobrazowych i kulturowych odkryć. Grozy nie budziły nawet pierwsze zawiadomienia o rannych i poległych – w codzienne życie i świadomość młodego Ślązaka od trzech pokoleń wpisane było ryzyko poważnych, a nawet śmiertelnych wypadków przy pracy.

Niepokój obudził dopiero otwarty w 1941 r. front wschodni. Początkowe sukcesy rodziły nadzieję na szybkie zwycięstwo i spokojną okupację, ale rozwiała ją klęska pod Stalingradem i lawinowy wzrost liczby ofiar, które pogrążały w żałobie coraz więcej rodzin. Kolejne powołania do wojska stawały się śmiertelną loterią – kiedy po wstępnym przeszkoleniu młody Ślązak dowiadywał się, że jedzie na wschód – traktował to jak wyrok śmierci. Coraz mniej było listów z opisami atrakcji, coraz więcej próśb o modlitwę. A po otwarciu frontu włoskiego i lądowaniu w Normandii w ogóle nie było już lekkiej służby, wykrwawiona armia sięgała po coraz starsze i coraz młodsze roczniki (w ostatnim poborze z listopada 1944 r. najmłodsi poborowi byli z rocznika 1927, najstarsi z 1889).

Tu też zaczęły się największe dramaty sumień. Do służby trafiali nawet powstańcy śląscy i ich synowie, a ci, wychowani już w polskich szkołach, nie znali nawet niemieckiego. Coraz więcej było żołnierzy, którzy kampanię wrześniową przeszli w polskich mundurach – przyjmując Volkslistę zwalniani byli z obozów jenieckich, po czym powoływani do niemieckiego wojska, gdzie nawet zachowywano ich polskie szarże. Łącznie, do końca wojny, powołano do hitlerowskiej armii 180–220 tys. Górnoślązaków. Poległo ok. 40 tys., drugie tyle odniosło ciężkie rany.

Chłopcy z Luftwaffe

Najwięcej emocji budzą do dziś ochotnicy, którzy stanowili blisko 10 proc. rekrutów. Wielu widziało w tym zaciągu szansę na społeczny awans i wyrwanie się z przekleństwa codziennej roboty. Skuteczną robotę propagandową prowadzili doskonale przygotowani aktywiści Hitlerjugend, do której automatycznie zapisywano wszystkich 14-letnich uczniów.

Wymowny opis własnych doświadczeń młodego chłopca zostawił Henryk Bereska, znakomity tłumacz literatury polskiej na niemiecki: "Nie było w tym żadnej polityki, pewnego dnia do szkoły przyszedł wysportowany, opalony dwudziestolatek i zaproponował zajęcia w kółku szybowcowym na katowickim lotnisku. Oferował też wycieczki w góry, obozy pod namiotami, zawody sportowe. Po trzech latach wspaniałej zabawy, gdy już latałem na szybowcach i małych samolotach, zapytali, czy chciałbym być pilotem prawdziwego myśliwca. Nie namyślałem się ani chwili i tak wylądowałem w bawarskim ośrodku szkoleniowym Luftwaffe". Tak samo opisał swoje przygody młodego Bawarczyka kard. Josef Ratzinger, dzisiejszy papież Benedykt XVI.

Na ochotnika przyjmowano głównie do formacji elitarnych, czyli Luftwaffe i Kriegsmarine. Ochotnicza była też służba w Waffen-SS, choć wielu Ślązaków udowadniało po latach, że znaleźli się w nich z normalnego poboru. Niewykluczone, że w ostatniej fazie wojny wojskowe służby uzupełnień przekazywały rekrutów zmobilizowanych do Wehrmachtu do jednostek SS. Zdarzało się też szantażowanie represjami wobec rodzin.

Z Wehrmachtu do Andersa

W opisach wojennych losów Górnoślązaków powracają masowe dezercje z Wehrmachtu i przechodzenie do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Rzecz wymaga uściślenia. Jakkolwiek zdarzały się przypadki klasycznej dezercji z pola walki, niepowroty z przepustek, ucieczki z transportu itp., jednak nie one tworzą ten rozdział historii. Takich dezerterów skutecznie wyłapywała żandarmeria, co kończyło się karną kompanią. Najwięcej przejść dokonało się dzięki zorganizowanej kampanii zachęcania Ślązaków, którzy w niemieckim mundurze znaleźli się w brytyjskiej lub amerykańskiej niewoli. Była to celowa akcja służby uzupełnień polskiej armii, niezbędna wobec wyczerpania się rezerw rekruta z emigracji.

Pierwsi Ślązacy (ok. 1000 żołnierzy) z tych uzupełnień byli jeńcami z AfrikaKorps, ale najwięcej (ok. 40 tys.) znalazło się w polskich jednostkach dopiero w latach 1944–45, a więc już w decydującej fazie wojny. Pochodzili z niemieckich jednostek walczących na Bliskim Wschodzie, we Włoszech i w Normandii. Łącznie do PSZ trafiło tą drogą blisko 50 tys. Ślązaków, czyli 25 proc. całego stanu. Inaczej było na froncie wschodnim. Choć 40 tys. Ślązaków znalazło się w radzieckiej niewoli, dowódcy polskiej armii nie sięgali po tę rezerwę, przyjęto ich niespełna 3 tys.

Przechodzenie na drugą stronę frontu miało tragiczny skutek uboczny – walki bratobójcze. Wiele o tym mówią groby z Monte Cassino. Na polskim cmentarzu wojennym pochowanych jest 160 Górnoślązaków. Na dwóch pobliskich cmentarzach niemieckich spoczywa ich ok. 200. Śląsko-śląskie walki bratobójcze przytrafiały się w całej kampanii włoskiej, także w Ardenach, we Francji, na szlaku dywizji gen. Maczka, w lotniczej bitwie o Anglię.

Po wojnie

Wbrew powszechnym przekonaniom ani zaraz po wojnie, ani potem byłych żołnierzy Wehrmachtu nie spotkały masowe represje ze strony komunistycznej władzy (zdarzały się co najwyżej jednostkowe, osobiste przypadki odwetu). Opisywane akcje powojennej martyrologii Ślązaków wynikały z kryteriów narodowych i służba wojskowa nie była w nich brana pod uwagę (poza formacjami SS). Gen. Aleksander Zawadzki, pierwszy wojewoda śląski (późniejszy wieloletni przewodniczący Rady Państwa), prowadził w tej mierze dość zdroworozsądkową politykę, zapewne pod wpływem swego zaufanego zastępcy, ppłk. Jerzego Ziętka, obrosłego później legendą wybitnego wojewody-gospodarza.

Główny wektor rozliczeń z przeszłością został skierowany na Volkslistę i weryfikację narodowościową. Po udokumentowaniu polskości i wysiedleniu osób uznanych za Niemców kwestia służby wojskowej w Wehrmachcie została zamknięta. Do 1946 r. umożliwiono też powrót Górnoślązakom znajdującym się jako jeńcy wojenni w radzieckich obozach. Paradoksalnie, najwięcej kłopotów mieli ci powracający z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, których aż do 1956 r. dotykały represje.

Służbę w niemieckim wojsku mieli za sobą także ludzie komunistycznej władzy oraz eksponenci śląskich elit. Żołnierzem Wehrmachtu (a potem armii Andersa) był Stanisław Kiermaszek, wieloletni wicewojewoda u boku wspomnianego Jerzego Ziętka, a potem jego następca. Trzy lata służby miał za sobą Wilhelm Szewczyk, śląski pisarz, poseł na Sejm, członek egzekutywy KW PZPR. W tym samym wojsku służył legendarny Karol Musioł, przewodniczący Prezydium MRN w Opolu, twórca opolskich festiwali. Niemieckim żołnierzem był abp Szczepan Wesoły, wieloletni watykański duszpasterz polskiej emigracji, a także liczne gwiazdy sportu (jak piłkarz Gerard Cieślik).

W 1991 r. Dietmar Brehmer, przewodniczący Niemieckiej Wspólnoty Roboczej Pojednanie i Przyszłość w Katowicach, podjął próbę spisu żyjących Górnoślązaków kombatantów niemieckiej armii, w celu zapewnienia im ze strony RFN choćby skromnej rekompensaty. Do 1993 r. zweryfikowano 52,6 tys. osób, do dziś z tej grupy żyje nie więcej jak 10 tys., nie licząc mieszkających w Niemczech.

Kiedy w 2005 r. Jacek Kurski wygłaszał swoją haniebną enuncjację o dziadku z Wehrmachtu Donalda Tuska, posłem z listy PiS został Alojzy Lysko, śląski nauczyciel i społecznik, syn żołnierza Wehrmachtu poległego na Ukrainie, niestrudzenie dokumentujący powikłane losy Ślązaków, autor poruszającej książki "To byli nasi ojcowie". Większość dorosłego życia poświęcił na odnalezienie ojcowskiej mogiły – odnalazł ją i odwiedził już jako polski poseł.

Przywołane tu historyczne epizody są też częścią dziejów mojej własnej rodziny. Pradziadek Franciszek Smolorz, kowal z Pilchowic, propagator polskiego czytelnictwa, w 1871 r. w pruskiej pikielhaubie zdobywał Paryż. Dziadek Alojzy Smolorz, mechanik w hucie cynku, w I wojnie w mundurze kajzerowskiej armii został ranny pod Verdun. A mój ojciec Brunon Smolorz, drogista, urodzony już w polskich Szopienicach – powołany do Wehrmachtu w 1944 r. – przeszedł szlak z Prus Wschodnich do Kołobrzegu, w końcu na wyspie Uznam dostał się do radzieckiej niewoli, z której wrócił w maju 1946 r.

