[Warszawa] O wszystkim i o niczym...
Mies - Pon Lis 06, 2006 8:27 am
A więc kolejny stereotypowy artykuł o Warszawie czyli pomieszanie fantazji, legend i własnych wyobrażeń żeby się lepiej czytało, przetykany opiniami ludzi, którzy dobrowolnie wpakowali sie w środowisko z którego ostatnio się wymiksowali i teraz je krytykują uznając, że to środowisko to jest właśnie "Warszawa".
Artykuł typowy dla Wyborczej i jej młodych dziennikarzy (gdzie jest Bikont, Szczygieł, Szczęsna, Orliński i reszta?) czyli mieszczący się w kategorii jednej z Tischnerowskich prawd, ale o tym akurat więcej w komentarzach do niego (pierwszy to dość sensowny kogoś z Gliwic), więc ja już sie nie będę rozpisywał.
------------------------
Warszawska pensja to za mało
Izabela Szymańska 2006-11-04, ostatnia aktualizacja 2006-11-05 19:52:58.0
Tu liczy się lans. Tu nie ma czasu dla siebie. Tu człowiek znaczy tyle, ile może się przydać. Maciek, Marta, Wojtek i Magda uciekają ze stolicy
W Warszawie miały na nich czekać możliwości: praca, studia, lepsze życie. I czekały. Ale im było mało.
Warszawa, bo tu się żyje
Magda i Wojtek Eksnerowie dopiero w Warszawie poczuli, że naprawdę żyją. Wreszcie w każdy wieczór mieli co robić: kino, galerie, teatry. Tego najbardziej brakowało im w rodzinnych Gliwicach. Męczyło ich przeświadczenie, że tam do końca życia niewiele się zmieni. Że 20 lat będą chodzić do pracy tą samą ulicą.
Rok 2000. On - ciemne włosy, wygląd bywalca CSW: brązowe bojówki, beżowa bluza. Absolwent zaocznej fotografii w Poznaniu już od roku zadomowiony w Warszawie. Ona - drobna blondynka, świeżo po architekturze.
Mają po dwadzieścia kilka lat. Wszystko układa się po ich myśli. Magda pracę dostaje po pierwszej rozmowie - zostaje asystentką architekta. Z miejsca zarabia sześć razy więcej niż znajomi w Gliwicach. Cieszy się, że to "bardzo niewarszawska praca": rodzinna atmosfera, początek pracy o godz. 9, koniec o 17, jeśli trzeba zostać po godzinach, szef wcześniej pyta, czy może zostać.
Wojtek ma karierę "warszawską". Szybko pnie się w górę. Do pierwszej pracy - biura graficzno-reklamowego - dojeżdża tramwajem. Do kolejnej - już swoim samochodem. Zakłada z kolegami firmę. Projektują strony internetowe, broszury i ulotki reklamowe, całe kampanie. Ale firmę okradają. Więc Wojtek szuka pracy "u kogoś". I trafia do Yours Gallery fotografa Tomasza Gudzowatego. Od projektowania albumów, kalendarzy dochodzi do kierowania zespołem. To on stoi za wystawami Gudzowatego na całym świecie, asystuje mu. Zwiedza Peru, Mongolię, Kanadę, USA, Szwajcarię, Argentynę, Niemcy, Chiny. Zarabia dużo. Nawet jak na Warszawę. Rodzice są dumni.
Warszawa, bo daje wrażenia
Maciek Kibort nazywany przez znajomych Skibort do niedawna był dyrektorem zarządzającym Centralnego Domu Qultury na Burakowskiej. Właściciel CDQ-u Jarek Guła mówi o nim "dobry wujek", bo stawiał na pracę zespołową, wszystkiego doglądał, wszędzie go było pełno. - Nie bałem się zostawić klubu pod jego opieką, bo wiedziałem, że nic nie zawali, a nawet będzie jeszcze lepiej.
Maciek ma 31 lat. Lubi zwracać na siebie uwagę: wyrazisty żółty sweter, zielony kaszkiet i zielone oprawki od okularów. Opowiada z werwą. Dużo pali. Choć wychował się w Olsztynie, w Warszawie nigdy nie czuł się obco. Tu poznali się jego rodzice, tu się urodził, tu ma część rodziny.
Pierwszy raz do stolicy przyjeżdża po maturze. Szuka wrażeń, chce się poczuć dorosły. Przed wyjazdem obcina dredy i daje babci pod choinkę. Wynajmuje mieszkanie ze znajomymi z Olsztyna, znajduje pracę jako sprzedawca reklam. Wytrzymuje rok.
Drugi raz jedzie do stolicy, kiedy znajomy proponuje mu pracę za barem w klubie Soma. Szybko nawiązuje kontakty, łatwo dogaduje się z ludźmi. Jednocześnie organizuje zielone szkoły w Olsztynie. Po trzech latach postanawia go ściągnąć do siebie właściciel CDQ-u. Maciek zostaje dyrektorem zarządzającym. Dzień zaczyna w południe przy komputerze albo na spotkaniu z menedżerami zespołów. Noce spędza w klubie - patrzy czy ochroniarze się nie obijają, barmani nie piszą SMS-ów, tylko rozmawiają z klientami, czy jest czysto. Po koncertach włóczy się po mieście z gwiazdami. Dzień kończy nad ranem.
Warszawa, bo Kraków jest senny
Marta dzień zaczyna od szybkiej kawy. Parzy ją na przytulnym dwupoziomowym praskim poddaszu. Pije z którymś z czterech stałych współlokatorów albo niezliczonej liczby przewijających się ciągle gości. Około 9 schodzą się wszyscy ze swoich pokoi do ciemnego niby salonu z dużym drewnianym stołem, "parkingiem" dla rowerów i praniem wiszącym pod sufitem.
Marta jest w domu do zadań specjalnych. To ona idzie do właściciela, kiedy trzeba zapłacić za wynajem czy go uspokoić, bo sąsiedzi się skarżą na głośne imprezy. Takie sytuacje świetnie potrafi łagodzić - jest konkretna, ale jednocześnie ciepła. Ludzie jej ufają.
Do Warszawy przyjechała na studia: stosunki międzynarodowe i slawistykę. Z rodzinnego Sosnowca bliżej miała do Krakowa, ale chciała być właśnie dalej od domu. - Kraków jest zbyt senny. Wolę Warszawę z jej tempem życia i możliwościami. Nawet najbardziej niszowe przedsięwzięcie znajdzie tu dla siebie miejsce - przekonuje.
W stolicy czuła się świetnie. Tu znalazła wymarzone miejsce na pracę - połączenie kawiarni z księgarnią. Księgarz robi kawę, siada z czytelnikiem, rozmawia o książkach. Marta jest zachwycona: - Dziś nie ma problemu z dostępem do literatury, jest wręcz za duży. Dlatego takie miejsca są ważne. Przychodzisz do sprzedawcy, który cię zna i już ma przygotowaną książkę specjalnie dla ciebie, jest twoim przewodnikiem.
Marta w księgarni siedzi do późna, w przerwach wyskakuje na uczelnię. Wieczorem spotyka się ze znajomymi, idzie do kina. Po Warszawie jeździ na rowerze. Przekonuje, że to jedno z miast najbardziej przyjaznych rowerzystom.
Lans to warszawskie relacje
Maciek ucieka z Warszawy każdego lata. Nie może tu wytrzymać w parzących w stopy trampkach. Jedzie do Olsztyna, bo tam ma jeziora i krzaki.
Marcie przeszkadza, że żeby założyć coś własnego, trzeba mieć bardzo duży kapitał. A jaki kapitał może mieć 26-latka?
Eksnerowie też zaczynają mieć wątpliwości. Idą na imprezę ze znajomymi z pracy. Przyjęcie, na jakich byli dziesiątki razy, ale oni zaczynają czuć się obco. Domyślają się dlaczego - od niedawna mają dziecko, małą Amelkę. Znajomi dzieci nie mają. Znajomi dalej robią kariery i chodzą na imprezy. Znajomi dalej, jak przedstawiają kogoś nowego, mówią: "Dyrektor kreatywny Grzesiek", "office manager Artur". Eksnerów zaczyna to denerwować.
Wojtek: - Najpierw poznajesz funkcję, a później imię.
Magda: - Interesujesz drugą osobę tylko w aspekcie, do czego możesz się przydać.
Takie relacje nazywają "warszawskim" podejściem do człowieka. Tu liczy się lans. Tu nie ma czasu dla siebie. To, że się nie widzą, zaczyna doskwierać najpierw Magdzie. Ona, po urodzeniu Amelii, pracuje cztery godziny dziennie. Wojtek nadal wraca w nocy. - Tu wszyscy przyjeżdżają tyrać - mówi smętnie, po czym z nagłym przypływem optymizmu dodaje: - Ale weekendy były super. Mieliśmy czas na spacery, pójście do CSW.
- Jeśli wtedy nie pracowałeś - ucina Magda.
Gliwice, bo Warszawa mnie stopuje
Eksnerowie wynieśli się z Warszawy, jawnie przecząc statystykom, które mówią, że jak już ktoś założy tu rodzinę, to zostanie. Oni z Amelką urodzoną przecież w stolicy wrócili do rodzinnych Gliwic, bo zauważyli, że znajomym, którzy zostali, jest łatwiej - zamiast płacić fortunę za opiekunkę, dziecko mogą podrzucić babci. 50-metrowe mieszkanie przy pl. Unii Lubelskiej zamienili na dwa razy większe i wyższe w gliwickiej kamienicy obok parku i rynku. Eksnerowie wynajęli mieszkanie na parterze, do czterech innych mieszkań ściągnęli przyjaciół, z którymi znali się od końca podstawówki, za którymi tęsknili w Warszawie. Latem na podwórku robią sobie pikniki.
- Wszyscy pukali się w czoło, kiedy powiedzieliśmy, że chcemy wracać. Tylko mój tata mówił, że jest dumny z naszej decyzji - wspomina Wojtek. Nic dziwnego. Do Gliwic wraca niewielu.
Kiedy Wojtek powiedział w Yours Gallery, że rezygnuje, zaproponowano mu, żeby współpracował na odległość. Działało świetnie - gliwickie rachunki, warszawska pensja. Dzięki temu po roku mógł zacząć realizować własne plany. - Stolica dała mi bardzo dużo, rozwinąłem się. Ale okazało się, że nie mogę tego wykorzystać. Nie mam kiedy tego użyć.
W Gliwicach z żoną założył fundację Plantacja, która ma promować artystów sztuk wizualnych, organizować im wystawy. Wojtek: - Młodzi ludzie często nie wierzą w swój talent i chowają prace do szuflady. Chcemy ich odnaleźć.
Dostali od miasta starą wieżę ciśnień. Magda zajmuje się zaadaptowaniem jej do celów wystawienniczych. Projektuje, chodzi po urzędach i załatwia wszystkie pozwolenia. Nie mają poczucia przegranej, wręcz przeciwnie - 29 lat, dwoje dzieci, trzecie w drodze. Pracują razem. Wojtek ma siłę i czas, by na 6 rano chodzić na tenisa.
Olsztyn, bo masz wpływ na to, co się dzieje
Maciek przyznaje, że zarabia mniej niż w CDQ, i zaraz zaprzecza stereotypowi, że w Olsztynie życie jest tańsze - gazeta wszędzie kosztuje tyle samo, jedzenie podobnie. Ale mniejszą płacę rekompensuje mu to, że wychodząc z domu, ma widok na jeziora, drzewa. Samochodem jeździ tylko, kiedy ma coś ciężkiego do przewiezienia - wszędzie może dojść na piechotę. Może też pozwolić sobie na psa. Kiedy musi gdzieś wyjechać, siostra zajmuje się suką Lalą. Zamiast do lekarza, chodzi do szamana, eks-drużynowego z harcerstwa, który wyleczył mu chore plecy.
Do robienia interesów też woli mniejsze miasto. Jak ktoś jest nieuczciwy, wszyscy zaraz o tym wiedzą, a w Warszawie taki kombinator łatwo może się ukryć. Poza tym, w Warszawie jest większa konkurencja. Poza tym, z Olsztyna wielu młodych wyjechało za granicę albo przeprowadziło się na wieś - jest mniejsza konkurencja. Poza tym, Olsztyn to miasto dużych możliwości. - Zostałem menedżerem wokalistki Niki Jager. Jej debiutancka płyta ukazała się kilka tygodni temu. Nagraliśmy ją w Olsztynie. Z Olsztyna załatwiam trasę koncertową, promocję w kraju i za granicą.
Maćka dostrzegł prezydent Olsztyna. Z resztą, trudno było nie zauważyć zamknięcia głównego skrzyżowania na letnią imprezę "Noc kobiet", na której śpiewały Nika Jager, Marysia Sadowska i Urszula Dudziak. Służby porządkowe nazwały ją "małym sylwestrem", informowały o niej ogólnokrajowe media. Prezydent zaproponował Maćkowi, by kandydował na radnego, bo będzie mógł mieć większy wpływ na to co się dzieje wokół. I Maciek startuje z listy bezpartyjnych.
Wrocław, bo chcę się sprawdzić
Marta próbuje przenieść do Wrocławia kawałek Warszawy. - Szukam podobnych miejsc, ludzi. We Wrocławiu też mieszkam w kamienicy, też nie sama.
Mija miesiąc od rozpoczęcia przygotowań do otwarcia pierwszej księgarnio-kawiarni we Wrocławiu. Trzy przestronne pomieszczenia w piwnicy pod dziekanatem wydziału filologicznego. Marta ma już za sobą scysje z pracownikami - bo ona ma inne tempo pracy. Szybsze. Nie wzięła pod uwagę, że we Wrocławiu ludzie się tak nie spieszą. Więc zwalnia. Z trudem uczy się cierpliwości. Wie, że nie ma jeszcze wszystkich książek na półkach, że trzeba coś poprawić. Mimo to postanawia otworzyć swoją księgarnio-kawiarnię. Bez wielkiej pompy. Tak po prostu.