Na początku lat 60. nauczycielka zapytała na lekcji, czy wiemy, co nasi ojcowie robili w czasie wojny. Zaniosłem to pytanie do domu. Ojciec chwilę pomyślał, po czym z tajemniczym uśmiechem odpowiedział: mów zawsze, że twój tata był obrońcą Wału Pomorskiego. Powtarzałem to niestrudzenie aż do lat licealnych i nikt nigdy nie zwrócił uwagi na przewrotność ojcowskiego wyznania.




m20 - Śro Cze 02, 2010 6:30 pm
Pytanie z czystej ciekawości, ale może ktoś jest w stanie potwierdzić/ zdementować

Czy legenda jakoby wejście wojsk niemieckich do Rudy Śląskiej zaczęło się przemarszem jednego żołnierza, któremu towarzyszyła grupa mieszkańców, a który później miał zostać zastrzelony na terenie Świętochłowic jest tylko legendą czy ma w sobie coś z prawdy ?



Kris - Sob Cze 12, 2010 3:11 pm
Karwat: Górnośląskość niejedno ma imię

2010-06-12 12:00:19, aktualizacja: 2010-06-12 12:00:19

Dzieje wywodzących się ze Spiszu Donnersmarcków - kupców, którzy doszli do gigantycznych majątków, potężnych politycznych wpływów, a potem hrabiowsko-książęcych godności, dobitnie pokazują, że górnośląskość niejedno ma imię.

Kiedy parę miesięcy temu zaprosiłem publiczność na wieczór poświęcony Donnersmarckom i licznym rezydencjom, jakie ten potężny ród pozostawił na Górnym Śląsku oraz w paru innych zakątkach Europy Środkowej, nie podejrzewałem, że zainteresowanie będzie aż tak wielkie. W chłodny deszczowy poniedziałek w chorzowskim Teatrze Rozrywki pojawiło się kilkuset widzów. Niepojęte. Skąd taki boom?
Historyk sztuki prof. Irma Kozina i dr Arkadiusz Kuzio-Podrucki, biograf Hencklów Donnersmarcków i autor publikacji na ich temat, z niebywałą swadą powiedli nas po meandrach ostatnich trzech stuleci, okraszając losy górnośląskich magnatów anegdotami i ciekawostkami, które rzeczywiście mogły stanowić magnes skutecznie przyciągający zarówno młodych, jak i starszych widzów, ludzi różnych stanów i profesji. Nie tylko tak zwanych pasjonatów historii lokalnych, którzy szczęśliwie mnożą się ostatnio jak grzyby po deszczu.

To jeszcze jednak nie tłumaczy, skąd aż taki napór na teatralną kasę. Nie wyjaśnia źródeł fascynacji przynajmniej niektórymi wątkami naszych górnośląskich dziejów. Przecież ci ludzie w większości nie mieli pojęcia, jakie im danie zaserwujemy. Wprawdzie wiedzieli, że wywodzić się ono będzie ze szlachetnej magnackiej kuchni, ale przecież nie mogli być pewni, czy okaże się smaczne i - co ważne - lekkostrawne.

Duchy Donnersmarcków
To było dla mnie niecodzienne doświadczenie, bo gdy już minęło prawie pół godziny, zrozumiałem, że publiczność, trwając w grobowej ciszy i nabożnym skupieniu, traktuje prezentacje multimedialne i nasze wokół nich pogaduszki jak rodzaj mszy dziękczynnej, po której człek czuje się raźniej, bo nie tylko odpuszczono mu grzechy, ale i wskazano na całe serie jego dobrych, a zapomnianych uczynków.
Tak, obcując z duchami Donnersmarcków i resztkami ich niewiarygodnych bogactw materialnych, które ciągle można w naszych miastach i wsiach dotknąć, Górnoślązacy - czy tylko oni? - nabierają przeświadczenia, że już nie muszą wstydzić się ziemi, na której wyrośli (czyli samych siebie!), lecz wręcz przeciwnie - mają prawo odczuwać dumę, domagać się szacunku i wysiłku zrozumienia dla ich odmienności.

Bo nie ma wątpliwości, że dzieje - wywodzących się ze Spiszu - Donnersmarcków, kupców, którzy doszli do gigantycznych majątków, potężnych politycznych wpływów, a potem hrabiowsko-książęcych godności, dobitnie pokazują, iż górnośląskość niejedno ma imię. Trzeba ją jeno chcieć i umieć wyrażać w różnych językach, różnych wyznaniach, stosując odmienne, niekiedy z pozoru wykluczające się perspektywy widzenia. Dopiero wtedy można pojąć, dlaczego etniczni Górnoślązacy, także ci współcześni, tak bardzo różnią się od mieszkańców innych regionów Rzeczpospolitej (także dzisiejszej Republiki Federalnej Niemiec).

Paradoksy i zakręty
Cóż, najpotężniejsi z linii tarnogórsko-świerklanieckiej Donnersmarcków, Karol Łazarz i jego syn książę Guido, jeden z dwu najbogatszych w Niemczech przemysłowców (1830-1916), byli protestantami.
Ich możny krewniak z Siemianowic Śląskich, Hugo I (1816-1890), katolikiem. Wszyscy pozostawali - to oczywiste - lojalnymi obywatelami Prus i Niemiec.
Tak jak ich przodkowie - Cesarstwa Habsburgów i Wiednia. Ale zatrudniali w swych niezliczonych kopalniach, hutach, fabrykach i latyfundiach tysiące robotników, z których zdecydowana większość na co dzień nie porozumiewała się po niemiecku.
Żywioł słowiański i polski dominował na obszarach pozostających we władaniu Donnersmarcków. Z czasem musiało to prowadzić do napięć, nawet ostrych starć. Dziś mniej się o tym myśli i mówi. Podczas naszego chorzowskiego spotkania też ledwie dotknęliśmy tych spraw. A przecież Guido pozostawał w bliskich kontaktach z Otto Bismarckiem, będąc gorącym admiratorem polityki żelaznego kanclerza, nawet po jego śmierci. A jak wiadomo, Bismarck bezpardonowo wojował z Kościołem katolickim (zatem też z polskojęzycznymi katolikami z Górnego Śląska).

Cóż za paradoksy i zakręty! Jakże typowe dla Górnego Śląska. Oto kilkadziesiąt lat później, po śmierci Guidona, jego synowie Guidotto i Kraft przejęli nie tylko majątki i pałac w Świerklańcu, ale także - po zmianach granic i odrodzeniu się II Rzeczpospolitej - obywatelstwo polskie, bo prawie wszystkie ich aktywa znalazły się na terenie nowego państwa. Nie znaczy to jednak - co też oczywiste - że Donnersmarckowie nagle stali się Polakami.

Zerwane więzi
Po roku 1945 potomków kilku linii rodowych Hencklów rozrzuciło po świecie. W PRL-u, zupełnie inaczej niż za starej Polski - i to też oczywiste - żaden z nich uchować się nie mógł. Dziś mieszkają więc przede wszystkim w Niemczech i Austrii, ale także w Stanach Zjednoczonych - to przypadek najsławniejszego z nich, hr. Floriana, autora oskarowego Życia na podsłuchu, wstrząsającego filmu o NRD-owskiej Stasi.
Wątki i nitki łączące Donnersmarcków z Górnym Śląskiem dawno zatem zostały pozrywane, choć tu i ówdzie nadaje się im honorowe obywatelstwa (w Tarnowskich Górach), chrzci ich nazwiskiem place (w Świętochłowicach) bądź dopisuje się je do historii budynków czy instytucji (w Filharmonii Zabrzańskiej). Niedawno też, po wielu latach przerwy, ukazało się szóste wydanie Skarbu Donnersmarcków. Pionierskiej, zbeletryzowanej opowieści, którą nadal świetnie się czyta. I której lekturę gorąco polecam.
Szewczykowa opowieść Wilhelm Szewczyk napisał tę książkę jakieś 50 lat temu. W ogniu ideologicznej walki między krwiożerczym kapitalizmem a niosącym wolność i sprawiedliwość socjalizmem. W cieniu ledwie zakończonej II wojny światowej. W bliskim sąsiedztwie granicy na Odrze i Nysie, wtedy jeszcze nieuznawanej przez Niemcy Zachodnie.

Podkreślam te konteksty, bo bez ich uwzględnienia sąd o tej książce musiałby być dziś surowy i zapewne niesprawiedliwy. Szewczyk bowiem w wielu miejscach nakłada na dzieje rodu obowiązującą wówczas biało-czarną kalkę. Narodową i klasową. Niemcy zatem to pazerni i bezwzględni kapitaliści, Polacy zaś to biedny i dobry, lecz pokrzywdzony lud.

Inna rzecz, że ostrożna lektura książki Szewczyka, znakomicie przecież udokumentowanej, może stanowić niespodziewaną, a pożyteczną odtrutkę na nadmierne mitologizowanie naszej przeszłości. Bo rzeczywiście, to nie jest tak, że za Donnersmarcków Górny Śląsk był krainą mlekiem i miodem płynącą, gdzie panowała powszechna szczęśliwość. To nie jest tak, że Górnoślązacy niemieckiego ducha i polskiego ducha o niczym innym nie myśleli, jak tylko o tym, by się ponadnarodowo bratać. Słowem - to nie był raj zaludniony przez anioły. Z tego, co wiem, anioły mieszkają w Niebie. Do dziś w dorzeczu górnej Odry rzadko się je spotyka.

http://www.dziennikzachodni.pl/opinie/2 ... ,id,t.html



Wit - Wto Cze 15, 2010 8:16 pm
Nauka historii Śląska w autobusach
pj 2010-06-15, ostatnia aktualizacja 2010-06-15 21:35:34.0



W kilkudziesięciu autobusach zamontowano małe ekrany, na których dotąd można było oglądać tylko reklamy. Ale teraz pojawiły się też ciekawostki dotyczące Śląska

Dawid Biały, regionalny koordynator agencji reklamowej DV-Box, zastanawiał się, co zrobić, żeby pasażerowie chętniej spoglądali na małe ekrany LCD zamontowane w autobusach. Nie ukrywa, że chodziło mu przede wszystkim o zadowolenie reklamodawców, dla których ważna jest oglądalność. Ale przy okazji chciał także rozpropagować historię Górnego Śląska.

- Wiedza na temat historii regionu kuleje. Nawet na studiach nie sposób dowiedzieć się wszystkiego, głód wiedzy trzeba zaspokajać samemu - dodaje.

Zadzwonił do Jerzego Gorzelika, historyka sztuki i szefa Ruchu Autonomii Śląska, który wspólnie z Młodzieżą Górnośląską wymyślił setkę ciekawostek. Teraz pasażerowie kilkudziesięciu autobusów PKM Katowice i PKM Gliwice mogą się dowiedzieć np., że w Lisowicach odkryto dobrze zachowane szkielety drapieżnych dinozaurów, elektryfikację linii tramwajowych w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym rozpoczęto w 1898 roku, a najstarszy znany dokument, w którym pojawia się pojęcie Górny Śląsk, pochodzi z 1427 roku.

- Wiadomo, że w autobusach ludzie czasem się nudzą. Jestem pewien, że gdy przeczytają coś o regionie, to dobrze to zapamiętają - mówi Gorzelik. Dodaje, że w autobusach można poczytać też ciekawostki o śląskim sporcie, a nawet aktualne informacje. - Piszemy np., gdzie będzie nowa siedziba Muzeum Śląskiego - dodaje Gorzelik.

Biały zapowiada, że ekranów w autobusach będzie przybywać. W ciągu najbliższych miesięcy mają się pojawić w 80 pojazdach.



http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... usach.html




Kris - Czw Cze 17, 2010 11:04 am
^ bardzo fajna sprawa i dobrze zrobione. Rzeczywiście można się wiele dowiedzieć z tych zagadek o GŚ w czasie podróży PKM. Zauważyłem, że wielu posażerów miało wzrok skierowany do góry na monitor



Kris - Czw Cze 17, 2010 4:44 pm
Upamiętniono ofiary obozu Zgoda w Świętochłowicach
17.06.2010
Ofiary nazistowskiego, a później komunistycznego obozu w świętochłowickiej dzielnicy Zgoda uczczono w czwartek pod zachowaną do dziś obozową bramą w ramach obchodzonego od piętnastu lat 17 czerwca Dnia Ofiar Obozu Zgoda Świętochłowice.

Od lutego do listopada 1945 r. w dawnej filii hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz w Świętochłowicach-Zgodzie mieścił się obóz służący komunistycznemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. Przeszło przez niego wówczas ok. sześć tysięcy osób; liczba ofiar śmiertelnych szacowana jest na ponad dwa tysiące.

W obchodach dnia ofiar Zgody co roku bierze udział kilkadziesiąt rodzin ofiar i ostatni żyjący więźniowie, którzy trafili do obozu jako dzieci. Przyjeżdżają z całego Górnego Śląska, czasem również z Niemiec. Do uroczystości organizowanych przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców Woj. Śląskiego˙(DFK) zapraszani są m.in. przedstawiciele Ruchu Autonomii Śląska.

"Widzimy w Ruchu Autonomii Śląska naszego sojusznika; ideały mamy podobne, walczymy o to samo - o historię Śląska, żeby pamiętać o tych naszych zaszłościach" - powiedział organizujący czwartkową uroczystość Eugeniusz Nagel z DFK. Jak dodał, na uroczystości przyjeżdża coraz mniej dawnych więźniów obozu - w tym roku było ich kilkoro.

Dlatego teraz, zaznaczył Nagel, kwestia pamięci o ofiarach przechodzi na inny etap - będzie nie tylko zadaniem rodzin i bliskich, ale też całej społeczności regionu i jego władz. "W tym roku po raz pierwszy był wojewoda. Widzimy zaangażowanie i pomoc urzędu wojewódzkiego - zaczyna się to układać bardzo pozytywnie" - ocenił.

W czwartek przed bramą - jedynym elementem obozu Zgoda zachowanym do dzisiaj - po chwili ciszy, wystąpieniach i występie chóru złożono kwiaty i zapalono znicze. Dalsza część obchodów odbyła się pod pomnikiem ofiar na cmentarzu w rudzkiej dzielnicy Nowy Bytom. Potem w tamtejszym kościele św. Pawła w Rudzie odprawiono mszę z ofiary w języku niemieckim.

Do stycznia 1945 r., kiedy obóz w Zgodzie był filią obozu koncentracyjnego w Auschwitz, zginęły w nim setki osób wyczerpanych niewolniczą pracą, głównie Żydów i Polaków, ale także m.in. Francuzów.

Od lutego do listopada 1945 r., gdy obóz służył komunistycznemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego, przeszło przez niego ok. sześciu tysięcy osób. Minimalna liczba śmiertelnych ofiar szacowana jest na ok. 1,7 tys. osób, inne opracowania mówią o ponad 2 tys., a nawet 3 tys. osób. Część z nich, w tym wiele kobiet i dzieci, zginęło w lipcu 1945 r., gdy w obozie wybuchła epidemia tyfusu.
Do obozu trafiały osoby podejrzewane o wrogi stosunek do władzy, do których zaliczano m.in. Ślązaków, obywateli II RP, którzy podpisali w czasie okupacji tzw. volkslistę, a także żołnierzy Armii Krajowej. Decyzja o osadzeniu zależała od UB i NKWD i nie była poparta orzeczeniami sądów czy prokuratur; więźniowie trafiali tam bez wyroków, często na podstawie fałszywych donosów. Gdy w listopadzie 1945 r. obóz likwidowano, część osób zwolniono, innych przeniesiono do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie.

Były komendant obozu Salomon Morel zmarł w 2007 r. w wieku 87 lat w Izraelu. Wyjechał tam na początku lat 90., kiedy wszczęto postępowanie w sprawie dokonanych w obozie zbrodni. W 1996 r. katowicka prokuratura oskarżyła go o doprowadzenie do śmierci co najmniej 1538 więźniów. Jednak w 1998 r. Izrael odmówił jego ekstradycji. Według izraelskiego prawa, zarzucane mu czyny nie były ludobójstwem i przedawniły się po 20 latach.

Katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej podejrzewał Morela o niepodlegającą przedawnieniu zbrodnię ludobójstwa. Według świadków Morel wielokrotnie bił więźniów, powodując uszkodzenia ciała i kalectwo, umieszczał w karcerze, szczuł psami, znęcał się nad nimi psychicznie. Był też obciążany za tragiczne warunki sanitarne i bytowe w obozie, prowadzące do śmierci wielu osób.

W ub. roku na pomniku przy bramie obozu Zgoda umieszczono tablice oddające hołd jego ofiarom, z napisami po polsku, angielsku i niemiecku. Zostały zamocowane po kilkuletnim sporze dotyczącym ostatecznego ustalenia spornych wcześniej określeń. Jak mówią przedstawiciele DFK, nadal potrzebne są tablice opisowe - dla zwykłych przechodniów. (PAP)

http://www.tvp.pl/katowice/aktualnosci/ ... ch/1984969

-----------------------------------------------------------

DZIEŃ OFIAR OBOZU ZGODA ŚWIĘTOCHŁOWICE
IAR, 2010-06-17 10:59

W Świętochłowicach na terenie byłego obozu hitlerowskiego Auschwitz II - a później - stalinowskiego obozu pracy "Zgoda" zostanie uczczona pamięć więźniów. Dziś przypada Dzień Ofiar Obozu Zgoda Świętochłowice.

Na uroczystość przybędą osoby, które były więzione w tym miejscu, ich rodziny
, mieszkańcy Świętochłowic i przedstawiciele Ruchu Autonomii Śląska.

Do obozu trafiały osoby oskarżane między innymi o podpisanie volkslisty lub o "niechęć do komunistycznej władzy". Wśród nich byli Ślązacy i obywatele III Rzeszy, ale też przedstawiciele innych państw, w tym Czech i Węgier.
Szacuje się, że w obozie w Świętochłowicach zginęło kilka tysięcy osób.
http://www.tvs.pl/informacje/25827/



Kris - Pią Cze 18, 2010 8:36 am

Nie mordować pamięci o ofiarach świętochłowickiej Zgody


Ocaleni od śmierci w obozie i ich bliscy modlili się w czwartek na cmentarzu w Zgodzie (© Fot. Arkadiusz Gola)

Dziennik Zachodni Justyna Przybytek

2010-06-17 17:44:34, aktualizacja: 2010-06-17 17:44:34

W obozie w Świętochłowicach Zgodzie jeszcze po zakończeniu wojny mordowano ludzi. Ci, którzy tamto piekło przeżyli, opowiadają że morduje się nadal - ich pamięć.
Przez wiele lat o dramacie Ślązaków zamkniętych w obozie nie można było mówić. Teraz można powiedzieć wiele, ale niewielu słucha. Efekty? Miejsce kaźni przy ul. Wojska Polskiego wygląda jak kpina z pamięci o tych, co pomordowani leżą w okolicznych, masowych grobach. Owszem, pamiątki są: brama i tablice, ale za bramą ogródki działkowe, zresztą na teren których jeszcze w 1998 r. wchodziło się właśnie przez obozową bramę…
Edon Jańcki, jako "kolaborant", trafił do obozu mając 7 lat!
Wczoraj po raz szesnasty byli więźniowie i rodziny zabitych spotkali się przed bramą. Przyjeżdżają tak co roku. Uroczystość przyciąga zaledwie kilkadziesiąt osób. Tegoroczna była "prestiżowa", bo pojawili się oficjele - wicewojewoda śląski Stanisław Dąbrowa oraz p.o. prezydenta Świętochłowic Urszula Gniełka.