Marta pracuje teraz więcej niż w Warszawie. Robi właściwie to, czego się nauczyła w stolicy. Ale to we Wrocławiu dostała samodzielne, kierownicze stanowisko. Jeśli coś nie wypali - ona będzie winna. Jak pójdzie świetnie - ona zbierze śmietankę. Lubi nowe wyzwania.
Na razie zaglądają do niej głównie studenci. Chwalą. Dziwią się połączeniu humanistycznych i naukowych książek z kawą.
- I tak jest łatwiej niż w Warszawie, gdzie ludzie są zblazowani. wszystko mają, trudno ich czymś zaciekawić - mówi Marta. - Nie mówię, że tu jest łatwo. Trzeba się starać, ale każde staranie przyjmowane jest ciepło.
Jedną nogą cały czas jest jednak w Warszawie - musi skończyć studia.
Izabela Szymańska
http://serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34309,3717735.html
Mies - Wto Lis 07, 2006 11:07 am
AKADEMIA SZTUKI ARCHITEKTURY KRAJOBRAZU
SAMODZIELNY ZAKŁAD SZTUKI KRAJOBRAZU SGGW
IX WARSZTATY PROJEKTOWE
MIASTO OGRÓD
JAKO WZORZEC PROJEKTOWANIA ŁADU PRZESTRZENI
seminarium wprowadzające
27 listopad 2006 sala Rady Wydziału
SGGW bud. nr 37, ul. Nowoursynowska 159, sala 0/106 (przyziemie)
godzina 10.15 – 14.45
PROGRAM SEMINARIUM
Jeremi T. Królikowski (SGGW) – Wprowadzenie do miasta ogrodu
Stefan Kozłowski (WSEiZ)– Miasto ogród w perspektywie ekorozwoju
Sławomir Gzell (WA PW) – Miasto ogród - pomiędzy ideą a spełnieniem
Grzegorz Buczek (OW SARP, ZG TUP) – Polityka przestrzenna wobec miast ogrodów
Marek Budzyński (WA PW) – Ursynów – miasto ogród
Krzysztof Domaradzki (WA PW) - Miasta ogrody w paśmie pruszkowskim. Lata-te 80-te XX-ego wieku. Projekty i realizacje
Michał Owadowicz (WA PW) – Schweinemunde i Świnoujście – od miasta militarnego do miasta ogrodu
Maria Sołtys (OW SARP) – Miasto - ogród Czerniaków
Marek Wittke-Witecki (DELINEA) - Polskie miasta – ogrody a parcelacja gruntów
Anna Różańska (SGGW) – Miasta ogrody w historii Warszawy
Kamila Kąca (Urząd Gminy Mrozy) – Mrozy - zapomniane miasto-ogród
Dariusz Śmiechowski (ASP) - Miasto-ogród jako wzorzec edukacji architektonicznej
Stefan Maciąg (TSSK Sadyba) - Miasto ogród Sadyba w kontekście przestrzeni publicznej – dziś, jutro i pojutrze
martin13 - Wto Lis 07, 2006 3:32 pm
Nowy stadion Legii za trzy lata
Wtorek, 7 listopada (13:07)
Nowy stadion piłkarski Legii Warszawa powinien zostać oddany do użytku w lecie 2009 roku - ogłosił we wtorek na konferencji prasowej pełniący funkcję prezydenta m.st. Warszawy Kazimierz Marcinkiewicz (PiS).
- Zmodernizowany stadion Legii powinien zostać oddany do użytku w lecie 2009 roku, a liczba miejsc na obiekcie wzrośnie do 31 800. Prace rozpoczną się w czerwcu 2007 roku, wraz z końcem obecnych piłkarskich rozgrywek ligowych - poinformował Marcinkiewicz, kandydujący w niedzielnych wyborach na prezydenta Warszawy.
Na wtorkowej konferencji prasowej w Warszawie przedstawiony został plan prac dotyczący harmonogramu modernizacji i rozbudowy stadionu przy ul. Łazienkowskiej. - Harmonogram jest po to, żeby wszyscy kibice oraz mieszkańcy Warszawy mogli pilnować krok po kroku, dzień po dniu wszystkich podjętych przez nas zobowiązań - powiedział Marcinkiewicz, dodając, że zadanie może zostać zrealizowane tylko przy ścisłej współpracy klubu i właściciela Legii oraz miasta stołecznego Warszawy.
Pierwsze decyzje w sprawie stadionu Legii już zapadły. Niedawno Rada Warszawy zgodziła się przeznaczyć 180 mln złotych na nowy obiekt. Według Marcinkiewicza, z końcem stycznia 2007 roku będzie można doprowadzić do ogłoszenia przetargu. Wcześniej potrzebne będą projekt i pozwolenie na budowę.
- Wybór generalnego wykonawcy może nastąpić w czerwcu 2007 roku. Wtedy zostanie wbita pierwsza łopata - dodał były premier.
W pierwszym etapie, zaplanowanym na 30 czerwca 2007 - luty 2008, budowane będą trybuny narożne, boczne, co spowoduje przyrost nowych miejsc o 5300. Drugi etap zakończy się we wrześniu 2008. Przewiduje on powstanie największej trybuny, tzw. nowej "żylety". Ostatni, trzeci etap, przewidujący budowę głównej trybuny, także vip-owskiej, ma zostać zamknięty w lecie 2009 roku. Wówczas mecze na stadionie Legii będzie mogło oglądać 31 800.
Z ustaleń między m.st. Warszawa i klubem wynika, że prace projektowe Legia wzięła na siebie i ona je sfinansuje.
- Jestem dobrej myśli i uważam, że za trzy lata stadion może powstań. To jak najbardziej realna data" - powiedział prezes Legii Piotr Zygo. Pomysł rozbudowany obiektu popiera również właściciel Legii - grupa ITI.
Kazimierz Marcinkiewicz spotkał się we wtorek również z fanami Legii. Przedstawiciele Stowarzyszenia Kibiców pytali p.o. prezydenta Warszawa nie tylko o sprawy dotyczące klubu piłkarskiego Legia, ale również byli zainteresowani problemami CWKS Legia, któremu grozi upadłość.
- Zgodnie z ogłoszonym w poniedziałek programem grupa 59 sportowców ze stołecznych klubów otrzymywać będzie comiesięczne stypendia "Nadziei Olimpijskich", w wysokości 2,5 tys. złotych miesięcznie. W tym gronie są zawodnicy CWKS Legia. Drugi projekt zakłada pięciomilionową nagrodę dla klubów warszawskich za promocję miasta, za dany rok. Taki dodatek spowoduję stabilizację finansową stołecznych klubów" - powiedział.
Dyrektor zarządzający Legii Leszek Miklas zapewnił kibiców, że nowy obiekt będzie spełniał standardy stadionu czterogwiazdkowego, co oznacza, że w Warszawie będzie mógł zostać rozegrany półfinał Ligi Mistrzów.
Źródło informacji: PAP
Mies - Czw Lis 09, 2006 12:28 pm
Relacja ze spotkania podsumowującego AD PUBLICANDUM
30.X.2006, sala rzeźby Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej
1. AD PUBLICANDUM - całoroczne międzymiastowe interdyscyplinarne studium miasta
Bazę późniejszej dyskusji stanowiły trzy prezentacje:
a) warszawska grupa AD PUBLICANDUM, działająca pod opieką Michała Owadowicza, złożona ze studentów Wydziału Architektury PW: Artur Filip, Grzegorz Moskała, Tomasz Gancarczyk, Karol Żurawski. Grupa przedstawiła przebieg studium oraz socjologiczną analizę trzech wybranych warszawskich osiedli wykonaną w oparciu o teorię Aleksanda Wallisa i Christiana Norberg-Schulza.
b) Henrik Werth - student Regional- und Stadtplannung w Berlinie, który przedstawił genezę i odbiór osiedli zamkniętych w Warszawie na podstawie dyskusji na forach internetowych.
c) Kasia Zaborska - architekt, doktorantka Wydziału Psychologii UW w Katedrze Psychologii Społecznej przedstawiła wyniki najnowszych badań prowadzonych pod kierunkiem prof. Marii Lewickiej z udziałem mieszkańców osiedli zamkniętych.. Przedstawiła również typologię warszawskich osiedli, analizę konkretnych rozwiązań architektonicznych oraz przykłady alternatywnego bezpiecznego budowania.
2. WPROWADZENIE - zapis
Oprócz dużej liczby studentów nie tylko z Warszawy, ale: Białegostoku, Lublina, Krakowa, Wrocławia są z nami osoby, które już bezpośrednio uczestniczą w kształtowaniu otaczającej nas przestrzeni oraz osoby badające relacje środowisko-człowiek.
Celem dzisiejszego spotkania jest stymulowanie publicznego dialogu pomiędzy profesjonalistami a przyszłymi profesjonalistami, którego nam, studentom wyraźnie brakuje.
Zanim przejdę to tematu spotkania, chciałbym wyjaśnić proces, który do niego doprowadził: ponad dwa lata temu podczas organizacji ogólnopolskiego studenckiego konkursu fotograficznego ZOBACZ WAWĘ z sieci kontaktów narodził się efemeryczny twór - Koalicja Miast, którego pokarmem jest studencka aktywność. Kilka miesięcy później został zorganizowany drugi, poważniejszy konkurs: Miasto Zmysłowe. Działania fotograficzne okazały się jednak zbyt mało wydajne w badaniu miejskich procesów. To nienasycenie doprowadziło do powstania całorocznego, międzywydziałowego, inter-dyscyplinarnego studium fragmentu miasta: AD PUBLICANDUM. Ad publicandum oznacza upublicznienie, oddanie pod krytykę, budowanie dialogu. I to dlatego dzisiaj znajdujemy się w sali o nie-amfiteatralnym układzie ułatwiającym równą rozmowę.
Przedsięwzięcie miało sprowokować globalne spojrzenie na procesy kształtujące miasto. Od 30 października 2005 roku kilkuosobowe grupy studentów architektury prowadziły badania na wybranym fragmencie swojego miasta. Obszar problematyczny można osadzić w trójdzielnym arystotelesowskim schemacie dzielącym organizm miejski na: sferę prywatną, sferę publiczną oraz sferę przenikania się tych dwóch - agorę.
Studium w idealnym założeniu miało więc opierać się na współpracy architektów z osobami badającymi tkankę społeczną miasta oraz z drugiej strony na rozpoznaniu działań przestrzennych koordynowanych przez władze publiczne. Ta druga strona okazała się dużo mniej przejrzysta i niezorientowana na wspólne działanie ze studentami.
Mam nadzieję, że wystąpienia będą wystarczającą bazą do rozmowy o roli architekta w procesie budowania osiedli mieszkaniowych oraz o jego postawie we współpracy z pozostałymi dziedzinami i aktorami kluczowymi dla tego procesu.
---
jeśli kogoś interesuje mogę wrzucic tu zapis dyskusji
Adasmos - Czw Lis 09, 2006 9:17 pm
^^ Wrzuć
Mies - Pią Lis 10, 2006 2:00 pm
3. PREZENTACJE - streszczenie i wnioski
a) grupa AD PUBLICANDUM
Studium rozpoczęło się od przeglądu historii budowy miast europejskich z naciskiem na wybrane fragmenty Warszawy. Teoria została potwierdzona podczas wycieczek w teren między innymi na Żoliborz, gdzie rozwój dzielnicy udokumentowany mapami i opisami wydarzeń z różnych okresów został skonfrontowany ze stanem obecnym. W podobny sposób została dokonana analiza własnych miejsc zamieszkania uczestników z naciskiem na opisanie warunków powstawania przestrzeni społecznej. Przestrzeń społeczna to, za Aleksandrem Wallisem to użytkowany i kształtowany przez daną zbiorowość obszar, z którym wiąże ona system wiedzy, wyobrażeń, wartości i reguł zachowania, dzięki którym identyfikuje się z tym właśnie obszarem. Przykłady osiedli pochodziły z Choszczówki, Tarchomina i Grochowa.
W oparciu o wartości instrumentalne kształtujące: charakter funkcjonalny przestrzeni (pole, plac, ulica, cmentarz, brama) jej status społeczny (otwarty/zamknięty, sakralny/świecki, prywatny/publiczny) oraz dające możliwość orientacji w przestrzeni (topografia, rozkład, znaki orientacyjne), studenci zaproponowali interwencje mające za zadanie podnieść poziom identyfikacji mieszkańców z użytkowanymi przez nich przestrzeniami.
Studenci wykazali również w sposób graficzny związek przestrzeni osiedli z wartościami egzystencjalnymi wyrażanymi przez przeżycia: emocjonalne (tożsamość społeczna, światopogląd), estetyczne (architektura, krajobraz) i intelektualne (symboliczne, tożsamość kulturowa).
Wnioski:
- warto jest poszukiwać wiedzy poza zajęciami programowymi.
b) Henrik Werth - Osiedla zamknięte - ZA i PPRZECIW w komentarzach na warszawskich forach internetowych.
Początkowo fenomenowi osiedli zamkniętych społeczeństwo, polityka, media poświęcały mało uwagi. Dopiero artykuł z 2004 roku określający liczbę tych osiedli w Warszawie na ponad 200 wywołał burzliwą dyskusję na forum internetowym gazety Wyborczej.