- Przypominanie tragicznej historii tego miejsca przynosi efekty - skomentował Jerzy Gorzelik, szef Ruchu Autonomii Śląska. - Ale ci, którzy gromadzą się pod tą bramą wiedzą, ile trzeba było trudu, aby zniweczyć pracę tych, co chcieli tę ciemną plamę na historii Górnego Śląska zaróżowić. Zgoda staje się symbolem odkrywania prawdy - dodał.

Od czerwca 1943 r. do czasu likwidacji przez Niemców w styczniu 1945 r. tuż przed wyzwoleniem Górnego Śląska spod okupacji, była tu filia obozu koncentracyjnego Auschwitz. W lutym 1945 r. otwarto tu obóz pracy przymusowej podległy Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. Pod komendanturą Salomona Morela przekształcił się w krwawy obóz zagłady. Działał do listopada 1945 r. Po wojnie więzionych było tu ok.
6 tys. osób. Oficjalnie mówi się o 2 tys., które zginęły z powodu głodu, chorób lub przez rozstrzelanie.

Dorota Boreczek trafiła do obozu podległego MBP, kiedy miała 14 lat - przy okazji każdego spotkania przypomina: "chodzimy po trupach".

- Obóz niczym nie różnił się od nazistowskich. Nas tu zabijano i dobijano. Nie było tylko gazu - mówi 79-letnia dziś kobieta.

Propaganda po wojnie głosiła, że więziono tu Ślązaków kolaborujących z Niemcami. - Był specjalny barak nr 7. Oficjalnie dla kolaborantów, ale tam były trzymane też kilkuletnie dzieci - opowiadała Dorota Boreczek. - Prawda była taka, że wystarczył podpis volkslisty czy nieznajomość polskiego, żeby trafić do Zgody.

Edon Jańcki, jako "kolaborant", trafił do obozu mając 7 lat! Spędził w Zgodzie cztery miesiące. - Pokazywali mi broń i granaty i pytali, czy widziałem to w domu - wspomina.

Batalia ofiar Zgody o upamiętnienie miejsca kaźni trwała do zeszłego roku! Dopiero w czerwcu 2009 r. przed bramą pojawiły się tablice z upamiętniającym ofiary Zgody napisem.

- Chcemy, aby w przyszłym roku przed bramą znajdowały się już nie tylko tablice pamiątkowe, ale i informacyjne. Takie są już projektowane - zapowiada Gorzelik.
Więźniowie popierają pomysł, bo pamięć o tym miejscu musi ocaleć.
- A nas jest już coraz mniej - przypomina Dorota Boreczek.

http://www.dziennikzachodni.pl/slask/27 ... ,id,t.html



Kris - Wto Cze 22, 2010 8:18 pm
Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach wydał mapę Śląska z początku XX wieku

2010-06-22 19:14:24, aktualizacja: 2010-06-22 19:14:24

Najnowszym wydawnictwem Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej jest historycznie opracowana mapa ścienna Górnego Śląska wraz z trzema mapkami pobocznymi z trójjęzycznym oznaczeniem miejscowości: po niemiecku, czesku i polsku.
Mapa główna przedstawia Górny Śląsk w ostatnim ujęciu historycznych granic tego regionu, tj.: obszary dawnego województwa śląskiego, dawnej niemieckiej prowincji Górnego Śląska i dawnego Śląska Czeskiego; przy czym mapa ta obrazuje teraźniejszy podział administracyjny tego historycznego regionu (aktualną sieć dróg, aktualne granice województw, powiatów i gmin oraz dzisiejszą granicę polsko-czeską). Trzy poboczne mapki opisują wybrane, ważne tematy historyczne: sytuację językową na Górnym Śląsku na początku XX wieku, graficzny opis wyników plebiscytu z roku 1921 oraz Górnośląski Okręg Przemysłowy w powiększeniu z zaznaczoną polsko-niemiecką granicą Górnego Śląska po podziale regionu w roku 1922. Ważnym aspektem mapy jest dwu- bądź trójjęzyczne oznaczenie poszczególnych miejscowości i innych punktów geograficznych. Przy niemieckich nazwach użyto nazewnictwa sprzed roku 1933.

http://www.dziennikzachodni.pl/aktualno ... ,id,t.html

......................................................................

Odsłonięto pomnik upamiętniający ofiary Tragedii Górnośląskiej

2010-06-12 18:38:42, aktualizacja: 2010-06-12 18:38:42

Pomnik upamiętniający ofiary Tragedii Górnośląskiej 1945 r., gdy do ZSRR wywieziono kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców regionu, został odsłonięty w sobotę w Tworogu k. Tarnowskich Gór na Śląsku.
Pomnik składa się ze skalnego obelisku - wysokiego i szerokiego na około metr - oraz dwóch tablic. Na pierwszej z nich widnieje napis "Ślązakom - ofiarom internowań, wywózek i prześladowań". Druga przypomina, że w 20-leciu międzywojennym w tym samym miejscu znajdował się pomnik upamiętniający ofiary I wojny światowej.

Uroczystość odsłonięcia pomnika poprzedziła msza święta w intencji ofiar Tragedii Górnośląskiej w kościele p.w. św. Antoniego, następnie obelisk poświęcił bp Gerard Kusz.

"Pomnik ma upamiętnić wszystkich represjonowanych w tamtych czasach tylko z tego powodu, że byli Ślązakami - polskimi lub niemieckimi. W samym Tworogu i sąsiednich miejscowościach było to co najmniej 50 osób" - powiedział PAP gminny radny Klaudiusz Wieder.

"To cenna oddolna inicjatywa na rzecz przywracania pamięci o tych tragicznych wydarzeniach" - powiedział przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska Jerzy Gorzelik.

Z chwilą wkroczenia w 1945 r. Armii Czerwonej na ziemie należące przed wojną do Niemiec - Górny Śląsk i Prusy Wschodnie - wydano postanowienie o wywózce z tych terenów wszystkich mężczyzn zdolnych do pracy i noszenia broni. Autochtoni zostali przez władze radzieckie uznani za "element germański".

Część zatrzymanych umieszczono
w tworzonych na początku 1945 r. obozach pracy, np. w miejscu byłej filii KL Auschwitz w świętochłowickiej dzielnicy Zgoda. Wiele osób zmarło w obozach, część więźniów wywieziono potem na wschód do pracy przy odbudowie zniszczonej radzieckiej gospodarki. Szacuje się, że wywózki objęły od 30 do 90 tys. osób.

Rodziny deportowanych były często nieświadome losu swoich najbliższych, wiele zostało pozbawionych środków do życia. Fala interwencji ze strony rodzin, zakładów pracy i organizacji społeczno-politycznych sprawiła, że komunistyczne władze woj. śląskiego podjęły starania o powrót deportowanych. Powroty rozpoczęły się latem 1945 r. i trwały do początku 1950 r. Nie wiadomo, ilu wywiezionym udało się wrócić, szacunki wahają się od 20 do 80 proc.

Śledztwo w sprawie deportacji Ślązaków do Związku Radzieckiego w 1945 r. prowadził Instytut Pamięci Narodowej. Zostało umorzone w 2006 r. m.in. z powodu śmierci odpowiedzialnych za to radzieckich przywódców z tamtego okresu. Instytut uznał, że deportacja co najmniej 14,5 tys. mieszkańców Śląska od stycznia do kwietnia 1945 r. była zbrodnią komunistyczną i zbrodnią przeciw ludzkości, połączoną ze szczególnym udręczeniem.

Odsłonięcie pomnika to najważniejsze wydarzenie odbywających się w weekend 3. Dni Tworoga. Udział w uroczystościach wzięli m.in. przedstawiciele mniejszości niemieckiej, Ruchu Autonomii Śląska, śląsko-dąbrowskiej "Solidarności" oraz delegacje zaprzyjaźnionych z Tworogiem gmin z Niemiec i Czech.
http://www.dziennikzachodni.pl/aktualno ... ,id,t.html



maciek - Czw Lip 08, 2010 9:22 am
W zeszłą niedzielę w Krnicy na półwyspie Istria w Chorwacji miałem okazję poznać ciekawego człowieka. Brałem udział w krótkim wyjeździe nurkowym. Krnica to taka sobie miejscowość turystyczna, ale dla nurków idealna właśnie z tego powodu, że nie ma za dużo plażowiczów.

Korzystając z ostatnich minut pobytu wszyscy udali się na zakupy do lokalnego bimbrownika i sklepu spożywczego. Ja stałem przy aucie. Podszedł do mnie około 70-letni mężczyzna. Zdecydowanie wyglądający na autochtona aniżeli turystę, i przeczytał na aucie (tranzit z centrum nurkowego), którym jechaliśmy napis "Katowice". Zrobił to parokrotnie. Zapytałem, czy zna Katowice. Odpowiedział, że nie tylko zna, ale jego mama pochodzi z Katowic, tata z Biskupic a on z Beuthen. Powiedział uwaga, że jest Upper Silesian (rozmawialiśmy od początku po angielsku). Nie wspomniał, że jest Niemcem, Polakiem, Chorwatem, Eskimosem a parokrotnie podkreślał Upper Silesian, Oberschlesier. Wyjechał, jak powiedział, z G. Śląska w 1945, kiedy administrację przejęli Rosjanie i Polacy. Spędził życie w Niemczech i Kanadzie, a na starość przeniósł się do Chorwacji. Opowiedział mi, że jego dziadek był zaangażowany w budowę Drapacza Chmur (nazwisko dziadka ~Gwozdek) a tego Pana to Gajda. Rozmawialiśmy chwilkę o G. Śląsku i widać było, że ma dużą świadomość tego miejsca i jego historii.



cola - Pią Lip 09, 2010 10:50 am
Miłe spotkanie za granicą:)



Kris - Sob Lip 24, 2010 11:38 am
do poczytania e-book : Świat, polityka i my rozdz. dot. Śląska
- V Rozbiór RP? - s.249
- Republika Śląska - s.254



Kris - Nie Sie 15, 2010 7:27 am
Mistyczne wersety Anioła Ślązaka

Dziennik Zachodni Krzysztof Karwat

2010-08-14 12:00:21, aktualizacja: 2010-08-14 12:00:21

Johannes Scheffler, mając niespełna 30 lat, przeszedł z luteranizmu na katolicyzm. Przyjął wówczas imię Angelus.
Swe polemiczne pisma religijne i nade wszystko krótkie, najczęściej dwuwersowe wiersze, okraszał także przydomkiem Silesius. Jednoznacznie więc chciał, by zapamiętano, skąd pochodził.

Pozostaje jedną z najważniejszych postaci barokowego Śląska i jego duchowej stolicy, Wrocławia. Ale ciągle słabo rozpoznaną przez współczesnych. Po II wojnie światowej w Polsce raczej pomijano te tradycje literackie
i kulturowe, które mogłyby podważać "piastowski charakter" ziem zachodnich. Angelus Silesius na dobre zatem utkwił w hermetycznych podręcznikach filologów, bo na domiar złego, w przeciwieństwie do wielu innych poetów tamtej epoki, posługiwał się w swych pracach nie łaciną, lecz przede wszystkim językiem niemieckim. Nie pomógł mu rodowód ojca Stanisława, urodzonego w Krakowie, przez większą część życia lojalnego urzędnika i poddanego królów polskich, którzy go uszlachcili, ani nawet fakt, że babka poety była Polką.

Lektura przynajmniej niektórych dystychów Angelusa Silesiusa, pomijająca filozoficzne i teologiczne konteksty, pachnie czymś nieznanym, tajemniczym, a może nawet groźnym. Nieledwie herezją. Jak w dwuwierszu "Jestem jako Bóg, a Bóg jako ja":
Jam wielki niczym Bóg, w małości my podobni,
Nie może on nade mną, nie mogę ja być pod Nim.

"Cherubowy wędrowiec" (tutaj w tłumaczeniach Marcina Brykczyńskiego i Jerzego Prokopiuka) nawołuje do bezkompromisowego i absolutnego zespolenia z Bogiem, który przenika całość ludzkiej rzeczywistości i egzystencji, choć jego natura jest niepojęta, nie do objęcia, nie mieści się w człowieczym rozumieniu czasu i przestrzeni. Nie ma na niego miary. Nie jest "ani duchem, istotą, rzeczą i nierzeczą". Jest poza przeszłością i przyszłością. Jest wiecznym Teraz. Stąd mistycyzm barokowy zakładał, że droga ku szczęściu i pełnemu zespoleniu z Bogiem ("gdy się stanę Tobą; mam tę jedną drogę") jest relatywnie łatwa, a w każdym razie dla każdego dostępna - "bylebyś tylko chciał ku niemu się pokwapić". Oznaczała jednak odrzucenie doczesnych potrzeb i przyziemnych pragnień, zgodę na to, że "śmierć to rzecz najlepsza", bo "od niej wolność mam", bo "umieranie rodzi życie".

Oto jakże charakterystyczny dla barokowego światopoglądu i sposobu poezjowania zestaw chwytów i figur literackich. Nierozwiązywalnych pa-radoksów, zaskakujących antytez, trudnych do racjonalnego ogarnięcia sprzeczności. To element ogólnoeuropejskiego dziedzictwa. Przypomina, że już przed wiekami należeliśmy do tej samej zachodniej wspólnoty kulturowej. Warto o tym pamiętać.

W ostatnich latach łatwiej o przewodników i stróżów tej pamięci. Śląscy mistycy obecni są w twórczości literackiej i eseistycznej Henryka Wańka czy Tadeusza Sławka. Godzi się też przypomnieć nazwisko poety i wydawcy z Instytutu Mikołowskiego, nieżyjącego już niestety Pawła Targiela. To dzięki niemu parę lat temu otrzymaliśmy obszerne fragmenty "Cherubowego wędrowca".
Angelus Silesius urodził się i zmarł we Wrocławiu. Pochowano go w roku 1677 w kościele św. Marcina.

Pierwszy w nowym sezonie wieczór z cyklu "Górny Śląsk - świat najmniejszy", organizowany na deskach chorzowskiego Teatru Rozrywki, poświęcę Aniołowi Ślązakowi. Zresztą nie tylko jemu, bo do grupy śląskich mistyków włączyć należy wiele innych nazwisk. Przyjdzie mi więc jeszcze do tematu powrócić. Choćby nawet okrężną drogą, prowadzącą przez twórczość... Adama Mickiewicza.

http://www.dziennikzachodni.pl/opinie/2 ... ,id,t.html



jacek_t83 - Czw Wrz 02, 2010 7:20 am
Poznawanie śląszczyzny, czyli czytanie ślabikorza
Elementarz śląskiej godki. Powstał pierwszy podręcznik mowy śląskiej

Uzmysłowienie sobie czym tak naprawdę jest gwara śląska, ma ogromne znaczenie w kształtowaniu świadomości językowej.

W tym celu ma pomóc ślabikorz, stworzony przez działaczy z Pro Loquela Silesiana (PLS) oraz przez Towarzystwo Piastowania Śląskiej Mowy Danga.


Ślązacy kochają swój "język", jak mówią o gwarze śląskiej
Autor: Katarzyna Hołda | Archiwum MM

Zapoznanie się ze ślabikorzem to odwołanie do tradycji i spojrzenie w przyszłość. To nawiązanie dialogu. Elementarz śląskiej godki skierowany jest do uczniów drugiej i trzeciej klasy szkoły podstawowej. Składa się z 46 lekcji. Są one ułożone tematycznie - wg roku szkolnego. Najpierw bohaterowie ślabikorza idą do szkoły, zaczyna się jesień, nadchodzą święta itd. Wszystko koncentruje się wokół pór roku.

- Ślabikorz został wydany z końcem czerwca. W tej chwili czekamy na drugi transport. Jeśli chodzi o nauczycieli, to spodziewamy się ich oceny naszego elementarza. Jeżeli Urząd Marszałkowski poprze naszą ideę i zdobędziemy pieniądze z Unii, to sfinansowany będzie podręcznik metodyczny dla nauczycieli - mówi MM Silesii Rafał Adamus z PLS.

Kursy doszkalające dla nauczycieli są absolutnie niezbędne. Powinny powstać różnego rodzaju zajęcia i studia podyplomowe, aby nauczyciele wiedzieli, czego tak naprawdę mają uczyć.

- To, że ktoś potrafi mówić po polsku, nie znaczy, że będzie mógł uczyć tego języka. Póki co, nie ma podręczników metodycznych, nie ma dobrze opracowanych gramatyk śląszczyzny - komentuje prof. dr hab. UŚ Jolanta Tambor, językoznawczyni, która przez 2 lata pracowała wraz z zespołem nad skodyfikowaniem zasad ortograficznych pisowni śląskiej. - Myślę, że potrzebne są studia podyplomowe - regionalne, na których dowiedzieć się będzie można jak uczyć języka, jak przekazywać wiedzę o tradycji, jak ją podtrzymywać - dodaje Tambor.

Byłaby tu nauka o historii Śląska, o elementach kulturalnych. - Trzeba byłoby to rozgraniczyć między kulturę zdecydowanie ludowo-folklorystyczną i kulturę wysoką, ogólnopolską - w której uczestniczą Ślązacy. Pokazać, że na Śląsku również tworzymy najwyższą kulturę - mówi Tambor.

- Wydaje mi się, że autorzy tego podręcznika podzielają pewne poczucie, że trzeba i warto dla nas, dla przyszłych pokoleń unormować gwarę właśnie w tym momencie historycznym - uważa Piotr Rybka, doktorant Zakładu Historii Języka Polskiego na Wydziale Filologicznym UŚ. - Taka praca, nawet w formie elementarza dla dzieci, jest również dokumentem, świadczącym o tym, co w danym momencie historycznym uznaje się za normę danego systemu, a co za błąd językowy. Publikacja ta jest na pewno kolejną oznaką, iż inaczej postrzega, a zwłaszcza inaczej wartościuje się obecnie dialekt śląski. To również składa się na ideowe bądź symboliczne znaczenie takiego elementarza - dodaje Rybka.

Czy można już mówić o sukcesie pierwszego śląskiego elementarza? Podjęta inicjatywa ma wpłynąć na świadomość językową uczniów i nauczycieli. Ślabikorz pokazuje, że odrębność językowa jest interesująca i warto ją poznać.