Wnioski z analizy tej i następujących później dyskusji na forach:
- społeczeństwo - spolaryzowane, składające się z egoistycznych jednostek,
- jednostka to wieczny malkontent, pozbawiony odwagi cywilnej, wrogo nastawiony do inności,
- społeczna elita określana jest mianem złodziei i pozbawionej wiedzy
- reakcją jednostki na powstawanie coraz większej liczby osiedli strzeżonych może być, albo ucieczka do takiego osiedla, albo ogrodzenie osiedla wcześniej otwartego
- efektami ubocznymi polaryzacji, segregacji społeczeństwa stymulowanej przez grodzenie jest psychoza strachu i coraz bardziej ‘przesadzone’ formy ochrony, obrony.
Problemy:
- prawie wszyscy aktorzy procesu budowy nowych osiedli (sektor bezpieczeństwa, prywatni inwestorzy, prawnicy, planiści, politycy) są oskarżani o korupcję i załatwianie swoich partykularnych interesów. Nie są darzeni zaufaniem społecznym.
- prywatnym inwestorom zarzuca się brak dialogu. Narzuca się pytanie, czy płoty są narzucane czy są wynikiem rzeczywistej potrzeby,
- od strony planistycznej i prawnej nie jest jasne, kto zapewnia infrastrukturę i kto może jej używać.
- w kontekście bezpieczeństwa zapewnianego przez policję i prawo, wolność jednostki jest kwestią sporną,
- płacone podatki nie gwarantują troski polityków o bezpieczeństwo i spokój rodziny,
- ze strony polityków nie ma intencji poprawy społeczeństwa poprzez edukację przeciwko stereotypom i strachowi, które można zwalczyć pokazywaniem odpowiednich przykładów,
- media nie koncentrują się na przyczynie, a jedynie na fenomenie problemu.
Możliwe drogi rozwiązywania problemu:
- organizacje pozarządowe (NGO) - kontrelity, które pokonują przeciwieństwa i schematy myślenia?
- alternatywy bezpiecznego budowania?
- partycypacja społeczna jako czynnik wyrównania interesów?
Mies - Pią Lis 10, 2006 2:00 pm
c) Kasia Zaborska - Osiedla strzeżone - bezpieczne domy szczęśliwych ludzi?
Zjawisko grodzenia osiedli - nowa segregacja: podkreślenie różnic ekonomicznych przez tworzenie fizycznych barier, prywatyzację przestrzeni publicznej, a także usług komunalnych i edukacji.
1997 - 20000 osiedli strzeżonych - ok 7 milionów mieszkańców (na świecie)
2005 - około 150000 strzeżonych społeczności - 30 milionów mieszkańców (na świecie)
Próba typologii osiedli:
1. Zamknięte:
a) na małym terenie - warowne lub ogrodzone (pierwotnie lub wtórnie) - forma architektoniczna zamykająca,
b) na dużym terenie - willowe podmiejskie, „miasta w mieście”
2. Czasowo zamknięte - zamykane na noc, otwarte w dzień
3. Otwarte - nowe o wysokim standardzie, stare
4. Secure by design.
Po serii przykładów warszawskich osiedli grodzonych popartych zdjęciami z terenu, autorka wymieniła listę konsekwencji grodzenia następujących w wymiarze społecznym: nowa odmiana dyskryminacji, segregacja społeczna, homogenizacja, zanikanie i formalizacja kontaktów sąsiedzkich, koło strachu, kultura roszczeniowa, spadek aktywności obywatelskiej, brak wspólnoty mieszkańców.
Alternatywny program bezpieczna przestrzeń (realizowany w Holandii od 5 lat - tam, gdzie został wdrożony liczba włamań spadła o 30%, a subiektywne poczucie bezpieczeństwa wzrosło o 70%. Założenia:
- zaaranżowanie przestrzeni jeszcze w fazie projektu tak, aby była „przestrzenią bezpieczną”,
- ma być obszarem, w którym potencjalny przestępca nie znajdzie miejsca, z którego może obserwować obiekt lub osobę nie będąc zauważonym przez mieszkańców,
- zwarta konstrukcja domów, brak naturalnych osłon, odpowiednia aranżacja architektury i zieleni,
- mniej anonimowości - więcej bezpieczeństwa - odpowiednio zaprojektowane budynki, miejsca spotkań, znajomość sąsiadów.
Badanie potrzeb na targach EXPO oraz wybranych 10 charakterystycznych osiedli zamkniętych Warszawy pozwoliły autorce wyprowadzić następujące wnioski:
- waga poczucia bezpieczeństwa nie wiąże się z przykładaniem wagi do grodzeń i strażników,
- elementy takie jak bezpieczna okolica, czystość, standard, życzliwi sąsiedzi są ważniejsze dla osób badanych niż ogrodzenie, strażnicy, czy monitoring,
- pozytywny stosunek do grodzenia związany jest z niższym kapitałem społecznym.
Planowane badania: porównanie pod względem kapitału społecznego, poczucia bezpieczeństwa, satysfakcji z miejsca zamieszkania, identyfikacji z miejscem i stosunków sąsiedzkich osiedli strzeżonych, półotwartych, otwartych i typu ‘secure by design’.
Mies - Pią Lis 10, 2006 2:02 pm
4. DYSKUSJA - zapis pełnego przebiegu
Gall Podlaszewski (student WA PW): W lipcu miałem okazję uczestniczyć w międzynarodowym studenckim kongresie planistycznym w Paryżu odbywającym się pod hasłem ‘planning urban segregation?’ Przez jeden tydzień studenci z Europy zastanawiali się tam nad podłożem zamieszek na przedmieściach, badaliśmy programy restrukturyzacyjne, dyskutowaliśmy nad tym, w jakim stopniu mogli tam zawinić planiści. To znamienne, że myśli się po fakcie, gdy coś dużego się stanie. Myślę, że warto zastanowić się, bo problem rośnie na naszych oczach, mamy już w Warszawie 400 osiedli zamkniętych. Co architekci mogą zrobić na drodze otwartej debaty publicznej. Czy zgadzamy się w ogóle z tym, że przytoczone przez Kasię przykłady mogą prowadzić do budowy nowego społeczeństwa, czy procesy, które zachodzą są poza naszym zasięgiem. Czy podawanie przykładów może nie wystarczyć. I jak to jest, czy rzeczywiście podczas procesu budowlanego architekt nie ma nic do powiedzenia, czy tak duża jest presja inwestorska, że nie możemy nic z tym zrobić..
Sławomir Gzell (prof WA PW): Chciałbym zapytać panią, ponieważ wielokrotnie użyła pani określenia przestrzeń publiczna. Ponieważ to jest ustawowe określenie i pojawia się w rozmaitych opracowaniach, czy byłaby pani uprzejma podać definicję, co to jest przestrzeń publiczna.
Kasia Zaborska: Przestrzeń publiczna jest to przestrzeń należąca do miasta i dostępna dla jego mieszkańców.
Sławomir Gzell: Jeżeli tak jest, to znaczy, że wszystko to, co nie należy do miasta jest, że tak powiem we władzy tych osób albo grup, które są tego właścicielami. W związku z tym, jeżeli oni to grodzą, to gdzie jest cała przestrzeń publiczna, której chcemy bronić.
Kasia Zaborska: Przestrzeń publiczna ma też swoje granice. Jak się mówi o wnętrzu urbanistycznym, to mówi się o ścianach tego wnętrza, czyli to jak wygląda granica pomiędzy przestrzenią publiczną a prywatną też ma wpływ na przestrzeń publiczną.
Sławomir Gzell: W związku z tym pytanie czy wszystkie ulice są przestrzeniami publicznymi. Np ulica Rosoła na Ursynowie, która jest po prostu korytarzem komunikacyjnym i niczym więcej i nie spodziewam się, żeby ktoś usiadł tam na ławeczce, no oprócz tych, którzy spotykają się tam i piją piwo, bo tacy się zdarzają. Czy to jest rzeczywiście przestrzeń publiczna, bo właśnie w takich dzielnicach jak wspomniany Ursynów czy dalszych od Śródmieścia tych osiedli jest więcej niż w śródmieściu zapewne, chociaż nie prowadziłem takich badań. W związku z tym czy każda przestrzeń, po której każdy może iść jest przestrzenią publiczną?
Krystyna Ilmurzyńska (mgr WA PW): Chyba mamy tutaj różnicę definicji pomiędzy przestrzenią publiczną a przestrzenią społeczną. Ta ulica Rosoła, która jest dzisiaj przestrzenią publiczną zdegradowaną do roli korytarza komunikacyjnego.
Sławomir Gzell: Trzeba pamiętać o tym, że nie da się wybudować się miasta gdzie wszystkie ulice i wszystkie jego kawałki będą powszechnie dostępne i będą przestrzeniami publicznymi. Bo o ile przestrzenią publiczną jest i powinna być ulica KEN i ona przez kolejne realizacje zmierza do tego, żeby stać się taką właśnie, powiedziałbym, ulicą, którą bez żadnych wątpliwości będziemy nazywali przestrzenią publiczną, to inne ulice, powtarzam, niekoniecznie muszą pełnić taką rolę. Bo dzisiaj jest jest inne poruszanie się ludzi po mieście. Nie wszyscy chodzą na piechotę. Ursynów przypominam był tak zaprojektowany, że niekoniecznie tam się miało wszędzie chodzić. Gdzieniegdzie miało się dojeżdżać, dochodzić do metra. Tak mi się wydaje, tutaj profesor Budzyński będzie wiedział najlepiej. Więc jeszcze raz: czy na pewno każdy kawałek miasta musi być przestrzenią publiczną.
Kasia Zaborska: Tak, ale to też jest kwestia proporcji, bo im więcej miasta jest zabierane tym mniej zostaje przestrzeni społecznej.
Sławomir Gzell: Ale czy sprawdzili państwo jaki to jest procent na terytorium miasta te 400 osiedli? Do czego zmierzam, do tego mianowicie, że badanie, które się rozpoczyna, nie powinno być rozpoczynane z nastawieniem jakimś. A obawiam się, że państwo mieli założoną tezę i tą tezą było, że osiedle zamknięte nie jest taką formą zamieszkiwania, którą warto by kultywować opisywać, odbierać jako poprawną, należałoby to zmienić, nie wiemy, co prawda jak, ale dobrze nie jest i w związku z tym prowadzi się badania.. Wydaje mi się, że na poparcie tego, co mówię to była pani uwaga, że 26 procent ludzi, o ile sobie przypominam, uważa, że to jest zła forma zamieszkiwania, ale przecież coś tam.. Nie ma w badaniach ‘ale przecież coś tam’. Jeżeli wychodzi, że 75% mieszkańców woli zamieszkiwać w ten sposób, to należy się zastanowić, dlaczego wybierają te sposób, a nie ten inny, który jest powiedziałbym taki wspaniały. To jedna uwaga, a druga uwaga jest taka a, że od wielu lat, przy pomocy form przestrzennych, zmieniania, lub wpływania na ludzi, usiłujemy pouczać mieszkańców miasta jak mają mieszkać. Mało tego, chcemy poprzez otwarcie wszystkiego, przez likwidację tych wszystkich płotów zamienić w osoby w superprospołeczne, w osoby superzwiązane ze sobą nawzajem, tworzące jakąś jedną wielką szczęśliwą rodzinę mieszkającą w arkadii, nie mówię tu o arkadii mieszczącej się w pobliżu dworca gdańskiego, ale o tej prawdziwej arkadii. Prawdę powiedziawszy, ponieważ pamiętam te czasy, w których na ścianie szkoły wisiał portret Józefa Stalina, chodziłem do takiej szkoły, i naprawdę od tamtego czasu mam dosyć pouczanie przez rozmaite artefakty oraz przez rozmaitych architektów-urbanistów, jak mam mieszkać i żeby ten ktoś mnie nie kształtował, bo ja tego po prostu nie potrzebuję i nawet sobie tego nie życzę. Wydaje mi się, że w sytuacji, w której istnieje możliwość wyboru, bo nie jest prawdą, że nie buduje się osiedli niegrodzonych, takie też są budowane.
Dariusz Bartoszewicz (redaktor gazety Wyborczej): I grodzone są najdroższe.
Sławomir Gzell: Panie redaktorze, mieszkam w osiedlu grodzonym i wcale płot nie był najdroższym elementem tego osiedla. Zmierzam do tego, że te propozycje, które powodują, że ludzie wybierają te propozycje projektowe, czy te propozycje zamieszkiwania, które w innych krajach wydają nam się dziwne, czy też odwrotnie, nasze propozycje w stosunku do tamtych wydają nam się dziwne, też nie wynikają z przyzwyczajenia, rozmaitych zachowań czy też lubienia różnych rozwiązań estetycznych. Najczęściej jest tak, że dostaje się największą pożyczkę na budowę domu, wtedy, kiedy on ma kwadratowy rzut i w związku z tym te otwarte przestrzenie, można zaryzykować stwierdzenie, należy o tym rozmawiać, że największe wzięcie na otwarte osiedla jest tam, gdzie najsilniejsze są banki, które mogą wymóc rozwiązanie architektoniczne. Tak jest na świecie, gdzie buduje się za pożyczkę bankową. Nie tak jak w Polsce, kiedy deweloper najpierw pozyskuje pieniądze od ludzi i potem za te pieniądze buduje. W związku z tym można powiedzieć, że ..
Marek Budzyński (prof WA PW): I to dobrze czy to źle panie profesorze?
Sławomir Gzell: Ja uważam, że tak jest lepiej.
Marek Budzyński: Ale dlaczego?
Sławomir Gzell: Ja uważam, że łatwiej jest uzyskać mieszkanie. Bo jeżeli buduje ktoś za pożyczkę bankową, to jest wtedy pożyczka hipoteczna, to ja mogę od niego to mieszkanie dostać, w cudzysłowie, spłacam przez ileś lat, ale mieszkam w tym czasie. A u nas jest inaczej. Ja muszę wpierw te pieniądze mieć, a później mogę mieszkać. U nas brakuje 1,4 miliona mieszkań, a w innych krajach nie brakuje.