- Trudno mi przesądzać o sukcesie elementarza. Idea z całą pewnością jest warta czasu i wysiłku. Natomiast powodzenie praktyczne takiego podręcznika będzie zależało od sposobu jego wykorzystania na zajęciach - mówi Rybka.

- Nie jestem pewna, czy mowa śląska jest na tyle rozwinięta, aby udźwignąć treści intelektualne i abstrakcje. W filozofii i w innych naukach w wydaniu akademickim, śląszczyzna raczej się nie sprawdzi. Dodam jednak, że świadomość dialektalna jest bardzo ważna - mówi studentka V roku filologii polskiej UŚ.

Można się zastanawiać, czy uczniom naprawdę potrzebna jest wiedza na temat gwary?

- Przede wszystkim ważna jest zmiana postrzegania gwary wśród uczniów: to nie jest język potoczny, niechlujny, to nie jest język kloszardów, osób biednych lub niewykształconych. To nie język Ferdynanda Kiepskiego, ale żywy zabytek językowy, w którym widoczna jest historia polszczyzny ogólnej - mówi Piotr Rybka.

Niestety, obserwujemy powolną, aczkolwiek bardzo zauważalną zmianę, która dotyczy mowy śląskiej - zajmuje ona coraz słabszą pozycję. Oczywiście, Elementarz śląskiej godki natychmiast nie zakończy tego złożonego procesu, ale być może zapoczątkuje coś nowego.



Kris - Pon Paź 04, 2010 5:18 pm
"Trzeba by zmienić nazwę województwa śląskiego"
Józef Krzyk
2010-10-04, ostatnia aktualizacja 2010-10-04 10:49

Trzeba tak zmienić nazwę województwa śląskiego, by wreszcie zadowolić Zagłębie i Podbeskidzie. Ale łatwiej chyba by było zmienić nasze granice, niż wszystkich pogodzić
Ruch Autonomii Śląska podczas posiedzenia Sejmiku Śląskiego manifestuje swe poparcie dla żółto-niebieskich barw Stadionu Śląskiego
Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta


Do takich wniosków dojść można po zorganizowanej w ramach kongresu kultury województwa śląskiego dyskusji o tożsamości regionalnej. Nie wracałbym do tego wydarzenia sprzed kilku dni, gdybym nie miał pewności, że emocje, których byłem tam świadkiem, same z siebie nie wygasną.

Nie chodzi li tylko o to, że zdaniem niektórych uczestników debaty, a wbrew zaklęciom urzędników, województwo śląskie nie ma wspólnej dla wszystkich mieszkańców kultury i tożsamości regionalnej. Z tym akurat zgodzić się można, bo - na co zwrócił uwagę dr Zbigniew Kadłubek - większość mieszkańców województwa śląskiego nie utożsamia się z kulturą śląską.

Ba! Nie wiadomo nawet, co poza godką śląską i pamięcią odrębnej historii na tę kulturę miałoby się składać. W każdym razie socjolodzy zwracają uwagę, że z pewnością nie te cechy, które Ślązacy lubią uważać za specyficznie własne: poszanowanie pracy, religijność i silne więzy rodzinne.

Następny kongres, jeśli komuś przyjdzie na niego ochota, powinien być w tej sytuacji poświęcony raczej kulturze w województwie śląskim, a nie kulturze województwa śląskiego.

Krzywdy ze Śląska

Gorzej, że dla kilku uczestników kongresu debata o tożsamości regionalnej była tylko okazją do wygłoszenia tyrady o tym, jak wielka krzywda im się na Śląsku dzieje. Michał Węcel, historyk z Sosnowca, przyszedł więc ponarzekać na wyznawany rzekomo w różnych decyzyjnych kręgach pansilesianizm i deprecjonowanie zagłębiowskiej tożsamości. Przejawy tego, odkrytego przez siebie zjawiska, dostrzegł w nazwach instytucji i imprez, a daleko nie musiał szukać, wszak kongres kultury też miał Śląsk w swoim tytule.

Z podobnym poglądem zaraz po nim wystąpiło jeszcze kilka osób, dostało się nawet prezydentowi Sosnowca, bo podobno za mało jest zagłębiowski.

Nie wydaje mi się, by za takimi twierdzeniami stały jakieś fakty, ale dobrze by było nad nimi dłużej się zastanowić. I nie odmawiać prawa do takich odczuć. Dlaczego niektórym Ślązakom, święcie przekonanym, jak źle i arogancko traktowani są przez przemądrzałą Warszawę, przez myśl nie przejdzie, że np. w Zagłębiu i Żywcu są tacy, którzy po dziurki w nosie mają panoszących się Hanysów?

Cieszyłbym się, gdyby wnioski wyciągnęli z tego regionalni decydenci, którym wydaje się, że konfliktom uda się zapobiec, jeśli obdzielą po równo każdą wchodzącą w skład województwa krainę. Od 12 lat jest więc tak, że np. marszałkowi z Sosnowca czy Jaworzna trzeba koniecznie dodać do pomocy zastępców z Częstochowy, Bielska-Białej i Katowic lub Gliwic. O takim samym parytecie muszą pamiętać autorzy przewodników po regionalnych atrakcjach i jurorzy rozdzielający nagrody za osiągnięcia w sztuce. Żeby tylko nikogo nie urazić, na każdego poetę ze Śląska trzeba znaleźć poetę z każdego innego zakątka.

Tyle tylko, że to niczego nie załatwiło, bo dla mieszkańca Sosnowca czy Bielska-Białej, jak przekonałem się podczas kongresu, wystarczającym powodem do frustracji jest sama nazwa województwa. A Ślązacy - i ci, którzy marzą o autonomii, i ci pozostali, też na ogół nie są zadowoleni z wykrojonego odgórnie tworu.

- Jesteśmy w sytuacji człowieka, któremu włożyli za małe ubranie i każą mu być zadowolonym - opisał to uczucie dr Kadłubek.

Swoją drogą, pisane po śląsku przez Kadłubka "Listy z Rzymu" czym prędzej powinny stać się lekturą obowiązkową dla wszystkich, którzy chcą dowiedzieć się czegoś o śląskiej duszy.

Wszyscy ze wszystkimi przerzucają się oskarżeniami o krzywdy, brak zrozumienia i arogancję. Wypominają stare i nowe historie, i pomawiają o niecne zamiary.

Uważamy siebie, ale nie innych za otwartych i tolerancyjnych, ale brakuje nam wrażliwości, szacunku i empatii.

- Nie wyślę swoich dzieci na lekcje języka śląskiego - zarzekał się wspomniany przeze mnie historyk i nie pokrzepiła go odpowiedź Rafała Adamusa, jednego z orędowników takich lekcji, że na żadnym przymusie mu nie zależy.

Żegnaj i idź

Wyjściem z tej sytuacji mogłaby być próba nowego zdefiniowania Śląska i województwa śląskiego. Niestety, choć ten problem podejmowano już wielokrotnie, to zawsze bez rezultatu, na który by się wszyscy zgodzili. Nie potrafimy jakoś, siedząc w naszym grajdołku, przyjąć do wiadomości, że obojętnie czy z Sosnowca, Katowic albo Bielska-Białej, dla prawie wszystkich innych mieszkańców Polski wszyscy jesteśmy Ślązakami. Nasze wzajemne pretensje są dla nich śmieszne i niezrozumiałe.

Nie ma się co łudzić, że znikną. Coś mogliby nam na ten temat opowiedzieć mieszkańcy Nadrenii Północnej-Westfalii, landu arbitralnie i wbrew wcześniejszym powiązaniom wykrojonego po II wojnie światowej przez Brytyjczyków. Mimo napływu rzeszy obcokrajowców i upływu dziesięcioleci animozje się utrzymują. Inaczej się mówi i głosuje w wyborach, i pije się inne piwo. No i opowiada niewybredne dowcipy o tych drugich. Nie ma co liczyć, że u nas będzie inaczej.

Może więc, jeśli mamy przestać skakać sobie do oczu, lepiej powiedzieć sobie: "Żegnaj i idź swoją drogą". Zwolennikiem takiego rozwiązania byłby, że go wywołam w tym miejscu po raz kolejny, dr Kadłubek.

Śląsk w nowych administracyjnych granicach? Tak, to by mogło być ciekawe rozwiązanie, niekoniecznie wygodne nawet dla samych Ślązaków. Bo zmusiłoby każdego do nowego określenia własnej tożsamości. Nowoczesnej, otwartej na przyszłość nie powinno się budować, tak jak to się dziś dzieje, wyłącznie na historii i plebejskości. Trzeba by też wyjść z wygodnej pozycji ofiar rządzonych przez "onych", i nie dałoby się zrzucić za nic winy na złych sublokatorów.

Jednak... nie łudźmy się, na takie wyjście raczej nie ma co szybko liczyć! Wszak w Polsce granice województw wytycza się raz na kilkadziesiąt lat, a na nowym rozdaniu specjalnie nikomu nie zależy. Pozostaje więc chyba tylko zmienić jego nazwę. Wykreślić i zakazać używania nazwy "śląskie", a zrobić Podbeskidzko-Zagłębiowskie. Ciekawe, jeśli by to przeszło, na co wtedy będą narzekać uczestnicy kolejnego kongresu kultury?

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... z11PYgbgLZ



kiwele - Pon Paź 04, 2010 10:47 pm

"Trzeba by zmienić nazwę województwa śląskiego"

Jasne, że tak!
Mnie jednak niewiele obchodzą spory toczone w artykule o tym tytule, a przynajmniej nie o tym myślę.
Patrzę na nasze nazewnictwo i w ogóle na nasz język z punktu widzenia obcokrajowca, zwłaszcza anglosaskiego.
To makabra i abrakadabra te nasze Zachodnio-pomorskie, Świętokrzyskie, Dolnośląskie, Śląskie itd., zdaje się, że tylko Opolskie jest do przełknięcia .
Mimo wszystko już łatwiej by było się odnalezć z nazwami pochodnymi od stolic województw: Szczecińskie, Kieleckie, Wrocławskie, Katowickie a może nawet kiedyś pózniej: Województwo Szczecin,Województwo Kielce, Województwo Wrocław, Województwo Katowice.

Na ogół obszary naszych województw nie pokrywają się z wystarczającą precyzją z tradycyjnymi krainami etnicznymi, lepiej więc nazywać je bardziej neutralnie według nazwy stolicy województwa. Tak zresztą już było przed obecną reformą administracyjną podziału kraju.
Obecne nazwy może brzmią ładnie dla Polaków, ale jak się okazuje, są kłopotliwe często nie tylko w zetknięciu z zagranicą, ale powodują również wiele kontrowersji na gruncie interetnicznym. I dotyczy to wielu województw.



kickut - Wto Paź 05, 2010 9:39 pm
Nie uważam się za purystę językowego, ale przykładowe "województwo kielce" jest dla mnie nie do przyjęcia. Jak to w ogóle brzmi? I dlaczego mamy rezygnować z własnego zalążka tożsamości dla wygody anglosasa?



jacek_t83 - Pią Paź 08, 2010 11:43 am


"Śląsk nie ma zakotwiczenia w żadnym państwie"

Kazimierz Kutz, autor autobiograficznej powieści "Piąta strona świata" opowiada o Śląsku, jego historii i tożsamości Ślązaków.

Powieść napisana w formie gawędy przeplatanką gwary śląskiej i języka literackiego ma wymiar eseistyczny, jak twierdzą recenzenci, i ukazuje Śląsk jako ziemię "przeklętą, straszną", ziemię niewolnictwa wymuszonego i krzywdy. Już dziś zyskała miano epopei Śląska.

Leszek Mikrut: (...) tematyka Pana utworu jest głęboko zakorzeniona w Śląsku, pańskiej ziemi ojczystej, małej ojczyźnie. Dlaczego nie pokusił się Pan o dokonanie szerszego oglądu?

- Pochodzę nie tylko ze Śląska, ale i z rodziny powstańczej. Tajemnica tej ziemi to tajemnica trwania. Śląsk nie ma zakotwiczenia w żadnym państwie, od czasów Kazimierza Wielkiego zawsze poddawany był germanizacji albo polonizacji, zawsze znajdował się i znajduje w innym państwie, był i jest rządzony przez innych - "ludzi z zewnątrz". Do dziś jest odrzucany. Brakuje grupy etnicznej "Ślązaków", nie uznaje się państwowości śląskiej. A to są sprawy nurtujące Ślązaków, więc nie mam co oglądać się na szerszą perspektywę.

- Ale jesteśmy w Unii Europejskiej, w Europie regionów, państwowość odgrywa dziś już inną rolę niż do tej pory. Jak odnajdują się Ślązacy w tej nowej rzeczywistości?

- Teraz jesteśmy Europejczykami, a nie, jak dawniej, obywatelami drugiej kategorii. Nie musimy już jak w PRL podpisywać aktów lojalności. Przed wojną Polska nie utworzyła żadnego uniwersytetu na Śląsku, dopiero później to uczyniono. Ślązacy przez dziesięciolecia byli jednostkami podejrzanymi, nie mogli awansować. Dlatego zamykali się w swoich rodzinach, klanach, mieli kompleks niesprawiedliwości. Śląskość to postawa, to filozofia.

- Przez Pana słowa przebija gorycz...

- Jestem człowiekiem, który dożył już 82 lat, więc w sposób naturalny dążę do uogólnień, a że jestem ze Śląska i z francuskiej literatury, jak również Ślązakiem, któremu się udało, to piszę o tym, czego doświadczyłem, co widziałem i słyszałem. Ukazuję jak godnie przeżyć życie upodlone. Gorycz - w pewnym sensie - tak. Ale proszę pamiętać, że Ślązacy zawsze traktowali Polskę jak Macierz, a ta ich nie przytuliła... Teraz, dopiero po roku 1989 Ślązacy odzyskali wolność.

- A w jaki sposób te doświadczenia wpisują się w pańską nową książkę, w tę śląską epopeję?

- Talent to tajemnica, której nie można ani kupić, ani utrwalić. A mnie udało się. "Piąta strona świata" jest książką o PRL, o facecie, któremu się udało. A więc zawiera w pewnym sensie pierwiastki autobiograficzne. Oprócz własnych motywów, wątków przywołuję też postać brata - roztrzaskanego przez wojnę domorosłego filozofa, nieszczęśnika, któremu los zesłał wcielenie do Wermachtu... Ale wprowadziłem do tego utworu także humor, czyli odtrutkę na to, co najgorsze. A wszystko zakorzenione jest w języku "matczynym", znaczy - regionalnym.



Kris - Sob Paź 09, 2010 4:58 pm
GOWIN: ŚLĄZACY TO NIE MNIEJSZOŚĆ NARODOWA

Jarosław Gowin z Platformy Obywatelskiej zdecydowanie odrzuca postulat przyznania Ślązakom statusu mniejszości narodowej. To jego odpowiedz na opuszczenie klubu PO przez Kazimierza Kutza, który tego się domagał.
Gowin podkreślił, że politycy są odpowiedzialni za swoje działania nie za dwa - trzy lata, ale za 20-30 lat. Dodał, że w sytuacji, gdy Europa się regionalizuje, realizacja pomysłów Kutza byłaby groźna. Jednocześnie dodaje, że głównym powodem odejścia posła z klubu, jest zbieżność jego poglądów i stylu uprawiania polityki, z tym reprezentowanym przez Janusza Palikota.

Marek Sawicki z PSL zaznacza, że Śląsk nie powinien czuć się zaniedbanym regionem. Przypomina o licznych inwestycjach realizowanych tam poza przemysłem górniczym. Minister rolnictwa dodaje, że zachowania Kazimierza Kutza go niepokoją.

Z kolei Mariusz Błaszczak z PiS uważa, że odejście Kutza "do Janusza Palikota" to pomysł PO na zagarnięcie części lewej strony politycznej. Jednocześnie nie rozmawia się o wzrastających cenach, na przykład benzyny.
http://www.tvs.pl/informacje/29688/



salutuj - Nie Paź 10, 2010 12:51 pm
A ja i tak pozostanę Ślązakiem:-)

Swoją drogą PO już się zużyła - Palikot i Kutz to początek jej rozpadu



Kris - Pon Lis 22, 2010 9:35 pm
Poseł PO namawia: "Wybierajcie narodowość śląską"
Przemysław Jedlecki
2010-11-22, ostatnia aktualizacja 2010-11-22 20:09

Za 130 dni rozpocznie się spis powszechny. Marek Plura, poseł PO z Katowic, będzie namawiał Ślązaków, by na pytanie rachmistrza o narodowość, odpowiadali: "śląska". - Za własne pieniądze wykupię reklamy w telewizji - zapowiada.

Podczas ostatniego spisu powszechnego w 2002 roku 173 tys. osób zadeklarowało, że czuje się Ślązakami, a około 60 tys. stwierdziło, że język śląski to mowa, którą posługują się na co dzień. Marek Plura, poseł PO z Katowic, jest przekonany, że takich osób jest znacznie więcej.

- Zdarzały się sytuacje, że rachmistrzowie zniechęcali mieszkańców regionu do podawania narodowości śląskiej lub wręcz odmawiali takiego wpisu - mówi Plura. Zależy mu na tym, żeby takich sytuacji nie było podczas zaplanowanego na wiosnę przyszłego roku kolejnego spisu powszechnego. Rozpocznie się w kwietniu i potrwa do końca czerwca.

- Chciałbym, żeby jak najwięcej osób deklarowało to, co jest przyjemną prawdą o naszej odrębności, i to, co ludzie noszą w sercu - mówi. Plura podkreśla, że deklaracje Ślązaków będą bardzo ważne, ponieważ w tym samym czasie Sejm powinien zajmować się złożonym niedawno projektem nowelizacji ustawy o mniejszościach narodowych, który ma uznać mowę śląską za język regionalny. Dzięki temu państwo będzie miało obowiązek ją chronić.

- Nie mam jednak zamiaru nikogo namawiać na siłę. Chcę tylko, by ludzie wiedzieli, że naturalne jest przywiązanie do Śląska, do naszej mowy i do śląskości. To żaden wstyd - mówi Plura. Z tego powodu chce namówić śląskie organizacje, jak m.in. Związek Górnośląski oraz Ruch Autonomii Śląska czy Pro Loquela Silesiana, do wspólnej akcji promującej deklarowanie narodowości śląskiej i języka śląskiego jako domowego.

- Chodzi o zbudowanie prośląskiego sojuszu. Mam już parę pomysłów, które można wykorzystać. Z własnych pieniędzy chcę wykupić reklamy w telewizji, chciałbym też, żeby znane osoby, które już zadeklarowały przywiązanie do śląskości, pochwaliły się swoją decyzją sprzed kilku lat. To na pewno doda innym odwagi - wierzy poseł.