Marek Budzyński: Pan profesor Gzell ominął w ogóle pojęcie kapitału społecznego, które wśród światowych ekonomistów, którzy są generalnie skupieni na obrocie pieniędzmi a nie zajmują się problemami społecznymi. Uważam przy prowadzeniu takiego badania, uważam, że ujęcie tego problemu, jest jak najbardziej istotne. To jest jedno. Drugie chciałem powiedzieć tak, że jednym z podstawowych błędów w profesji urbanistycznej jest brak wyraźnego określenia, jaka przestrzeń transportowa nie jest przestrzenią publiczną, nie ma w ogóle takiego pojęcia jak przestrzeń transportowa w mieście. Coś, czego nie ma, a powinno być. To jest coś, co ma cechy przestrzeni publicznej, bo jest przecież używane demokratycznie przez wszystkich, więc w jakimś sensie jest publiczne, a w kategoriach urbanistycznych, czy kategoriach miejskich nie jest to przestrzeń publiczna i trzeba to już w tej chwili jasno rozróżniać. I właśnie ulica KEN od pewnego czasu, bo 7 lat, projekt, który osobiście robiłem, którego miasto nie zaakceptowało, ale który pomimo wszystko funkcjonuje, ulica ta jakoś powstaje w kategoriach przestrzeni publicznej a ponadto, wydaje mi się, że ta droga którą panie poszły, nawet jeśli nie ma takiej doskonałej czystości naukowej, z czym ja się muszę powiedzieć nie zgadzam, ponieważ nie wyobrażam sobie czystości naukowej w kategoriach społecznych, nie ma czegoś takiego.. ja wiem, że Pani profesor może powiedzieć (do prof. Lewickiej) … ale w ogóle w nauce w kategoriach takiego czystego racjonalizmu, zaczynamy mieć wątpliwości, od najbardziej wyrobionych w tej sprawie matematyków czy fizyków; jak wiemy pojęcie nieskończoności zaczęło załamywać tę racjonalność.
Ale chciałbym wrócić na moment do problemu zamknięte otwarte. Uważam, że jak z wszystkimi sprawami, nie ma dylematu, w moim pojęciu, czy zamknięte czy otwarte. To jest pojęcie klasyczne dla jedności przeciwieństw. Musi być zamknięte i musi być otwarte jednocześnie. I sposób, w jaki rozwiązujemy tę jednoczesność zamknięcia i otwarcia to jest klucz do rozwiązania problemu. Oczywiście on się zamyka również w skali: czyli ile ludzi się zamyka, ilu ludzi tych jakby zamkniętych do tej samej przestrzeni otwartej przylega. Na tym polega problem, że ci ludzie jednocześnie przylegają do przestrzeni otwartej, publicznej, a z drugiej strony mają swoją przestrzeń zamkniętą, ‘naszą’. I to jest jedna oczywista odpowiedź. I mnie to przeraża, bo ja to mówię od 40 lat już, i niestety, ...słaby odzew...
Maria Lewicka: To jest niezwykle ważny problem, który Pan tu podnosi. To jest kwestia pewnych założeń ideologicznych, które leżą u podstaw tego typu badań i w ogóle całej dyskusji na temat grodzić czy nie grodzić. A w ogóle myślę, że w Polsce za mało jest dyskusji na ten temat. Bardzo wiele osób wybiera pewną formę mieszkania po prostu, dlatego, że sąsiedzi tak wybierają, że inni tak wybierają, po prostu bez refleksyjnie. Druga rzecz, kiedy dwa lata temu były takie dwie Niemki, które kręciły film o polskich osiedlach grodzonych; one później pojechały do Ameryki, do Afryki Południowej, do Indii, po prostu traktowano nas również jako formę trzeciego świata, one były tak bardzo przesycone lewicowością, że ja po prostu poczułam się w obowiązku, by bronić osiedli zamkniętych za wszelką cenę, pokazując, że jest to reakcja na czasy komunizmu, że wreszcie możemy mieć to co swoje.. Nasze podejście do tego tematu nie jest podejściem z tzw biasem, można powiedzieć ideologicznym, aczkolwiek nie ukrywam, że znacznie bliższe mi są koncepcje, które mówią: nie grodzić. Próbować jakichkolwiek innych form, które zaspokoją potrzeby człowieka, właśnie przede wszystkim bezpieczeństwa, ale nie będą płotem, strażnikiem, czy ochroną. Nasze podejście, u podstaw tego leżało pytanie. Mówi się, że to są gated communities. Czy to są rzeczywiście communities. A więc jakiego typu community tworzy się w tego typu osiedlach. Czy też po prostu pewna forma mieszkania. W związku z tym cała nasza grupa - cztery osoby realizujące ten projekt zabrały możliwie wiele narzędzi to pomiaru rozmaitych form kapitału społecznego. Czyli tego co, ale jest to bardzo mętne pojęcie, pojęcie, które ma bardzo wiele sposobów racjonalizacji, myśmy tam zastosowali bardzo wiele narzędzi, i takich które dotyczą zaufania społecznego, i takich które dotyczą relacji sąsiedzkich, i takich które dotyczą oceny sąsiedztwa i takich które dotyczą zaufania do instytucji, itd, itd. I Kasia tutaj nie miała okazji, żeby o tym wszystkim powiedzieć. To, co ja się tu starałam dodać tak krótko między wierszami to to, że takim wskaźnikiem, który rzeczywiście związany jest z pozytywnym stosunkiem do grodzenia to jest brak zaufania społecznego, co wydaje mi się niezwykle interesujące. Naprawdę nie chcemy z góry zakładać pewnej tezy. Potrzeby ludzi są tutaj bardzo różne. Wyniki Kasi z badań prowadzonych na targach mieszkaniowych wskazują na to, że jest spora grupa osób, również wśród obecnych mieszkańców osiedli zamkniętych, która preferowałaby mieszkanie na osiedlu półzamkniętym. Czy są takie alternatywy. Ale czy o tym się w ogóle rozmawia. Czy o tym się dyskutuje? Chcielibyśmy zacząć dyskusję przy pomocy wyników badań, które mam nadzieję, że są zbierane i analizowane przy pomocy dobrej metodologii, nawet, jeżeli właśnie racjonalność nam ostatnio wzbudza pewne wątpliwości.. (do MB)
Marek Budzyński: Jeśli mógłbym prosić, bo ja chciałem to o razu powiedzieć, czy mógłbym Was prosić, żebyście przebadali osiedla na Ursynowie, nie tylko na Natolinie, ale również na Urynowie Północnym,
Maria Lewicka: bardzo chętnie.
Marek Budzyński: bo ja uważam, że jest tam taki zespół, powiązany z placem przed kościołem, wokół którego stoją osiedla, które z jednej strony przylegają do małej uliczki pieszo-jezdnej ze sklepami, czyli uliczki miejskiej, a z drugiej strony mają swoje wewnętrzne zamknięte przestrzenie. Jedno jest na parkingu, drugie ma parking obok, który jest w moim pojęciu próbą modelowego rozwiązania jedności przeciwieństw miasta, osiedla, i właśnie zamknięcia i otwarcia jednocześnie.
Maria Lewicka: I udało się..
Marek Budzyński: I z chęcią bym się zorientował, bo te osiedla działają ładnych parę lat. Jedno co tylko wiem, że obrót mieszkaniami na tych osiedlach skończył się. Już jest tak uznany za najlepszy sposób zamieszkiwania przez tych, którzy tam mieszkają, że..
Maria Lewicka: Nie sprzedają się..
Marek Budzyński: nie sprzedają..
Henrik Werth: Ja się dziwię, że ludzie rzeczywiście chcą mieszkać, skoro rzeczywiście tak, jak widzieliśmy z jednej strony mają bezpieczeństwo, ale z drugiej nie mają zaufania do nikogo tak naprawdę. No i co robić? Kolejna rzecz, jaką było widać w komentarzach to kwestia tego, kto jest za co odpowiedzialny. Czy każdy ma sobie stworzyć swoją własną przestrzeń publiczną? Nie wiem jak wtedy nazwać taką przestrzeń, ale skoro ani miasto politycy nie opiekują się taką przestrzenią; czy wtedy ten, który ma pieniądze może to robić, a ten, który nie, nie ma prawa do swojej przestrzeni? Oczywiście gdybym miał dużo pieniędzy też chciałbym ogrodzić swoją przestrzeń w obawie przed zniszczeniem jej, ale chyba nie tędy droga, jeśli chodzi o całe społeczeństwo, a nie społeczeństwo wyglądające jak wyspy kanaryjskie, gdzie każda rodzina mieszka na oddzielnej wyspie.
Mies - Pią Lis 10, 2006 2:02 pm
Tomasz Zaborowski (doktorant WAarch Politechniki Wrocławskiej, Kierunek Planowanie Przestrzenne): Ja chciałbym się odnieść do wcześniejszej wypowiedzi pana profesora Gzella. Ja się z tą wypowiedzią stanowczo nie zgadzam. Muszę powiedzieć, że jestem zaniepokojony, że taka wypowiedź pada w takim gronie. Mianowicie wydaje mi się, że podważa pan istnienie umowy społecznej, czegoś takiego jak dobro społeczne, jeśli stwierdza pan .... jest to wypowiedź przeciwko dobru społecznemu.
Sławomir Gzell: Ja tylko zapytałem, co to jest przestrzeń publiczna. Bez żadnych podtekstów.
Tomasz Zaborowski: Ale potem pan zaczął bronić tego typu rozwiązań architektonicznych i chciałbym się do tego odnieść. Wydaje mi się, że podstawą istnienia społeczeństwa jest to, że rezygnujemy z pewnej dozy własnej wolności na korzyść dobra społecznego, aby tworzyć społeczeństwo, które ma jakieś ideały. Rezygnujemy z interesów partykularnych w imieniu tych interesów wyższych, prawda? Wydaje mi się, że tworzenie tego typu osiedli idei społeczeństwa przeczy, ponieważ jest to realizacja partykularnego interesu tej grupy zamkniętej, która się wydziela ze społeczeństwa a te inne interesy są pomijane. I teraz idąc dalej tym tokiem rozumowania...
Sławomir Gzell: To nie tak! Co ma wspólnego, że ktoś mieszka za płotem z tym, że Warszawa będzie pięknym miastem.
Tomasz Zaborowski: Jako urbanista jestem przekonany, że ma. A teraz proszę pozwolić mi dokończyć wypowiedź. W swojej wypowiedzi zanegował pan potrzebę istnienia czegoś takiego jak ta debata, ponieważ powiedział pan, że w swojej wolności chciałby zrobić wszystko, na co ma ochotę, tak przynajmniej zrozumiałem. I to można by parafrazując nieco wypowiedź, przenosząc na inny grunt, rozumiem, że gdyby pan powiedział lekarzom, środowisku lekarskiemu: niech oni wreszcie przestaną mi mówić, co ja mam robić.. Wydaje mi się, że również podstawą społeczeństwa jest to, że pewna grupa ludzi, która się na czymś zna, grupa profesorów, naukowców, do których się zaliczamy tutaj, która w imię odpowiedzialności społecznej, etyki zawodowej chce dążyć do jakiegoś dobra ogólnego no i niestety jej obowiązkiem jest wyrażanie swojej opinii na ten temat, co robią dane jednostki, ponieważ jeśli pozwolilibyśmy jednostce budować, co by sobie chciała, to każdy by sobie budował na przykład willę na placu defilad w Warszawie, ogrodziwszy się wielkim płotem. I czy to jest dobre?
Stefan Kuryłowicz (prof WA PW): Akurat z place Defilad pan przesadził, chociaż jedna willa tam stoi, także można zbudować.. Ale ja chciałem państwu powiedzieć, że znakomicie. To znaczy, każdy z nas może mieć, może patrzeć na to trochę z innej strony, natomiast znakomicie, że tego typu materiał jest robiony. Co prawda dotyczy jakiejś wybranej grupy osiedli, w jakiś sposób reprezentacyjnej. Natomiast chcę spytać jakie jest udostępnienie.. W jaki sposób mógłby być spożytkowany ten materiał. Dostrzegam ogromną różnicę pomiędzy materiałem zaprezentowanym na początku przez kolegów architektów, którzy bazowali na teoriach Wallisa i sięgali jeszcze do Christiana Norberga-Schulza, czyli był to bardzo zawężony]a baza do działań, natomiast mieliście tutaj bardzo bogatą bazę współczesnej myśli społecznej i socjologii. I wydaje mi się, czego nam szalenie brak, to możliwości być może tego typu dyskusji, jak i również, żebyście zastanowili się, w jaki sposób można materiał ów upowszechnić, żeby ci, którzy w rzeczywistości decydują o tym, czy osiedle jest grodzone czy nie, mogli z niego skorzystać..
Jako jeden z przykładów została przywołana nieszczęsna Marina, jako przykład osiedla grodzonego, natomiast rzadko kiedy odkrywa się genezę, dlaczego to zostało w ten sposób ogrodzone. Decyzja o tym warstwowym grodzeniu zapadła w momencie odmowy miasta przejęcia odpowiedzialności za ulice. W momencie, w którym odmówiono przejęcia pod kontrolę, czy przejęcia jako przestrzeń publiczna w jakimś tam stopniu ulic. Alternatywa: dobrze, nie chcecie - grodzimy. Na dobrą sprawę nie bardzo istnieje możliwość zapewnienia bezpieczeństwa, w momencie, w którym odpowiedzialność za ulicę jest niczyja. Miasto nie bierze, bo nie chce reperować infrastruktury, w związku z tym trzeba to zamknąć. Reszta już się toczy dalej. W tej chwili jest być może za wcześnie, chociaż to osiedle jest prawie skończone.. Natomiast, kiedy pracowaliśmy nad strukturą Eko-parku, on już się powoli kończy budować, myśmy sobie szukali partnera z Niemiec, który pomógłby nam odnaleźć przykłady skali zabudowy, która stwarza możliwość zbudowania więzi społecznej. Nawiązaliśmy kontakt z biurem ..., które robi bardzo dużo osiedli społecznych, ponieważ w Polsce nie ma tego typu przykładów. Nie chcieliśmy sięgać po WSM, bo WSM to były zupełnie inne czasy, inne zasady działania. Próbowaliśmy stworzyć to osiedle z zespołów, które stwarzały możliwość zamknięcia. Stwierdziliśmy, że mamy szansę nawiązania kontaktu w granicach stu mieszkań. Że jednocześnie musimy zapewnić jedno wejście w jakiś sposób kontrolowane jest wejście. Następne bloki zabudowy wydzielają dzielnicę i z kolei poprzez publiczne ulice, przy których są usługi, jest zieleń mam trzy dzielnice o różnym standardzie. Czyli mogę się podzielić na chłopców z mojego podwórka, chłopców z mojej dzielnicy i mogę mieć ten bezpośredni kontakt z przestrzenią publiczną.
Karina Koziej (studentka socjologii UW): Mam dwa zaprzyjaźnione małżeństwa, które po przyjściu dzieci na świat przeprowadziły się do osiedli zamkniętych. Nie chciały, aby ich dzieci bawiły się z innymi na podwórku, aby uczyły się tych zachowań, tego języka. Po prostu miłość społeczna się w tym momencie skończyła. I tu bym upatrywała problemu. Inne miasta rozwijały się naturalnie, nie jak Warszawa. Miasto było zawsze podzielone na dzielnice. Dzielnica gorsza, lepsza, jakoś społecznie określone. Natomiast w Warszawie, to zostało zaburzone, zostali wymieszani wszyscy ludzie. Oni nie czują się pewnie, nie mają swojego terenu. Powiedzmy, że tutaj od 50-ciu lat mieszka moja rodzina, dziadkowie, tutaj była moja szkoła. Ciągle napływa dużo nowych ludzi do Warszawy i oni muszą się po prostu odgrodzić. Więc nie potępiajmy ich tutaj.
Maria Lewicka: Nie potępiamy.
Karina Koziej: Natomiast ze względów estetycznych, oczywiście jest straszne to, co się dzieje, ale nie można tych ludzi z gruntu oceniać źle.
Dariusz Hyc (dr WA PW, Rada Urbanistyczno Architektoniczna przy UM): ja chciałbym się włączyć jeszcze w tę dyskusję ideologiczną. Początkowa wypowiedź profesora Gzella, z którą się absolutnie zgadzam. nie zgadzam się z kolegą, który twierdził, że wypowiedź tego typu nie powinna być słyszana w tym budynku, bo ja właśnie jego odpowiedź odbierałem jako taką, której nie powinno być tutaj. O co chodzi. O to chodzi, że to jest wypowiedź człowieka, który nie chce wiedzieć. Który już wie i poprawi świat. A my już od dawna wiemy, że nawet najlepsi projektanci nie poprawili świata, a część z nich trochę mu zaszkodziła. Błąd polega na tym, że nam architektom w pewnym momencie powiedziano, że my jesteśmy demiurgami, którzy potrafią stworzyć przestrzeń na bazie nowego człowieka. Jeszcze do tego ten nowy człowiek został wymyślony. To wszystko okazało się jedną wielką nieprawdą. I to, czego zabrakło, to zmysłu weryfikacji, obserwacji. Człowiek jest jaki jest i nie wymyśli się go. Bo on i tak tę przestrzeń, którą mu wymyślamy, dostosuje do swojego sposobu życia i po prostu tak będzie. Więc istotą wypowiedzi profesora Gzella, tak to rozumiem i się z tym absolutnie zgadzam, że istotą tego jest obserwacja. I fantastyczne narzędzia do tego ma psychologia społeczna i tu popieram wypowiedź profesora Kuryłowicza, że my powinniśmy ściślej współpracować, aby te narzędzia wykorzystać, bo po prostu to są podstawy do tego co my powinniśmy robić. I wtedy nie będzie dyskusji o tym czy zamykać czy nie zamykać tylko jak kształtować przestrzeń publiczną. Część będzie zamknięta, część będzie otwarta, część będzie przestrzenią transportową, etc. Ważne jest, abyśmy, zanim postawimy pierwsze kreski, wiedzieli, co mamy do zrobienia. A nie, wymyślimy idealny świat, a potem będziemy do niego dopasowywać ludzi, którzy mają się w nim znaleźć. Po prostu tego elementu obserwacji tutaj brakuje. Nie możemy wierzyć w swoją niewzruszoną siłę projektanta. Bo nie ma czegoś takiego, człowieka idealnego. Podobno jest jeden Bóg, który stworzył to wszystko. Kiedy, wszystko jedno. Zrobił to raz, a dobrze. A teraz my musimy sobie jakoś w tym świecie radzić.
Krystyna Ilmurzyńska: Z materiału przygotowanego przez panie zrozumiałem tak, że są ludzie, którzy chcieliby mieszkać na osiedlach otwartych. Również ci ludzie, którzy mieszkają na osiedlach zamkniętych, wcale nie zależy im na ogrodzeniu. Również ilość oferowanych osiedli zamkniętych jest większa niż ilość ludzi, którzy tych osiedli potrzebują i teraz mamy coś takiego, ze myślę, że to już można zaobserwować, że zbyt duża ilość osiedli zamkniętych niszczy miasto. Mamy tu przykłady placyków zabaw dla dzieci, które są tylko dla dzieci z jednego podwórka, mamy te ulice, które w otoczeniu osiedli zamkniętych stają sie po prostu przestrzenią transportową. Mamy coraz mniej przestrzeni publicznych przez to. Pytanie jest takie - jeżeli faktycznie mamy iść za człowiekiem takim, jakim jest. To z tego wynika, ze on nie odpowiada teraz temu, co się w tej chwili buduje.
Stefan Kuryłowicz: Trzeba patrzeć z optymizmem w przyszłość. Bo za chwilę okaże się, że część tych płotów za jakiś czas zostanie rozebrana. Padł przykład tych osiedli podparyskich, tych, które stały się ogniskami buntu. Podczas gdy jest to obszar znakomitego fragmentu Paryża, który też został odcięty drogami szybkiego ruchu. Tam obrót mieszkaniami również zanikł. Czy to jest dobrze? Czy jesteśmy z tego zadowoleni?
Marek Budzyński: Ja chciałbym dotknąć tego, co pani zaczęła (do ML). Ja uważam, że jest t niesłychanie istotny problem. Ja uważam, że największy dramat, jaki się dzieje w Warszawie, a podejrzewam, że nie tylko w Warszawie, ale o Warszawie mogę to powiedzieć z całą pewnością, to jest właśnie zawłaszczanie przestrzeni, które były użytkowane przez obecnych mieszkańców. Zawłaszczane. Odbywa się to na bardzo prostej zasadzie. Ktoś kupuje, stawia cokolwiek. Takim przykładem zawłaszczania terenu są zarówno osiedla Eko-Park i Marina. Prawda? Jest to klasyczne zawłaszczanie publicznego terenu, który był użytkowany przez wszystkich mieszkańców jak również przez mieszkańców bezpośrednio do tego terenu przylegających. Nie użytkowany w kategoriach, że tam coś robią tylko w kategoriach powietrze, woda i tak dalej. To jest niezmiernie istotny problem, który powoduje powstawanie tych zamkniętych przestrzeni prywatnych. One powstają jako zewnętrzne działanie, które służy generalnie obrotowi pieniędzy, ale również, aby sprowadzili się tam ludzie, którzy te pieniądze mają i są to ludzie inni. To już zaprzecza społeczności, która tam już jest i zaprzecza sposobowi użytkowania tej przestrzeni, który dotychczas się tam odbywał. I to jest w Warszawie, ja uważam, dramat, który jest obecnie potęgowany przez decyzje zatwierdzone zresztą przez Radę Miejską, tzw studium miasta Warszawy, które de facto otwiera na taką działalność całą, całą absolutnie przestrzeń Warszawy.
Piotr Pindor (student WA PW): Wydaje mi się, że trzeba bardzo dokładnie analizować, co to oznacza, to zawłaszczenie przestrzeni, bo teren zmienia swoją funkcję i po prostu to, że jakaś przestrzeń jest użytkowana przez kogoś, to nie znaczy, że ona nie może zmienić swojej funkcji. A druga sprawa to, ja chciałbym powrócić do tego wątku, że jest oferowanych bardzo dużo osiedli zamkniętych, a tego co naprawdę ludzie potrzebują.. Wydaje mi się, że dyskusje podobne do tej, powinny zwrócić uwagę ludzi, którzy tak naprawdę decydują jak ma wyglądać to mieszkanie. To znaczy facetom, którzy się zajmują sprzedawaniem tych osiedli, bo to wiadomo, że architekci mają ograniczone możliwości wystąpienia przeciwko temu, bo takiej jest życzenie inwestora. Problem polega na tym, że faceci, którzy układają program takiego osiedla tak naprawdę nie znają potrzeb rynku. Miejmy nadzieję, że przez takie wydarzenia jak to, dotrze do nich, że tak naprawdę nie ma takiej dużej potrzeby na osiedla zamknięte.
Gall Podlaszewski: Tu też potrzeba oddziaływania na miasto, które jak przytoczył profesor Kuryłowicz, nie było zainteresowane przejęciem nowej przestrzeni publicznej.
Henrik Werth: Miasto, właśnie, to jest dobre hasło. Czytałem, że planów zagospodarowania przestrzeni jest bardzo mało w Warszawie. Słyszałem o pomyśle, żeby ukarać gminy, które nie stworzą tych planów, przez to, że nie dostają dostatecznych środków z unii. Nie wiem, czy to jest dobry temat, czy już stary. Myślę, że konsekwencja tego braku, jeżeli każdy dla siebie decyduje, to nie powstaje dobre miasto. To jest jeszcze kwestia wielkości i skali zamykania się. Duży kwartał zabudowy jest też przecież zamknięty, ale jeśli tworzy przejścia i można dookoła niego pochodzić, to jest ok. Myślę, że skala zabudowy jest tutaj ważną rzeczą.
Gall Podlaszewski: Czyli to, co profesor Budzyński dokumentował przykładem.
Henrik Werth: Tak właśnie. I teraz w przypadku Mariny Mokotów - jakby istniał taki plan, to nie byłoby kłopotu i dyskusji czy tam budować tak, czy inaczej. Ale nie ma takiego planu. I co jeszcze chciałem powiedzieć: do punktu partycypacja społeczna. Jeżeli każdy teraz powie, że jestem wolny, że już nie ma komunizmu, że mogę robić to co chcę... jeżeli każdy tak myśli, to nic z tego nie wyjdzie. Partycypacja byłaby w tym przypadku takim czynnikiem wyrównania tych interesów. Sytuacja, w której ludzie siedzą razem i rozmawiają o tym. Tego chyba też ciągle jest mało..
Stefan Kuryłowicz: A propo wyrównywania różnic społecznych. To jest historia sprzed trzech tygodni. W Kazimierzu postawiłem samochód przy drodze i ja go chciałem zostawić. I w pewnym momencie lokalny człowiek, wykonawca, mówi, niech pan koniecznie wjedzie do środka. Kiedy zapytałem dlaczego, on mi tłumaczy, że to się u nas nazywa wyrównywanie różnic społecznych. Natomiast chciałbym sięgnąć do pierwszej prezentacji. Do kolegów, którzy zastanawiali się co zrobić z osiedlami, na których mieszkają. W sumie ta konstatacja jest bardzo sucha. Tak, jak słuchałem, bo na dobrą sprawę, zwróćcie uwagę, wy prowadzicie do wygrodzenia tych osiedli. Do wytworzenia, w przypadku Grochowa przestrzeni półprywatnej w środku czegoś na zewnątrz. Stworzenia mojego fragmentu tej przestrzeni. Wyście zbyt wiele tej przestrzeni określili przestrzenią publiczną. Kolejna kwestia, ogólnodostępna to nie jest przestrzeń publiczna. By znaleźć definicję przestrzeni publicznej, mi się wydaje, że przestrzeń publiczna to jest ta, którą mogę publicznie skontrolować i nad nią zapanować w jakiś sposób. Profesor Budzyński co jakiś czas dyskutuje o Marinie czy Eko-Parku. My jak zaczęliśmy pracować nad Eko-Parkiem to był taki opuszczony teren, który służył pewnemu gospodarstwu, gdzie przez jakiś czas robiono sadzonki, oni zajęli, wygrodzili te teren. Myśmy zrobili badania. Mieliśmy sporo protestów, że jest to miejsce spacerów, odpoczynku. Teren był ogrodzony siatką. Myśmy sprawdzili, kto z tego korzysta. Wyszło nam, że w ciągu tygodnia było tam sześć osób i dwa psy także stosunkowo niewiele. Także niestety za każdym razem jakaś inwestycja, musi coś zawłaszczyć.
Marek Budzyński: A po co. Tego terenu wcale nie używały te psy, ale mieszkańcy miasta Warszawy w postaci poprawy klimatu, niezbędnego przekroju wejścia terenów zielonych w rejon śródmieścia. Jak również relacji poprzecznych: z jednej strony zabudowa Mokotowa, z drugiej strony Ochota i w ten sposób ten teren jako teren zielony wpływał na poprawność klimatu dla mieszkańców Warszawy.