Jerzy Gorzelik, lider RAŚ, zapowiada, że będzie współpracował z każdym, kto poprze pomysł uwzględniania tożsamości Ślązaków podczas spisu. - Chodzi w końcu o opisanie rzeczy tak, jak się mają naprawdę. W 2002 roku byliśmy w tej sprawie sami, cieszę się że teraz jest inaczej - mówi Gorzelik. To szansa, że podczas zbliżającego się spisu jeszcze więcej osób zadeklaruje narodowość śląską. - Jeśli tak się stanie, politycy nie będą mogli dłużej tego ignorować. Mam nadzieję, że to zmieni sposób myślenia o tym, jak ma wyglądać państwo i wreszcie otworzy się ono na różnorodność. W końcu to wartość, a nie zagrożenie - dodaje Gorzelik. Jego zdaniem dzięki temu szybciej będzie postępować decentralizacja państwa, a co za tym idzie - samorządy regionalne zyskają więcej samodzielności, a w szkołach wreszcie pojawi się przedmiot "edukacja regionalna".

Pomysł Plury popiera także Józef Buszman, szef Związku Górnośląskiego. - Każda akcja, w której ludzie mogą podkreślić swoją tożsamość, powinna być wspierana. Nie można jednak niczego robić na siłę. Plura jest jednak dla mnie gwarantem, że będzie to akcja uczciwa i rzetelna - dodaje.

Zapytaliśmy Plurę, czy nie boi się oskarżenia o separatyzm i antypolskie nastawienie. - Jest na to lekarstwo. Mój starzyk w czasie powstania śląskiego strzelał do Niemców pod Anabergiem. Powstania pokazały, że chcemy być w Polsce i słono za to zapłaciliśmy. Nic się nie zmieniło. Poza tym, że dziś mówimy głośno o tym, że chcemy być sobą - dodaje Plura.

Więcej... http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35 ... z1637bcaQx



beschu - Pon Lis 22, 2010 10:17 pm

- Zdarzały się sytuacje, że rachmistrzowie zniechęcali mieszkańców regionu do podawania narodowości śląskiej lub wręcz odmawiali takiego wpisu - mówi Plura.

Zgadza się, w Tychach tak było.



masaccio - Wto Lis 23, 2010 10:16 am
głos posła Plury jest rewelacyjny - jeden chłop na wózku a zapiernicza że hej...

extra dla ziomków grających do tej samej bramki : "śląskie ma być w spisie"

EDUKACJA NIE REAKCJA*
nie straszyć autonomią tylko ja kształtować (najpierw w Ślązakach potem w administracji)



Kris - Wto Lis 23, 2010 7:01 pm
Ruch Autonomii Śląska zaskakuje
jsat 23-11-2010, ostatnia aktualizacja 23-11-2010 16:46

Ruch Autonomii Śląska, którego działacze po raz pierwszy zasiądą w sejmiku woj. śląskiego, od 20 lat propaguje ideę przywrócenia - w nowoczesnej formie - autonomii, jaką region cieszył się w II RP. Ruch chciałby doprowadzić do tego w 2020 r.

źródło: BEW
Pszczyna – perła Górnego Śląska

W niedzielnych wyborach RAŚ poparło blisko 8,5 proc. mieszkańców województwa, co dało ugrupowaniu trzy mandaty w 48-osobowym sejmiku. Zasiądzie w nim m.in. lider Ruchu, historyk sztuki z Uniwersytetu Śląskiego, dr Jerzy Gorzelik. Wynik RAŚ uznał on za satysfakcjonujący i powyżej oczekiwań, co jednak nie przełożyło się na dużą liczbę mandatów.

Niski budżet, niezły wynik

- Jesteśmy ugrupowaniem opartym na wolontariacie, nie otrzymującym żadnych dotacji publicznych, z budżetem na kampanię rzędu 70 tys. zł. O sukcesie zdecydowali ludzie młodzi; zaprocentowała świeżość, jaką niesie ze sobą taki ruch obywatelski - powiedział Gorzelik.

Politolog z UŚ dr Tomasz Słupik ocenia, że RAŚ przeprowadził zauważalną i dynamiczną kampanię wyborczą - jego kandydaci jeździli po regionie specjalnym tramwajem; podczas ostatniej sesji sejmiku postawiono pod gmach sejmiku stary samochód - warszawę, która miałaby zawieźć radnych do stolicy. Ruch był też aktywny w internecie; zabiegał o głosy pod hasłem "Poradzymy!" ("Damy radę").

RAŚ od kilku lat jest na Śląsku coraz bardziej widoczny. Co roku organizuje znane z piknikowej atmosfery marsze upamiętniające przedwojenną śląską autonomię, gromadzące setki osób, ubranych w regionalne, żółto-niebieskie barwy. Działacze Ruchu zabiegali też, by takie barwy miał remontowany Stadion Śląski; przed Wielkanocą przygotowali dla radnych wielkie pisanki w takich kolorach.

Nie chodzi o odrywanie

Według Słupika wizerunek RAŚ zmienia się; niegdyś Ruch był postrzegany bardziej radykalnie, obecnie wielu widzi go nie przez pryzmat polityki, ale regionalnej tożsamości i pielęgnowania dziedzictwa kulturowego Śląska. Przejawia się to także w postulatach dalszej decentralizacji państwa.

- RAŚ jest beneficjentem swoistego górnośląskiego przebudzenia, które na początku lat 90. dyskontował Związek Górnośląski - uważa politolog.

Gorzelik podkreśla, że celem RAŚ nie jest odrywanie woj. śląskiego od Polski, ale autonomia w ramach Polski, jako kraju autonomicznych regionów. Jego zdaniem, w Polsce rośnie niechęć do upartyjnienia życia publicznego, co wynika - jak mówił - z jego centralizacji.

W połowie lipca, w dniu 90. rocznicy ustanowienia autonomii polskiej części Górnego Śląska, działacze RAŚ przedstawili projekt swoistej konstytucji dla regionu, określającej zasady jego autonomii i autonomicznych instytucji. Nazwa dokumentu - Statut Organiczny - nawiązuje do Statutu Organicznego Województwa Śląskiego z 15 lipca 1920 r., który nadawał woj. śląskiemu szeroką autonomię w wielu dziedzinach życia. Na jego mocy m.in. powołano Sejm Śląski, uchwalający własny budżet, który zasilał Skarb Śląski.

Strategia "Autonomia 2020" w pierwszym etapie zakłada lobbowanie na rzecz zwiększenia samorządności polskich regionów przez radnych sejmiku woj. śląskiego. Wejście do sejmiku to był pierwszy cel RAŚ zawarty w tym dokumencie. Zwieńczeniem działań miałoby być przyjęcie przez Sejm w 2020 r. Statutu Organicznego Woj. Śląskiego - w innych niż dziś granicach. Projekt regionalnej konstytucji zakłada m.in. stanowienie w regionie prawa w niektórych dziedzinach i autonomię fiskalną.

Liga Regionów, Konstytucja i Statut

Wśród innych działań RAŚ są m.in. reaktywacja działającej w latach 90. Ligi Regionów, organizacja ogólnopolskiej konferencji zwolenników autonomii w 2012 r. w Poznaniu i manifestacji - Marszu Regionów - w Warszawie w 2015 r. Kolejne wydarzenia, m.in. referenda, mają doprowadzić do zmiany konstytucji w 2019 r. i wejścia w życie Statutu w 2020 r.

Stowarzyszenie, jakim formalnie jest RAŚ, domaga się też lepszej edukacji regionalnej (w tym podręcznika, opisującego historię i geografię regionu), promocji kultury, a także poprawy infrastruktury i rozwoju transportu publicznego w regionie, przede wszystkim kolei. Jego przedstawiciele uważają, że w woj. śląskim brakuje dużych, pełnych rozmachu projektów, poprawiających jakość życia i wyzwalających energię społeczną.

Według Gorzelika, w obecnym kształcie ustrojowym sejmik jest instytucją fasadową. Ruch oczekuje, że będzie lepiej wyrażał potrzeby mieszkańców regionu - również w opozycji do władz centralnych, jeśli zajdzie taka potrzeba. Opowiada się za większą przejrzystością działań samorządu wojewódzkiego.

Lider RAŚ jest za współpracą - jak mówi - na rzecz "obetonowania sceny politycznej" ze środowiskami z innych regionów, o podobnych zapatrywaniach. Wskazał tu m.in. ruch skupiony wokół Rafała Dutkiewicza i wyraził nadzieję na spotkanie z nim.

Narodowość Śląska

W początkach działalności Ruch był często utożsamiany ze środowiskiem zmierzającym (już od kilkunastu lat) do rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej - wielu działaczy było zrzeszonych w obu organizacjach. Obecnie - jak przyznał Gorzelik - nieraz między nimi iskrzy.

- Popieramy wspólnie tę samą ideę - uważamy, że państwowi urzędnicy nie mają prawa reglamentować narodowości śląskiej i fałszować rzeczywistości, nakładając na nią siatkę sztywnych pojęć. Sam zadeklarowałem narodowość śląską w spisie powszechnym i zadeklaruję w kolejnym - powiedział Gorzelik, który jednak krytycznie patrzy na obecną taktykę środowiska ZLNŚ i jego - jak mówi - "prowokacje intelektualne".

Gorzelik deklaruje, że w sejmiku RAŚ jest gotów do współpracy w projektach na rzecz regionu - zarówno w konkretnych głosowaniach, jak i - być może - w zarządzie województwa. Wykluczył jednak wejście przedstawicieli RAŚ do zarządu, w którym zasiadłby Piotr Spyra - członek dotychczasowego zarządu, współzałożyciel Ruchu Obywatelskiego "Polski Śląsk" kontestującego program i działania RAŚ.
PAP
http://www.rp.pl/artykul/2,568286.html
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tohuwabohu.xlx.pl



  • Strona 10 z 10 • Wyszukiwarka znalazła 1124 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • resekcja.pev.pl
  •