Stefan Kuryłowicz: Ee tam.
Marek Budzyński: I właśnie to jest cały problem, ty mówisz etam do całej sprawy, bo po prostu brak ci pełnej wiedzy na ten temat. Poucz się na ten temat. Przeczytaj parę mądrych książek, to będziesz wiedział, że problemy ekologiczne, relacji człowiek-natura i człowiek-człowiek są w tym co w tej chwili będzie decydować o tym, czy ludzkość przetrwa lub nie. (powiedział to do najbardziej rozchwytywanego polskiego architekta i kolekcjonera Jaguarów )
Bartek Michalski (student WA PW): Ja chciałem powiedzieć jedną rzecz na temat właśnie zawłaszczania przestrzeni, co padło w dwóch wcześniejszych wypowiedziach. Taki problem pojawia się, kiedy osiedle grodzone zawłaszczy jakąś przestrzeń, która wcześniej do kogoś należała. To dotyczy blokowisk z dużą przestrzenią zieloną pomiędzy. Ta przestrzeń była w jakimś sensie publiczna, a pojawia się tutaj osiedle grodzone, które swoją przestrzeń też grodzi, jakby w pewnym sensie była publiczna. Teraz słyszałem, że to osiedle na Chomiczówce, też teraz będzie się grodzić, to stare osiedle. Na tle tego nowego osiedla teraz wygrodzi się to stare osiedle.
Mies - Pią Lis 10, 2006 2:04 pm
Stefan Kuryłowicz: Chomiczówka jest formą osiedla, które przypomina podparyskie osiedla banlieu. One się w tej chwili grodzą, bo po okresie lat 20 czy 30stu, to co, jak się na to patrzy wygląda smętnie. Natomiast oni uważają to za ładne, chcą się w jakiś sposób wygrodzić.
Kasia Zaborska: Mam wrażenie, że tu wyszło jakbyśmy my oceniali ludzi na osiedlach strzeżonych. Ja podczas tej prezentacji, jedyne co oceniałam, to wygląd grodzenia. Natomiast jeśli chodzi o mieszkańców którzy poszukują mieszkania, nasz tok rozumowania przebiegał w ten sposób: zapytajmy się czego ci ludzie potrzebują, a później zastanówmy się w jaki sposób te potrzeby można zrealizować. No i stąd architekci, urbaniści są osobami, które mogą dyskutować o tym jak ma wyglądać przestrzeń, bo są to osoby, które to studiowały i iles lat się tym zajmowały i to są osoby, które rzeczywiście mogą powiedzieć, że ludzie potrzebują tego, tego, tego, a my teraz dbając o wygląd miasta i przestrzeni, starajmy się im to zapewnić. Taki był sposób naszego rozumowania.
Dariusz Hyc: Ja bym bardzo poparł tę dyskusję, zwłaszcza w tym przypadku, że trzeba dużo czytać. Że jest jeszcze jeden aspekt - Warszawa ma tę jedną charakterystykę, związaną z przewietrzaniem dzięki dużym przestrzeniom zieleni, co powoduje, że owszem jest dużo przestrzeni, ale to generuje dużo większą komunikację, co też ma wpływ na to, że zanieczyszczenie wzrasta, więc to nie jest takie proste przełożenie. Po prostu pewna skala metropolii powoduje, że ta równowaga pomiędzy przestrzeniami, które miasto połyka, a Warszawa wygląda pod tym względem wyjątkowo dobrze, a generowaniem ruchu przez to, że oddalamy się od centrum po to, żeby mieszkać gdzieś na suburbiach, powoduje, że ci ludzie, których świadomość ekologiczna nie jest duża, ale za to mają dużo pieniędzy, stopniowo całe społeczeństwo. kupują samochody i efekt jest taki, że są korki, że spalin jest więcej. Więc to nie jest przełożenie całkiem proste. Ja uważam, że to, ze zabudowywane są duże przestrzenie, które do czegoś kiedyś służyły takie jak ogródki działkowe, które są przestrzenią użytkowaną przez bardzo małą grupę ludzi i to nie jest czymś zdrowym. Natomiast ja chciałbym tutaj postawić taką tezę, nie wiem czy się zgodzicie czy nie. Mianowicie duch rewolucji modernistycznej w architekturze, to znaczy miasto w swojej strukturze XIXwieczne miało taki układ, w którym te pewne części mniejsze czy większe były tą przestrzenią półpubliczną lub półprywatną nawet bardziej - powstawały kamienice. Głównym elementem budowy tkanki była kamienica, która miała swoją właściwość, tzn za bramą, była przestrzeń prywatna, jak ktoś obcy się tam pojawił to od razu był wyłapany jako obcy. Potem nastąpiła rewolucja modernistyczna, bo okazało się, że ze względów higienicznych, infrastrukturalnych tamta struktura się nie sprawdza i postanowiono ją zrewolucjonizować tak, jak zrewolucjonizowane było całe społeczeństwo
Marek Budzyński: Higieniści byli przed modernistami.
Dariusz Hyc: Higieniści chcieli robić to ewolucyjnie, ale nastąpiła rewolucja. Bezpośrednim efektem jest to, o czym teraz dyskutujemy. Projektowane przez nas osiedla nie przypominają w żaden sposób, albo w minimalnym stopniu to, co było strukturą miasta poprzednio, to co było sprawdzone, wyewoluowało w pewnym okresie czasu. My, czy przepisy zrobiły rewolucję. W zasadzie można byłoby nazwać ten proces grodzenia próbą powrotu do tej integralności wewnętrznej pewnej grupy, która jest w stanie zapanować mentalnie nad przestrzenią. To problem skali, o którym mówimy od czasu do czasu. Jest gdzieś próba znalezienia tego. Są próby mniej lub bardziej udane. Ja myślę. że to się trochę do tego sprowadza. Bo znam osiedla modernistyczne, które spełniają tę funkcję. Na przykład osiedle Oskara Hansena na Służewcu. Jest ono tak skonstruowane, są takie wewnętrzne podwórka, o dużej skali, ale są tak skonstruowane, że tam nie ma pomysłu, żeby się grodzić. Spełniają tę potrzebę. I z drugiej strony, przykład z Grochowa, gdzie one są tak skonstruowane, że nie dają szansy, że bez postawienia płotu, albo wybudowania dookoła muru z funkcji handlowych, a może mieszkaniówki, co wydzieliłoby tamtą przestrzeń do takiego poziomu, gdzie ludzie są w stanie zidentyfikować się z tym. Czyli może takiego klucza należy szukać, znalezienia tej skali i oczywiście zgadzam się, metody grodzenia. Zgadzam się, że płot nie jest najlepszym estetycznie rozwiązaniem grodzenia, ale to nie wyklucza jego istnienia. My musimy zrozumieć przyczynę, dlaczego on powstał, a jak znaleźć metodę zastąpienia go czymś bardziej estetycznym, to inna dyskusja. Natomiast nie sprowadzajmy dyskusji, do tego, ze ludzie nie powinni się wygradzać. Ludzie powinni znaleźć swoją skalę. Swoje miejsce, z którym mogą się zidentyfikować, bo wtedy ta przestrzeń ma większą szansę na uzyskanie jakości, bo wtedy to oni będą budować tę jakość, a nie architekt, który zrobi bardzo ładny rysunek i nawet go zrealizuje. To oni muszą później doprowadzić do tego, że ta przestrzeń będzie funkcjonowała zgodnie z ich trybem życia, ponieważ inaczej ona się zdeprecjonuje i przestanie funkcjonować.
Sławomir Gzell: Ja też odniosłem wrażenie, że badania tego typu odnoszą się do miasta tego typu, które już jest passe, ponieważ ich model odpływa już w siną dal. I w ich miejsce, na co mamy dokumenty przyjmowane przez rozmaite gremia w Europie i na świecie, że miasto zwarte jest dziś zamienione na miasto sieć - ‘connected city’ tak jak to karta ateńska 2003 nazywa. Wydaje mi się, że to co buduje się dzisiaj trzeba filtrować nie tylko przez naszą wiedzę, którą już mamy, ale powiedziałbym też przez praktykę urbanistyczną. Tutaj akurat praktyka i fakty, które się dokonują, mają taką samą wartość jak to, co wykoncypujemy w ciszy gabinetu. Urbanistyka, czy też budowanie miast, jak sama nazwa wskazuje, prowadzi do zbudowania miasta, powstaje coś, co jest niełatwe do ruszenia, co ma przed sobą dziesiątki, a być może nawet więcej lat istnienia. Z tego powodu uważam, że te różne fakty, które nam się nawet nie podobają, jakiś sens w przyszłości będą musiały mieć; będą musiały znaleźć swoje miejsce w tym mieście przyszłości. I teraz, ja uważam za mniej szkodliwe grodzenie tych osiedli. Za bardziej szkodliwe uważam, bo ja raczej jestem zwolennikiem miasta zwartego gdzie się da, utrzymywaniem takiego miasta z różnych powodów, których tu nie będę rozwijał, ale bardziej niepokoi mnie fakt, że pojawiło się takie osiedle pod lasem Łagiewnickim w Łodzi, wygrodzone, do którego pani nie mogła się dostać (do KZ), ale nie jest dramatyczne, że pani nie mogła się tam dostać, tylko, że w ogóle takie osiedle się tam pojawiło. Bo to jest miejsce, które raczej powinno być pozostawione wolne. Przedpole tego Lasu Łagiewnickiego. Zupełnie inną wartość powinniśmy tam chronić, a nie zajmować się tym płotem. Może ktoś przewrotnie zapytać, czy z faktu, że coś jest ogrodzone nie wynika, że to coś jest zwarte. I skoro tak tęsknimy za miastem zwartym. To jest tak jak z paskiem. No większość państwa nie doświadcza tego jeszcze, ale kiedy ja rano zaciągam pasek, to cieszę się, że mogę to zrobić, to utrzymuje sylwetkę w pewnym porządku. Być może z osiedlem zamkniętym jest tak samo. Być może nie tylko ci, którzy chodzą naokoło nie mogą dostać się do środka, ale również ci ze środka nie mogą wylać się na zewnątrz. Bo pytanie, co by było, gdyby te osiedla nie były grodzone, co by się zdarzyło lepszego, gdyby nie były grodzone, ale co by się stało gorszego? Zwróćcie państwo uwagę na to, o czym mówił tutaj profesor Kuryłowicz. Drogi takiego osiedla to nie są ulice miejskie. To według prawa są ulice dojazdowe, za które odpowiada administracja czy też właściciel tego osiedla. I teraz, ile można walczyć z dowolnością całkowitą użytkowania tych ulic. ....
(brak fragmentu tekstu)
Powinniśmy mieć pole dotarcia do odbiorcy. Natomiast nigdy nie zgodzę się z tym, że musimy wymyślić najlepszy sposób i tylko taki może być przyjęty. Ta partycypacja społeczna jako czynnik wyrównania interesów to jest właśnie uczestnictwo wszystkich razem w wypracowaniu jakiejś formy zamieszkiwania, grodzenia się, wszystkiego co się tutaj dzieje. I tylko tyle.
Piotr Pindor: Trudno się nie zgodzić z tym, że nie można powiedzieć, że architekt po prostu wie najlepiej, że nie może omijać tej rzeczywistości, nie może omijać tego, że część ludzi chce mieszkać w osiedlach zamkniętych. Jak wiadomo ważne są tego typu dyskusje - z czego to wynika, to równie ważne są dyskusje - co z tego wynika. Jeżeli powstaną dwa osiedla zamknięte. Jeżeli powstaną dwa osiedla zamknięte, jeżeli pomiędzy nimi powstanie przestrzeń tranzytu, z tej przestrzeni nikt tak naprawdę nie będzie korzystać. Czyli jeśli mi się na przykład zepsuje w tej przestrzeni samochód, to jest bardzo duża szansa, że ja zostanę okradzony przez tych opryszków, którzy piją tam piwo. Brakuje mi do tego wszystkiego, bardzo ważnej analizy: co wynika z tych osiedli zamkniętych konkretnie dla miasta? Bo my możemy oczywiście mówić tylko o naszym mieście jak o osiedlu zamkniętym, czy że można się bardziej dostosować do rynku czy mniej, ale musimy jeszcze pamiętać o tym, że tak naprawdę miasta konkurują dzisiaj jeszcze ze sobą. W tym kontekście bardziej globalnym. Ostatnio słyszałem sondaż przeprowadzony przez jeden z dzienników biznesowych europejskich i było tam między innymi o Warszawie i Warszawa stoi na jednej z wyższych pozycji jeżeli chodzi o atrakcyjność, to znaczy o niskie pensje pracowników tak naprawdę, ale za to na jednym z najniższych miejsc, jeśli chodzi o atrakcyjność zamieszkiwania. To znaczy, że część biur nie przeniesie się do Warszawy, ponieważ nie ma tutaj fajnych przestrzeni publicznych. To nie jest tak, że my jesteśmy teraz pięknoduchami zastanawiamy się - no tak tu są płoty, to jest brzydko, to się nam nie podoba. Nie. To jest tak naprawdę kwestia ekonomii. Miasta konkurują między sobą przestrzenią publiczną. Tak mi się wydaje. Dla tej klasy ludzi, która się przenosi z miasta do miasta, to jest teraz nazywane klasą kreatywną, tak? Która ma coraz większy wpływ na rozwój miast. Tak jak Berlin, w którym coraz większa część osób, które są tam zatrudnione pracuje nad innowacjami, nad wymyślaniem różnych rzeczy, absolutnie nie w produkowaniu, ale w wymyślaniu różnych technologii. I Berlin staje się przez to jakby centrum. I teraz, dla tych ludzi, dla tej klasy kreatywnej przestrzeń publiczna jest ważna. Myślę, że miasto powinno jak najbardziej brać.. Powinna być dyskusja na ten temat, tzn: co oznaczają osiedla zamknięte, jakie to ma konsekwencje dla przestrzeni publicznej, bo przestrzeń publiczna jest bardzo ważna w kontekście konkurowania miast między sobą; w obszarze globalnym.
Maria Lewicka: Ja uważam, że to jest bardzo ważny głos pana.
Piotr Pindor: Dziękuję.
Maria Lewicka: Odniesienie się do klasy twórczej, do tego co się dzieje jest znane z rozmaitych prac zachodnich.. Proszę państwa, ja nie jestem ani urbanistą, ani architektem, jestem po prostu psychologiem społecznym, ale staram się czytać jak tylko mogę wszystko, co dotyczy zmian, którym ulegają miasta wszędzie, w Europie, ale przede wszystkim może w Stanach Zjednoczonych, bo tam się na ten temat najwięcej pisze. O rozmaitych procesach niekontrolowanych, które zmieniły miasta, w coś co nie jest już miejscem do życia. Ja mam poczucie, że u nas się za mało o tym mówi. Zdajemy się w jakimś sensie na żywioł i prawdopodobnie za jakiś czas ockniemy się w tym miejscu, w jakim ocknęły się właśnie kraje takie jak Stany Zjednoczone. A więc urban sprawl, a więc rozlewanie się miast na Floridę (do PP), to jest kolejny przykład pracy, która się powołuje na wartość przestrzeni publicznej. I konsekwencją tego o czym powiedziałam przed chwilą, jest to, że o tym trzeba zacząć mówić, dyskutować na ten temat.
Natomiast chciałabym się odwołać jeszcze do pani głosu (KK), ponieważ on był również bardzo ważny. To, o czym my teraz mówimy, to jest fenomen warszawski. Ja kiedyś jechałam taksówką w Krakowie i zapytałam pana, czy mógłby mi pokazać osiedla zamknięte w Krakowie, więc pan powiedział, że sobie ni przypomina, by takowe były.. W tej chwili będę robić badania razem z socjologami poznańskimi w Poznaniu na grupie reprezentatywnej, powiedziałam, że chcielibyśmy zbadać osiedla zamknięte i usłyszałam, a u nas są może dwa. We Wrocławiu prawie ich nie ma, może nie przypadkowo właśnie pod Wrocławiem powstają Siechnice. To nie tylko Warszawa jest miastem, które jest miastem w jakimś sensie odmienionej krwi. Takim miastem jest w jakimś sensie Gdańsk.
Marek Budzyński: Ale to były kiedyś miasta.
Maria Lewicka: Ale to były kiedyś miasta. Więc na pewno tego typu diagnoza przestrzeni właśnie warszawskiej jest ważna by zrozumieć fenomen tego zjawiska. Być może ten fenomen nie da się zgeneralizować na inne miasta i nie jest to fenomen ogólnopolski, nie jest to również fenomen podobnie innych krajów Europy Środkowowschodniej. Nie ma zamkniętych osiedli w Estonii, nie ma zamkniętych osiedli w Słowenii, nie wiem jak to wygląda w Czechach. Ale myślę, że bez tego aspektu historycznego, socjologicznego, tego fenomenu nie zrozumiemy.
Michał Owadowicz (pracownia DJiO): Ja chciałem zająć państwu kilka minut dwoma opowieściami i jedną refleksją i jedna jest o przeszłości i będzie mówić w kilku słowach o stuletniej historii zamkniętego osiedla. Powstało ono w roku 1920 w miejscowości, która nazywała się Swinemuende i była portem i wtedy po pierwszej wojnie zbudowano tam osiedle zamknięte dla garnizonu wojskowego. To było kilkadziesiąt ha. Forma tego osiedla była specyficzna. Ono przypominało miasto, miało centralny plac z zabudową kilku budynków kilkukondygnacyjnych, w których mieszkali szeregowcy, w dużych salach. Miało bardzo ładnie ukształtowaną kompozycyjnie sieć ulic, przy których stały mniejsze domy przeznaczone dla podoficerów, oraz szereg domów, w których mieszkali oficerowie. Bardzo pięknie skomponowane, prosto. Można powiedzieć, szczyt, szczyt. W moim przekonaniu rzadko do dzisiaj osiągalny przykład harmonijnej budowy osiedla ludzkiego. Ten teren, ponieważ był garnizonem, był otoczony murem i zamknięty. W ten sposób trwał ze społecznością, która była społecznością zróżnicowaną, jednak specyficzną - oddaną jednemu zajęciu. Tym niemniej były tam sklepy, restauracje, było tm w zasadzie wszystko co potrzebne do życia. Teren tego osiedla wojskowego był tak samo duży jak całe miasto Świnoujście. W ’45 roku zajęła je armia czrwona, która siedziała tam do roku ’92. Miałem przyjemność wyszabrować stamtąd bęben ostatniego dobosza, który porzucił tam w koszarach. W roku ’92 po ucieczce armii czerwonej teren został oddany przez skarb państwa miastu Świnoujście i przez ówczesnego prezydenta miasta otworzony, ale dopiero po sprywatyzowaniu. Otóż prezydent Możejko, który kandyduje w obecnych wyborach, zrobił aukcję, w której sprzedał wszystko oprócz największych budynków publicznych, które przeznaczył na nowy urząd dzielnicy, ponieważ stary dusił się w jakiejś dziurawej kamieniczce; na szkoły, na biurowce, na drobny przemysł. Na tej aukcji wszystkie domy zostały sprzedane; teren został rozparcelowany, ponieważ wcześniej teren tego osiedla, można powiedzieć osiedla modernistycznego w tym sensie, że pomiędzy domami swobodnie przepływała zieleń, można było swobodnie spacerować pomiędzy domami i w chwili kiedy większe domy objęły wspólnoty właścicielskie, domy mniejsze objęli nowi właściciele, teren został wygrodzony. Pozostała przestrzeń publiczna Tu się nie zgadzam z definicją profesora Kuryłowicza - klasyczna definicja socjologiczna mówi że przestrzeń publiczna to jest ta, w której obcy spotyka obcego, a nie, że jest pod kontrolą. Pod kontrolą może być w różny sposób. Chodzi o to, że tam może chodzić każdy i człowiek czuje się obcy wobec obcego, w związku z tym nosi maskę, w związku z tym musi się przyzwoicie ubierać, w związku z tym musi się zachowywać i w ogóle jest inaczej niż nawet na podwórku u siebie. To miasto w ciągu ostatnich 14 lat zintegrowało się ze Świnoujściem starym i Świnoujście stare dostało tak naprawdę nowe centrum w postaci byłego placu ćwiczeń wehrmachtu, który stał się placem przed urzędem miasta, który jest pełen świetnie pielęgnowanej zieleni przez armię czerwoną posadzonej i jest terenem otwartym do tego stopnia do jakiego to ma sens. Wszystko to, co nie mogło być otwarte, zieleń przydomowa - jest sprywatyzowana i ogrodzona, dlatego, że ogradzanie się jest naturalnym procesem wydzielania się ludzi od siebie. Pytanie jakie się ciśnie na usta - jakie są tego granice dzisiaj? Pytanie, dlaczego wydaje się nam, że to wygradzanie jest nadmierne, dlaczego przekracza jakieś granice, które zwykle intuicyjnie niektórzy starają się zrozumieć. Różni mądrzy ludzie, będę tylko cytował, wiążą to z wycofywaniem się państwa z zapewniania bezpieczeństwa obywatelom. Jak państwo się wycofuje to coś musi, jakieś agencje ochrony, jakieś terytoria, jakieś szlabany muszą się pojawić. Tym niemniej, jak pokazuje przykład osiedla w Świnoujściu, każde ogrodzenie nawet tak mocne jak armii czerwonej nawet z tak nieprzewidywalnych procesów politycznych, społecznych, które są dla nas tak naprawdę nieogarnialne.
Druga historia, to jest historia w przyszłość. Otóż miałem okazję uczestniczyć w konkursie na nowe miasto na Ukrainie pod Kijowem. To jest miasto nieduże, pięćdziesięcio hektarowe, no tym niemniej 50 ha to w zasadzie jest miasto, tylko, że średniowieczne, w naszym kręgu kulturowym. Tylko dlaczego o tym mówię, ponieważ tam przyjęto bardzo ciekawą zasadę wydzielania, udostępniania miasta. Wydzielanie jest zawsze jakąś formą udostępniania. Otóż miasto nazywa się modną nazwą technopolis. Dobrze, że polis a nie technopark. To już coś znaczy, jak polis, to może będzie szansa na jakąś wspólnotę obywatelską. Miasto mieć miało 3 części: jedna jest techno, druga jest polis tradycyjne, czyli miejsce zamieszkiwania ludzi, a środek ma być centrum, które można by nazwać akropolem, albo agorą. Dostępność jak się państwo jak się macie państwo łatwo domyślić, jest następująca: polis współczesne, czyli miejsce gdzie mieszkam ja, moja rodzina, ma być terytorium zamkniętym, odseparowanym i to jest mniej więcej 1/3. 1/3 - techno, czyli biurowce, zakłady produkcyjne wysokich technologii, ma być w pełni otwarty, wysoce dostępny. Środek ma być w jakiś sposób kontrolowany częściowo. Mają się tam znaleźć instytucje edukacyjne, instytucje kultury, władza lokalna i tam architekci i urbaniści mają zaproponować udostępnienie tego środka w sposób mieszany, I ja nie wiem jak to zrobić, ale tak zostało sformułowane zadanie. Po przeanalizowaniu 400 miast na świecie, które w jakiś taki sposób technopolis, technoparku zostało zbudowane. Tyle.
Stefan Kuryłowicz: Dużo bliżej niż tutaj przykład jest przykład Łodzi. I tam jest przykład Księżego Młyna i Sheiblera. To jest realizacja z końca XIX wieku. Genialny Holender, który zbudował fabrykę drugą po fabryce Poznańskiego. Sama fabryka to jest 40tys m kw. Obok jest osiedle razem ze szpitalem, są tam szkoły. Jest również gigantyczna elektrownia skończona w 1910 roku, a generatory działały jeszcze bodajże w latach ‘80tych. Łącznie to jest powierzchnia ok 50 ha.
Michał Owadowicz: Ze stawami, z parkami.
Stefan Kuryłowicz: Ze stawami, z pięknym parkiem. I jest to w tej chwili w totalnej ruinie. Jeden z najstarszych zespołów - tkalnia, została wpisana do rejestru, po czym została sprzedana. Obecnie jest tylko mur obwodowy. Środek 6ha - 60 m kw na regularnej siatce żeliwnej - to zostało wszystko rozebrane, zniknęło.. To wszystko było wywożone ciężarówkami do skupu złomu, który był obok. Czyli cały czas tutaj nie ma szczęśliwego końca. Szczęśliwy koniec jest tylko w przypadku Sheiblera, gdzie 40 tys m ma sama fabryka, wykupiona przez Autralijczyka i australijczycy przerabiają te 40tys m kw na domy. Czyli pytanie, co zrobić z tym dobrem. Jest to dobro, na które cały czas nie ma koncepcji Jest to dobro, które jest cały czas wygrodzone. W blokach po kilkanaście ha. I co z tym będzie dalej.
Piotr Pindor: Ja tam byłem dwa tygodnie temu i oni chcą wykupić te wszystkie domki robotnicze i zrobić tam półotwarte osiedle. Sama fabryka Sheiblera ma być zamknięta, natomiast same domki..
Stefan Kuryłowicz: Cały czas jest to pytanie. Natomiast kwestia, że ma to robić Australijczyk..
Mies - Pią Lis 10, 2006 2:04 pm
Karina Koziej: Ja chciałam zwrócić uwagę na kolejny aspekt grodzenia się, czyli na potrzebę prywatnej przestzreni. Bardzo ludzka rzecz. Na tę potrzebę odpowiada potrzeba indywidualizacji publicznej przestrzeni. Wiadomo, że najgorsze są bloki korytwarzowce tak zwane. Tam przestrzeń publiczna jest największa i tym wypadku oznacza to przestrzeń niczyją. Windy są w stanie strasznym, mieszkańcy boją się z nich korzystać, w każdym razie dobrze, że zostały zauważane braki tej przestrzeni, gdzie ludzie mogliby razem się spotykać. No i jest wobec tego plus taki grodzonych osiedli, że ludzie, którzy do tej pory trzymali taki ład, porządek tylko u siebie w mieszkaniu, teraz wychodzą z tym do przodu. Nie chcą śmiecić u siebie na podwórku, nie wyrzucą tam peta, nie chcą tam z pieskiem wychodzić, tylko wyjdą na zewnątrz.
Maria Lewicka: To jest ten plus?
Karina Koziej: No więc właśnie. Zrobiliśmy ten krok do przodu, z własnego mieszkania i mamy nadzieję, że da się zrobić krok dalej. Ale gdzie ten człowiek ma zrobić krok dalej, kiedy przestrzeń za płotem jest przerażająca. I tutaj nie tyle do architektów czy urbanistów pytanie, ale bardziej do miasta czy polityków, bo tak naprawdę nikt nie dba o tę przestrzeń publ, gdzie powinna zawisnąć sztuka i takie miejsca bardziej uczynne. Wystarczy zobaczyć co się dzieje wokół różowych jelonków. Tam po prostu życie zostało wprowadzone w to miejsce dzięki tylko trzem różowym jelonkom. Przychodzą ludzie z psami, oglądają. I teraz już tylko jeden krok nad Wisłę. Krok dalej.
Jeremi Królikowski (dr SGGW): Romuald Gutt, bardzo skromny skądinąd człowiek powiedział kiedyś, że „jeśli nie uda mi się jakaś realizacja, to puszczam wtedy bluszcz”. Myślę, że te wszystkie ogrodzenia byłyby o wiele bardziej strawne, gdyby puścić na nie bluszcz. Albo gdyby zieleń zastosować jako formę tworzenia dystansu między ludźmi.
Osiedla zamknięte są nie tyle przyczyną rozpadu miasta, co rezultatem, bo przecież przestrzeń warszawska nie uzyskała integracji po 1944 roku, a przemiana idei społeczeństwa egalitarnego na społeczeństwo konsumpcyjne zaowocowała tym, że w tej chwili również przestrzeń miasta jest również przedmiotem konsumpcji. Zwyczajnej konsumpcji. Po prostu tak jak osiedla zjadają przestrzeń tak samo biurowce zjadają przestrzeń. Dlaczego my się na przykład nie wzburzamy, że aby wejść do zespołu biurowców musimy również przejść przez kontrolę. A możemy powiedzieć, że przestrzeń biurowca jest w daleko większym stopniu przestrzenią publiczną niż przestrzeń mieszkaniowa. Dalej, przestrzenie publiczne tak jak rozumiał to twórca projektu odbudowy powojennej Warszawy, miały to być teatrem życia miejskiego, teatrem relacji międzyludzkich. Dlaczego szukamy przestrzeni publ na osiedlach w tej chwili, kiedy ta przestrzeń publiczna ginie w środku miasta. Zobaczmy co się dzieje: plac Piłsudskiego - który był tym miejscem, w którym ludzie mogli poczuć się blisko siebie, został zawłaszczony najpierw przez biurowiec - budynek Fostera, który nie jest budynkiem, który przyciąga i wytwarza szczególne relacje społeczne. W tej chwili możemy sobie wyobrazić jak będzie wyglądał ten plac, dlatego, że już ogrodzenia przy wykopach archeologicznych dają pewien przedsmak. Więc myślę, że trzeba wrócić do tych fundamentalnych pytań. Czym jest miasto? Jakie są relacje pomiędzy miejską przestrzenią publiczną a tymi przestrzeniami publicznymi w strukturze? I teraz też musimy rozbudować nasze pojęcie przestrzeni publicznej. Pojęcie wiążące nam społeczność kilku mieszkań. Przestrzeń społeczna, która wiąże miasto. Ale również jest kwestia - kim są mieszkańcy miasta. Czy my się czujemy obywatelami czy konsumentami tej przestrzeni? Teraz powstaje pytanie, czy arkadia, centrum handlowe, czy to jest przestrzeń publiczna? Bardzo ważne są badania. Te badania nie skierują jednak to tego by skonceptualizować pojęcie przestrzeni publicznej. Bo na przykład arkadia jest przestrzenią prywatną wynajętą na cele publiczne, ale w celach komercyjnych. Natomiast istotą miasta jest przestrzeń obywatelska. Przestrzeń, w której człowiek może wypowiadać sam siebie w dowolny sposób, zgodnie z uznanymi społecznie regułami. Tak, jak definiowała niemiecka filozofka Hannah Arendt grecką agorę, że jest to przestrzeń wolnego czynu i żyjącego słowa. I to nie jest to miejsce, z którego będziemy przepędzani przez policję, tylko miejsce, w którym możemy wyrazić swobodnie swoje uczucia, swoje przekonania i dopiero, jeżeli przyjmiemy, że miasto jest w całości i odpowiemy sobie na pytanie, czym jest przestrzeń miejska, czym jest przestrzeń, możemy wrócić, myślę, do problematyki osiedli grodzonych. Ona wtedy być może pojawi się nam w innym nieco świetle. Oczywiście jak każdy student siedzący, od lat zastanawiam się, czym jest przestrzeń, jest wiele definicji, zbieram je. Ale cały czas okazuje się, że jestem zaskakiwany przez rzeczywistość. Usłyszałem ostatnio, że przestrzeń jest to suma własności. Też kilka tygodni temu w Polityce był taki dowcip: dwóch gości siedzi sobie przed mapą Polski i pada pytanie: Polska? A ile to działek budowanych.
Krystyna Ilmurzyńska: Ja chciałam powiedzieć, że niewłaściwe jest ograniczanie wolności. To oznacza, że dopasowujemy wszystko do jakiegoś wyimaginowanego idealnego człowieka. To, co odkrywamy we współczesnych politykach, urzędnikach, że nie jest nic złego w tym, że oni robią własny interes, jeśli równocześnie będą służyli interesowi wspólnemu, interesowi państwa. Co jest podejściem realnym i wydaje mi się w dzisiejszej sytuacji całkiem sensownym. Problemem indywidualnego dewelopera, który chce sobie zrobić osiedle zamknięte i je sprzedać, w porządku, może je zbudować i zrobić na tym interes, ale z korzyścią dla mieszkańców tego miasta, dla których ten interes będzie robił. Jeśli mamy przykładowo osiedle na Grochowie przytaczane przez kolegę (w I prezentacji), tam można przecież zbudować wolno stojący dom tak, by pomógł tworzyć mieszkańcom tych ośmiu bloków przestrzeń półpubliczną. Ale równie dobrze można ten dom wstawić w sam środek i wtedy to wszystko doskonale rozwali. Będzie trzeba grodzić i tak dalej. No i tutaj właśnie jest ważne to ograniczenie wolności w ten sposób, że dla tego dewelopera jest chyba obojętne, w jakim miejscu sprzeda ten dom. Ze miasto powinno wyznaczać ramy, na jakim kawałku to robi, na jak dużym. I dzięki temu ta relacja pomiędzy osiedlem zamkniętym a przestrzenią publiczną będzie mogła być zrównoważona. Działanie miasta na rzecz wolności wszystkich.
Maria Lewicka: Poprzednio nie odniosłam się zupełnie do pierwszego referatu. On mi się niezwykle podobał. Między inymi w tej części, w której wyznaczali państwo kolorami rozmaite przestrzenie tych rozmaitych osiedli. Państwo się powoływali na Aleksandra Wallisa. Natomiast jest również taki urbanista, socjolog amerykański Oskar Newman, który jest autorem dwóch książek, które się nazywają ‘defensible space’, a więc właśnie przestrzeń chroniona, który poprzez odniesienie się do typu przestrzeni, nad którą człowiek może mieć kontrolę, typu zabudowy, który gwarantuje mu kontrolę nad określoną przestrzenią, próbuje określić warunki, w jaki sposób można zapewnić nie tylko warunki, ale obiektywne bezpieczeństwo w danym osiedlu czy dane przestrzeni. On ma cały program rewitalizacji podupadłych i zniszczonych osiedli, które mają właśnie na celu przywrócenie kontroli sąsiedzkiej nad miejscem, gwarantowanie bezpieczeństwa. Nie poprzez zamykanie płotami, ale poprzez wygradzanie pewnych przestrzeni, nad którymi ludzie mają pewną psychologiczną kontrolę. I ta kontrola jest tym większa, im mniejsza jest zabudowa. Przy dużych blokach tak jak to pan zaznaczał na Grochowie, ta przestrzeń wokół bloków jest wyłącznie przestrzenią publiczną, a więc przestrzenią nad którą mieszkaniec nie ma żadnej kontroli. Im mniejszy budynek, im mniej kondygnacji na niego się składa, a już najlepiej to jest oczywiście w indywidualnych domkach, tym większy obszar znajduje się pod indywidualną kontrolą mieszkańców. Ja myślę, że to co państwo robicie świetnie wpisuje się, chciałam pokazać Wasze ilustracje jako przykład myślenia w kategoriach Oskara Newmana. I druga rzecz. To co się dzieje na osiedlach budowanych przez deweloperów, sprzedawanych, ogrodzonych, na takich osiedlach znika całkowicie poczucie mieszkańców odpowiedzialności za teren, na którym mieszkają. Tam tak naprawdę odpowiedzialne za czystość są odpowiednie służby, za bezpieczeństwo odpowiedzialne są odpowiednie służby, itd. Jeśli jest brudno, zmieniamy po prostu firmę, która sprząta itd. Nikomu nie przychodzi do głowy by podnieść papierek , ponieważ od tego są służby, które my opłacamy, itd. Jest to zaprzeczenie jakiejkolwiek odpowiedzialności obywatelskiej za miejsca, w których mieszkamy.
Jeremi Królikowski: Zapraszam na warsztaty miasto ogród. Informacje na stronie internetowej: sztukakrajobrazu.pl.
Marek Budzyński: Chciałem zrobić przedpodsumowanie. Chciałem pogratulować, żeście się wzięli za naukę poza wydziałem. Żeście się wzięli za naukę samodzielną, prawdziwe studiowanie. Chciałem pogratulować Michałowi, że z wami tę pracę wykonywał. To jest naprawdę rzecz wspaniała. Cała moja wiedza, którą osiągnąłem pochodzi spoza uczelni (śmiech na sali) i właśnie studiów między kolegami i wspólnego dochodzenia do celu. Drugą rzeczą, za którą chciałbym wam pogratulować to, że ja od lat apeluję na radzie wydziału, żeby tego typu wydarzenia, tego typu dyskusje zaczęły się na radzie wydziału. Żebyśmy choć słowo merytorycznie zaczęli zamieniać na radzie wydziału. Od kiedy uczestniczę na tych spotkaniach, nigdy coś takiego się nie wydarzyło. Tam wszystko sprowadza się do problemów oczywiście bardzo poważnych, jakimi są pieniądze na prowadzenie studiów, ale to jest też to, kto, kiedy i w jaki sposób uzyska jaki tytuł i to jest coś, co jest z mojego punktu widzenia przerażające. I to, że coś takiego przez was studentów zdarzyło się teraz na wydziale, ja chciałem to publicznie podkreślić, że uważam to za wspaniałe i kontynuujcie to za wszelką cenę! Może ten wydział ocknie się i może pomiędzy panami profesorami zacznie przepływać również wymiana poglądów w sposób bardziej bezpośredni. Może się wzajemnie polubimy (uśmiech w stronę SK).
Gall Podlaszewski: Bardzo się cieszę, że tak to zostało odebrane. Szkoda jedynie, że od czasów pana szkoły niewiele się zmieniło. Ale mamy nadzieję, że wydarzenie to nie zostanie bez oddźwięku, również na radzie wydziału i mam nadzieję, że któryś z panów profesorów po prostu wspomni na radzie o tym spotkaniu, co będzie bardziej wiarygodne. Dzisiaj, ja oczywiście nie jestem w stanie wszystkiego podsumować, mówiliśmy o takiej nieporadności miasta, czy braku polityki miasta względem budowania wartości społecznych. My z obecnymi tutaj studentami podjęliśmy się zorganizowania międzynarodowego kongresu planistycznego, który odbędzie się tutaj w Warszawie w
lipcu i głównym hasłem tego kongresu jest partycypacja społeczna i to, co ona dla nas znaczy, czy to jest właśnie wypracowanie wspólnej metody, jaki może być efekt takiej partycypacji społecznej jest kwestią otwartą. Mam nadzieję, że włączycie się wszyscy w prace nad tym tematem, aby osiągnąć najlepsze efekty takiego spotkania kilkudziesięciu osób tutaj w Warszawie.
I jeszcze jedno ogłoszenie: 2-3 grudnia odbędzie się kongres podsumowujący AD PUBLICANDUM, na którym również w poszerzonym gronie będziemy dyskutować problemy rewitalizacji i partycypacji społecznej. Zapraszam wszystkich.
Mies - Pią Lis 10, 2006 2:53 pm
Niezwykły biurowiec przy ul. Pawińskiego
Michał Wojtczuk2006-11-09,
ostatnia aktualizacja 2006-11-09 22:59
Na Ochocie powstanie biurowiec, którego elewacja przypominać będzie mozaikę
Siedmiokondygnacyjny biurowiec, który do wiosny 2008 r. powstanie przy ul. Pawińskiego 5, będzie nową siedzibą Instytutu Podstawowych Problemów Techniki Polskiej Akademii Nauk. W czwartek naukowcy na czele z jego dyrektorem Wojciechem Nowackim ochoczo wbijali symboliczne sztychy łopat na placu budowy. Za ich plecami warczała koparka.
- Na razie budynek ma kubaturę ujemną, to znaczy jest dziurą w ziemi, ale zapewniam, że to nie koniec - żartował Aleksander Mirek, architekt z krakowskiej pracowni Kontrapunkt. Zaprojektowała gmach z betonową elewacją. Bardzo charakterystyczne, kilkuelementowe okna ułożą się w powtarzające się geometryczne wzory. W jednej trzeciej długości biurowiec ma być przecięty szklanym atrium z widokiem na niewielki brzozowy zagajnik. - Budynek będzie ramą dla tego obrazu - zapowiada Aleksander Mirek. Na szkle od frontu zaplanował kolorową dekorację przedstawiającą stylizowany atom.
W atrium na wysokości siedmiu metrów zobaczymy konstrukcję w kształcie sześcianu. To miejsce na sale konferencyjne i restaurację. Ponieważ będzie się do nich wchodzić po kładkach z obu rozdzielonych części budynku, bryła ma sprawiać wrażenie zawieszonej w przestrzeni. Od frontu na tej kostce zostanie umieszczony wzór przypominający skórę zebry, który powinien kontrastować z technologicznym wystrojem wnętrza budynku. - Chciałem, żeby miał kilka warstw: elewacja, nadruk na szybie, widoczne przez nie atrium, a na najdalszym planie drzewa - wylicza Aleksander Mirek.
Strona 2 z 12 • Wyszukiwarka znalazła 791 wypowiedzi • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12